Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

There's Hole in the Sky...

Rozdział 5

Autor:Kh2083
Serie:X-Men
Gatunki:Akcja, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2016-12-15 21:11:37
Aktualizowany:2016-12-15 21:11:37


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Rozdział 5.

Shola, Freakshow, Wicked i Hub stali obok siebie patrząc z niepokojem na grupę bardzo negatywnie nastawionych do nich mieszkańców obozu. Czwórka pewnych siebie ludzi, wyglądających jak osoby wprost z więzienia o zaostrzonym rygorze, mogła zwiastować dla młodych mutantów jedynie nadchodzące kłopoty. Z tłumu wyłoniło się wiele innych osób, którym także nie podobali się przybysze ze znienawidzonego przez nich miasta.

- Jest ich coraz więcej. Nie możemy zacząć walki, bo nas rozniosą. - powiedziała Wicked.

- Gdybym tylko mógł użyć telekinezy... przyparłbym wszystkich do muru. Odechciałoby im się bijatyki. - oznajmił Shola.

- A ja bym ich porządnie nastraszył. - dodał Freakshow.

Młoda dziewczyna z kijem była coraz bliżej, a jej wzrok wskazywał na to, że lada chwila miała zamiar wyładować na mutantach wszystkie swoje frustracje.

- Schowajcie się za mnie. - Shola wyszedł przed Hub i Wicked. Czarnowłosa dziewczyna, nie słuchając go, zajęła pozycję obok niego i drugiego chłopaka.

- Ja też potrafię się bić. I mam ogromną ochotę zetrzeć z jej twarzy ten kpiący uśmiech.

W pewnym momencie tłum rozstąpił się aby zrobić przejście dla lidera rebeliantów, Johna Marcusa i jego nowej znajomej z czarną opaską na oku. Chwila zamieszania sprawiła, że część żądnych wrażeń ludzi zajęła się innymi, ważniejszymi niż patrzenie na uliczną walkę, sprawami. Wzrok młodych mutantów trafił na Callisto, a konkretnie na nieoczekiwane zmiany jakie zaszły w jej ciele. Kobieta nie miała już zielonych macek, a z kamizelki bez rękawów wystawała najprawdziwsze, ludzkie ręce.

- Callisto... jak? - spytał Shola.

- Nieważne, jestem znów cała dzięki pomocy naszych nowych znajomych! Nie musicie już się ukrywać! Zrozumieliście? Nie musicie już ukrywać tego kim jesteście! - mutantka krzyknęła.

Czterej członkowie Excalibur uśmiechnęli się do siebie. W tym samym momencie dziewczyna z kijem straciła cierpliwość.

- Przestańcie pieprzyć! - powiedziała rzucając się na murzynkę. John spojrzał na Callisto.

- Mam ich przywołać do porządku? - spytał.

- Nie... moje dzieciaki potrzebują czegoś, co oderwie ich myśli od sytuacji w jakiej się znaleźli. Nie stanie się im żadna krzywda.

- Moi ludzie dobrze walczą. Są starsi i na pewno lepiej dostosowani do przetrwania.

- A moi są metami o czym się zaraz przekonasz. Będziesz miał próbkę ich możliwości.

John uśmiechnął się i podrapał po brodzie. Blondynka zamachnęła się kijem, próbując trafić w twarz Hub. Murzynka teleportowała się wprawiając wszystkich zgromadzonych w osłupienie.

- Jesteś metą?! Wiedziałam, że to cholerny podstęp! - dziewczyna krzyknęła. Wicked rzuciła się na nią z pięściami.

- Pokonam cię gołymi rękami, bo mnie cholernie denerwujesz. - powiedziała przewracając się ze swą przeciwniczką na ziemię. Łysy olbrzym o zniekształconej twarzy zaatakował Sholę, a murzyn o stalowej ręce uderzył na Freakshowa. W tym samym momencie za plecami czarnowłosej rebeliantki pojawiła się Hub. Zdezorientowana dziewczyna gwałtownie odwróciła się, przyjmując pozycję obronną.

- Ty wiedźmo, nie dam zrobić z siebie idiotki! - krzyknęła i miała zamiar zaatakować Hub, ale ta znów się teleportowała.

- Gdzie jesteś, ty tchórzu! Wracaj tu suko! - była wściekła. Wyjęła zza paska pistolet laserowy. Kiedy murzynka znów pojawiła się przed nią, nacisnęła na spust. Kilka promieni zabójczego światła wystrzeliło w kierunku dziewczyny, raniąc ją boleśnie. Hub upadła na ziemię.

- Masz szczęście, że nastawiłam broń na ogłuszenie. Następnym razem cię zabiję. - czarnowłosa powiedziała kucając obok głowy murzynki. W tym samym momencie Shola wymieniał ciosy z łysym osiłkiem. Brzydki mężczyzna śmiał się, patrząc na dużo mniejszego od siebie przeciwnika.

- A ty pewnie nic nie potrafisz poza świeceniem łysą głową! - mówił będąc pewnym swego zwycięstwa.

- Gdybym pokazał ci co potrafię, byłbyś mokrą plamą na murze. - Shola pomyślał, unikając ciosów przeciwnika. Mechaniczne ramię murzyna zbliżało się do Freakshowa, ale ten w ostatniej chwili zamienił się w wielkiego osiłka o wyglądzie przypominającym niesamowitego Hulka. Jego silne ramię z łatwością zatrzymało protezę żołnierza. Murzyn, początkowo zdezorientowany transformacją chłopaka, bardzo szybko doszedł do siebie i zaśmiał się kpiąco.

