Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

There's Hole in the Sky...

Rozdział 4: Nowy Wspaniały Świat 2

Autor:Kh2083
Serie:X-Men
Gatunki:Akcja, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2016-12-15 21:11:19
Aktualizowany:2016-12-15 21:11:19


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Rozdział 4. Nowy Wspaniały Świat 2

Płomień ogniska rozświetlał plac położony w samym centrum obozowiska i kryjówki uciekinierów z piętrzącej się ponad nim metropolii. Zgromadziło się tam wielu ludzi, różnych płci, ras i w różnym wieku, noszących zarówno zielone mundury jak i ubranych w codzienne, zniszczone przez upływający czas ubrania. Wśród zebranych byli także trzej młodzi mutanci z grupy Callisto. Siedzieli na drewnianych skrzyniach, w odległości kilku metrów od innych uczestników spotkania. Nikt z obecnych im nie ufał. Pomiędzy tłumem wędrowały różne opowieści na ich temat. Jedni wspominali o tym, że grupka przybyła z miasta ponad obozem, została wyrzucona z idealnego społeczeństwa za jakąś straszliwą zbrodnię, inni wierzyli, że byli oni agentami mającymi za zadanie zdradzić położenie wejścia do obozu Najwyższym, a jeszcze inni uważali, że mutanci przybyli z innego kontynentu, z legendarnego Ocean City czy nawet z zupełnie innej rzeczywistości. Niektórzy słyszeli opowieść o tym, jak obdarzeni niezwykłymi zdolnościami ludzie uratowali jednego z ich towarzyszy przed pewną śmiercią i wyobrażali sobie, że dzięki nim ich poziom życia wreszcie się polepszy i nie będą musieli zadowalać się odpadkami wyrzucanymi z utylizatorów znienawidzonej metropolii. Hub patrzyła na pełne złości spojrzenia przechodzących obok niej ludzi.

- Czuję się tutaj jak jakiś wyrzutek. - oznajmiła patrząc na Sholę. Łysy murzyn odwrócił się w jej kierunku.

- Dla mnie to coś normalnego. Nie wszyscy spędzili w Genoshy tyle czasu co ty. - Shola odparł przypominając sobie swoje kłopoty jakich doznał przed wprowadzeniem się na wyspę, którą kiedyś władał Magneto.

- Gdzie jest Callisto? Tracimy tutaj czas, a powinniśmy już wracać na górę i szukać Magneto i Karimy. Mam dość siedzenia i nie robienia niczego.

- Spokojnie. Callisto rozmawia teraz z przywódcą tych ludzi. Może on będzie nam w stanie pomóc.

- Tak? To chyba jesteś ślepy bo tutejsi najchętniej by nas stąd przepędzili. - dziewczyna powiedziała ze złością.

- Przestańcie, bo zaraz zaczniecie się kłócić! - Freakshow przerwał rozmowę dwóch czarnoskórych mutantów.

- Nie wydaje wam się, że powinniśmy iść do Wicked? - dodał.

- Chyba masz rację. Minęło parę godzin odkąd widzieliśmy ją po ostatni. - Hub powiedziała zeskakując ze skrzyni.

- Już nie musicie się nigdzie ruszać! - wszyscy trzej odwrócili głowy słysząc znajomy głos. Na tle tańczącego płomienia pochodni stała czarnowłosa dziewczyna. Czuła się już znacznie lepiej niż kilka godzin wcześniej, a jej twarz nabrała kolorów przestając być trupio bladą. Blondyn podbiegł do koleżanki.

- Co robisz! Nie powinnaś wstawać z łóżka! Jeszcze niedawno byłaś ledwo żywa! Wracaj do szpitala!

- I mam przegapić szykującą się imprezę? Nigdy!

- Byłaś nieprzytomna, nie mieliśmy z tobą żadnego kontaktu! Ja nie żartuję! - chłopak bardzo obawiał się o zdrowie koleżanki.

- Spokojnie, było ze mną źle, ale już mi przeszło. - czarnowłosa uspokoiła go jednocześnie siadając na skrzyni obok murzynki.

- I chyba wiem co mnie tak rozłożyło.

- Naprawdę? - spytał Shola.

- Tak, przechodząc przez tą dziurę, straciłam całą energię jaka zgromadziła się we mnie w Genoshy. Coś wyrwało ze mnie wszystkie "duchy". Okazało się, że po prostu nie mogę z bez nich żyć!

- A teraz wróciły do ciebie? - Hub zapytała zaciekawiona. Wicked pokręciła przecząco głową.

- Nie. Ale tutaj znalazłam nowych przyjaciół. To miejsce jest tak strasznie przepełnione... energią umarłych... musiała wydarzyć się tutaj jakaś straszliwa tragedia. Oni wszyscy... znaleźli dom w moim ciele. Nigdy nie czułam się lepiej! - dziewczyna odpowiedziała z uśmiechem.

- Słuchajcie... może poszukamy Callisto? Ona pewnie zgubiła się w tłumie. - zaproponowała po chwili. Wszyscy mutanci zgodzili się na jej propozycję.

