Opowiadanie
Dziecko Wiecznego Zmierzchu
Rozdział 7
Autor: | Kh2083 |
---|---|
Serie: | X-Men, New X-Men |
Gatunki: | Akcja, Fantasy, Przygodowe |
Uwagi: | Yuri/Shoujo-Ai, Erotyka, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2016-12-01 20:06:56 |
Aktualizowany: | 2016-12-01 20:06:56 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Rozdział 7
Hope otworzyła oczy, obawiając się widoku mitycznej krainy, której progi przekroczyła korzystając z wrót otwartych w jeziorze. Zobaczyła krajobraz pogrążony w mroku, nie rozświetlany nawet przez światła gwiazd. Dziewczyna szybko zorientowała się, że na niebie nie można było dostrzec ani Księżyca, ani żadnego innego ciała niebieskiego. W okolicy było bardzo cicho, jak gdyby ktoś rzucił na najbliższe otoczenie dziewczyny zasłonę nieprzepuszczającą żadnego dźwięku. Hope próbowała w mroku dostrzec Jessikę, innych znajomych z grupy lub nowo poznane osoby, dzięki którym znalazła się w tak obcym dla niej miejscu. W pewnym momencie blask płomienia rozjaśnił wszystko dookoła, a Trance zauważyła Matcha przekraczającego progi Krainy Wiecznego Zmierzchu. Szybko okazało się, że Preview, X-23, Wolfcub, a także Owena, Lorella i Loranir również bezpiecznie dotarli do najmroczniejszej części Annwn. Ben wytworzył w dłoni płomień rozświetlając okolicę.
- Od razu lepiej? - spytał.
- Będzie lepiej dopiero gdy przekonamy się, że nikt nas nie obserwuje. - powiedział Loranir. Jego siostra zbliżyła się do Preview.
- Stygmatyczko, czy nachodzą cię jakieś wizje? - spytała.
- Nie. I jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie stygmatyczką, to nie odpowiem już więcej na żadne pytanie. - oznajmiła dziewczyna podchodząc do Hope.
- Jak się trzymasz?
- W porządku. Dopóki nie pojawi się następna skrzydlata żaba.
- Powinniśmy iść dalej. - stwierdziła Owena.
- Zbyt łatwo nam poszło. Mab wiedziała, że przybywamy. Wysłała po nas kreaturę z jeziora, a później czarownicę, żeby nas sprawdzić. Nawet jeśli to miejsce jest przeklęte i Faerie boją się tutaj zapuszczać, nie wiadomo jakie niespodzianki dla nas szykują.
- Co mamy robić dalej? W jaki sposób znajdziemy Megan i resztę? - spytał Ben.
- Musimy najpierw odnaleźć naszych braci. - Loranir wtrącił się do rozmowy.
- Jeśli nie skorzystamy z ich pomocy, nigdy nie odnajdziemy drogi do serca Krainy Wiecznego Zmierzchu.
- Nie znacie własnej krainy? - zapytał Ben.
- Nie. Spędziliśmy życie na Ziemi, a Annwn widzieliśmy tylko w naszych snach. I była to kraina dużo piękniejsza niż miejsce w którym teraz stoimy.
- To w jaki sposób otworzyliście przejście? Skąd o nim wiedzieliście?
- Każdy Fearie ma od urodzenia zakodowaną w umyśle metodę powrotu do domu. Ja i moja siostra nie jesteśmy wyjątkami. Jest to specjalny czar, który się nam objawia, a którego nie musimy się uczyć. Niestety możemy go użyć tylko raz w życiu.
- Co takiego? - wtrącił się Wolfcub.
- Wyraziłem się wystarczająco jasno, a mój głos był na tyle donośny, że słyszeli go wszyscy obecni.
- Mam przez to rozumiesz, że nie możecie nas zabrać z powrotem na Ziemię?
- Tak. Dokładnie to miałem na myśli. Ale nie powinno cię to martwić, bo szanse na przeżycie w świecie, który niedługo może strawić ogień magicznej wojny są dla śmiertelników niewielkie.
- Ty gnoju! - Wolfcub był coraz bardziej zdenerwowany.
- Znowu się zaczyna. - westchnęła Jessica.
- Charakter Loranira zmusza go do prowokacji innych. - oznajmiła Owena.
- Nasza drużyna ciągle skacze sobie do gardeł. Kiedy zaczynamy się ze sobą dogadywać i pomagamy sobie nawzajem, pojawia się coś co wznieca pomiędzy nami nowe spory. Zwykle to ja jestem przyczyną kłótni.
- To pewnie cieszysz się, że teraz mój brat przejął to zadanie?
- Brat?
- Tak. Ta dwójka zawsze była dla mnie jak prawdziwe rodzeństwo.
- Czy tylko ja i Laura pamiętamy po co tutaj przybyliśmy?! - Ben krzyknął na zgromadzonych, którzy pogrążeni w rozmowach i kłótniach zapomnieli o celu swej wyprawy. Laura uśmiechnęła się patrząc na czarnowłosą przyjaciółkę.
- Słuchajcie, może się troszkę rozejrzę? - Hope zaproponowała wpadając w trans medytacyjny. Kiedy Owena zauważyła co zamierzała zrobić dziewczyna, natychmiast do niej podbiegła.