- Walczyłem już z dużo większymi od ciebie! W jednym z nich została moja prawdziwa ręka! - powiedział, wskazując na swą metalową kończynę. Wicked i blondynka tarzały się po ziemi wymieniając ciosy. Obie były brudne od kurzu i piasku. Czarnowłosa mutantka miała rozciętą wargę, a jej przeciwniczka rozbity nos. Dziewczyny były podobnie zbudowane fizycznie i podobnie zdeterminowane aby pokonać oponenta, dlatego walka przeciągała się bez wyraźnej przewagi którejś z nich.

- Nie są dobrzy. - John powiedział po chwili zamyślenia.

- Teleporterka ma słaby refleks, metamorf zbyt ubogą wyobraźnię, a tamta dziewczyna jest zbyt dumna by użyć swoich zdolności w obronie własnej i koniecznie chce pokazać swoją wyższość walcząc w równej walce. Łysy murzyn jest niezdecydowany, co chwila patrzy w twoją stronę tak jakby oczekiwał rozkazów.

- Oni są jeszcze młodzi. Nie mają żadnego doświadczenia. - oznajmiła Callisto.

- A ty masz doświadczenie? - spytał John.

- Zaraz ci pokażę. Muszę wypróbować mój dar. - kobieta powiedziała patrząc na swoje dłonie.

Rzuciła się w wir walki. Pierwszą osobą jaką zaatakowała była czarnowłosa dziewczyna stojąca przy Hub. Callisto potężnym kopniakiem wybiła z jej ręki laserowy pistolet. Później zbliżyła się do murzyna z metalową ręką. Z ogromną szybkością uderzyła w jego nogi, skutecznie przewracając go na ziemię. Jeden ze sztyletów włożyła w mechanizm protezy, całkowicie wyłączając ją z użytku. Dziewczyna w skórzanym stroju sięgnęła po pistolet. Ze złością nacisnęła na spust, jednocześnie celując w jednooką kobietę. Trafiła ją w ramię, ale tym razem broń była nastawiona na zranienie przeciwnika. Callisto chwyciła się za krwawiącą kończynę. Popatrzyła na Sholę i wyszeptała przez zaciśnięte zęby.

- Kończymy to przedstawienie! Słyszycie? Kończymy to przedstawienie!

- Dobrze. - Murzyn oznajmił uśmiechając się. Wyciągnął przed siebie dłoń, a fala energii telekinetycznej, najsłabsza jaką był w stanie wytworzyć, odrzuciła łysego osiłka na odległość wielu metrów. Po chwili murzyn wykorzystał swe zdolności, aby wyrwać broń z ręki czarnowłosej dziewczyny i roztrzaskać ją wprost przed jej twarzą. Zaskoczona patrzyła przed siebie, gdy pył pozostały z pistoletu opadł na jej policzki. Shola wykonał gest ręką w stronę walczących kobiet. Podniósł blondynkę na wysokość kilku metrów, oddzielając ją od Wicked, a następnie zapewnił jej twarde lądowanie.

- Świetne... prawie jak Kanzar. - John powiedział sam do siebie.

- Dość walki! - krzyknął patrząc na jednooką kobietę. Wszyscy uczestnicy bijatyki, zarówno mieszkańcy obozu jak i mutanci z Excalibur dochodzili do siebie, próbując podnieść się z ziemi lub utrzymać swoje ciała w pozycji wyprostowanej. Jedynie Hub nadal była zbyt ogłuszona, aby zrobić jakikolwiek ruch.

- Słuchajcie uważnie! - John zwrócił się do swych ludzi, zarówno tych, którzy sprowokowali bójkę, jak i do wszystkich innych będących w promieniu słyszalności jego głosu.

- Callisto i jej towarzysze przybyli tutaj ze świata nie zajętego przez Kosmiczny Kolektyw! Wszyscy posiadają niezwykłe zdolności i obiecali nam pomóc chronić Natalie w naszej podróży do Ocean City! Mają być traktowani z szacunkiem! Jeśli ktokolwiek sprowokuje niepotrzebną walkę, będzie miał do czynienia ze mną! Kara będzie surowa, włącznie z wyrzuceniem poza naszą społeczność. Jeśli ktoś naraża życie i zdrowie naszych gości, naraża życie i zdrowie Natalie! I nie ma dla niego litości! Zrozumiano?! - powiedział patrząc na łysego osiłka otrząsającego się z działania fali telekinetycznej.

A wy czterej... macie doprowadzić się do porządku i zgłosić u mnie! - dodał. Callisto spojrzała na Sholę.

- Pomóż swoim przyjaciołom. Zaopiekuj się Hub, bo ucierpiała najbardziej z was wszystkich. Spotkamy się w budynku Johna, gdzie dowiecie się tego co ustaliłam podczas rozmowy z nim.

- Callisto, twoje ręce... jakim cudem... - zapytał łysy murzyn.

- Opowiem ci wszystko, ale później jak się spotkamy u Johna.

- Co on miał na myśli... kogo mamy chronić? W jakiej podróży? Czy ktoś nas pytał o zdanie? - Wicked dołączyła do rozmowy. Była pokrwawiona i brudna, a jej rozczochrane włosy wyglądały fatalnie.