Lord Kanzar szedł wzdłuż korytarza, a uderzenia jego butów o metalową podłogę odbijały się echem od białych ścian i sufitu. Żołnierz pilnujący dużych, oszklonych drzwi posłusznie usunął mu się z drogi pozwalając wejść do ukrytego za nimi pomieszczenia. Mężczyzna znalazł się w dość dużym pokoju, który wyglądał jak nowoczesne laboratorium. W centralnej części stał ogromny pojemnik z przeźroczystego materiału wypełniony zieloną cieczą, a na stolikach rozmieszczonych dookoła niego było mnóstwo różnorodnej maszynerii. Wokół stanowisk przemieszczało się kilku mężczyzn w białych fartuchach laboratoryjnych. Długowłosy zbliżył się do kadzi zauważając, że wewnątrz niej unosił się jakiś kształt. Była to kobieta o brązowej skórze, a bliższe spojrzenie na jej twarz pozwalało zdradzić, że była nią Karima Shapandar, a raczej to co z niej pozostało po tym jak zajęli się nią pracownicy laboratorium. Mechaniczne części ciała dziewczyny były rozmontowane. Jej bioniczna ręka oraz noga zostały oderwane od ciała i spoczywały na stolikach, gdzie naukowcy przeprowadzali na nich różne testy. Wszystkie bronie, jakie dziewczyna miała w swoim ciele zostały usunięte i wnikliwie przebadane. Sama kobieta była nieprzytomna, unosiła się bezwładnie w zielonej cieczy, a jedyną oznaką tego, że wciąż żyła były bąbelki powietrza wypuszczane przez respirator tkwiący w jej ustach i nosie. Kanzar zwrócił się do jednego z naukowców.

- Jakieś wyniki wstępnych analiz?

- Tak, jesteśmy pewni, że jej technologia nie jest podobna do niczego z czym się wcześniej zetknęliśmy. Oni pochodzą z gałęzi multiświata do której nie mamy obecnie dostępu.

- To wspaniała wiadomość.

- Co mamy z nią zrobić? - zapytał badacz.

- Analizujcie dalej. Musicie sprawdzić, czy jej broń może nam pomóc zbudować armię przeciwko rebeliantom, Ameryce albo przedostać się przez bariery Ocean City. I najważniejsze, nic co tutaj się dzieje nie może wydostać się poza to pomieszczenie, a w szczególności nie może dotrzeć do naszego drogiego gościa. Zrozumiano?

- Tak jest, generale Kanzar! - odparł naukowiec wracając do pracy.

W świecie, który w multiwersum oznaczany był numerem 616 panowała bezksiężycowa noc, a okolice szpitalnego parkingu były całkowicie wyludnione, nie licząc trzech osób stojących w cieniu filaru. Amelia Voght patrzyła surowym wzrokiem na twarz łysego mężczyzny na wózku inwalidzkim, któremu towarzyszyła otyła kobieta w okularach. Voght była wściekła na swojego dawnego znajomego, ponieważ on odnalazł ją pomimo jej próby zerwania z dawnym życiem i wszystkimi sprawami z tamtych nieprzyjemnych dla niej czasów. Miała ochotę uciec używając swoich zdolności zamiany we mgłę, ale była zbyt zmęczona, a dodatkowo wiedziała, że nie byłaby w stanie wyrwać się z telepatycznego uścisku Xaviera.

- Nie mam już niczego wspólnego z Magneto ani innymi członkami mojej dawnej grupy. Nie używałam swoich zdolności od kilku miesięcy, od czasu gdy ten maniak zaatakował Nowy York. Jeśli chcesz, możesz wejść do mojej głowy i sprawdzić samemu! Nie mam nic do ukrycia!

- Amelio, uspokój się. Twoja pomoc jest mi bardzo potrzebna.

- Nie mogę ci pomóc! Ile razy mam to powtarzać! Nie chcę mieć nic wspólnego z Acolythes, Magneto i wszystkim tym co on reprezentował. To co ten wariat zrobił w Nowym Yorku było straszliwe, ale wszystkich tych którzy z nim współpracowali musisz szukać na własną rękę! Ja nie chcę mieć z nimi nic wspólnego!

- Amelia... - Charles powiedział cicho zgadując następny krok rudowłosej mutantki.

- Rozumiem, że wydarzenia ostatnich miesięcy sprawiły, że próbujesz zapomnieć o tym kim kiedyś byłaś. Wiem, że niektóre ofiary ataku na Nowy York trafiły do szpitala w którym pracowałaś. Każdy, kto ma w sobie jeszcze trochę człowieczeństwa byłby poruszony takim widokiem. Ale musisz wiedzieć jedno, Magneto nie jest odpowiedzialny za to co się wtedy stało.

Voght zdziwiła się i poczuła się jeszcze bardziej poirytowana.

- Co takiego?! O czym ty mówisz! Cały świat widział co Magneto zrobił w Nowym Yorku!

- Tak, cały świat widział Magneto, ponieważ ktoś bardzo chciał obarczyć go kolejną zbrodnią, najstraszniejszą ze wszystkich. Prawda jest zupełnie inna, to nie Erik zaatakował wtedy miasto. To nie Erik zginął z ręki Wolverine'a i nie jego bezgłowe zwłoki leżą w trumnie w Genoshy.

Amelia uspokoiła się, a wtedy ciekawość zwyciężyła z niechęcią do profesora i zmęczeniem po ciężkim dniu pracy.

- Skąd o tym wiesz?

- Ponieważ byłem w Genoshy. Mieszkałem tam razem z Erikiem próbując ratować to co ocalało po zagładzie wyspy. Mildred może potwierdzić moją wersję. - Xavier powiedział patrząc na kobietę stojącą obok niego.

