Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Dziecko Wiecznego Zmierzchu

Rozdział 13

Autor:Kh2083
Serie:X-Men, New X-Men
Gatunki:Akcja, Fantasy, Przygodowe
Uwagi:Yuri/Shoujo-Ai, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2016-12-01 20:09:29
Aktualizowany:2016-12-01 20:09:29


Poprzedni rozdział

Rozdział 13

Megan leżała na kamiennym drzewie wysysającym z niej resztki sił fizycznych i psychicznych. Energia życiowa, która uciekała z jej ciała, gromadziła się ponad jej piersiami przyjmując postać półprzezroczystej sfery. Pomieszczenie napełniało się czerwoną poświatą, a rytuał zapoczątkowany przez Królową Mab docierał do swego punktu kulminacyjnego. Głosy w głowie Megan doprowadzały ją do szaleństwa, nie pozwalały nawet myśleć. W pewnym momencie wszystkie krzyki stawały się cichsze, aż wkrótce pozostał tylko jeden łagodny głos, który doskonale znała, głos jej babci.

- Megan, musisz się skupić. Musisz odciąć swój umysł od zła zatruwającego cię od środka. Megan, przypomnij sobie nasze wspólne chwile, kiedy byłaś małą dziewczynką. Przypomnij sobie wszystkie nasze wspólne spacery i rozmowy. - mówił bezcielesny głos kobiety.

- Babciu? Co ty tu robisz? - Pixie spytała, mogąc wreszcie ruszyć ustami.

- Jestem w drodze do innego świata. Nie smuć się, bo będę tam szczęśliwa. Przybyłam do ciebie, aby zatrzymać cię na twojej drodze i zawrócić do krainy żywych, tam gdzie powinnaś jeszcze długo być.

- Coś się stało? Czy ty umarłaś? - Megan znów zaczęła odczuwać niepokój.

- Myśl o swoim dzieciństwie. Nie pozwól, aby strach i rozpacz opanowały cię, bo ona wygra. Przypomnij sobie co razem znalazłyśmy w lesie, który zawsze uważałaś za zaczarowany. Przypomnij sobie co odkryłaś w pniu wielkiego dębu.

- Ja... nie pamiętam... przepraszam, nie mogę sobie przypomnieć. Proszę nie odchodź ode mnie.

- Megan, musisz uspokoić myśli... czujesz mój dotyk?

- Tak... jest taki ciepły. Dziękuję, że jesteś ze mną. Teraz... zaczęłam sobie coś przypominać... to była zima... wiele lat temu... Boże Narodzenie... widzę światła na choinkach... Spacerowałyśmy po lesie,

a ja zaglądnęłam do pnia starego drzewa, chociaż mnie przed tym ostrzegałaś. Pamiętam, że coś tam było... tak teraz to widzę... jakiś hełm i miecz... ale kiedy próbowałam go dotknąć, to zniknął... po prostu rozpłynął się w powietrzu.

- Nie zniknął, ale znalazł się wewnątrz ciebie. Musisz go teraz w sobie odnaleźć. Razem z nim w twojej głowie pojawi się cała prawda o Mab i krainie Wiecznego Zmierzchu. Megan... teraz od ciebie zależy los twoich przyjaciół.

Megan czuła, że świadomość jej babci zaczyna ją opuszczać.

- Żegnaj Megan. Pamiętaj, że zawsze będę nad tobą czuwać.

Kiedy duch starszej pani Gwynn odszedł do innego wymiaru egzystencji, Megan poczuła, że jej ciało zaczęło wypełniać się czymś ciepłym. Dziwna energia rozpływała się po jej ciele łagodząc ból zadany jej przez czarne drzewo Królowej Mab, lecząc rany na skórze i skrzydłach. Dziewczyna stawała się silniejsza z każdą mijającą sekundą, nabierała ochoty do życia i walki przeciwko swojej matce.

- Przyjmij skarb Tylwyth Teg. Tylko ty potrafisz go użyć, ponieważ jesteś prawdziwym Dzieckiem Wiecznego Zmierzchu. - Megan usłyszała w głowie głos swojej babci. Zacisnęła pięści i zamknęła oczy. Na jej skrzydłach pojawił się świetlisty pył. Mab spojrzała na Pixie z niepokojem. Nie wiedziała co się działo. Jej misternie przygotowany czar, który miał za zadanie pozbawić Megan życia i duszy, wydawał się czynić ją coraz silniejszą. Świecący pył ze skrzydeł dziewczyny opadł na drzewo więżące jej ciało. Gałęzie drzewa uschły, a jego kora zaczęła odpadać na podłogę komnaty, stopniowo uwalniając młodą mutantkę. Wkrótce Megan stanęła na własnych nogach. Jej strój był w strzępach, ale ona sama czuła się silna, a wszystkie negatywne emocje, które jeszcze kilka minut wcześniej ją paraliżowały, ustąpiły zupełnie. Różowe światło spowijające ciało dziewczyny zaczęło gromadzić się wokół jej dłoni. Znów usłyszała w głowie znajomy głos.

- To skarb Tylwyth Teg, który towarzyszył ci od chwili twoich narodzin. To część twojej duszy, twoja osobista tarcza chroniąca przed czarną magią i broń, dzięki której pokonasz wszelkie przeciwności. Przyjmij go Megan. Pixie uśmiechnęła się. Mab widząc co się działo, próbowała zaatakować dziewczynę czarami piorunów. Nie udało jej się, bo Megan przeszła transformację. Na jej głowie pojawił się hełm z jelenimi rogami, hełm należący kiedyś do prawdziwego króla Annwn. Energia emanująca z przedmiotu otulała ciało dziewczyny, lecząc jej rany i zmieniając zniszczone ubranie w skórzany strój strażnika Strefy Liminalnej. Po chwili w dłoni Megan pojawił się miecz z wyrytymi na ostrzu zaklęciami napisanymi znakami pradawnych elfów. Pixie była gotowa stawić czoła matce i demonowi, przez którego znalazła się w tak trudnej sytuacji.

- Co się z tobą stało! Kim ty jesteś! - spytała przestraszona Mab.

- Jestem Dzieckiem Wiecznego Zmierzchu. Wreszcie odkryłam w sobie magię, którą ty dałaś mi przed narodzinami. - Megan odpowiedziała wiedząc, że za chwilę stoczy walkę o przyszłość trzech światów.

- Jesteś potworem! Mogłam zniszczyć cię kiedy miałam okazję! - Królowa Fearie kierowała się w stronę schodów. Chciała jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz i prosić o pomoc Willa. Kiedy wydostała się z komnaty wybiegając na pałacowy taras, zobaczyła straszną dla niej prawdę. Ogród Rozkoszy Ziemskich umierał, będąc pożeranym przez czarne tornado wywołane przez kontakt krwi Jessiki Vale z zaklętą ziemią Annwn. Ku przerażeniu Mab, rośliny stworzone przez nią ostatniej nocy nie były jedyną ofiarą wichury rzeczywistość. Nieujarzmiona entropia pożerała również miasto dookoła pałacu, docierając pod jego mury. Przerażeni Tylwyth Teg i inne istoty zamieszkujące okolice uciekały w popłochu, tratując się wzajemnie, próbując znaleźć się wewnątrz zamku. Osoby z dworu Mab również przestały się bawić i ze strachem w sercu spoglądały na prawdziwe oblicze świata, który był ich domem. Kolorowe drzewa, zielone łąki przyozdobione kwiatami przestały istnieć, ustępując miejsca czerwonym piaskom pustyń piekielnych. Strumienie błękitnej wody stały się rzekami lawy, a klejnoty mieniące się na ich dnie zmieniły w czarne skały o ostrych jak brzytwa krawędziach. Niebo stało się ciemne, tracąc blask wiecznego zmierzchu. Tylwyth Teg zobaczyli po raz pierwszy czym był ich świat. Przekonali się, że przez cały czas żyli wewnątrz Piekielnej Krainy.