- Nie będę z wami rozmawiała. Nie teraz. Musicie dojść do siebie po tym niepotrzebnym przedstawieniu i zgłosicie się tam gdzie się z wami umówiłam. Koniec dyskusji!

- Nienawidzę jej. - Wicked powiedziała sama do siebie.

Carmella Unscione siedziała na niewygodnym fotelu w kabinie ciężarówki jadącej po pustynnych bezdrożach. Obok niej był brodaty kierowca, zajęty patrzeniem na monotonną drogę i słuchaniem głośnej muzyki ze słuchawek tkwiących w jego uszach. Dziewczyna od kilku miesięcy ciągle uciekała, przed policją, przed swym życiem w organizacji terrorystycznej i osobami z których zrobiła sobie wrogów, przed kolorowo ubranymi obrońcami sprawiedliwości, a także przed samą sobą. Od kilku nocy nie spała, dlatego słuchowy kontakt z warkotem silnika i wzrokowy z płaskimi terenami wyglądającymi dokładnie tak samo od wielu kilometrów sprawiały, że cały czas balansowała na granicy jawy i snu. Bolała ją głowa, a muzyka słuchana przez kierowcę doprowadzała ją do szału. Przez ciągły pośpiech i stres, a także fatalne jedzenie jakim była zmuszona się posilać sprawiły, że miała problemy również z żołądkiem. Dumna kobieta, fanatycznie wierząca w ideologię Magneto, wzorowy obywatel Genoshy i członkini gwardii przybocznej jej prezydenta, kiedyś marzyła o zmianie świata, na taki w którym jej rasa byłaby prawowitym władcą planety, zniewalającą prymitywnych homo sapiens. Po upadku raju dla mutantów, Carmella, powróciwszy do Ameryki po miesiącach tułaczki, marzyła tylko o tym, aby skorzystać z łazienki na pierwszej lepszej stacji benzynowej. Po pokonaniu kilku następnych kilometrów, z bezkresu pustyni wyłonił się samotny budynek. Był stary i od wielu lat nie remontowany. Mieścił w sobie mały motel, bar oraz kilka dystrybutorów z benzyną. Brodaty kierowca zatrzymał samochód na niewielkim parkingu. Okazało się, że wiele miejsc było zajętych i przy budynku stały aż cztery samochody. Było to bardzo dziwne, biorąc pod uwagę odległość tamtego miejsca od wszelkich ośrodków cywilizacji. Brązowowłosa kobieta wyszła z samochodu. Kierowca wychylił się z szoferki.

- Tylko się pośpiesz, bo nie mam czasu na długi odpoczynek.

Carmella nie odpowiedziała mu, kierując się do drzwi wejściowych starego motelu. W tym samym momencie brodacz wyjął swój telefon komórkowy. Wystukał pośpiesznie jakiś numer i czekał na odezwanie się kogoś po drugiej stronie bezprzewodowego łącza.

- Słuchajcie. Tak jak chcieliście, zawiozłem ją do was! Mam nadzieję, że dostanę od was pieniądze i to szybko!

- Jeszcze nie jest w naszych rękach. Wynagrodzimy cię gdy zostanie schwytana. - powiedział głos z drugiej strony słuchawki.

- Jest chora i zmęczona. Poradzicie sobie z nią bez problemu. - brodacz zakończył rozmowę. Był zdenerwowany, bo obawiał się że nagroda za złapanie mutanta terrorysty nie trafi w jego ręce. Wewnątrz baru siedziało kilku mężczyzn. Wszyscy zajmowali się jedzeniem i piciem. Kiedy jeden z nich zakończył rozmowę telefoniczną, popatrzył na pozostałych, a oni zaprzestali wszystkich czynności jakby ktoś zadziałał na nich zewnętrznym sygnałem sterującym. Bardzo szybko przebrali się ciemne stroje i uzbroili w nowocześnie wyglądającą broń. Barman także wyłączył radio grające głośną muzykę, aby po chwili dołączyć do członków tajemniczej organizacji, zajmującej się polowaniem na mutantów niebezpiecznych dla obywateli Stanów Zjednoczonych.

- Carmella Unscione, należąca do organizacji dowodzonej przez Magneto, zdolności - telekineza manifestująca się w postaci energetycznego egzoszkieletu. Wasza broń będzie w stanie go przebić i zranić mutanta. Pamiętajcie, aby strzelić szybciej niż ona zdąży zareagować. - człowiek, który wcześniej rozmawiał przez telefon poinstruował swoich podwładnych.

Dziewczyna stała przed umywalką z rozbitym lustrem, patrząc z obrzydzeniem na wystrój miejsca w którym była zmuszona się znaleźć. Brudne ściany popisane różnymi wulgaryzmami, zardzewiałe krany i umywalki, drzwi do kabin niemożliwe do zamknięcia otaczały ją ze wszystkich stron. Carmella nasłuchiwała odgłosów dochodzących z sali, zauważając, że przed kilkoma minutami było głośno, ale chwilę później wszystkie głosy nagle ustały, łącznie z muzyką. Bardzo ją to zastanowiło. Intuicyjnie czuła, że została zwabiona w pułapkę. Nadal bardzo źle się czuła i nie miała ochoty na jakąkolwiek walkę. Podeszła do brudnego okna z pęknięciem zaklejonym przez taśmę do pakowania paczek. Jej ciało zaczęło emanować zielonym światłem tworzącym wokół niej przeźroczystą powłokę. Mężczyźni czekający na mutantkę zaczęli tracić cierpliwość.