- W takim razie, kim był ten wariat z Nowego Yorku?

- Nie mam pojęcia. Chciałem się tego dowiedzieć, ale mnie i moich współpracowników spotkały nieprzewidziane trudności. Obecnie mamy o wiele poważniejszy problem.

- I przychodzisz z tym do mnie? Dlaczego nie zwrócisz się do swoich X-Men?

- Oni nie mają pojęcia, że Magneto żyje i pomaga mi przy odbudowie wyspy. Chciałbym aby tak pozostało.

- Dobrze Charles... posłucham tego co masz do powiedzenia. Rozumiem, że Magneto zniknął razem z ludźmi którymi miał się opiekować, tak? Potrzebujesz mojej pomocy bo wydaje ci się, że Erik znowu będzie chciał zebrać Acolythes?

- Obawiam się, że sytuacja jest dużo poważniejsza. Czy przypominasz sobie, aby Erik miał kiedykolwiek jakieś poważniejsze problemy ze swoimi zdolnościami? - Xavier zbliżył się do kobiety.

- Tak, miał problemy. Zawsze to ukrywał, ale niektórzy z nas wiedzieli to doskonale. W sumie nie dziwię się, taka energia zamknięta w ciele człowieka.

- Dokładnie. Nie będę przedłużał niepotrzebnej rozmowy i przejdę od razu do sedna sprawy. Magneto wytworzył wormhole, tunel w czasoprzestrzeni i zniknął w nim zabierając ze sobą kilku moich podopiecznych.

- I myślisz, że zrobił to specjalnie? Uciekł z wyspy, a ty uważasz, że wiem gdzie mógłby się ukryć? - Amelia zapytała zdziwiona nie do końca rozumiejąc to co Xavier próbował jej przekazać.

- Nie. Zaraz po tym jak straciłem go z oczu wykorzystałem telepatię, aby przeszukać cały glob. Nie mogłem natknąć się nawet na skrawek myśli należącej do Erika. Myślę, że Magneto przedostał się do innego wymiaru.

- Co takiego? Innego wymiaru? I ja mam go odnaleźć? Powinieneś udać się do Fantastic Four albo Avengers. - Kobieta była coraz bardziej zdezorientowana.

- Później stało się coś niezwykłego. Na wyspie pojawili się dziwni ludzie ubrani w różnokolorowe zbroje. Uwolnili więźniów trzymanych w zamknięciu na wyspie. Kilku bandytów, którzy kilka tygodni wcześniej chcieli ukraść nam to co nam pozostało. Jestem pewien, że zarówno oni jak i ich tajemniczy wybawiciele mieli coś wspólnego ze zniknięciem Erika. Potrzebuję twojej pomocy, a także pomocy twoich bardziej, nazwijmy to "stabilnych", towarzyszy. Musimy odszukać uciekinierów i zmusić ich do ujawnienia wszystkiego co wiedzą o porwaniu Magneto. Mogę liczyć na twoją pomoc?

Po chwili zastanowienia się Amelia zdecydowała się udzielić profesorowi twierdzącą odpowiedź.

- Chcę wiedzieć co naprawdę wydarzyło się w Nowym Yorku. Świat powinien dowiedzieć się prawdy.

- Dziękuję Amelio. Teraz wróć do domu. Skontaktuje się z tobą jak tylko będę gotowy, aby ruszyć dalej. - Charles oznajmił i poprosił Mildred, aby odprowadziła go do samochodu zaparkowanego w oddalonej części parkingu.

Ludzie z obozu w zniszczonej części miasta zgromadzili się przy ognisku, którego płomienie napełniały okolicę czerwoną poświatą. Wszyscy zebrani, zarówno wojskowi jak i cywile siedzieli na brudnym piasku patrząc na wejście do budynku zajmowanego przez ich przywódcę, oczekując czegoś z utęsknieniem. Młodzi mutanci także dołączyli do tłumu, aby wspólnie z nim przeżywać niezwykłą noc, której znaczenia nie znali i nie rozumieli. Callisto odnalazła ich bardzo szybko i zadowolona z poprawy zdrowia Wicked, usiadła pomiędzy nimi. Ludzie nieopodal rozmawiali ze sobą o czymś, wyrażali swoje emocje gestami rąk, ale żaden z nich nie zrobił kroku w kierunku nowych osób w obozowisku. Lokalna społeczność niechętnie przyjmowała uciekinierów ze znienawidzonego przez nią miejsca. Wkrótce oczekiwanie zgromadzonych opłaciło się, a w drzwiach od głównego budynku obozu ukazał się brodaty przywódca rebeliantów. Jego widok uciszył wszystkie rozmowy i sprawił, że oczy każdej osoby skierowały się na niego i na małą dziewczynkę, którą prowadził. Dziewczynka miała nie więcej niż 10 lat, długie jasne włosy, bardzo jasną cerę i niebieskie oczy. Ubrana była w prostą, niebieską sukienkę. Jej smutne spojrzenie skanowało twarze wszystkich zgromadzonych. John wskazał dziewczynce puste krzesło stojące pomiędzy tłumem i poprosił ją cicho aby na nim usiadła. Sam uśmiechnął się i zaczął swoją przemowę.