- Co ty robisz? - spytała potrząsając mutantką.
- Chciałam rozejrzeć się dookoła pod postacią projekcji astralnej. To znaczy chciałam opuścić ciało...
- Wiem co to jest projekcja astralna! Czy ty zupełnie zwariowałaś dziewczyno? Przed chwilą dowiedzieliśmy się, że wiedźma Matylda poluje na nas, a ty chciałaś jej dać gołą duszę? Twój duch byłby jak latarnia morska dla jej wilków astralnych!
- Skąd miałam o tym wiedzieć? - Trance odpowiedziała czując złość i zakłopotanie.
- Następnym razem jeśli będziecie chcieli coś zrobić zapytajcie nas o radę, dobrze? - Owena poinformowała wszystkich zebranych.
Tymczasem w wielkim ogrodzie pełnym róż, których płatki niesione wiatrem tworzyły wszędzie dookoła prawdziwy kwiatowy wodospad, spacerował złotowłosy mężczyzna. Jego spokój został zakłócony przez pojawienie się innej, doskonale mu znanej osoby. Przy pozłacanej bramie do samotni mężczyzny stała blada kobieta o czarnych włosach.
- Rhoswen... widzę, że odnalazłaś drogę do domu. - powiedział mężczyzna uśmiechając się złośliwie.
- Czuję, że twoja magia staje się coraz słabsza. - dodał. Kobieta upadła na kolana wzniecając wokół siebie obłoki kwiatowych płatków.
- Gdyby Mab odnalazła cię po twoich wszystkich niepowodzeniach... Zostać pokonana przez mieszkańców Ziemi i do tego kilka razy... Królowa na pewno jest bardzo rozgniewana. - złotowłosy drażnił się ze swą znajomą. Dziewczyna popatrzyła na niego ze złością w oczach.
- Ja przynajmniej nic nie straciłam! - krzyknęła pokazując na złotą protezę elfa.
- Ale stało się z tobą coś znacznie gorszego, prawda, Rhoswen? Jesteś zatruta przez zaklętą zimną stal, czy mam rację? - mężczyzna zbliżył się do klęczącej kobiety i popatrzył jej głęboko w oczy.
- Orin... pomóż mi proszę. - dziewczyna wyszeptała. Załzawione oczy zdradzały, że była coraz słabsza.
- Chcesz aby chronił cię przed gniewem naszej Królowej?
- Nie... użycz mi swych kwiatów życia... regeneracyjnego ogrodu...
- Pamiętaj, że będziesz teraz moim dłużnikiem.
- Nie dbam o to, chcę żyć.
- Dobrze. - mężczyzna odparł z uśmiechem. Kiedy blada kobieta upadła na trawę i straciła przytomność, złotowłosy elf zaczął recytację słów zaklęcia. Zielone łodygi i korzenie kwiatów rosnących dookoła dziewczyny zbliżyły się do niej, a wkrótce oplotły jej ręce, nogi, tułów i głowę. Jej postać znikła pod ziemią, stając się integralną częścią magicznego ogrodu. Orin był bardzo zadowolony, ponieważ ratując życie swej znajomej w miejscu jego największej mocy stworzył sobie wiernego pomocnika.
Grupa młodych mutantów oraz trójka osób, dzięki których pomocy dostali się do Krainy Wiecznego Zmierzchu szykowała się do długiej i trudnej drogi przez niegościnne i mroczne lasy leżące na granicy krainy. Jessica Vale siedziała na grubym korzeniu wyrastającym z wilgotnej ziemi, starając się wywołać w swym umyśle świadomy sen, wizję mogącą wskazać jej gdzie należało zacząć szukać przyjaciółki o motylich skrzydłach. Niestety, nie potrafiła. Jej zdolności zostały uśpione, gdy tylko przeszła na drugą stronę lustra jeziora. Po chwili podeszła do niej Hope.
- Mamy jakieś wskazówki? - zapytała.
- Nie. Jestem zupełnie bezużyteczna. - odparła Jessica.
- Obie nie przydamy się tu do niczego. - powiedziała Hope.
- Jak się tutaj czujesz? - spytała Jessica. Trance usiadła obok niej na grubym korzeniu.
- Trudno powiedzieć. Denerwuję się, bo nie wiem co nas może spotkać. Nie ufam tamtej trójce. - oznajmiła pokazując na elfów i Owenę spacerujących po okolicy.
- Miałam na myśli coś zupełnie innego. Pamiętasz naszą rozmowę w sali ćwiczeń wiele miesięcy temu?
- O sztucznym niebie i tym, że żadna projekcja holograficzna nie może równać się z przebywaniem na prawdziwym odludziu, pod prawdziwym niebem z tysiącami gwiazd?
- Tak. Tutaj czuje coś podobnego. Wszystko co nas otacza jest dla mnie jakieś sztuczne, nieprawdziwe, tak jakby było jedną wielką iluzją zakrywającą prawdziwą rzeczywistość.
- Myślisz, że jesteśmy wewnątrz jakiejś projekcji holograficznej?