- Co oni zrobili?! - Krzyknęła Mab. W tej samej chwili spostrzegła, że za jej plecami pojawiła się Megan. Dziewczyna wciąż miała na sobie hełm Króla Annwn, a w dłoni trzymała zaklęte ostrze.

- Odkryli przed tobą prawdę. Przekonałaś się na własne oczy, że demon nie miał w planie podarować ci władzy na krainą. Zamiast tego chciał, aby ściany pomiędzy naszymi światami przestały istnieć. Kiedy wyrwałaś moją duszę mogłam widzieć prawdę i rozumiem co się tutaj stało. Pierwszy raz odkąd twoi wysłannicy mnie zaatakowali, wiem o co w tym wszystkim chodziło. I mam w sobie wystarczającą moc, aby to zakończyć.

- Na co czekasz? Zabij osobę, która dała ci życie! - Królowa była wściekła i jednocześnie zrozpaczona.

- Zostań nową Królową Annwn. Daj upust swojemu okrucieństwu!

- Nie. Nie będę z tobą walczyć. Podarowano mi broń, dzięki której mogę zniszczyć prawdziwe źródło tego zamieszania. Pokonam bezimiennego demona, który zatruł życie nas wszystkich.

Ogród Rozkoszy Ziemskich przestał istnieć, a czarna burza rozpłynęła się w powietrzu. Wszystkie osoby uwięzione wcześniej w jego wnętrzu stały na martwej ziemi Piekielnej Krainy, otoczone przez jeziora gorącej lawy i smród buchający z gejzerów siarki. Sallos i Podróżnik patrzyli na mroczny krajobraz oczekując pojawienia się prawdziwego wroga. Hope i Jessica stały obok nich, próbując wspierać się wzajemnie w trudnej chwili. Ben i Owena dochodzili do siebie po powrocie do rzeczywistości, a Laura i Loranir patrzyli na siebie starając się zrozumieć, co z tego co pamiętali wydarzyło się naprawdę. Nadal nie można było zobaczyć Wolfcuba. Jessica upadła na kolana. Hope chciała jej pomóc, widząc krew płynącą z jej ran na dłoniach.

- Jessie, muszę to opatrzyć. Wykrwawisz się!

- Nie. Poczekaj jeszcze chwilę. Czuję jak moja moc wraca. - Odparła czarnowłosa mutantka.

- Mam wizję. - Dodała, kiedy krople jej krwi dotknęły suchej ziemi.

- Megan. Megan jest w jej centrum. Znów. - oznajmiła.

- Co się z nią dzieje? Gdzie jest Megan?

- Przybyliśmy tutaj, aby uratować Megan, ale to Megan będzie tą która uratuje nas wszystkich. - Preview wyszeptała płacząc z bólu i wzruszenia.

- Co wy zrobiliście! - kobiecy głos zwrócił uwagę wszystkich. Okazało się, że pojawiła się białoskóra zabójczyni Roshwen, uwolniona od połączenia z magicznym ogrodem. Wyglądała bardzo źle, z trudem utrzymywała się na nogach. Jej włosy były białe, a skóra zrobiła się pomarszczona. Kobieta patrzyła na grupę z nienawiścią w oczach, przygotowując zaklęcie zniszczenia siebie wraz ze wszystkimi obecnymi.

- Pamiętam cię. Tym razem zakończymy do szybko. - Laura powiedziała wysuwając pazury w dłoniach. Rzuciła się na białoskórą kobietę, nie zważając na ostrzeżenia Loranira. Roshwen była zbyt osłabiona aby się obronić, albo tak naprawdę chciała, aby ktoś zakończył jej egzystencję w nienaruszalnej więzi z krainą, która okazała się piekłem. X-23 wbiła pazury w serce kobiety, błyskawicznie powalając ją na ziemię. Wokół ciała Roshwen pojawiła się plama czarnej krwi. Elf zbliżył się do dziewczyny.

- Zachowałaś się nierozsądnie. Gdyby była silniejsza zniszczyłaby cię jednym zaklęciem.

- Nie wygląda na kogoś kto mógłby rzucić we mnie chociażby przekleństwem. Udało się i tylko to się liczy. - Laura odparła niechętnie. W tej samej chwili wokół drużyny wybuchły gejzery lawy. Loranir zasłonił X-23 peleryną, a Sallos instynktownie wytworzył wokół siebie, Hope i klęczącej przy niej Jessice tarczą ochronną. Owena, Podróżnik i Ben szybko oddalili się z miejsc w których zrobiło się niebezpiecznie gorąco. Wśród ognia, dymu i blasku piekielnych płomieni pojawił się Will. Był ubrany w swój czarny strój, ale jego ludzka skóra złuszczała się od dotknięć piekielnych iskier, ukazując kryjącą się pod nią demoniczną, czerwoną skórę.

- Udało was się tylko dlatego, że pomógł wam zdrajca, nędzne robaki. - Krzyknął ze złością.

- Ale dalej nie pójdziecie. Ta martwa ziemia stanie się waszym grobem.

- To on! On odpowiada za wszystko co was spotkało! On zabił Geralta! - oznajmił Podróżnik będący już pod swoją ludzką postacią.

- Teraz już wiem, kto zdradził moje plany Sallosowi! - Will uśmiechnął się.

- Kim byłeś wtedy? Ptakiem, wiewiórką, czy może jakimś robakiem? Nieważne! Należy ci się kara! - Demon zrobił gest prawą dłonią, a jeden z gejzerów wystrzelił strumieniem ognia prosto w zaskoczonego Podróżnika. Żar przepalił jego tors na wylot, zwalając go na kolana.

- Czarowniku... nawet w śmierci nie możemy zostać rozdzieleni... - Mężczyzna powiedział patrząc na dymiącą dziurę na swojej piersi. Po chwili osunął się martwy na suchy piasek pustyni. W oczach Hope pojawiły się łzy. Dziewczyna chciała podejść do umierającego, ale Sallos zatrzymał ją.

- Nie. Ten potwór zabije cię, jeśli się ruszysz. Musimy działać razem. - wyszeptał. Przywołał z nicości krokodyla i wchłonął go we własne ciało. Jego skóra pokryła się zielonymi łuskami, a oczy przyjęły postać gadzich.

- Pancerna skóra nie ochroni cię przed ogniem mojego pana, zdrajco!

- Ja zdrajcą? Ja nie złamałem przysięgi sprzed stuleci. Wyjaw mi imię swojego księcia, niech spotka się ze mną w cztery oczy... jeśli ma w sobie odrobinę honoru. - Sallos zwrócił się do Willa.

- Widzę, że twój pan jest tchórzem... wysyła bezimiennego demona, aby robił za niego brudną robotę. A teraz zejdź mi z oczu i pozwól naprawić to co zepsułeś, jeśli nie jest jeszcze na to za późno. - Dodał po chwili. Will roześmiał się.

- Rytuał dobiega końca. Niedługo wszystkie przysięgi stracą swoją moc, a mój Pan uzyska władzę nie tylko nad tym nędznym kawałkiem Piekła, ale i nad całym światem z którego pochodzą twoi pomocnicy. I kto tu nie ma honoru... związać się z tymi istotami zrodzonymi z błota... - Demon coraz bardziej prowokował Sallosa. Był zaniepokojony brakiem jakichkolwiek zmian w pałacu Królowej. Rytuał otwarcia bramy pomiędzy światami powinien już zostać zakończony.