- Zgromadziliśmy się tutaj wszyscy, aby po raz kolejny świętować daną nam ponownie nadzieję! Dwa lata temu, kiedy nasz ruch oporu został prawie całkowicie zgładzony przez najeźdźców na naszą planetę, kiedy ostatni z nas ukrywali się w cieniu przeklętego miasta przed tymi, którzy odebrali nam naszą własną tożsamość, zdarzył się cud! Cud w postaci tej małej osoby, która siedzi teraz pomiędzy nami. - Mężczyzna przerwał swą wypowiedź, aby pokazać na złotowłosą dziewczynkę.

- Natalie pokazała nam, że Demon, który odebrał nam wszystko może zostać pokonany i są jeszcze na tym świecie siły, których on się lęka. Wszyscy pamiętamy chwilę kiedy demon osobiście sięgnął po tych co mu się oparli i nie chcieli przyjąć jego sposobu życia, kiedy chciał wymazać nas z istnienia swoimi przeklętymi rękami. I wtedy zdarzyło się coś, co sprawiło, że znów zaczęliśmy wierzyć w zwycięstwo. Demon chciał zniszczyć nawet tak małe dziecko, nie znał litości. Ale kiedy dotknął Natalie palcami napełnionymi śmiercią zdarzyła się rzecz niezwykła! Jego ramię zostało zniszczone a my zobaczyliśmy, że nie jest wszechmogący, że można go zabić! Dlatego dzisiaj spotykamy się tu, aby bawić się i wznosić toasty za zdrowie naszej małej nadziei! Zdrowie Natalie! - John krzyknął podnosząc kielich z winem ponad głowę. Wszyscy zgromadzeni wrzasnęli jego ostatnią wypowiedź. Dziewczynka była zawstydzona tym, że jej imię artykułowało tak dużo osób. Schowała się za Mary, która siedziała obok niej.

- Dzisiaj jednak nasze świętowanie jest szczególne! Udało nam się uruchomić i przystosować do naszych potrzeb statek powietrzny Najwyższych! Dzięki niemu będziemy mogli uciec z tego przeklętego miejsca i wyruszyć na zachód w poszukiwaniu legendarnego Ocean City! Zamieszkamy w miejscu w którym Natalie będzie bezpieczna i w spokoju dorośnie do wieku w którym będzie mogła poprowadzić własną armię przeciwko tyranom i odebrać naszą planetę. Dlatego cieszmy się na myśl o tym, że kiedyś będziemy znów wolni! - John zakończył przemówienie, po czym udał się w kierunku tłumu. Wodził wzrokiem po twarzach wszystkich zgromadzonych, szukając jednookiej kobiety przybyłej z innej rzeczywistości. Ludzie zaczęli się rozchodzić, skupiali się w mniej licznych grupach w których świętowali niezwykłą rocznicę w najbardziej odpowiedni dla nich sposób. Brodacz znalazł interesującą go osobę i postanowił do niej dołączyć.

- Tak jak obiecałem, teraz będę mógł odpowiedzieć na każde pytanie. - oznajmił siadając obok kobiety.

- To są twoi towarzysze? - zapytał wskazując na dwóch chłopaków i dwie dziewczyny.

- Tak, to Hub, Wicked, Shola i Freakshow. Dostali się tutaj razem ze mną.

- Muszę wam podziękować. Uratowaliście moich ludzi. - powiedział uśmiechając się.

- Idźcie skorzystać z dobrodziejstw dzisiejszej nocy! - zachęcił ich do poznania okolic obozowiska i ludzi go zamieszkujących. Młodzi mutanci posłuchali jego propozycji i wolnym krokiem oddalili się w głąb świętującego tłumu.

- Od czego mam zacząć? - spytał patrząc na czarnowłosą mutantkę.

- Najlepiej od samego początku. Co się stało w tym świecie?