- Nie. Nie odczuwam syntetyczności, ani chłodnej techniki stworzonej przez międzygwiezdne imperium. Tutaj jest zupełnie inaczej. To miejsce jest prawdziwe, dużo bardziej prawdziwe niż to, w którym mieszkamy i dużo, dużo od niego starsze. Na Ziemi znam miejsca, w których odczuwam wszechświat obserwujący mnie tysiącem gwiezdnych oczu. Tutaj czuję się, jakbym cofnęła się w czasie i znalazła w samym sercu rodzącego się świata. Ale pod iluzją lasu i nieba czai się coś pradawnego i strasznego. Czuję oddech tego miejsca i ogarnia mnie przerażenie.
- Nie mów tak, bo boję się coraz bardziej. Lepiej ruszajmy już i jak najszybciej znajdźmy Megan.
W tym samym czasie Owena i towarzyszące jej rodzeństwo Faerie rozglądali się po okolicy. Długowłosa dziewczyna trzymała w dłoni kulę ciemnoniebieskiego światła i szepcząc zaklęcia przesuwała ją nad trawą. Blondynka stała kilka kroków dalej patrząc na symbole runiczne na ostrzu jej miecza fosforyzujące niematerialnym światłem. Laura Kinney zaciekawiona zachowaniem dwóch młodych kobiet zwróciła się do Loranira.
- Co one robią?
- Szukają znaków pozostawionych przez naszych rodaków. Czegokolwiek co mogłoby doprowadzić nas do miejsca, gdzie się ukrywają. Lorella przeczesuje teren magiczną kulą. To niebezpieczne, bo każde użycie magii zwraca na nas uwagę Mab albo co gorsze, tamtej wiedźmy. Dlatego Owena chroni ją tworząc wokół niej magiczną barierę. Nie podchodź bliżej, bo możesz zakłócić ich koncentrację.
- Nie mam zamiaru. - odparła X-23. Mężczyzna oddalił się od mutantki, jednocześnie zbliżając się do Matcha i Wolfcuba stojących nieopodal.
- Liczę na to, że w przyszłości stoczymy razem wiele chwalebnych bitew. - odezwał się do Bena zaczynając rozmowę.
- A ja mam nadzieję, że już żadnych bitew nie będzie. - oznajmił Ben.
- Jaka szkoda, że tak wielki potencjał marnuje się w kimś, kto stroni od swojej prawdziwej natury.
- Co masz na myśli? - Ben zdenerwowała się dziwną uwagą Loranira.
- Ogień, płynący w twoich żyłach jest darem ze świata w którym stoją fundamenty prawdziwej Krainy Wiecznego Zmierzchu. Nie czujesz wołania otchłani?
- Nie mam pojęcia o czym ty mówisz! Mój ogień jest wynikiem mutacji, jest fizyczny i na pewno nie pochodzi z tego miejsca! Nie mam nic wspólnego z magią i nadal w nią nie wierzę! Ta kraina jest pewnie w innym wymiarze, na innej planecie, gdziekolwiek ale na pewno nie w magicznym świecie jakiejś baśni!
- Nie rozumiem was ludzi. Dlaczego jesteście skłonni uwierzyć w coś tak odległego jak światy krążące wokół innych Słońc, a nie dopuszczacie do swoich rozumów możliwości istnieniu czegoś co macie pod nosami? Czegoś co jest dużo bardziej prawdziwe niż wszystkie inne wymiary, jak je sam określiłeś?
- Nie mam ochoty na filozofowanie! Wróć lepiej do swoich kobiet i pomóż im, bo coś im za długo idzie szukanie tej bezpiecznej drogi.
- Właśnie! Po co tu w ogóle przylazłeś? Chcesz się kłócić? Bardzo chętnie. Jestem chyba jedynym rozsądnym, który wie, że nie mówicie nam całej prawdy. A ta cała wycieczka w nieznane może być pułapką! - wtrącił się Wolfcub.
- Od początku wiedziałem, że jesteś dzikiem elementem tej drużyny, pomijając nawet twoją oczywistą powierzchowność. Ale tutaj możesz spotkać kogoś podobnego do siebie, a może wtedy zniknie cała złość jaką w sobie gromadzisz od lat.
- Nie mam ochoty na psychoanalizę! Ben powiedział ci chyba, że masz stąd iść!
Loranir odwrócił się od mutantów i bez słowa odszedł w kierunku swoich znajomych.
- Co on miał na myśli? O co mu chodziło z tą otchłanią? - Ben zapytał, myśląc głośno.
- Nie myśl o tym! Nie widzisz, że on prowadzi jakieś gierki? Stara się namieszać nam w głowach! Na twoim miejscu nie rozmawiałbym z nim dopóki nie wrócimy na Ziemię. A ja będę go miał na oku.
Hope i Jessica nadal rozmawiały ze sobą siedząc na omszonym korzeniu.
- Jessica... a może ty nadal jesteś pod wpływem tej wiedźmy? - Trance spytała niepewnie.
- Nie mam pojęcia. Może masz rację, może to jej czary zablokowały moje zdolności. Nie dotknę niczego więcej dopóki nie odnajdziemy Megan i wrócimy na Ziemię.
- Co czułaś gdy ona cię opanowała?