- Co ona tam do cholery tak długo robi?! - spytał jeden z nich ze złością. W tym samym momencie w pomieszczeniu rozległ się dźwięk tłuczonej szyby.

- Cholera jasna! Domyśliła się, że na nią czekamy! Próbuje uciekać! - Wrzasnął barman. Agenci ruszyli w kierunku drzwi do damskiej ubikacji. Gdy weszli do środka, spostrzegli rozbitą szybę i mnóstwo odłamków szkła walających się do podłodze.

- Uciekła przez okno! Podzielić się na dwa zespoły! Zaskoczymy ją z dwóch stron! - powiedział dowódca grupy. Carmella szła w kierunku pustyni tak szybko jak tylko mogła. Ucieczka na otwartą przestrzeń była najgorszym możliwym krokiem na jaki mogła się zdecydować. Niestety dziewczyna nie miała nawet chwili czasu, aby się zastanowić. Głowa znów ją rozbolała, czuła ogólne osłabienie, i wiedziała, że nie będzie mogła skutecznie walczyć z kilkoma przeciwnikami. Oglądnęła się za siebie spostrzegając dwie grupy ubranych na czarno uzbrojonych mężczyzn wychodzących z dwóch stron budynku. Chwyciła się za bolący brzuch myśląc o tym, że jeśli uda jej się przeżyć to zabije kelnera, który podał jej nieświeże jedzenie. Albo kucharza, który je przygotował. Albo właściciela restauracji pozwalającego na takie traktowanie klientów. Albo wszystkich homo sapiens nie superior, którzy będą mieli pecha wejść jej w drogę. Spojrzała za siebie po raz drugi, ale tym razem widok rozciągający się przed jej oczami bardzo ją zdziwił. Teren spowijała biała mgła, tak gęsta, że Carmella nie mogła zobaczyć ani zabudowań motelu, ani ścigających ją agentów. Zjawisko atmosferyczne było czymś nieprawdopodobnym w suchej części kraju w jakiej przebywała, a całe zdarzenie miało tak silny charakter surrealistyczny, że przestraszona dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy aby nie zaczynają się u niej halucynacje. Może została celowo otruta, a trucizna atakowała jej mózg i cały układ nerwowy? Okazało się, że mgła była jednak całkowicie realna, a ścigający Unscione mężczyźnie także zostali zaskoczeni jej pojawieniem się.

- Co tu się dzieje! - krzyczał jeden z nich.

- To pewnie ta wiedźma! Wytworzyła opary i myśli, że to nas zatrzyma.

- Ale ona nie miała takich zdolności! Jej dokumenty mówiły o czym innym!

- Nieważne! Strzelaj przed siebie! Może trafisz w tą sukę!

Kobieta słyszała każde wypowiedziane słowo, każdą groźbę i wulgaryzm skierowany pod jej adresem. Nie wiedziała co działo się wokół niej, ale postanowiła wykorzystać niecodzienne zjawisko. Otoczyła swoje ciało za pomocą energetycznego pancerza, jednocześnie ruszając w stronę agentów. W tym samym momencie usłyszała czyjś głos.

- Nie idź tam! Ich broń może cię zranić albo nawet zabić.

- Kto? - Carmella zapytała znów myśląc, że jej umysł przestawał działać prawidłowo.

- Daj nam jeszcze chwilę... - powtórzył tajemniczy kobiecy głos. Rozmowa mężczyzn ustała, a mgła zaczęła zagęszczać się w jednym miejscu, jednocześnie rozrzedzając we wszystkich innych, tak jakby zachowywała się zupełnie odwrotnie niż kazałaby jej druga zasada termodynamiki. Wkrótce biały opar opadł prawie całkowicie, a oczom dziewczyny ukazały się sylwetki ścigających ją ludzi. Wszyscy stali zastygli w bezruchu, zupełnie tak jakby ich czas nagle uległ zamrożeniu, tak jakby ich umysły były kontrolowane przez potężną inteligencję.

- Carmella, jesteś już bezpieczna. - powiedziała kobieta materializując się z chmury gazów. Unscione rozpoznała w niej swą dawną koleżankę z drużyny.

- Voght! Co ty tu robisz? - dziewczyna spytała zdziwiona.

- Ratuję twój tyłek, chociaż może zasłużyłaś sobie żeby cię złapali. - odparła ruda kobieta.

- Ale jak ty... - chciała zapytać o coś jeszcze, wskazując jednocześnie na pozbawionych życia agentów stojących pośrodku pustyni jak jakieś dziwne rzeźby.

- To moja sprawka. Podświadoma sugestia, aby wszyscy usnęli w jednej chwili i na stojąco. Nie chcę, aby doszło do niepotrzebnego rozlewu krwi. - do rozmowy dołączyła kolejna osoba. Carmella zauważyła profesora Xaviera siedzącego na swym wózku inwalidzkim.

- Jesteś z tym zdrajcą?! - uniosła się gniewem.

- Profesor potrzebuje naszej pomocy. Sytuacja jest bardzo poważna. - powiedziała Amelia.

- Niech na mnie nie liczy! - Unscione otoczyła swe ciało telekinetyczną zbroją. W tym samym momencie zakręciło się jej w głowie. Jej pancerz zamigotał i po chwili rozpłynął się w powietrzu. Amelia podbiegła do niej, nie pozwalając przewrócić jej się na ziemię.

- Masz dreszcze? - spytała patrząc na nią.