- Katastrofa o niewyobrażalnej skali. Koniec świata jakiego nie mogli przewidzieć prorocy doznający najczarniejszych wizji. Wszystko zaczęło się od upadku meteorytu, kamienia z kosmosu, który wywrócił do góry nogami porządek świata. Zwykli ludzie po dotknięciu jego fragmentów zyskiwali najbardziej niesamowite zdolności. Latanie, super siła, wzrok palący wszystko na swej drodze i wiele innych. Wkrótce niebo zaroiło się od meta-ludzi załatwiających siłowo nawet najbardziej prozaiczne problemy, a rządy światowe płaciły najbardziej potężnym nadludziom za pracę na rzecz ich interesów. Świat znalazł się na krawędzi wojny, wszyscy skakali sobie od gardeł. I wówczas zdarzyło się coś co wyglądało jak zapowiedź nadchodzącego pokoju. Pewnego dnia na niebie pojawiła się niezwykła istota, mężczyzna ubrany w biały strój o czarnych, kręconych włosach. Jego promienny uśmiech spowodował zaprzestanie wszelkich walk, zawieszenie broni na wszystkich frontach. Wszyscy podświadomie wiedzieli, że nie był on jednym z nas, był Istotą Spoza o niezwykle potężnej, praktycznie nieskończonej mocy. Zaproponował nam, całej planecie, dołączenie do czegoś co nazywał Kosmicznym Kolektywem dzięki czemu już na zawsze miał zapanować pokój. Wielu mu uwierzyło, znaczna część osób pozostawała sceptyczna. Niestety, jak to często bywa, mniejszość wierząca ślepo w dobre intencje przybysza zdobyła duże poparcie i pomogła mu otworzyć bramę do innej rzeczywistości, świata Kolektywu. Wkrótce na Ziemi pojawiły się tysiące statków kolonizacyjnych pełnych istot z najróżniejszych światów. Ich niesamowita technologia pozwoliła pokonać wszystkie problemy, które nas nękały. Wydawało się że doczekaliśmy się przyjścia Boga. Prawda okazała się zupełnie inna, a przybysz Spoza okazał się być czymś dokładnie odwrotnym. Dowiedzieliśmy się, że aby dołączyć do gwiezdnej społeczności musimy otworzyć swoje umysły przed Istotą, dać mu wgląd w nasze najskrytsze marzenia. Musimy przyjąć jego sposób życia porzucając wszystko to czego nauczyliśmy się przez stulecia i stać się trybami w rządzonej przez niego kosmicznej maszynie. Pierwszy raz zdołaliśmy zjednoczyć się przeciwko wspólnemu wrogowi, chociaż setki ludzi przyjęły jego propozycję z otwartymi ramionami. Zaatakowaliśmy międzygwiezdną armię zamykając portal przez który przybywały kolejne statki z kolonizatorami. Cena jaką zapłaciliśmy była straszliwa. Australia została doszczętnie zniszczona i dziś nikt się tam nie zapuszcza, bo rozpad czasoprzestrzeni jest tam tak ogromny, że dzieją się tam dziwaczne zjawiska. Wszyscy meta ludzie, którzy nas nie zdradzili, zginęli z rąk najeźdźców. Europa stanęła w obronie starego porządku i nie pozostał w niej ani jeden nienaruszony kraj. Nad ruinami dawnych stolic unoszą się Wiszące Ogrody - pałace antygrawitacyjne despotycznego władcy, któremu został przekazany zniszczony kontynent. Za Białym Domem stoi ogromny statek kosmiczny w którym przebywa prawdziwy władca obu Ameryk, a Afryka została oddana szaleńcowi, budującemu tam futurystyczną wersję Państwa Faraonów. Legenda głosi, że jeden z meta-ludzi uratował jakieś europejskie miasto i przykrył je grubą na kilometry osłoną z morskiej wody, a później przeniósł je na Syberię tworząc Ocean City. Miasto pod którym mieszkamy jest najgorsze ze wszystkich bo w Wieży królującej nad nim mieszka Istota Spoza w swej prawdziwej, przerażającej postaci. Dwa lata temu prawie wszyscy z naszego obozu zostali zabici przez jego żołnierzy, wszyscy ci których tutaj widzisz są tymi co ocaleli. Dotknięcie Demona jest zabójcze dla każdej istoty nie połączonej z jego umysłem, osobiście widziałem jak moi towarzysze umierali, a ich ciała były pożerane przez entropię drzemiącą we wnętrzu demona. Okazało się jednak, że znalazła się osoba, jedna jedyna, odporna na dotyk demona, mała Natalie. Byłem świadkiem jak długie palce czarnego jak smoła potwora dotknęły jej czoła i zostały roztrzaskane przez niesamowitą moc drzemiącą w dziewczynce. Jego szok był tak duży, że już nigdy więcej nie odważył się na osobisty ruch przeciwko nam, a my mogliśmy spokojnie założyć ten obóz daleko od przeklętych świateł miasta. Cała nadzieja leży w Natalie i jej odporności na dotyk Istoty, chociaż nikt nie potrafi w żaden sposób jej wytłumaczyć.

- Twoja opowieść jest naprawdę fascynująca. Ja jednak nadal martwię się o swoich towarzyszy. - Callisto przerwała wypowiedź mężczyzny.

- Jeśli zagubili w mieście ponad nami, to naprawdę może grozić im niebezpieczeństwo. Najwyżsi mogą domyśleć się, że nie pochodzą stąd i zacząć szukać sposobów aby stworzyć połączenie z kolejną rzeczywistością. Mogą przeprowadzać na nich eksperymenty dla pozyskania czystej wiedzy, a nawet napełnić ich umysły kłamstwami o Kosmicznym Kolektywie.

Jednooka mutantka pragnęła usłyszeć jednoznaczną odpowiedź. Nie chciała przeciągać opowieści mężczyzny, ponieważ nie obchodziła ją za bardzo przeszłość ani przyszłość świata w jakim się znalazła. Jedyne co chciała zrobić, to odnaleźć swoich towarzyszy i znaleźć drogę na własną Ziemię.

- Pomożesz mi odnaleźć moich przyjaciół? Pomożesz mi wrócić do miasta? - zapytała Johna przerywając jego próbę kontynuowania opowieści. Brodacz zamyślił się. Wiedział doskonale, że będzie musiał dobrze przemyśleć każdą następną wypowiedź. Teleporter i telekineta bardzo przydaliby się w jego szeregach jako osobista ochrona dla Natalie. Zdawał sobie sprawę, że ich pomoc znacznie zwiększyłaby szanse na zwycięstwo i podróż z jak najmniejszymi stratami w ludziach.

- Tak jak wcześniej powiedziałem, czasoprzestrzeń w Australii jest niezwykle poszarpana. Jeżeli miałabyś jakąkolwiek szansę na powrót to tylko tam. Jeśli nam pomożesz wyślę przewodnika, który doprowadzi cię do tego miejsca najbardziej bezpieczną drogą. - brodacz zaproponował.

- Pomogę ci? W jaki sposób? - zapytała zdziwiona kobieta.