- Zupełnie nic. Rozmawiałam z wami, a chwilę później znalazłam się w zupełnie innym miejscu, zimnym, ciemnym i wilgotnym. Słyszałam swój własny głos krzyczący z oddali, ale nie mogłam nic zrobić. Straciłam panowanie nad własnym ciałem. Dopiero pojawienie się ciebie, twojej projekcji astralnej przywróciło mnie do rzeczywistości.
- Cieszę się. Wydaje mi się, że niepokój który czujesz może być pozostałością po umyśle wiedźmy. Może to ona jest niebezpieczna, a nie ten świat?
- Może. Odkąd miałam z nią kontakt czuję w sobie coś zimnego, ciemnego i wilgotnego. Czającego się w zakamarkach moich myśli.
- Jessica... - wyszeptała Hope dotykając włosów przyjaciółki. Przysunęła się do niej i mocno ścisnęła jej dłoń.
- Znowu jestem światłem, które wyprowadzi cię z ciemności. - dodała uśmiechając się. Zbliżyła twarz do jej twarzy i zamykając oczy pocałowała ją w usta.
W tym samym czasie, grupa podróżująca razem z Megan Gwyn podziwiała psychodeliczne barwy lasu pełnego ogromnej wielkości grzybów. Miejsce było dziwne, odrealnione, jakby żywcem wyjęte z gorączkowego snu. Było przerażające, a jednocześnie fascynujące. Zapraszało każdego podróżującego przez nie człowieka niczym ogród pełen zakazanych owoców. Młodzi mutanci, widzieli je po raz pierwszy, rozglądali się dookoła niczym zahipnotyzowani każdym elementem krajobrazu. Geralt usiadł na różowym mchu, odganiając od siebie dziwne, miniaturowe światełka latające dookoła.
- Zatrzymujemy się? - Ian zapytał go.
- Odpoczniemy trochę, a oni niech się trochę nacieszą tym ogrodem. - powiedział patrząc na rozpościerający się ponad nim zielony, fosforyzujący w półmroku grzyb.
- Lepiej niech się za bardzo nie oddalają. Kto wie kto lub co może czaić się za wzgórzem. - Will oznajmił wyłaniając się z zarośli. Mark i Megan zbliżyli się do Shan.
- Tutaj jest tak... dziwnie... - powiedział chłopak.
- Tak, ale nie jestem niespokojna. - odparła Shan.
- Ja czuję dziwne pobudzenie. Jakąś wewnętrzną radość. Tak jakby coś śpiewało do mnie w oddali, a jednocześnie wewnątrz mnie. - dodała Pixie.
- Shan, chciałem porozmawiać z Megan... pobyć z nią na osobności. Nie mieliśmy dla siebie czasu od chwili gdy blada kobieta zaatakowała nas w wesołym miasteczku. Najpierw szkoła i Frost... później rodzina Megan...
- Dobrze. Idźcie sobie. To może być nasz ostatni dłuższy odpoczynek przed wyprawą do pałacu. - odpowiedziała Shan. Kiedy młodzi mutanci oddalili się w głąb zagajnika kolorowych grzybów, Karma zbliżyła się do Iana i Geralta. Will spojrzał na nią podejrzliwie i chwilę później odwrócił się w przeciwną stronę. Nie miał ochoty rozmawiać z nieznajomą, albo chciał, aby wreszcie skonfrontowała się z magiem, któremu nie ufała od początku znajomości.
Megan i Mark szli wzdłuż ścieżki ułożonej z połyskujących złocistym blaskiem kamieni. Chłopak zatrzymał się przy jednym z wielkich grzybów i dotknął jego powierzchni.
- Dziwne, jest twardy i szorstki, zupełnie jakbym dotykał kory drzew.
- Może tutejsze drzewa tak dziwnie wyglądają. - powiedziała Pixie. DJ popatrzył na jej oczy, a chwilę później na jej skrzydła mieniące się kolorowym blaskiem, jak trawa i inne rośliny w Świecie Wiecznego Zmierzchu.
- Nadal się jakoś trzymasz? - spytał.
- Prawdę mówiąc, zaczęłam się czuć znacznie lepiej, gdy tylko znaleźliśmy się w tej krainie. Nagle opuścił mnie strach, jakbym znalazła się w domu rodzinnym po latach. Coraz bardziej wierzę, że naprawdę pochodzę z tego miejsca.
- Chciałbym cieszyć się razem z tobą. - DJ odparł kierując wzrok w stronę położonej w oddali ściany lasu. Zakłopotana Megan spojrzała na niego, jednocześnie próbując się do niego zbliżyć, ale on tylko przyśpieszył. Megan cofnęła rękę, pozostając w miejscu.
- Megan... chyba rozumiesz, że nie mogę podzielać twojej radości. - Mark powiedział po sekundach milczenia. Oddalił się od głównej ścieżki i wędrował przez wzgórze porośnięte gęstą trawą. Pixie szła kilka kroków za nim.
- Odkąd pojawili się ludzie z tej krainy... dwa razy próbowano mnie zabić!
- Chyba zapomniałeś, że to mnie chcieli zabić. Ty jedynie przypadkowo stanąłeś na ich drodze! - Megan oburzyła się.
- Teraz jesteśmy już bezpieczni... oboje... - dodała.