- Uratuję twój honor... grzebiąc te nędzne robaki w lawie! - krzyknął po raz kolejny przywołując z głębi piekielnej ziemi strumienie ogniste. Tym razem atak był dużo bardziej agresywny. Strumień lawy uderzył w Sallosa, który z trudem ochronił się tarczą magiczną. Mężczyzna poczuł żar bijący z ognia demona, nawet pomimo ochrony czarów i twardej skóry krokodyla. Owena, Ben, X-23 i Loranir musieli uciekać przed ognistymi kulami spadającymi dookoła. Blondynka została trafiona przez jedną z nich. Udało jej się ochronić mieczem, ale straciła równowagę i przewróciła się. Laura uratowała elfa przed palącymi się kamieniami, sama będąc ugodzona w nogę.

- Laura! Nie mamy z nim szans. Wycofajmy się stąd, a ja opatrzę ci nogę. - Loranir odezwał się, przygotowując czar mrozu.

- Nie. Sama się zagoi. Muszę wracać walczyć. - Laura odparła nadal nie mogąc wstać.

- Strażniczka Strefy Liminalnej. Ciebie zniszczę jako pierwszą. - Will skierowała ognistego węża prosto na oszołomioną Owenę. Ben widząc, że jej życie było zagrożone, natychmiast ruszył jej na ratunek. Stanął przed dziewczyną, przyjmując na swoje ciało strumień ognia. Wszyscy w przerażeniu patrzyli na palące się ciało chłopaka. Hope znów zaczęła płakać, a Laura zacisnęła pięści. Demon cieszył się ze śmierci kolejnej osoby, która padła od jego magii. Wszędzie paliły się płomienie, a powietrze było napełnione ogromnym żarem. Mieszkańcy Świata Annwn, którzy nie zdołali się schować, uciekali w popłochu lub patrzyli z niedowierzaniem na rzeki ognia docierające nawet za mury pałacu Królowej Mab. W pewnym momencie jedna z rzek lawy wystrzeliła strumieniem ognia w stronę zaskoczonego demona. Will został ugodzony, a jego skóra zapaliła się.

- Co do cholery! - zaklął patrząc na sylwetkę wyłaniającą się zza płomieni. Hope domyśliła się co się stało jako pierwsza. Uśmiechnęła się.

- Jessie, on żyje. Match żyje! - oznajmiła. Oczy wszystkich zwróciły się w kierunku płonącej postaci. Ben stał na środku jeziora lawy, a jego całe ciało paliło się intensywnym płomieniem. Blask jaki otaczał go był dużo silniejszy niż zwykle, a dodatkowo emanowało od niego ciepło pochodzące wprost z głębi piekielnej krainy Annwn.

- Wiedziałem, że jest do tego zdolny. Ciekawe jakie jeszcze tajemnice kryje? - Loranir przypomniał sobie swoją wcześniejszą rozmowę z Benem.

- Myśleliście, że mnie tak łatwo zabije? - Match krzyknął do swoich znajomych.

- Jestem gorętszy od Ludzkiej Pochodni! - dodał. Will szykował się do kontrataku. Połowa jego ludzkiej twarzy spaliła się, ukazując leżące pod nią demoniczne oblicze. Siła woli demona sprawiła, że ziemia wokół Match pękła i z głębin wystrzeliły dwa nowe strumienie wirującego ognia. Match poczuł się jeszcze silniejszy niż przedtem. Przechwycił ogień i skierował go w stronę demona. Will znów został zaskoczony, przez co płomienie zraniły go ponownie.

Mark, unieruchomiony przez działanie elfiej magii, nie mógł dłużej znosić dotyku złotowłosego Orina. Spojrzenie niebieskich oczu szalonego mężczyzny przewiercało go na wylot.

- Gdybyś był grzeczny, nie rzuciłbym na ciebie czaru unieruchomienia. To wstrętne i brutalne zaklęcie, chroniące przed rozszalałą dziką zwierzyną. Nie powinno kalać takich pięknych ciał jak moje i twoje. Ale byłeś niegrzeczny... - Złotowłosy szeptał Markowi do ucha.

- Teraz kiedy jesteś spokojny, grzecznie poczekaj aż zamienię twoją rękę na taki sam klejnot jaki mam ja. - Mówił dalej ściskając swoją szpadę.

- Dlaczego mnie tak bardzo zraniłeś, chłopcze... dlaczego wybrałeś wstrętne, brudne dziewuszysko... ze mną poznałbyś tajniki elfickiego ars amandi... zapomniałbyś o swoim niedoskonałym świecie... a teraz ja muszę zranić ciebie... muszę ci dać piękną, złotą, dłoń...

Mark zaciskał pięści. Niestety magia złotowłosego mężczyzny pozbawiła go kontroli nadludzkich zdolności.

- A żeby ci nie było smutno... - Orin oddalił się od DJ-a o jeden krok.

- Kwiatowy orgazm! - krzyknął zasypując młodego mutanta chmurą czerwonych płatków kwiatowych.

- Jesteś moją najlepszą zabawką!

W tym samym momencie w komnacie rozległ się głośny ryk i wbiegł do niej Wolfcub. Mark początkowo ucieszył się z pojawienia się przyjaciela, ale szybko zorientował się, że coś było nie tak. Nicholas stał pochylony patrząc na Orina z nienawiścią i warcząc jak dzikie zwierzę.

- Co to jest? Potwór w moim pięknym domu? - Elf zdziwił się. Wolfcub rzucił się na niego z pazurami i zębami. Orin próbował obronić się szpadą, ale mutant szybko go rozbroił. Strumień płatków róży skierowany na jego twarz tylko go rozzłościł. Wolfcub chwycił zębami złotą rękę elfa, wyrywając ją i rzucając na podłogę.

- Co ty zrobiłeś! Zabiję cię za to! - Orin krzyknął. W jego głosie słychać było strach.

Nicholas znów go zaatakował tym razem rozdzierając pazurami bok mężczyzny. Czując jego krew, pobudził się jeszcze bardziej. Rzucił złotowłosym o ścianę, a później skoczył kąsając go i tnąc pazurami. Mark został uwolniony spod wpływu magii i powoli dochodził do siebie. W pewnym momencie dotarło do niego, że jego przyjaciel rozszarpywał kogoś pod ścianą komnaty. Wiedział, że Orin zasługiwał na to co go spotkało, ale nie chciał aby jego przyjaciel stał się potworem.

- Nick, nie rób tego! - krzyknął. Nie pomogło.

- Nick! On nie jest tego wart! Zostaw go! - kontynuował. Kiedy okazało się, że mutant nie zamierzał odstąpić od zagryzienia elfa, DJ wystrzelił w powietrze pocisk energetyczny.

- Zostaw go! - dodał. Nick odsunął się od pogryzionego Orina, spojrzał na przyjaciela.

- Mark..? - zapytał. Po chwili podszedł do DJ-a i położył się pod jego stopami.

- Ci z was, którzy możecie walczyć na odległość, pomóżcie mi! Wszyscy razem poślemy go tam skąd przyszedł! - Ben rozkazał sprzymierzeńcom.

- Oczywiście! - Loranir zaatakował Willa śnieżną wichurą i lodowymi ostrzami. Sallos cisnął w demona strumieniem światła pełnego zawodzeń istot uwięzionych w podziemiach jego leśnej rezydencji. Owena również wykorzystała magiczne symbole na ostrzu miecza, aby uformować błyskawice i osłabić nimi przeciwnika. Ben nie przestawał wykorzystywać przeciwko niemu jego własnego piekielnego ognia. W pewnym momencie atak okazał się na tyle silny, że powalił demona na kolana. Resztki palącego się ciała dawnego przyjaciela ojca Megan opadły na suchą pustynną ziemię. Przed drużyną ukazał się czerwony demon, szpetny tak samo jak w dniu w którym przybrał ludzką postać w Zakazanym Lesie.