- Tak jak powiedziałem do moich ludzi kilkanaście minut temu, zdobyliśmy statek powietrzny Najwyższych, który pozwoli nam wydostać się z ruin Tokio i wyruszyć w kierunku Syberii w poszukiwaniu Ocean City. Opuszczenie naszej kryjówki zaalarmuje wszystkie armie z miasta. Na pewno wyślą za nami wielu żołnierzy. Może się okazać, że nie będziemy w stanie obronić się przed ich atakiem, a wtedy życie Natalie jak i cała nadzieja dla tego świata może zostać zdmuchnięta niczym płomień świecy. Gdyby tylko w naszych szeregach byli meta ludzie, gdyby byli tacy, którzy mogliby się przeciwstawić najlepszym wojownikom z miasta, nasza szansa na zwycięstwo znacznie by wzrosła. Proszę cię o pomoc... ciebie i twoich towarzyszy. Dołączcie do naszej grupy i pomóżcie mi odnaleźć drogę do Ocean City.

Callisto nie była zadowolona z odpowiedzi mężczyzny. Zdenerwowała się na niego, miała ochotę przestać prosić go o cokolwiek.

- Mam narazić życie moich podopiecznych walcząc o świat o którym jeszcze nie tak dawno temu nie miałam pojęcia? Mam walczyć o sprawy, które mnie zupełnie nie dotyczą? Dziękuję za twoją gościnę i udzielenie mi schronienia, ale myślę, że dalej będę musiała poradzić sobie sama. - Mutantka wstała ze skrzyni próbując oddalić się od ludzi zgromadzonych przy ognisku. John ruszył za nią, próbując powstrzymać ją przed popełnieniem czegoś, czego mogłaby później żałować.

- Jak chcesz sama odnaleźć drogę do domu?

- Znajdę wejście do miasta. A tam poproszę o pomoc kogoś dysponującego dużo większą techniką niż wy tutaj. Nie obchodzi mnie co się stanie z tym miejscem, jeśli tylko wszyscy moi ludzie zostaną bezpiecznie odprowadzeni do domu.

- Czy nie rozumiesz, że prosząc ich o pomoc w powrocie, możesz sprowadzić na swój świat zagładę? Jeśli poprosisz ich o znalezienie drogi do twojej rzeczywistości, oni poprowadzą przez nią wojska całego Kolektywu. Czy będziesz w stanie ich powstrzymać? Czy w twoim świecie są istoty mogące sprostać jego potędze?

Callisto nie wiedziała co odpowiedzieć. Zdawała sobie sprawę, że jeśli wszystko to co John jej opowiedział było prawdą, ryzykowała kolejną inwazję na swój świat, tak potężną, że być może nawet Avengers i Fantastic Four nie byliby w stanie jej powstrzymać.

- Zrozum, że samo twoje pojawienie się tutaj mogło już sprawić, że oni przygotowują się do zajęcia kolejnej rzeczywistości. - brodaty dodał patrząc na twarz kobiety.

- Rozumiem co masz na myśli i zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Ale nie mogę zostawić moich przyjaciół tam na górze. Muszę po nich wrócić.

- Mówiłem ci, że nie masz szans poruszać się po tym mieście niezauważona.

- Wiele lat żyłam w ukryciu w cieniu wielkiego miasta. Spróbuję teraz sprawdzić czego się przez cały tamten czas nauczyłam. Mogę zgodzić się na twoją propozycję tylko pod jednym warunkiem.

- Tak?

- Shola, Freakshow, Wicked i Hub dołączą do twoich ludzi i wyruszą na poszukiwanie Ocean City. Ja udam się do miasta, a potem odnajdę Magneto i Karimę. Pokażesz mi jak można dostać się do środka metropolii, jak pokonać bariery tego obozu.

John odpowiedział bez chwili namysłu.

- Dobrze. Zaprowadzę cię do wyjścia. Ale jak chcesz nas później znaleźć, kiedy już odszukasz swoich towarzyszy?

- Jeśli odnajdę Magneto, nie będzie z tym żadnego problemu. - jednooka mutantka odparła uśmiechając się.

- Jak chcesz. Pozwól, że najpierw przedstawię cię komuś. - John zaproponował pokazując ręką na budynki obozowiska położone w oddali.

Charles, Amelia i Mildred znaleźli się w niewielkim, jednopokojowym mieszkaniu wynajmowanym przez rudowłosą mutantkę. Za oknem była już ciemna noc, ale nie można było tego zauważyć będąc w pomieszczeniu przez którego okno wpadało niebieskie światło neonu wiszącego nad położonym na niższym piętrze barem. Ze względu na brak udogodnień architektonicznych dla wózków inwalidzkich w budynku, profesor został w samochodzie, a obok kobiety unosiła się jedynie jego astralna projekcja. Mildred podeszła do Amelii patrząc z zatroskaniem na jej zmęczoną twarz.

- Gdzie masz kuchnię kochanie, zrobię ci herbatę. - zaproponowała.

- Pierwsze drzwi po lewej. Trudno nie trafić. - powiedziała Voght.

- Dziękuję za herbatę. - dodała po chwili.

- Zastanowiłaś się kto z naszej grupy byłby nam pomocny? - zapytał Charles.

- Tak, część z nich pomoże nam szukać Magneto, a pozostali... lepiej aby się o nas nie dowiedzieli. - odparła mutantka podchodząc do widmowej postaci łysego mężczyzny.