- Czy ty naprawdę niczego nie rozumiesz? Nie chodzi o to, że oni nam zagrozili... ale o to do czego mnie zmusili! - DJ gwałtownie odwrócił się w stronę swojej dziewczyny podnosząc głos.
- O to chodzi... - wyszeptała Pixie.
- Ja zabiłem człowieka! Kimkolwiek lub czymkolwiek by nie był! Wyzwoliłem energię tak dużą jak nigdy przedtem i rozszarpałem go na strzępy! Nie została po nim nawet mokra plama!
- Nie miałeś wyboru! Gdyby nie ty, ja byłabym...
- Nieprawda! Gdybym lepiej siebie kontrolował, ogłuszyłbym go, albo zranił. Ale nie potrafiłem! Gdy tylko moja fala uderzyła jego ciało, nie mogłem jej zatrzymać, nie mogłem nawet jej kontrolować. Co będzie jeśli to się powtórzy? Co będzie jeśli znów stracę nad sobą kontrolę? Jeśli ucierpi ktoś z grupy, ktoś ze szkoły? Jeśli ty ucierpisz? - DJ mówił ze łzami w oczach.
- Nie stracisz kontroli, wierzę w ciebie... - oznajmiła Megan. Zbliżyła się do chłopaka i dotknęła jego dłoni.
- Ponoszą mnie emocje, powinnaś się ode mnie oddalić. Jak najprędzej. - Mark odparł przez zaciśnięte zęby.
- Nie. Pamiętasz jak kiedyś mnie uspokajałeś swoją muzyką? Teraz moja kolej. Zamknij oczy i nie odzywaj się. - dziewczyna dotknęła czoła chłopaka.
- Megan, ja...
- Cicho. Chyba cię o coś prosiłam. Zamknij oczy i spróbuj się zrelaksować.
DJ rozluźnił się i próbował wyciszyć szalejące w nim emocje. Kiedy zamknął oczy, do jego uszu zaczął docierać szum wiatru smagającego łąki magicznej krainy, poruszającego korony drzew leżącego w oddali lasu, wiatru, przynoszącego ciszę i spokój którego tak bardzo potrzebował. Czuł ciepło rąk ukochanej i nabrał przekonania, że to ona poprosiła naturę otaczającą go ze wszystkich stron, aby zadziałała kojąco na jego duszę. Kiedy otworzył oczy, zobaczył przed sobą oczy Megan i jej delikatny uśmiech. Rozglądnął się wokół siebie.
- Chyba odeszliśmy za daleko od pozostałych. - powiedział patrząc na zielone wzgórza i kilka ogromnych grzybów z nich wyrastających.
- Gdyby tak było, to by nas szukali. - odparła Pixie. Wskazała na najbliżej stojącego grzyba, mieniącego się fioletowym blaskiem.
- Chodź, usiądziemy tam i porozmawiamy. - zaproponowała. Mark zgodził się i ruszył w stronę dziwnej formy życia, trzymając za rękę swoją dziewczynę.
W tym samym czasie Shan próbowała zacząć rozmowę ze starym znajomym ojca Megan. Mężczyzna w prochowcu siedział na wzgórzu oglądając swą broń, początkowo zupełnie ignorując obecność dziewczyny. Widząc, że Karma nie miała zamiaru się od niego odczepić, schował pistolet pod płaszcz i zwrócił się do kobiety.
- Próbujesz dostać się do mojego umysłu? Nie uda ci się. Lepiej sobie odpuść.
- Dlaczego uważasz mnie za zagrożenie?
- Wystarczy, że spojrzę przelotnie na twoje oczy. Płoną ogniem nienawiści do mojej osoby. A ja zupełnie nie rozumiem dlaczego. - odparł mężczyzna.
- Rozejrzyj się dookoła. Znajdziesz odpowiedź samemu.
- Tego właśnie nie mogę pojąć. Jesteś na mnie zła tylko dlatego, że jakaś grupa mrocznych Fearie, z którą nie łączy mnie zupełnie nic, zaatakowała twoją uczennicę.
- Gdyby nie ty i twoi kumple, nikt by nie zagrażał życiu Megan. Po co mieszaliście się w sprawy, których zupełnie nie rozumieliście? Co dało wam prawo mieszać się w sprawy tej krainy?
- Gdyby nie nasza wyprawa do Fearie, Megan nic by nie groziło. Masz rację. Bo nigdy by się nie urodziła.
- Ta rozmowa do niczego nie prowadzi. - Shan odparła zrezygnowana.
- Po raz pierwszy się zgadzamy. Niemożliwe, żeby stał się cud, a ty zaufałaś mi i moim towarzyszom. Dlatego dobrze będzie jeśli nie będziemy sobie więcej wchodzić w drogę. Chroń swoich podopiecznych, przecież dlatego zdecydowałaś się przejść z nami przez bramę pomiędzy światami. My zrobimy co do nas należy i poprosimy Królową Mab o zdjęcie klątwy z dziewczyny.
- Albo zmusimy ją do tego. - Ian dodał dołączając do rozmowy. Po chwili Geralt wstał z trawy.
- Straciłaś czas na niepotrzebną rozmowę ze mną, a Megan i Mark oddali się od nas. - oznajmił.
- Co takiego? - Shan zdziwiła się i zaniepokoiła.