- Głupcy! - Zasyczał.

- Zniszczyliście moją ludzką powłokę, ale nie wygracie z moją prawdziwą postacią. Nie pomoże wam ani magia Tylwyth Teg, ani potęga czarnego lasu, ani nawet mój własny ogień na który to ciało jest odporne. Mój Pan zmienił mnie na ten dzień i dlatego nie zawiodę go. Nawet jeśli Mab nie otworzy bramy... ten świat stanie się waszym grobem. Utoniecie w jeziorze lawy i ognia. I nie zranicie mojego ciała.

- Oni nie, ale ja tak!

Megan Gwynn pojawiła się ponad wzgórzem. Miała na sobie hełm z jelenimi rogami, a w ręku miecz zrodzony z jej duszy. U stóp dziewczyny stała jej matka, pokonana Królowa Mab.

- Tak jak mówiłam. - Jessica wyszeptała.

- Dziewczynko! Powinnaś być martwa! Jeśli twoja matka nie potrafiła zrobić tak prostej rzeczy, to ja będę musiał naprawić jej błąd! - Demon zaatakował Pixie ogniem piekielnym. Hełm znów okazał się doskonałą ochroną. Żaden z płomieni nie dotknął ciała dziewczyny.

- Jak...?

- Ten miecz został stworzony, aby przyrzeczenia zawarte pomiędzy przywódcami waszych światów nigdy nie zostały złamane. Ten miecz ma moc powstrzymania każdego, kto będzie próbował naruszyć delikatną harmonię na Granicy. Nie rozumiem tego wszystkiego, ale słyszę szepty osoby władającej kiedyś hełmem i mieczem... słyszę szepty Króla Annwn proszącego mnie, aby zakończyć niepotrzebną wojnę.

Pixie uniosła miecz ponad głowę. Jej skrzydła rozpostarły się szeroko unosząc jej ciało ponad czerwonego demona. Blask pyłu sypiącego się z nich sprawił, że oczy demona stały się ślepe, a on sam znieruchomiał nie mogąc walczyć z magią dużo starszą od niego samego. Megan ścisnęła miecz jeszcze mocniej, po czym wbiła go w pokryte łuskami piersi przeciwnika. Diabeł zawył z bólu, a kiedy dziewczyna wyciągnęła miecz z jego serca, zaczął broczyć czarną krwią, zapalającą się po kontakcie ze światem zewnętrznym. Ziemia pod jego stopami rozsunęła się, grzebiąc jego ciało pod gorącą lawą. Megan wylądowała blisko Oweny. Zamknęła oczy uśmiechając się. Hełm zniknął z jej głowy, podobnie jak trzymany miecz skąpany w piekielnej krwi. Dziewczyna zemdlała, opadając na ziemię. Owena podbiegła sprawdzić co się z nią stało. Megan była nieprzytomna, ale żyła. Wkrótce do dziewczyny zbliżyli się również Hope, Jessica, Loranir i X-23. Sallos pozostał w oddali patrząc na to co zostało z krainy Wiecznego Zmierzchu. Ben również, ponieważ bał się że jego nowe zdolności i palący się na skórze ogień z wnętrza Annwn mógłby zranić Megan. Wokół grupy gromadziło się wiele osób przybyłych z pałacu Królowej i jego okolic. Niektórzy milczeli patrząc na ponury widok ich otaczający, inni płakali, jeszcze inni zamykali oczy tylko po to by choć na chwilę znów zobaczyć kolorową krainę do której byli przyzwyczajeni. Wśród ludzi opuszczających pałac byli również ojciec Megan i Shan. Zostali wypuszczeni przez strażników, gdy zły wpływ demona minął. Ian bardzo szybko znalazł się przy córce, bojąc się o jej życie. Przed pałacem pojawili się również Mark i Nicholas. Ten pierwszy pobiegł w stronę Pixie ze łzami w oczach, a drugi nie zbliżył się, bo jego obudzony zwierzęcy umysł kazał mu trzymać się w oddali od zjawisk, których nie rozumiał i się ich obawiał.

Wkrótce pojawiła się również Królowa Mab, w towarzystwie swoich żołnierzy i sługów.

- Co ona tu robi?! - Mark zacisnął pięści. WolfCub zawarczał czując jego złość.

- Przyszła na swoją egzekucję. - Loranir spojrzał na kobietę zimnym wzrokiem.

- Przyszła odzyskać swoją krainę. - Sallos wyszeptał wiedząc co miał za chwilę usłyszeć.

- Panie... - powiedziała Królowa. Padła na kolana przed demonem, rozkazując, aby jej poddani zrobili to samo. Wszyscy Tylwyth Teg pokłonili się przed piekielnym księciem.

- Panie, ja i cały mój dwór dziękujemy ci za pomoc jaką nam okazałeś. - kobieta rozpoczęła swój monolog. Mark spojrzał na nieprzytomną Megan, a później na jej matkę. Hope zacisnęła pięści. Jej spojrzenie spotkało się z chłodnym wzrokiem Sallosa.

- Dziękuję ci, Lordzie Sallosie i grupie bohaterów, która uratowała mnie, moje królestwo i wszystkich jego mieszkańców. Byłam nieostrożna i zaufałam podstępnemu demonowi przyjmując go na własny dwór. Demon opętał mnie piekielną magią zmuszając do tak strasznych czynów. Przepraszam za całe zło, które wyrządziłam będąc pod jego mocą.

- I my mamy w to wszystko uwierzyć? Zwabiła nas tutaj i oszukała. Próbowała zamordować własną córkę i nas wszystkich! - Mark popatrzył w stronę Mab.

- Posłała za Megan zabójców aż na Ziemię! Żaden z nich nie był demonem! To byli Tylwyth Teg, jej poddani!

- Magia demona opanowała cały nasz dwór, byliśmy wobec niej bezsilni. - odparła Mab.

- A Matylda?! Kto wypuścił ją z jej więzienia? To nie demon przetrzymywał tą wiedźmę na terenie Królestwa Annwn! - Loranir wtrącił się do rozmowy. Był gotowy na walkę z Królową Mab, odpowiedzialną za utrzymanie podziału pomiędzy jego rasą, a innymi Tylwyth Teg.

- Popełniłam wiele błędów. Powinnam kazać zgładzić wiedźmę zanim miała okazję znów zaznać wolności.

- Nie wierzę w ani jedno jej słowo! - Hope wyszła przed pozostałych.

- Ona ma krew na rękach... Geralt, Podróżnik, nie wiadomo ile innych utopionych w rzekach lawy... - dodała. Sallos położył jej dłoń na ramieniu.

- Hope, nie wtrącaj się. Twoja rola już się skończyła.

- Wypełniłem tylko zadanie dane mi przez nasze starożytne przymierze. - Książę oznajmił spokojnie.

- Powstań Królowo. - dodał. Mab podniosła się z kolan i zbliżyła do demona.

- Mam prośbę, która może być spełniona tylko dzięki twojej niekończącej się mocy, Panie. Moi ludzie zobaczyli czym jest Annwn. Nie chcę, aby to wspomnienie pozostało w ich umysłach.

- Co takiego? - Hope zdenerwowała się.

- Mieszkańcy Annwn mają prawo znać prawdę! Inaczej ich rozwój będzie zatrzymany! - dodała Owena.

- Czy on pozwoli na to, aby Mab odzyskała władzę? Po tym wszystkim? - Loranir nie krył złości.