- Sarah, Kleinstockowie, Neophyte i ci którzy stosunkowo niedawno do nas dołączyli jak Vindaloo, Ram-Ram, Barnacle i Static. Absolutnie nie możemy werbować takich ludzi jak Spoor, Mellencamp czy Senyaka. To zwyczajni psychopaci i mordercy.

- Rozumiem. A co z Unuscione? Ona także przez krótki czas współpracowała ze Scottem, kiedy wasza stacja kosmiczna została zniszczona.

- Carmella jest niestabilna, ale możemy spróbować. - Amelia oznajmiła patrząc przez okno.

- Musimy tylko bardzo uważać... - dodała.

- Tak?

- Exodus. Nie możemy się na niego natknąć. To nieprzewidywalny i szalenie niebezpieczny człowiek.

- Tak, Amelio. Masz całkowitą rację. Pamiętam jego atak na Genoshę. Nie wiem, czy nawet moja telepatia byłaby w stanie powstrzymać jego psychiczny atak. Jestem pewien, że będę potrafił wyczuć jego pojawienie się. Tak potężny telepata wprowadza na całym astralnym planie zaburzenia rozchodzące się jak fale w sprężystym ośrodku.

- Kiedy zaczynamy? - Voght zapytała chcąc przerwać rozmowę o osobie, którą chciała jak najszybciej wymazać z pamięci.

- Z samego rana. Odpocznij, aby być gotową do dalszej drogi. Book spróbuje odtworzyć trasę jaką pokonali twoi dawni towarzysze od momentu w którym upadła Genosha. Dziękuję Amelio, twoja pomoc jest dla mnie bardzo ważna. - astralna projekcja Xaviera odpowiedziała kobiecie po czym rozpłynęła się w powietrzu niczym poranna mgła. W tym samym momencie do pokoju weszła gruba kobieta w okularach. Niosła dwa kubki z gorącą herbatą, dla siebie i dla rudowłosej przyjaciółki profesora. Uśmiechnęła się szeroko widząc smutną twarz Amelii. Akolitka wzięła do ręki przeznaczone dla niej naczynie. Gruba kobieta usadowiła się na zniszczonej kanapie przykrytej zieloną tkaniną. W jej okularach odbiło się światło powyginanego neonu co noc zaglądającego do mieszkania mutantki. Voght milczała przez dłuższy czas oczekując aż płyn trzymany w kubku wystygnie na tyle, że będzie można go pić, po czym zapytała.

- Jak mnie znalazłaś?

- To nie tylko moja zasługa, Charles zrobił najwięcej, aby odnaleźć dokładnie twoją psychikę wśród setek innych.

- Jak znalazłaś mnie w Nowym Yorku, w tej dzielnicy? - Amelia zapytała ponownie nie rezygnując ze zgłębienia informacji.

- Ja także jestem telepatą. Jestem w stanie wydobyć z ludzi wszelką informację, która kiedykolwiek była spisana. Każde słowa płyną do mojej głowy niczym rzeka ze źródła. Twoja ucieczka z Genoshy nie minęła bez echa. Ktoś cię widział, zdał raport na policję, inni załatwiali ci fałszywe dokumenty, inni zatrudniali cię w szpitalu. Wystarczyło, że Charles otworzył dla mnie głowy odpowiednich osób, a ja pokierowałam go we właściwą stronę.

- To przerażające. Charles posuwa się coraz dalej w swoich działaniach. Czy kiedyś pojawi się granica, której już nie przekroczy, czy będzie ją przesuwał coraz dalej i dalej? - Voght zapytała retorycznie.

- Jest zdesperowany. Zrobi wszystko, żeby odnaleźć tamte dzieciaki i sprowadzić je na Ziemię.

- A może po prostu boi się tego co stanie się, gdy na Ziemi nie będzie Magneto, cienia rzucanego przez jego światło. Może obawia się, że będzie musiał zająć pozostałe po nim miejsce.

- Oby nie, moja droga, Oby tak się nigdy nie stało.

John zaprowadził Callisto do małego domu położonego na samym końcu obozowiska, pod murem za którym mieściły się pierwsze fundamenty metropolii wyrastającej na ruinach starego Tokio. Budynek był zaniedbany i tak samo stary jak pozostałe elementy obozowiska. Miał małe drzwi, które nie domykały się z powodu wypatrzonego drewna. Brodacz poprosił kobietę, aby weszła do środka i sam podążył za nią, rozświetlając ciemności pomieszczenia latarką, którą wyjął zza paska. Callisto zauważyła, że snop jasnego światła oświetlił jakąś postać, siedzącą w pozycji skulonej na podłodze. Kiedy podeszła bliżej, okazało się, że był nią jakiś siwy starzec. John poprosił mutantkę, aby odsunęła się na odległość jednego kroku, a sam usiadł przy tajemniczym człowieku.

- Kozuma, słyszysz mnie? Kozuma? - mówił kierując twarz prosto na uszy dziadka.

- John? - starzec zapytał załamującym się głosem.

- Tak, to ja. Przyprowadziłem ci pacjenta! Słyszysz! Pacjenta! - brodacz próbował porozumieć się z człowiekiem, który zdawał się nie mieć kontaktu z rzeczywistością.

- O co chodzi? Kim jest ten człowiek? - Callisto zapytała patrząc z niepokojem, a jednocześnie ciekawością na pomarszczoną twarz starca.

- Jedyny meta, który przetrwał w naszym obozie, zbyt słaby i stary aby Najwyżsi się nim zainteresowali.

- Jakie są jego zdolności?