- Zranili cię?

- Nie... jestem chora. Zatrułam się czymś w jakimś barze. Uciekajmy stąd zanim Xavier znów zaatakuje nasze głowy. - Carmella powiedziała uśmiechając się.

- Charles! Musimy szybko zabrać ją do szpitala. Jest w bardzo złym stanie. - Amelia podzieliła się swymi spostrzeżeniami z profesorem. On zbliżył się do niej sięgając jednocześnie do umysłu drugiej mutantki.

- Uspokoiłem ją, powinna teraz spać przez jakiś czas. - powiedział.

- Dobrze. Teleportuje nas do mojego szpitala. Moje koleżanki mogą zadawać dużo pytań, nie możemy dopuścić do tego, aby dowiedzieli się kim ona była w przeszłości.

- Spokojnie. Wezmę to na siebie. Przenieś nas tam jak najszybciej. - oznajmił Xavier.

- Charles. A ci ludzie? Kim oni są? Nie powinniśmy dowiedzieć się o nich czegoś więcej?

- Ta tajemnica musi poczekać na inny czas. Będą spali jeszcze z 20 minut, a gdy dojdą do siebie będziemy już bardzo daleko stąd.

Amelia zmieniła swe ciało w postać gazową, a później użyła swych zdolności na Unscione i Xavierze, aby przenieść ich w bezpieczne miejsce, gdzieś w pobliżu szpitala w którym pracowała.

Grupa Callisto czekała na rozmowę z jednooką kobietą w jednym z większych pomieszczeń budynku będącego siedzibą dowództwa rebeliantów. Shola opowiadał Hub co wydarzyło się po tym jak straciła przytomność, a Michael próbował porozmawiać z Wicked, chociaż było to niezwykle trudne, bo zdenerwowana dziewczyna chciała tylko i wyłącznie spotkać się ze znienawidzoną blondynką i raz na zawsze pokazać jej, kto był silniejszy. Kiedy Callisto pojawiła się w pokoju, wszyscy mutanci od razu zaatakowali ją lawiną pytań. Shola uspokoił ich, przez co kobieta mogła się spokojnie odezwać.

- Dziękuję Shola. Mam nadzieję, że możecie siedzieć cicho przez pięć minut i pozwolicie mi dokończyć to co mam wam do powiedzenia. Rozmawiałam z Johnem o naszej sytuacji i wiem, że istnieje szansa na wydostanie się z tego miejsca. Jego pomoc będzie konieczna, bo miejsce do którego będziemy musieli się udać jest bardzo niebezpieczne. John także poprosił nas o pomoc. Jego ludzie muszą przenieść się w inne miejsce, bo obozowisko wkrótce zaroi się od żołnierzy z miasta nad nami. Mają statek, dzięki któremu będzie to możliwe, ale potrzebują ochrony. Potrzebują ochrony kogoś, kto ma tak potężne zdolności jak wy. Inaczej ich misja się nie powiedzie, a wielu z nich, być może wszyscy stracą życie.

- Ale dlaczego my mamy im pomagać narażając nasze życie? - Hub spytała.

- Zapomnij o tym, nie mam zamiaru umierać za kogoś kogo nie znam! - dodała Wicked.

- Nie ma tu profesora, więc to ja jestem liderem grupy. Zadecydowałam, że polecicie z nimi i nie zmienię swojej decyzji. Za chwilę każdy z was spotka się z Marcusem i dowiecie się wszystkich szczegółów.

- Nie miałaś prawa za nas decydować! - Wicked powiedziała prawie krzycząc.

- Posłuchajcie. A czy widzicie jakieś inne wyjście z tej sytuacji? Możecie tutaj zostać i czekać na pojawienie się wojska, które próbowało was zabić już dwa razy. Może dacie sobie radę, ale co zrobicie, gdy skończy się jedzenie? Rebelianci zabiorą ze sobą wszystko gdy opuszczą obóz. Nie ma innego wyjścia. Musicie z nimi polecieć.

Milczenie grupy wskazywało, że wszyscy cicho zgodzili się z argumentami mutantki. Hub odezwała się jako pierwsza.

- A co z Karimą i Magneto? Zostawimy ich w tamtym mieście?

- Nie. To druga wiadomość jaką chciałam wam przekazać. Wy odejdziecie z obozu razem z rebeliantami, a ja wrócę do miasta. John pokaże mi w jaki sposób się tam dostać. Odnajdę Magneto i Karimę i zrobię wszystko, aby ich uratować.

- Nie powinnaś wziąć kogoś z nas? - spytał Shola.

- Nie. Im mniej obcych będzie chodzić po ulicach metropolii tym lepiej. Poza tym ja wolę działać samemu ukrywając się w najmroczniejszych zakamarkach miasta.

W drzwiach pojawił się Marcus. Spojrzał najpierw na Callisto, później na jej podopiecznych uśmiechając się pod nosem.

- Myślę, że wszystko zostało już powiedziane, chociaż po waszych minach zgaduję, że ciężko wam się z tym pogodzić. Chciałem abyście spotkali się z osobą, którą będziecie chronić. Chciałbym abyście porozmawiali z Natalie. Może dzięki temu przekonacie się, że warto podjąć taki trud. Ale najpierw chciałem wam udzielić kilku wskazówek. Zacznę od ciebie. - wskazał na Hub.