- Czy pozwolisz Panie, aby ci śmiertelnicy przeszkadzali ci w naszej rozmowie? - spytała Mab.

- Nie. Mów dalej, Królowo.

- Proszę, abyś odnowił zaklęcie iluzji w całej Krainie Wiecznego Zmierzchu i w umyśle każdego z Tylwyth Teg. Proszę, aby nikt z moich ukochanych poddanych, oprócz mnie, nie pamiętał o tym co tu się zdarzyło. Ja będę nosić tą hańbę w sercu do końca. - Królowa znów pokłoniła się przed demonem.

- Nie! Nie możesz tego zrobić! Nie po tym co przeszliśmy! - Hope protestowała.

- Ten świat nie może wrócić do dawnego porządku! Inaczej śmierć Geralta pójdzie na marne. - dodał ojciec Megan. Sallos zwrócił się do Trance. Odszedł z nią na bok.

- Hope. Musisz zrozumieć. Ta kraina będzie bezpieczniejsza, kiedy padnie na nią czar iluzji. Pomogę Mab dla dobra nas wszystkich, inaczej ta kobieta znajdzie sprzymierzeńca dużo gorszego ode mnie. Nie mogę na to pozwolić, bo moją rolą jest czuwanie nad pokojem i moją rasą mrocznych elfów.

- Rozumiem to, ale nadal twierdzę, że to jest niesprawiedliwe.

- Ja nie twierdzę, że jest inaczej. Pomyśl o tym, że twoja przyjaciółka potrafiła przywołać prawdziwą broń należącą kiedyś do króla Annwn, prawdziwego władcy tego świata. Jest nadzieja, że ta broń znów się pojawi i sprowadzi tutaj samego króla. - Sallos zakończył rozmowę.

- Mab. Przyjmij ode mnie nowy czar iluzji. - Sallos podniósł ręce, a krajobraz dookoła zaczął się zmieniać. Popękana pustynna ziemia, rzeki lawy i ognia i czarne niebo zostało zastąpione zielonymi łąkami i krystalicznie czystymi strumieniami. Gwiazdy znów zaświeciły nad pałacem Królowej, mieniącym się od księżycowego światła. Tylwyth Teg zapomnieli o potwornościach ostatnich godzin i wrócili do swych codziennych czynności. Mab uśmiechnęła się.

- Zabierz swoją grupę do lasu, książę Sallosie. Wiem, że nie jestem w stanie zmusić cię do zmiany ich wspomnień, ale nie chcę, aby ich złe miny zepsuły przyjęcie, które niedługo urządzę w moim pięknym pałacu.

- Loranir... trzecia misja... - X-23 zwróciła się do kolegi.

- Dokładnie! Królowo Mab! Nie odejdziemy stąd dopóki nie dowiemy się co się stało z naszymi braćmi po tym jak zniknęli w twoim pałacu!

- Zapewne mówisz o szpiegach, złapanych przez moich dzielnych żołnierzy. Nie obawiaj się mroczny elfie... w dowód wdzięczności za pomoc w pokonaniu demona, zostaną wam zwróceni cali i zdrowi. Ale teraz... wróć już do swego lasu.

Sallos po raz ostatni popatrzył na Królową, po czym przeniósł siebie i drużynę do swej leśnej rezydencji. Hope rzuciła się na niego z krzykiem.

- Jak mogłeś zrobić coś takiego? Po tym wszystkim co przeszliśmy! Po tym wszystkim co ta kobieta zrobiła! Oddałeś jej władzę nad całą krainą!

- Zrobiłem to, aby nie wywołać jeszcze większej tragedii, Hope. Kiedy Król Annwn zniknął z tej krainy, Mab została związana przymierzem z Piekłem. Chronią ją siły potężniejsze ode mnie. Gdybym nie oddał jej władzy, złamałbym przyrzeczenie. A wtedy Mab mogłaby poprosić o pomoc któregoś z Książąt.

- Ale czy to nie ona pierwsza złamała przyrzeczenia? Przecież to ona chciała zabić Megan i zdobyć dla siebie władzę...

- Jakiś pomniejszy bezimienny demon opętał ją i zmusił do posłuszeństwa. Nic nie zrobiła z własnej woli. My wiemy, że to nieprawda, ale każdy władca piekielny jej uwierzy. W ich światach takie rewolty zdarzają się codziennie.

- To niesprawiedliwe. Ci wszyscy Tylwyth Teg... oni mają prawo do wolności... - Hope zacisnęła pięści. Miała ochotę płakać.

- Hope... Uratowałaś swoich przyjaciół. Pomogłaś pokonać demona, który zagrażał nie tylko Annwn, ale i twojej ojczyźnie. Zaraz wrócisz do domu i będziesz żyła tak jak dawniej. Kiedy ogarnia cię złość, pomyśl, że mogło się skończyć znacznie gorzej.

- Hope, musimy wracać. Megan, Jessie, Nick i Ben potrzebują pomocy. - odezwała się Shan.

- Proszę, przenieś nas wszystkich na Ziemię. - dodała patrząc na Sallosa. W tym samym momencie w drzwiach leśnej posiadłości pojawiła się elfia wiedźma Merlara. Jedno spojrzenie na kobietę zdradzało jej ogromne przerażenie i smutek. Loranir domyślił się, że stało się coś straszliwego. Wiedział doskonale, że czarownicy Tylwyth Teg są zwykle bardzo opanowani i nawet w chwili zagrożenia potrafią zachować zimną krew. Jeśli targały nimi emocje oznaczało to, że to co ich spotkało musiało być czymś strasznym.

- Jeszcze tutaj jesteś kobieto? - Sallos zapytał.

- Jestem... wróciłam tutaj... - starsza czarownica wyszeptała.

- Bo twój dom jest jedynym miejscem w którym jest bezpiecznie, Panie... - dodała.

- O czym ty mówisz kobieto? Mroczny Las nadal jest waszym domem! To co zdarzyło się w pałacu Mab nie zmieniło dawnych postanowień.

Merlara usiadła na jednym ze zdobionych krzeseł.

- Nie... Mroczny Las jest teraz cmentarzem. - powiedziała. Loranir i Owena podbiegli do wiedźmy. Laura i Hope również, podczas gdy reszta grupy została w komnacie z fortepianem, aby nie zostawiać rannych kolegów i koleżanek.

- Kiedy Grathgor i jego wojownicy wycofali się z pola walki, Matylda podążyła za nimi. Wspólnie z nieumarłym magiem Willem zaatakowała ich od tyłu, bez ostrzeżenia, tchórzowsko... jej magia zabiła większość z naszych braci, w tym Grathgora i Lamruila. Ci którzy przeżyli, zostali uśmierceni przez oręż martwych królów... widziałam tą rzeź, próbowała zareagować, włączyć się do bitwy, ale wtedy... stało się najgorsze. Matylda miała przy sobie potężny artefakt, dzięki któremu mogła rzucić na cały nasz las zaklęcie śmierci... życie zostało wyssane ze wszystkich, nawet najmniejszych mieszkańców lasu... nasi bracia i siostry w twierdzy... nie mieli najmniejszych szans...ja również zostałam ugodzona przez ten czar. Udało mi się znaleźć schronienie w ostatniej chwili, ale moje ciało zaczęło umierać.

- Wszyscy mieszkańcy twierdzy... nie żyją... - Owena zbladła. Loranir zacisnął pięści. W jego oczach pojawiły się łzy.

- Lorella! Co z moją siostrą? - zapytał przerażony.

- Przykro mi... jeśli nadal była w lesie, to nie miała szans... - odparła kobieta.