- Rozejrzyj się wokół. Nie ma ich. - powiedział mężczyzna.
- Pójdę ich poszukać. - dodał.
Mark i Megan siedzieli pod kapeluszem psychodelicznego grzyba oglądając nocne niebo rozciągające się ponad ich głowami. Pixie była zamyślona, jej wzrok zdradzał, że myślami była zupełnie gdzie indziej, albo wybiegała w przyszłość, starając wyobrazić sobie jak mogłoby wyglądać jej zbliżające się spotkanie z prawdziwą matką. Mark milczał, nie wtrącając się, ponieważ wiedział, że dziewczyna potrzebowała chwili spokoju po tak bardzo szalonym tygodniu. Spojrzał na łąkę przed sobą zauważając, że dookoła wielkiego grzyba rosły inne grzyby, mniejsze i ustawione w idealnym okręgu wokół większego kuzyna. Przypomniał sobie legendy o czarcich kręgach, które mogły okazać się dużo bardziej prawdziwe niż sobie wyobrażał. W pewnym momencie coś wyrwało Megan z zamyślenia. Dziewczyna wstała rozpościerając swe skrzydła.
- Co się stało, Megan? - spytał DJ.
- Widziałam coś...
- Co? Tam nic nie ma. - Mark powiedział rozglądając się dookoła.
- Widziałam coś dziwnego... poczekaj tutaj... - Pixie oddaliła się od grzyba, kierując na część łąki położoną powyżej.
- Megan, gdzie idziesz! Tam nic nie ma! - Mark wstał z trawy, przypominając sobie ostrzeżenia Geralta i jego towarzyszy.
- Nie powinniśmy się rozdzielać! - dodał.
- Zaraz wrócę... muszę coś sprawdzić! - Megan odparła machając do niego ręką.
Dziewczyna szybkim krokiem wdrapała się na wzgórze i spojrzała na tereny położone po jego drugiej stronie. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. W ciemniejszej części łąki, sąsiadującej z czarnym lasem stała grupka niezwykłych istot. Osiem szczupłych, młodych dziewczyn o złotych włosach patrzyło na mutantkę uśmiechając się. Były zupełnie nagie, a z ich pleców wyrastały skrzydła przypominające te należące do Pixie.
- Kim jesteście? - Megan zapytała zauważając, że dziwne postacie miały takie same oczy jak ona. Dziewczyny złapały się za ręce tworząc okrąg z ciał. Jedna z nich wyciągnęła dłoń do Megan, zapraszając ją do zgromadzenia. Pixie, jak zahipnotyzowana, zrobiła kilka kroków w stronę dziwnego towarzystwa. Zupełnie automatycznie, bez udziału rozsądku, podała dłoń magicznej postaci stojącej najbliżej. Mark bardzo szybko znalazł się po drugiej stronie wzgórza, aby sprawdzić co działo się z dziewczyną nie odpowiadającą na jego wołania.
- Megan! - krzyknął z przerażenia, kiedy jego oczy zauważyły Pixie stojącą wśród nagich postaci. Młoda mutantka uśmiechała się do niego w dziwny sposób, jakby szydziła z niego i z tego co miało go zaraz spotkać. Rozpostarła skrzydła kierując w stronę chłopaka chmurę halucynogennego pyłu. Odurzony przez chemikalia, DJ upadł na kolana. Odruchowo sięgnął po discmana, ale jego ciało zostało ogarnięte przez paraliż. Nagie, zwiewne postacie wzbiły się w powietrze, by po kilku sekundach krążenia dookoła wzgórza, otoczyć Marka w taki sam sposób jak kilka minut wcześniej Megan. Chłopak nie był w stanie walczyć, wołać o pomoc, ani nawet racjonalnie myśleć. Obraz przed jego oczami falował, zmieniał kolory w niepokojąco psychodeliczny sposób. Pixie wolnym krokiem zbliżyła się do niego i dotknęła ręką jego głowy, nie pozbywając się dziwacznego uśmiechu. Do uszu chłopaka dochodził śmiech otaczających go dziewczyn, który wydawał mu się pochodzić z tysiąca gardeł. Megan zdjęła koszulę rzucając ją pod nogi Marka. Po chwili rozpięła spodnie, lekko zsuwając je poniżej kolan. Chłopak podniósł głowę do góry, błądząc wzrokiem po ciele swoje dziewczyny. Elfie panny tańczące dookoła zlewały się w jedno, stawały się falą pulsującą na stałej, ściśle określonej orbicie. Megan rozpięła stanik i odrzuciła go za siebie, ukazując nagie piersi. Jej bielizna powędrowała w górę, gdzie została pochwycona przez jedną z fearie. Dziewczyna oswobodziła się ze spodni i butów, po czym uniosła się w powietrze, lądując tuż przy swoim ukochanym. Zbliżyła się do niego, dotykając go swym nagim ciałem, przysypanym pyłem halucynogennym generowanym przez jej kolorowe skrzydła. Mark nie wiedział co się z nim działo. Jego dłonie czuły ciepło skóry dziewczyny, ale inne zmysły były zupełnie oślepione przez migoczący pył unoszący się w powietrzu. Megan zrobiła ostatni ruch w swym magicznym tańcu erotycznym. Jej majtki zsunęły się po gładkich nogach i wylądowały w trawie, obok kolan chłopaka. Pixie całkowicie upodobniła się do podobnych jej istot, goła i nieskrępowana niczym, pogrążona w ekstatycznym tańcu.