- Twój czas reakcji jest niedopuszczalnie wolny jak na teleporterkę. Fox to zwykła dziewczyna, umie posługiwać się bronią i elektroniką, nie ma żadnych zdolności. Miałaś nad nią ogromną przewagę. Gdybyś zareagowała prawidłowo, powinnaś ją zneutralizować przed jej strzałem. Jeśli chodzi o ciebie... - tym razem zwrócił się do Freakshowa.

- Jak na zmiennokształtnego masz zbyt małą wyobraźnię. Powinieneś zamienić się w coś co z łatwością pokonałoby przeciwnika. Zmieniać się w osiłka do walki z osiłkiem to głupota. Nie mam żadnych zarzutów do telekinety, obawiałeś się użyć ogromu swych mocy, ale w prawdziwej walce nie miałbyś sobie równych. Największą zagadką jesteś ty... - Podszedł do Wicked.

- Tyle w tobie energii i złości, ale czy jest coś poza tym?

- Jest... - powiedziała dziewczyna. Jej ciało zamigotało energią z której uformowały się widmowe sylwetki i po kilku sekundach wniknęły z powrotem w jej ciało.

- I jedna z nich coś do ciebie czuje. Coś bardzo intensywnego. - dodała.

- O czym ty mówisz? - John zdziwił się.

- Nazywa się Nicole i bardzo chciałaby móc cię dotknąć.

Oczy brodatego mężczyzny zrobiły się wielkie ze zdumienia. Zbladł i odsunął się na odległość kilku kroków od młodej kobiety. Po chwili zakłopotania zacisnął pięści, a jego twarz wyraziła zdenerwowanie.

- Demonstrujesz mi swoje zdolności w taki sposób? Jesteś telepatką? Nie ma dla ciebie żadnej świętości?

Wicked zbliżyła się do Johna.

- Nie jestem telepatką. Moje zdolności są psychiczne, ale działają w zupełnie inny sposób niż ci się wydaje. Moje ciało działa jak magnes na coś, co zostawiają po sobie ludzie po śmierci. Duchy, dusze, czy cokolwiek to jest staje się częścią mnie. Cały czas czuję w sobie obecność wielu osobowości, czasami słyszę ich głosy, myśli, odczuwam ich uczucia. Jedna z dusz bardzo intensywnie zareagowała gdy pojawiłeś się w pokoju. Krzyczała całą sobą, abym pozwoliła jej zobaczyć cię, chociażby przez chwilę.

John nie był przekonany wyjaśnieniami czarnowłosej mutantki.

- Nawet jeśli to co mówisz jest prawdą, jakim cudem jest w tobie duch Nicole? Przecież ona umarła tutaj, a ty pochodzisz z zupełnie innego wymiaru, z zupełnie innej rzeczywistości! Nie mogła cię znać a co dopiero stać się częścią ciebie!

Wicked zamknęła oczy, głęboko się zamyśliła, po czym odpowiedziała.

- Mogę także sprawić, aby osobowości zmaterializowały się w postaci zjawy. Nicole prosi abym to zrobiła. Chce abyś mi uwierzył. - powiedziała spokojnie. Mężczyzna poczuł się niepewnie, nie wiedział jak zareagować. Chciał całym sobą, aby to co mówiła dziewczyna okazało się prawdą, a jednocześnie nie chciał rozdrapywania starych ran.

- Dobrze. Zrób to. Ale nie tutaj. Chodźmy do mojego gabinetu. - powiedział do dziewczyny. Ona zgodziła się i poszła za mężczyzną. John usiadł za biurkiem prosząc, aby mutantka zajęła miejsce na starej kanapie. Marcus popatrzył za siebie na zasłonięte żaluzjami okna, tak jakby obawiał się, że ktoś podglądnie to co miało się zdarzyć za kilka chwil. Odgarnął włosy z czoła i opierając ręce na biurku, spojrzał prosto w oczy dziewczyny.

- Zrób to. - rozkazał. Wicked zamknęła oczy, a jej ciało otoczyło się niebieską poświatą. Aura zaczęła falować, zmieniać kształt, zwiększać swą intensywność. Jednocześnie pojawiały się w niej sylwetki ludzkie i twarze kobiet, mężczyzn i dzieci. Wyglądało to tak, jakby postacie te płynęły w jakimś niematerialnym strumieniu. Jedna z sylwetek odłączyła się od swoich towarzyszy, pojawiła się obok dziewczyny, a jej kształt robił się coraz bardziej rozpoznawalny. Wkrótce przekształcił się w zjawę kobiety o kręconych włosach i dużych oczach.

- Nicole! - krzyknął John wyciągając dłoń w kierunku ducha. Widmo przesunęło się w jego kierunku, próbowało się z nim porozumieć, ale jakaś potężna siła wciągnęła ją z powrotem do wnętrza ciała mutantki.

- Dlaczego ją zabrałaś! Oddaj mi ją! - mężczyzna uniósł się gniewem. Wicked westchnęła.

- To nie ja. Jeszcze nie nauczyłam się ich kontrolować. Zresztą to pierwsza próba przywołania kogoś konkretnego. - odparła.

- Ale jak to możliwe? W jaki sposób się z nią skontaktowałaś? W jaki sposób połączyła się z tobą? - John zadawał pytania podekscytowany tym, co przed chwilą oglądał.

- Przecież ona zginęła tutaj... byłem przy tym... - dodał.