- Nie! Nie widziałem jej ciała! Nie wierzę! Muszę jej pomóc! - długowłosy elf odepchnął Owenę, kierując się w stronę wyjścia.

- Nie! - Laura próbowała go zatrzymać. Sallos mocno chwycił go za ramię, nie pozwalając mu się ruszyć.

- Zostaw mnie demonie, albo zniszczę to miejsce! - Loranir krzyknął ze złością.

- Nie chcę, aby kolejne życie zostało bezsensownie zmarnowane. - demon odparł chłodno.

- Jeśli wejdziesz na teren lasu, to umrzesz tak jak wszyscy pozostali. Zresztą zobaczcie na własne oczy. Magia tego pałacu ochroni was, jeśli nie odejdziecie zbyt daleko. - Merlara poprosiła, aby grupa wyszła przed drzwi. Oczom wszystkich ukazał się przerażający widok. Oprócz najbliższej okolicy posiadłości Sallosa, las był całkowicie martwy. Wszystkie drzewa straciły liście, a ich pnie i konary przybrały szary, martwy kolor. Nie było słychać ani jednego głosu nocnego zwierzęcia.

- Jak ona mogła zrobić coś takiego? - Hope patrzyła przed siebie z przerażeniem.

- Przegraliśmy... - dodała Laura.

- Nie chcę już przebywać w tym okropnym miejscu. - oznajmił ojciec Megan. Loranir upadł na kolana.

- Lorella... prace które wykonałem razem z tobą... - wyszeptał patrząc na Laurę.

- Nie miały sensu. - dodał płacząc. Laura chciała coś powiedzieć, ale Owena zatrzymała ją.

- W tej chwili żadne słowa nie pomogą. - powiedziała.

- Czy to nie wystarczający powód, żeby wrócić do Mab i zrzucić ją z tronu? - Hope krzyknęła.

- Musicie wracać. W waszym świecie będziecie bezpieczniejsi i wyleczycie wszystkie rany, fizyczne i psychiczne.

- Nie! - Trance protestowała.

- Muszę ścigać czarownicę! - dodał Loranir. Sallos spojrzał na Merlarę. Kobieta wyszeptała słowa zaklęcia, po których Hope i elf osunęli się na podłogę usypiając. Laura i Owena powstrzymali ich ciała przed upadkiem.

- Dziękuję. - powiedziała Shan.

- Oni muszą odpocząć od tych wszystkich okropieństw. My wszyscy musimy odpocząć od tego przeklętego świata.

- Tak... teraz kiedy Megan jest bezpieczna, to co się tu dzieje nie jest już waszą walką. Przejdziecie przez bramę znajdującą się w moim jeziorze. Już coś takiego robiliście, przynajmniej część z was. Czy poradzisz sobie w nexusie rzeczywistości? - Sallos spytał Owenę.

- Tak. Mój miecz mnie poprowadzi. Ale wydaje mi się, że powinnam tu zostać. Wiem, że X-Men muszą wrócić na Ziemię, ale moje miejsce jako Strażniczki jest... - Dziewczyna była bardzo smutna. Powstrzymywała łzy.

- Otrzymasz nowe zadanie w stosownym czasie. Ty też musisz odpocząć. - odparł demon. Wszyscy podążyli za Oweną do jeziora. Ojciec Megan ciągnął nieprzytomnego Loranira, Mark niósł śpiącą Megan, a Jessica i Laura nieprzytomną Hope. Grupa zniknęła w tafli wody, pozostawiając w martwym lesie tylko dwie samotne postacie księcia Sallosa i ostatniej mrocznej elfki, Merlary.

Epilog

Jessica Vale zaglądnęła do pogrążonego w ciemności pokoju. Cicho zamknęła za sobą drzwi i podeszła do łóżka. Zobaczyła leżącą Hope, odwróconą do ściany.

- Hope, wstań i się ubierz. Idziemy na cmentarz pożegnać się z Oweną i pozostałymi. Megan i jej rodzina też tam będą, przy grobie babci Megan.

- Nie mam ochoty. Źle się czuję i nie mam zamiaru dzisiaj nigdzie wychodzić. - Hope odparła nie patrząc na czarnowłosą mutantkę.

- To nasz ostatni dzień tutaj. Jutro wracamy do Stanów. Jesteś pewna, że nie chcesz ich zobaczyć?

- Nie chcę. Nie mam na to ochoty. Zostaw mnie w spokoju i zamknij za sobą drzwi.

- Dobrze. Jak chcesz. - Jessica zrezygnowała. Wyszła z pokoju na korytarz. Spotkała Shan.

- Pójdzie z nami? - zapytała kobieta.

- Nie. Nadal nie chce ze mną rozmawiać. Myślę, że zacznie dochodzić do siebie dopiero jak stąd wyjedziemy.

- Może ja powinnam spróbować? Zawsze się z nią dogadywałam.

- Tym razem to nie pomoże. Uwierz mi, bo sama przez coś takiego przechodziłam.

- No dobrze. Dajmy jej więcej czasu. Jessica, a jak twoje dłonie?

- Lokalny lekarz zaszył mi rany i dał mi jakieś zastrzyki. Już nie krwawię, ale będę naprawdę zdrowa dopiero jak Josh dotknie moich ran.

- Też tak myślę. Na szczęście stygmaty się nie odnowiły.

- I miejmy nadzieję, że tak pozostanie.

Obie kobiety znalazły się przed domem rodzinnym Megan.

- Co z pozostałymi? - Preview zapytała Shan.

- Megan i jej rodzice są na cmentarzu. Minęło kilka dni od pogrzebu pani Gwynn i ich rany wciąż są świeże. Ben i Nick mówili, że pójdą razem z Megan, ale myślę że będą włóczyć się po mieście aż do czasu przylotu Blackbirdów. Nie rozumieją co się z nimi stało. Nikt tego nie rozumie. Może kiedy Henry McCoy ich zobaczy, będzie wiedział co tak naprawdę się z nimi stało. Laura jest z Megan. Pewnie czeka na pojawienie się Oweny i Loranira.

- Może powinnam zostać z Hope?

- Przecież zaraz do niej wrócimy. Chodźmy już.

Na cmentarzu, przy grobie pani Gwynn zgromadziło się kilka osób. Byli tam Megan i jej rodzice, Mark i kilka innych osób, które znały starszą panią. Pojawili się tam również Marcon, Owena i Loranir. Elf był już w lepszym stanie psychicznym niż w Annwn, ale ubrał się w czerń na znak rozpaczy po śmierci swojej siostry. Wkrótce dołączyli do nich Laura i Jessica z Shan.

- Przyszedł czas na pożegnanie. - Marcon odezwał się, zbliżając się do Iana i jego rodziny.

- Na wiele pożegnań. - dodał.

- Megan, znałem twoją babcię od młodości. Jej śmierć jest dla mnie tak samo wielką stratą jak dla ciebie i całej twojej rodziny. - kontynuował. Megan spojrzała na niego z lekkim zaniepokojeniem.

- Jednak cieszę się, że mogła odejść wykonując najważniejsze zadanie w jej życiu. Odeszła jako bohaterka i pozostanie bohaterką na wieki. Podobnie jak ty Megan. Twoja babcia jest z ciebie dumna, jestem tego pewien. Zresztą wszyscy jesteście bohaterami. Nie znam was, ale po tym co zrobiliście wiem, że zasługujecie na takie miano. Wasza walka powstrzymała jedną z największych katastrof w dziejach wszystkich krain. Dziękuję wam wszystkim. Dziękuję ci Strażniczko Oweno, Loranirze... Megan, Marku, Jessiko, Lauro i Shan. Dziękuję też tym chwilowo nieobecnym: Hope, Benjaminowi i Nickolasowi. A przede wszystkim dziękuję tym na zawsze nieobecnym: Lorelli i wspaniałemu rodowi Mrocznych Elfów. Dziękuję...