W tej samej chwili, na wzgórze dotarła reszta drużyny. Wszyscy byli zdumieni widząc niezwykłe zdarzenie.
- Megan! Mark! Co wy wyprawiacie! - krzyknęła Shan.
- Dziewczyno! - zbulwersował się jej ojciec.
- Wiedziałem, że wizyta w tym miejscu nie skończy się niczym dobrym. - dodał Will.
- To nie jej wina. Te istoty przejęły nad nią kontrolę. - oznajmił Geralt.
- Musimy im pomóc! - powiedziała Shan.
- Może raczej nie powinniśmy im przeszkadzać. - zaproponował Will.
- To jest moja córka! Musicie coś zrobić, do cholery! - Ian był bardzo zdenerwowany.
- Musimy przerwać ich okrąg. To jedyna szansa, bo znajdują się pod wpływem potężnej magii. - zauważył Geralt. Shan próbowała użyć swych zdolności, aby przejąć kontrolę nad umysłem jednej z dziewcząt i rozkazać jej zaprzestać swej zabawy, ale nie była w stanie dotknąć jej myśli.
- Czym one są? Jakbym dotykała czegoś niezwykle śliskiego.
- Na ich magię trzeba odpowiedzieć magią! - Geralt szykował się do ataku.
- Leśne panny! Rozkazuje wam zostawić tych dwoje w spokoju! - krzyknął. Niestety, jego słowa nie dotarły do żadnej z dziewczyn. Wszystkie były zbyt zajęte oglądaniem Megan tańczącej nago przed swoim chłopakiem.
- To na nic, negocjacje nie pomogą... - Geralt powiedział, a po chwili zaatakował dziewczyny kulami magicznej energii. Niestety, nie zdołał przerwać okręgu, ani nawet zwrócić uwagi którejś z leśnych nimf o skrzydłach motyla.
- Co to jest do cholery!
- To na nic, są ze sobą połączone. Nie dasz rady w ten sposób. - Will wtrącił się.
- Masz lepszy pomysł? - zapytał Geralt.
- Oczywiście.
Will uśmiechnął się złowieszczo i wytworzył w swej dłoni niebieski płomień. Chwilę później cisnął nim w jedną z nagich dziewczyn. Postać oderwała się od pozostałych, przesunęła kilka kroków w stronę lasu, a jej ciałem wstrząsnęły drgawki. Jej skrzydła wypadły, skóra zaczęła robić się pomarszczona, a włosy posiwiały. Dziewczyna postarzała się o dziesięciolecia w czasie kilku sekund. Ostatecznie, rozsypała się na oczach wszystkich, a z jej ciała została kupka popiołu. Pozostałe nimfy zatrzymały się, przerwały swój taniec patrząc z przerażeniem na to co się stało z ich siostrą.
- Chcecie do niej dołączyć? Jeśli nie, uciekajcie stąd i już nigdy nie wchodźcie nam w drogę. Zrozumiałyście?! - Krzyknął. W jego oczach palił się niebieski płomień. Przestraszone dziewczyny wzbiły się w powietrze, uciekając w leśną gęstwinę pogrążoną w mroku nocy. W środku okręgu, wydeptanego przez ich stopy, pozostali tylko zdezorientowani Mark i Megan.
- To nie była magia Fearie... - Geralt powiedział patrząc ze strachem na swego towarzysza.
- Nie. - Will odparł chłodno. Oddalił się od grupy, nie odzywając się ani jednym słowem.
Stara Wiedźma stała na rozstaju dróg, trzymając kurczowo sękaty kostur. Jej długie, czarne jak smoła włosy powiewały na wietrze zrodzonym ze złej magii drzemiącej w sercu kobiety. Stara patrzyła na srebrny księżyc zawieszony wysoko nad jej głową nasłuchując jednocześnie przerażającego wycia dochodzącego z okolicznych lasów. Na pogrążonych w mroku wzgórzach zgromadziło się stado wilków astralnych czekające cierpliwie na rozkazy swojej pani. Widma zwierząt fosforyzowały niebieskawą poświatą, podobną do światła księżycowego, lecz bardziej zimną i budzącą niepokój. Zjawy miały kształt wilków lub większych psów o półprzeźroczystych ciałach, sprawiających wrażenie połączonych ze sobą przy pomocy wewnętrznego blasku. Kiedy czarownica uniosła swój kostur ponad głowę, zwierzęta przestały wyć, a ich puste oczy skupiły się jej osobie.
- Wzywam was przeklęci królowie! Wzywam was zapomniani Bogowie! Wzywam was wojownicy! Przybądźcie na moje wezwanie z najgłębszych krain piekielnych! - krzyknęła. Wielkie, czarne chmury zakryły tarczę księżyca, a jedynym światłem w okolicy pozostał niepokojący blask wilków astralnych i piekielnych ogarów.
- Znów czuję prastarą moc w moich kościach! - zasyczała czarownica.