- Tam gdzie mieszkałam także zdarzyła się straszna tragedia. Dziesiątki moich przyjaciół zginęły w masakrze, a ja ocalałam. Okazało się, że w jakiś sposób ich świadomości, dusze połączyły się ze mną, a ja mogłam korzystać z ich pomocy. W momencie przejścia przez wormole straciłam kontakt ze wszystkimi. Zostali mi bardzo brutalnie odebrani, wyrwani z mojego ciała. Jak pewnie pamiętasz przybyłam tu w bardzo złym stanie, o mało nie umarłam. Okazało się, że to szok utraty kontaktu z duchami tak na mnie zadziałał. Kiedy leżałam w waszym szpitalu, osłabiona i załamana, istoty podobne do moich dawnych towarzyszy zgromadziły się wokół mojego łóżka. Zjawy, duchy czy kimkolwiek były czekały na to, abym zaprosiła je do siebie. Kiedy się zgodziłam, stały się częścią mnie. Twoja Nicole musiała być wśród nich, jej duch albo energia. Nie jestem do nich w pełni przyzwyczajona, nie potrafię prosić ich o przysługi tak jak moich wcześniejszych gości. Może potrzebuję więcej praktyki.

- Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem. Myślałem, że chcesz mnie oszukać.

- W porządku. Nadal nie podoba mi się twój pomysł naszego udziału w waszej misji, ale wiem że nie mam wyboru.

- Możesz iść do swoich przyjaciół. Porozmawiajcie z Natalie. Proszę.

Wicked wstała z kanapy i skierowała się do drzwi. W połowie drogi zatrzymała się. Odwróciła się patrząc na mężczyznę.

- Kim ona była dla ciebie, ta Nicole?

- Kimś bardzo ważnym. Zapytaj ją, jeśli chcesz wiedzieć więcej. To była wspaniała kobieta.

Dziewczyna opuściła pokój zostawiając Johna samego ze swoimi wspomnieniami.

Erik Lehnsherr stał na szczycie jednej z wież mieszkalnych. Był słoneczny dzień i wielka metropolia wydawała się być dużo bardziej przyjazna niż w nocy. Ogromne budowle odbijały światło słoneczne, sprawiając, że promienie docierały nawet do najniżej położonych poziomów miasta. Ruch różnorodnych pojazdów jeżdżących i latających był tak samo duży jak i w nocy. Niektóre z nich przelatywały tak blisko głowy mężczyzny, że ten mógł zobaczyć siedzących w nich kierowców i pasażerów. Wielka wieża górująca nad miastem ukazała szczegóły swej konstrukcji. Budowla ta była bardzo ciemna, prawie całkowicie czarna, a dziwne poświata jaka ją otaczała była prawie niewidoczna w promieniach słońca. Powierzchnia budowli przypominała obiekty z obrazów H.R. Gigera i była doskonale zaprojektowanym układem mocnych mięśni i twardych kości pokrytych dodatkowo pancerzem chitynowym. Wieża rytmicznie, ale bardzo powoli zmieniała swą objętość, a jej oscylacje przywodziły na myśl ogromne oddychające czarne płuca. Nad głową Erika była przeźroczysta kopuła wykonana z materiału blokującego jego naturalne zdolności. Mutant miał więcej swobody w swym gościnnym pokoju, ale nadal nie mógł opuszczać go bez towarzystwa kogoś z ochrony. Najwyraźniej Kanzar mu nie ufał albo nie chciał, aby Magneto odkrył coś czego nie powinien widzieć. W pomieszczeniu znów pojawiła się młoda dziewczyna o spiczastych uszach. Erik zaobserwował, że Ciel była zdenerwowana i unikała jego wzroku. Podszedł do niej, dużo bliżej niż poprzednim razem.

- Lord Kanzar chce się z panem widzieć.

- A ty nadal nie możesz ze mną rozmawiać? Przecież Kanzar powiedział, że jestem jego gościem. Wczoraj pokazał mi miasto i obiecał szukać moich towarzyszy zagubionych w waszym świecie.

- Nie mogę rozmawiać. Nie mogę odzywać się ponieważ tego chce Lord Kanzar. - powiedziała dziewczyna.

- Nie ma go tutaj. A ja nie wspomnę, że się do mnie odezwałaś. Kim jesteś dla Kanzara? - mężczyzna zapytał patrząc w oczy elfiej postaci. Ona milcząco odwróciła głowę w kierunku drzwi.

- Jak on cię traktuje? W waszym społeczeństwie wszyscy są częścią Kosmicznej Świadomości i wszyscy są wolni. Kanzar mi o tym opowiadał. Jeśli tak rzeczywiście jest, to dlaczego nie możesz robić tego na co masz ochotę?

- Chodźmy już, bo Lord Kanzar się zdenerwuje. Czeka na Pana. - Dziewczyna zacisnęła pięści. Milcząco wskazała na otwarte drzwi, prosząc Erika aby ją posłuchał i poszedł do Kanzara. Magneto zrezygnował z rozmowy. Zrobił to o co prosiła go Ciel. Korytarz jakim szedł mężczyzna był dość duży, oszklony ze wszystkich stron i pełen zieleni roślin zasadzonych w poustawianych równomiernie donicach. Kiedy mężczyzna znalazł się przed schodami prowadzącymi wprost do sąsiedniej wieży mieszkalnej, wykonanej z białego materiału odbijającego intensywnie światło słoneczne, dziewczyna zatrzymała się mówiąc, że resztę drogi Erik musi pokonać sam. Odwróciła się i poszła w przeciwnym kierunku, tak aby Magneto nie miał czasu zadać jej kolejnego pytania. Po przejściu wielu stopni, mężczyzna doszedł do wielkiej komnaty pełnej różnorodnej roślinności pnącej się po futurystycznie wyglądających elementach wyposażenia wnętrza. Kanzar czekał na niego na drugim końcu sali, nieopodal elektronicznego urządzenia mającego połączenie z organicznymi elementami oplatającymi poustawiane w równych odstępach krzesła i wędrującymi w kilku kierunkach po kamiennej podłodze.