- Zobaczysz. Teraz stój i się nie ruszaj! - John powiedział do kobiety stanowczo i znów spojrzał w stronę starca.

- Przyprowadziłem ci pacjenta! Kozuma! Ta kobieta! - Krzyczał próbując po raz kolejny nawiązać kontakt z siwym człowiekiem. Zdenerwowany, jednym ruchem ręki zrzucił z Callisto okrywającą ją pelerynę, a wtedy oczom dziadka ukazały się zielone macki kobiety. Człowiek wyglądał jakby nabrał życia, energii do działania. O własnych siłach wstał z podłogi wznosząc dookoła siebie tumany kurzu i niszcząc dziesiątki pajęczyn utkanych pomiędzy ścianami pokoju. Podbiegł do mutantki i dotknął jej macek. Chwycił je bardzo mocno. Kobieta nie spodziewała się, że tyle siły mogło jeszcze drzemać w tak wątłym ciele. Poczuła ogromny żar rozchodzący się po jej kończynach, biegnący po tułowiu w stronę serca. Chciała krzyczeć, zrobić jeden ruch, poprosić o pomoc, ale nie była w stanie. John stał przy niej niewzruszony obserwując niezwykłe zachowanie starego człowieka.

Wicked, Shola, Freakshow oraz Hub spacerowali po placu na którym trwały uroczystości na cześć Natalie. Pomimo rady Johna, aby nawiązać kontakt z osobami z obozu, nie udało im się zamienić ani jednego zdania z nikim poza starą Mary, która gościła ich w swoim domu wcześniej. Czuli się wyalienowani i samotni, nie chciało im się nawet ze sobą rozmawiać. Freakshow był zainteresowany stanem zdrowia czarnowłosej koleżanki, ale ona uspokajała go przypominając, że po tym jak jej ciało odzyskało kontakt z energią ujawniającą się pod postacią widmowych postaci ludzkich, czuła się dobrze i nie potrzebowała jego opieki. Shola myślami był przy Karimie uwięzionej wysoko ponad jego głową, zastanawiał się czy kiedykolwiek ją jeszcze zobaczy. Hub żałowała, że dała się namówić, aby przenieść się do obozu Xaviera z miejsca w którym mieszkała po upadku wyspy mutantów. Wydawało jej się, że była by znacznie bezpieczniejsza, jeśli słuchałaby rozkazów Unusa i razem z nim tworzyła grupę używającą wszelkich dostępnych środków, aby przetrwać na spalonej ziemi Hammer Bay. Ale nie miało to już żadnego znaczenia. Została uwięziona w obcym jej świecie i mogła liczyć tylko i wyłącznie na osoby, które znalazły się tam razem z nią. Grupa młodych mutantów zatrzymała się widząc przed sobą kilka osób, których twarze nie wyrażały zbyt pozytywnych emocji. Przed członkami drużyny Callisto pojawiło się zgromadzenie ludzi z obozu. Czwórka z nich najbardziej wyróżniała się spośród pozostałych. Pierwszym był ubrany w wojskowy strój, wysoki mięśniak o łysej głowie i twarzy zeszpeconej przez jakiś wypadek albo bliskie spotkanie z fiolką silnego kwasu. Obok niego stała dziewczyna o bladej twarzy i prostych, lśniących fioletową poświatą włosach ubrana w czarną skórę, a obok niej jej koleżanka z krótko obciętymi blond włosami trzymająca w ręce długi kij. Czwartą osobą ze zgromadzonych był murzyn mający jedną z rąk wykonaną z metalu. Shola próbował okrążyć niemile wyglądających ludzi, ale tamci zagrodzili mu przejście, wyraźnie szukając konfliktu.

- Kto pozwolił wam tutaj spacerować? - zapytała blondynka.

- Mamy takie same prawo jak wy! - odpowiedziała jej Wicked.

- Naprawdę? Kto dał wam takie prawo? - zapytał brzydki murzyn.

- Nie musimy się przed nikim tłumaczyć! - Hub krzyknęła wychodząc przed swoich towarzyszy. Łysy popchnął ją, aby wróciła do szeregu.

- Całe dzieciństwo spędziliście tam na górze w luksusach podczas gdy my jedliśmy szczury z rynsztoków! - dziewczyna o krótkich włosach powiedziała ze złością.

- A teraz gdy znudziło wam się już życie w świetle gwiazd wybraliście rebelię! Nie macie prawa oddychać tym samym powietrzem, nie zapracowaliście sobie na miejsce w naszych szeregach! - dodała po nabraniu oddechu. Shola zwrócił się do blondyna.

- Mike, oni myślą że my naprawdę jesteśmy z tego miasta. - powiedział mu do ucha.

- A chcesz, żeby poznali o nas całą prawdę?- odpowiedział chłopak.

- Kto wie co by wtedy zrobili. A jak zaczną do nas strzelać? - Hub oznajmiła przestraszona.

- Przyda wam się porządny chrzest bojowy! Pokażemy wam gdzie jest wasze miejsce! - krzyknął murzyn machając swoją protezą.

- Co robimy? - zapytała Wicked.

- Pokażemy im, że nie jesteśmy tacy słabi. - Shola oznajmił patrząc wyzywająco na rebeliantów.

- Tylko pamiętajcie. Bez mocy. - dodał po cichu.

- Problem w tym, że my nie mamy żadnego przeszkolenia w walce. - Wicked powiedziała nerwowo się uśmiechając.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.