- Geraltowi i Podróżnikowi. - ktoś dokończył za Marcona. Okazało się, że na cmentarzu pojawiła się astralna projekcja Hope.

- I Sallosowi. Gdyby nie on nie wygralibyśmy. - dziewczyna dodała uśmiechając się smutno.

- A ja dziękuję, że twoi uczniowie chronili Megan, kiedy ja byłem nieświadomy jakie niebezpieczeństwa na nią czyhają. - Ian włączył się do rozmowy podając rękę siwemu człowiekowi.

- I tobie również, Mark. Cieszę się, że Megan ma kogoś, kto jest gotowy ryzykować życie w jej obronie. - Ian podał rękę również chłopakowi.

- Zawsze i wszędzie. - DJ powiedział przytulając do siebie Pixie. Dziewczyna spojrzała na niego smutno, jakby próbując coś oznajmić, ale postanowiła milczeć.

- I niech tak zostanie na zawsze. - mama Megan dodała obejmując córkę i jej chłopaka.

- Jak się trzymasz? Ty i Loranir? - Jessica spytała Owenę.

- Zaskakująco dobrze jak na kogoś, kto stracił najlepszą przyjaciółkę. - blondynka odpowiedziała.

- Ale wiem, że muszę być silna dla Loranira. On stracił wszystkich braci i siostry, których nigdy tak naprawdę nie poznał. - Jessica spojrzała na smutną twarz Oweny.

- Naprawdę nie potrzebujesz pomocy? Może chcesz wrócić z nami do szkoły Xaviera... Owena, ja wiem co łączyło cię z Lorellą... powiedziała mi jeszcze w Stanach.

- Ach... dziękuję, ale mam dużo ważniejsze zadanie tutaj, gdzie granice pomiędzy światami są najcieńsze. Wykonywanie zadań zleconych mi przez Marcona pozwoli mi zapomnieć, że już nigdy więcej nie poczuję ciepła jej ciała. - W oczach Strażniczki pojawiły się łzy. Jessica zbliżyła się do niej i mocno ją przytuliła. W tym samym czasie Laura i Loranir oddalili się od pozostałych.

- Cieszę się, że czujesz się lepiej... - dziewczyna zaczęła rozmowę.

- Może po prostu lepiej maskuję swoje prawdziwe uczucia. - odparł długowłosy.

- Co będziesz teraz robił?

- Zapoluję na zabójców Królowej Mab, którzy zamordowali babcię Megan. Nie wrócili do Fearie, Marcon jest tego pewien. Ukrywają się w świecie i naszym zadaniem jest wymierzyć sprawiedliwość im wszystkim. Później... będę szukał siostry...

- Siostry? Ale przecież ona... - Laura zdziwiła się.

- Nie żyje? Wiem, że powinienem tak myśleć. Ale nie mogę. Miałem z Lorellą specjalną więź i jestem pewien, że wiedziałbym gdyby naprawdę umarła. Nie wiem co się z nią stało, ale niedawno uświadomiłem sobie, że ona żyje. Jestem tego pewien i będę jej szukał nawet jeśli nikt inny nie będzie w to wierzył.

- Może poszukamy jej razem. Jestem świetną tropicielką. Zresztą mogę wam pomóc znaleźć Tylwyth Teg...

- Nie. - Loranir przerwał wypowiedź dziewczyny.

- Wiesz, to co zdarzyło się w Ogrodzie Rozkoszy Ziemskich było iluzją, ale to co wtedy czułem... to co wtedy oboje czuliśmy było prawdziwe. Ja... nadal to czuję i nie chcę narażać cię już na żadne niebezpieczeństwo. Nie zniósłbym straty kolejnej osoby. Laura...

- Tak?

- Może magia iluzji nadal działa na mnie, bo jestem Tylwyth Teg. Może nadal czuję to co wtedy w ogrodzie, bo mam wrodzoną podatność na takie czary. Ty jesteś człowiekiem. Czy to nadal na ciebie działa, czy coś czujesz?

- Nie wiem czy magia nadal na mnie działa, ale wiem, że pobyt w iluzji zmienił coś też we mnie i ta zmiana nie minęła do tej pory.

- Jaka zmiana? Powiedz mi co czujesz. - Laura spojrzała na stopy. Przez chwilę milczała.

- Ja... kocham cię. - wyszeptała nie patrząc w oczy mężczyzny. Loranir dotknął jej ramion i pocałował ją.

- Uważaj na siebie. - dziewczyna odpowiedziała po skończonym pocałunku.

Królowa Mab siedziała na złoconym tronie, będąc zabawianą przez grupę muzyków zawołanych przed jej oblicze z dalekich stron tylko dla poprawienia jej nastroju. Jej sala tronowa, cały pałac i otaczające go miasto powróciło do stanu sprzed próby poświęcenia życia Megan. Nie było śladu po popękanej pustyni piekielnej, rzekach lawy i jeziorach smoły. Nie zachował się również żaden fragment Ogrodu Rozkoszy Ziemskich, zarówno w świecie fizycznym jak i w pamięci mieszkańców magicznej krainy. Dzięki mocy księcia Sallosa i pradawnym przymierzu umysły poddanych królowej zostały pozbawione wszystkich wspomnień z niedawnej walki przeciwko demonowi i przestały znać prawdę o tym czym naprawdę był ich dom. W pewnym momencie drzwi sali tronowej otworzyły się z trzaskiem i przed obliczem królowej pojawił się Sallos. Muzyka ucichła, a przerażone oczy grajków zwróciły się w stronę pełnego złości spojrzenia demona. Królowa rozkazała wszystkim opuścić salę, aby mogła porozmawiać z ambasadorem piekła.

- Dlaczego nie wysłałeś posłańca z wiadomością, że przybywasz, Panie. Urządziłabym przyjęcie na twoją część. - Królowa powiedziała z fałszywym uśmiechem wymalowanym na ustach.

- Oszczędź mi fałszywej uprzejmości. Moja wizyta ma oficjalny charakter. Próba uzyskania całkowitej władzy nad Krainą przez krew twojej córki pozostała dla ciebie bezkarna Królowo, ponieważ poświadczasz, że byłaś pod wpływem magii demona, który działał niezgodnie z przymierzem jakie zostało zawarte pomiędzy naszymi światami. Ale tym razem posunęłaś się za daleko i nie uda ci się wybronić.

- Co ja takiego zrobiłam? Nie wydałam żadnego rozkazu odkąd ty i twoi sprzymierzeńcy wyzwolili mnie spod diabelskich wpływów.

Sallos zacisnął pięści. Zbliżył się do Królowej.

- Przeklęta Wiedźma Matylda złamała przyrzeczenie i razem ze swoimi potępieńcami wdarła się na tereny zamieszkałe przez lud, którym się opiekowałem. Weszła na teren Mrocznego Lasu. Czarownica użyła czarnej magii i zabiła wszystkich, którzy tam mieszkali. Palec śmierci nadal unosi się nad lasem, nie pozwalając nikomu przekroczyć jego granic.

- To straszliwa tragedia, ale co to ma wspólnego ze mną i z moją Krainą?

- Czyż nie więziłaś starej wiedźmy w swoim pałacu? Czy ona nie przysięgła ci wierności za wolność?

- Wiedźma była moim więźniem. Ale kiedy demon próbował wykorzystać mnie do wywołania wojny, czarownica znalazła sposób, aby uciec z podziemi. Zrobiła ten straszny czyn z własnej woli, a nie mojego rozkazu.