- Witaj podróżniku. - powiedział długowłosy uśmiechając się.

- Każde kolejne miejsce zapiera dech w piersiach. Wasze miasto jest piękniejsze od wszystkiego co do tej pory widziałem.

- To jest jedynie czubek góry lodowej. Stworzyliśmy miejsca jeszcze wspanialsze od tego miasta. - Odparł Kanzar.

- Czy masz jakieś wiadomości o moich towarzyszach? - spytał Erik.

- Niestety. Nadal nie ustaliliśmy miejsca ich pobytu. To ogromne miejsce, a rebelianci kryją się w najczarniejszych zakamarkach do których nikt o zdrowych zmysłach nie chce zaglądać. Mam jednak propozycję działań, które znacznie ułatwią nam ich poszukiwania. Dlatego prosiłem, abyś przyszedł do tego miejsca podróżniku. - Kanzar zrobił gest rękami, jakby chciał objąć całe pomieszczenie.

- Mamy problemy ze znalezieniem twoich towarzyszy, ponieważ nic o nich nie wiemy. Gdybyśmy tylko mogli odczytać ich wygląd z twoich wspomnień, nie byłoby żadnego problemu. Nasze umysły są połączone, a myśli przekazujemy sobie z szybkością światła.

- Czy tutaj jest jakiegoś rodzaju centrum komputerowe? Mam stworzyć portret pamięciowy członków mojej drużyny.

Kanzar podszedł do jednego z krzeseł oplątanego przez organiczne przewody i dotknął go jedną dłonią.

- Nie ma po co tracić czasu na rysowanie portretów, bo mamy znacznie szybszy sposób wydobycia ich z twojej pamięci.

- Tak?

- Komnata w której jesteśmy to jedno z centrów nerwowych naszego Kolektywu. Dzięki tym urządzeniom będziesz mógł połączyć się z Twórcą naszej społeczności i z każdą inteligentną istotą wchodzącą w skład kolektywu. Nasze myśli staną się twoimi, a twoje myśli naszymi. Opadną zasłony tajemnicy i wszystkie nasze sekrety będą dla ciebie dostępne. Staniesz się częścią całości, twoje życie nabierze sensu, a my wzbogacimy się o twoją osobowość. Będziesz mógł prowadzić poszukiwania na własną rękę, mając kontakt z każdym z nas, każdego będziesz mógł zapytać o twoich przyjaciół. Wystarczy, że siądziesz na tym krześle, a my zajmiemy się resztą. Nie obawiaj się.

Kanzar oczekiwał reakcji mężczyzny. Magneto przez chwilę myślał, wahał się co zrobić dalej. Propozycja długowłosego mężczyzny miała sens. Będąc częścią tak wielkiej świadomości mógłby dołożyć wszelkich starań i wszystkich środków, aby jak najszybciej odnaleźć mutantów. Mógłby poprosić istotę rządzącą kolektywem o pomoc w powrocie do jego rzeczywistości. Jednak tamten świat nie podobał mu się od samego początku, było w nim coś nienaturalnego. Dodatkowo, dziwne zachowanie młodej Ciel, strach w najwspanialszym z możliwych światów, który zaobserwował przed paroma minutami, sprawiły, że chciał dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Bardzo szybko podjął jedyną słuszną dla niego decyzję.

- Nie. Nie zostanę trybem w waszej maszynie, nie odbierzecie mi prawa do decydowania o sobie i swojej przyszłości. Będę szukał moich towarzyszy, nawet samemu jeśli będzie trzeba. Odnajdę ich i znajdę sposób aby wydostać się z tego miejsca.

Kanzar bardzo się zdenerwował. Jego pięści zacisnęły się na pulsującym przewodzie tak mocno, że zaczęła kapać z niego jakaś ciemnoczerwona organiczna substancja.

- Odnalezienie ich jest w zasięgu ręki. Wystarczy, że siądziesz na tym krześle!

- Powiedziałeś, że wszyscy w Kolektywie mają wolną i niczym nie ograniczoną wolę.

- Tak jest, zapytaj kogokolwiek z nas!

- W takim razie mogę decydować o tym co chcę robić i decyduje, że nie stanę się jego częścią. - Erik oznajmił bardzo stanowczo.

- Zostaniesz sam, nie dasz rady tak żyć w tym miejscu. - Kanzar nadal próbował przekonać mężczyznę.

- Nie mam zamiaru. - Magneto zakończył rozmowę, otoczył swe ciało kokonem z energii i lewitując ruszył w kierunku wyjścia z pomieszczenia. Długowłosy pozostał wśród krzewów, drzew i pnączy, wśród rzeźb, elektroniki i pulsujących struktur organicznych, czuł się przegrany podczas gdy Magneto wyszedł zwycięsko z pierwszego kuszenia miejsca, które dla jednych było rajem, a dla innych spełnieniem najgorszych koszmarów.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.