- Odzyskuję swoją dawną siłę! - dodała po chwili z ogromnym zadowoleniem. Ziemia wokół wiedźmy zaczęła się trząść. Okolica okryła się nienaturalną mgłą. Obawiały się jej nawet widmowe zwierzęta, które ostrożnie cofnęły się w stronę lasu. Po chwili, z suchej ziemi wyłoniły się trupie ręce trzymające miecze, młoty bojowe i topory. Czarownica, widząc że jej wezwanie dotarło do adresatów, wbiła w glebę kostur i dotknęła medalionu wiszącego na szyi. Z ziemi powstały mroczne postacie, których przeznaczeniem było należeć do Dzikiego Łowu, całkowicie podległego woli czarnowłosej kobiety. Kości obudzone ze spoczynku zaczęły pokrywać się skórą, tak samo szarą i ponurą jak strój wiedźmy. Na nieumarłych ciałach pojawiły się zbroje, elementy ubioru i uzbrojenia, którego właściciele zapewne używali za życia. Wiele postaci siedziało na powstałych z grobu wierzchowcach, obrośniętych ciałem lub złożonych z samych kości, animowanych za pomocą czarnej magii. Inne stały na własnych nogach trzymając śmiercionośną broń jak łuki, kusze, miecze i topory. Wiele głów zdobiły zniszczone korony, potwierdzające że przybyłe postacie były kiedyś ważnymi osobistościami. Nie miały wolnej woli, a każde ich działanie miało być sterowane przez magię mrocznej czarownicy. Pod miejsce w którym stała kobieta podjechał rydwan zaprzężony w dwa widmowe konie. Wiedźma wdrapała się do niego i dała znać, że polowanie zostało rozpoczęte. Jeden z przywołanych do życia królów, mężczyzna z długą, siwą brodą, przyłożył do ust róg i zadął w niego z całej siły. Do Dzikiego Łowu dołączyły wilki i psy astralne. Wmieszały się pomiędzy konie i pieszych uczestników polowania. Wkrótce cała grupa ruszyła w głąb krainy wiecznego zmierzchu, prosto na spotkanie z nieproszonymi gośćmi.
W tym samym czasie, złotowłosy mężczyzna oczekiwał na zakończenie procesu regeneracji przyjaciółki. Kwiecisty ogród elfa pochłonął ciało rannej i zatrutej zimną stalą Roshwen, a w miejscu w którym zniknęła pod powierzchnią ziemi wyrosły krwisto-czerwone kwiaty. Kiedy dywan z roślin poruszył się, złotowłosy wyrwał się z zamyślenia i zaczął przypatrywać się zjawisku z uśmiechem. Przez plątaninę gałęzi, łodyg i korzeni przedostała się ręka kobiety. Nie była ona biała, jak dotychczas, lecz przyjęła jasno zielony odcień. Po chwili, z kwiatowego grobu wyłoniła się cała postać zabójczyni. Widząc jej przemianę, elf uśmiechnął się szeroko. Początkowo zdezorientowana nagłymi zmianami dziewczyna nie zauważyła niczego niezwykłego na swoim ciele, lecz bardzo szybko domyśliła się jak dużą cenę zapłaciła prosząc o pomoc Fearie o złotej ręce. Jej skóra była koloru trawy, a włosy przypominały ciemnozielone liście dębów. Czuła każdy podmuch wiatru padający na rośliny w ogrodzie i każdy promień słońca dotykający ich powierzchni. Była związana z tamtym miejscem więzami zbyt silnymi, aby jakakolwiek siła zdołała je rozdzielić.
- Co ze mną zrobiłeś! - Krzyknęła patrząc na dłonie.
- To o co prosiłaś. Uratowałem ci życie. Oczekuję teraz twojej dozgonnej wdzięczności. - odparł mężczyzna.
- Zmieniłeś mnie! Połączyłeś mnie z tym ogrodem... zamieniłeś mnie w roślinę! - Roshwan wyładowywała swą złość atakując słownie stojącego przed nią elfa.
- Tak działa magia tego miejsca. Jad zimnej stali za bardzo zatruł twoje ciało. Nie było innego sposobu i ty doskonale o tym wiedziałaś. Nie przypuszczałaś chyba, że uratuję cię nie mając z tego zupełnie niczego?
- Czy ty wiesz co to dla mnie oznacza? Jestem skazana na to miejsce! Nie będę mogła opuścić tego ogrodu już nigdy! Uwięziłeś mnie!
- Twoje życie tutaj doskonale wpisuje się w moje plany. Dlatego oboje coś osiągnęliśmy. Ty masz życie, długie życie, bo to miejsce jest magiczne i przetrwa wieki. Ja mam kogoś, kto wykona dla mnie zadanie, kiedy przyjdzie na to czas.
Kobieta milczała. Magiczna przemiana ciała jaką doznała, ze względu na podstęp elfa, postępowała z każdą mijającą minutą, a połączenie z magicznym ogrodem stawało się coraz silniejsze i trwalsze. Elf uśmiechnął się, po czym pokłonił się przed znajomą.
- Wybacz, ale mam do załatwienia wiele spraw. Wiesz, nasza kraina jest ogromna i mam jeszcze tyle miejsc do odwiedzenia. - oznajmił, po czym zniknął w kaskadzie płatków róży.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.