- Naprawdę? A z czyjego rozkazu wiedźma zaatakowała ludzi, którzy przybyli tu ratować twoją córkę? - Sallos zacisnął pięści. Jego oczy zmieniły kształt, zaczynając przypominać oczy gada.

- Jestem pewna, że to demon który przybrał skórę Willa z Ziemi. On musiał uwolnić czarownicę i wykorzystać ją w swoich planach. - Kobieta odpowiedziała z uśmiechem. Była pewna siebie.

- Nie oskarżysz mnie o coś, czego nie zrobiłam. Chyba, że chcesz złamać przyrzeczenia samemu.

Sallos wiedział, że nie był w stanie zmusić królowej do powiedzenia prawdy. Postanowił działać inaczej.

- Pani, pozwól, że przedstawię ci co zamierzam zrobić, gdy wrócę do mojej, martwej już krainy. Zmienię rolę jaką pełnią strażnicy Strefy Liminalnej pomiędzy naszymi światami. Od dzisiaj ich zadaniem nie będzie utrzymywanie obecnego porządku, ale przywrócenie porządku z początków naszego przymierza.

Królowa milczała. Przysłuchiwała się wypowiedzi mężczyzny z ogromnym niepokojem.

- Nowy zadaniem strażników strefy liminalnej będzie odnalezienie Króla Annw, prawdziwego króla do którego należy Kraina Wiecznego Zmierzchu.

Mab zacisnęła pięści. Wiedziała, że nie będzie mogła niczego zrobić.

- Nie łamię żadnych zasad zmieniając rolę Strażnika. - Sallos odwrócił się od Królowej.

- Bądź pozdrowiona Królowo. - powiedział wychodząc z sali tronowej. Jeden z muzykantów wychylił się zza drzwi.

- Czy znów mamy cię zabawiać, Królowo? - zapytał niepewnie widząc niezbyt szczęśliwą twarz swojej władczyni. Odpowiedziała mu cisza. Elf zrozumiał, że tamtego dnia sala tronowa miała pozostać pogrążona w ciszy.

Shan zbliżyła się do ławki na której siedziała Jessica Vale. Dziewczyna patrzyła na spodnią stronę swoich dłoni na których jeszcze nie tak dawno temu tkwiły krwawe stygmaty.

- Jessica. Cieszę się, że twoje rany się zagoiły. - kobieta powiedziała siadając obok czarnowłosej mutantki.

- Elixir je wyleczył. Po raz drugi. - dziewczyna odpowiedziała.

- Tak, dobrze jest mieć w Instytucie uzdrowiciela. Szczególnie, jeśli żyją tu ludzie prowadzący takie życie jak my.

- Szkoda, że nie ma tu nikogo kto wyleczyłby naszą psychikę. - Jessica dodała po chwili milczenia.

- Przetrwaliśmy coś takiego... chyba jesteśmy odporni na wszystko co może nas spotkać.

- Nie. Może ostatnio nie przyglądałaś się naszej drużynie, ale ja czuję, że możemy nie przetrzymać tej próby. To co nas spotkało będzie początkiem naszego końca.

- Miałaś jakąś wizję?

- Nie. Po prostu potrafię obserwować ludzi. Hope zmieniła się. Zwykle to ja zostaję w pokoju, ona stara się wychodzić do ludzi nawet jak ma zły dzień. Tym razem to ona zaszyła się w sypialni. Popatrz, nawet nie rozsunęła zasłon. Mark i Megan unikają się nawzajem. Megan pewnie boi się, że znów narazi go na niebezpieczeństwo jeśli będzie zbyt blisko. Ben i Nicholas są zmienieni psychicznie i fizycznie. Wolfcub jest odizolowany, bo dr McCoyowi nie udało się dotrzeć do jego ludzkiej osobowości ukrytej pod zwierzęcym instynktem. Ben nadal ma w sobie piekielną lawę... nie chce opuścić ochronnego pomieszczenia. Z Laurą też nie udało mi się dłużej porozmawiać...

- Musimy sobie z tym wszystkim poradzić. Pomogę wam tak bardzo, jak tylko będę mogła. Masz moje słowo.

- Wiem o tym i dziękuję. Ale boję się, że to może nie wystarczyć.

- Jessica. Obserwujesz wszystkich dookoła. Może powiesz mi co ty sama czujesz?

- Znam siebie jeszcze mniej niż dotychczas i bardzo mnie to przeraża. Dlaczego mroczni Tylwyth Teg twierdzili, że jestem kimś ważnym? Dlaczego moja krew zniszczyła magię iluzji, kiedy wszystko inne zawiodło? Kim naprawdę jestem?

- Jessica, czy poradziłaś sobie z tym co cię spotkało w Salvation? Czy zaakceptowałaś siebie nawet po tym jak dowiedziałaś się, że twoje zdolności przyczyniły się do śmierci przyjaciółki?

- Tak. Teraz wiem, że to był wypadek. Nie potrafiłam poprawnie korzystać ze swoich mocy.

- Czy to co cię teraz spotkało jest gorsze?

- Nie. Nie jest. Wszyscy wróciliśmy do domu.

- Dokładnie. Nie myśl o tym więcej. Miej nadzieję, że twoja moc wróciła tylko na chwilę i tylko w specyficznym miejscu jakim była Kraina Wiecznego Zmierzchu. Zajmij się sprawami naszej szkoły i to co najważniejsze... bądź przy Hope. Ona potrzebuje cię tak bardzo jak ty potrzebowałaś jej nie tak dawno temu. - Shan wstała z ławki.

- Idę do Instytutu. Jeśli chcesz dłużej ze mną porozmawiać, będę w swoim gabinecie. - Kobieta poszła w kierunku budynków szkoły.

- Shan... dziękuję. - Preview powiedziała cicho.

Mark wszedł do czytelni i rozglądnął się dookoła. Zauważył Megan siedzącą przy ścianie, pogrążoną w lekturze jakiejś książki. Podszedł do niej cicho.

- Megan, widzę że czytanie całkowicie cię pochłonęło. Mogę się dosiąść? - zapytał. Megan spojrzała na niego odrywając wzrok od książki.

- Tak... zresztą ja już miałam wychodzić. - dziewczyna odparła szykując się do opuszczenia pomieszczenia.

- Megan... Zaczekaj, proszę. - Chłopak zatrzymał ją.

- Nie rozmawialiśmy ze sobą od powrotu z Walii.

- Mark, ja nadal mam ogromny chaos w głowie i nie do końca dotarło do mnie co tak naprawdę mi się przytrafiło. Chcę trochę pobyć w samotności. Może wtedy zrozumiem o co w tym wszystkim chodziło.

- Wiem, że próbujesz mnie chronić. Ale na to jest już za późno. Twoja matka wie kim jestem dla ciebie i jeśli będzie chciała coś mi zrobić to unikanie siebie nawzajem nam nie pomoże. Po tym wszystkim co przeszedłem... zostałem zaczarowany przez pixies, a później chciał mnie zgwałcić facet... ale to wszystko nie odstraszyło mnie od ciebie, wręcz przeciwnie. Dlatego coś dla nas przygotowałem. - Megan milczała. Mark wyjął z kieszeni dwa bilety do wesołego miasteczka.

- Chodźmy na randkę w to samo miejsce. Zacznijmy wszystko od nowa, tym razem bez kobiety próbującej nas zabić i śledzącego nas gościa w prochowcu. Niech nasze spotkanie skończy się tak jak powinno. - Pixie nadal się nie odzywała. DJ obawiał się, że dziewczyna odmówi. W końcu Megan odpowiedziała.

- Dobrze. Dzisiaj po południu. I tym razem będziemy się dobrze bawić aż do nocy.

Koniec

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.