Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Wciąż tutaj jestem

Autor:Kandara
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Fantasy, Romans
Uwagi:Yaoi/Shounen-Ai, Erotyka
Dodany:2017-01-27 22:00:33
Aktualizowany:2017-01-27 22:00:33


Morfina uderzyła w żyły. Wypełniła je, a następnie zmieszana z krwią popłynęła do najdalszych zakątków organizmu. Mistrz Konrad powoli wyciągnął igłę strzykawki z mojego ramienia, uśmiechnął się, ale nie byłem w stanie odpowiedzieć, bo wciąż czułem ten rozdzierający ból, jakby ktoś przypiekał żywym ogniem, przecinał mieczem i jednocześnie ściskał imadłem moje wnętrzności. Żołądek, jelita, wątroba... każdy z tych narządów zdawał się być jedną wielką ropiejącą raną, zmuszającą mnie do zachowania skulonej pozycji, podobnej do tej, jaką przybierają płody w łonach kobiet. Mocniej zacisnąłem zęby, a usta wypełnił metaliczny posmak. Musiałem przegryź wargę, tak bardzo starałem się nie krzyczeć, nie jęczeć, nie wydawać żadnego dźwięku. Położenie, w jakim się znajdowałem było już wystarczająco żałosne, wystarczająco upokarzające. Jaszkudyl! Zwykły, pozbawiony nawet jadu gad... Coś, z czym powinienem sobie poradzić z palcem w dupie! To głupie stworzenie mogło sprawiać kłopot rekrutom, ale doświadczonym łowcom. Nigdy. Zdecydowanie, to co się stało, nigdy nie powinno mieć miejsca! Skuliłem się bardziej, zakryłem twarz dłońmi.

Nadal zachowywałem tyle przytomności, aby chcieć zapaść się pod ziemię...

W zmąconym umyśle wciąż kolebały się, wyłaniały z ciemności tamte obrazy. Wielkie zielono-brązowe, pokryte łuskami cielsko, czarny język wysuwający się z wydłużonej paszczy, wypełnionej ostrymi, wielkimi jak dłoń dorosłego mężczyzny zębiskami, przymocowanej do trójkątnego łba. Krótkie, grube, lekko ugięte, bardzo szybkie łapy zakończone zakrzywionymi pazurami. Wijący się, najeżony kostnymi płytkami ogon, którego gwałtowny zamach trafił mnie w brzuch. Wyleciałem w powietrze, upadając kilkanaście metrów dalej w błoto. Miałem sporo szczęścia, że w nocy padał deszcz, w przeciwnym razie kontakt potylicy z twardą powierzchnią gruntu, z pewnością od razu pozbawiłby mnie przytomności. Przetoczyłem się na bok, unikając o mały włos kolejnego ciosu, dźwignąłem się na kolana, a potem na nogi. Wreszcie zdołałem wyciągnąć miecz i zatrzymać nim kolejny atak. Stwór zaryczał, podskoczył na tylnych kończynach, a przednimi zamachał w powietrzu.

Przyjąłem pozycję, ale tym razem opadający pazur wytrącił mi broń z ręki.

Poczułem na twarzy cuchnący szlamem, krwią i surowym mięsem oddech, widziałem jak wielkie żółte ślepia z pionową źrenicą zbliżają się, rosną, a potem ból przeniknął trzewia, oczy zaszły mgłą. Odpłynąłem.

Ocknąłem się w łóżku mistrza Konrada, zagrzebany w puchowej, błękitnej pościeli, ogrodzony od świata zasłonami i baldachimem, na którym wyszyto godło naszego państwa - złotego kruka na czarnej, ozdobnej tarczy herbowej. Zacisnąłem powieki, skuliłem się. Do bólu dołączył wstyd. Nie zasłużyłem, stanowczo nie zasłużyłem na to, co dostałem! Po tym jak sponiewierała mnie ta bestia nie miałem prawa leżeć pośród takich luksusów, a już na pewno nie w jego łóżku! Dlaczego? Powinien przecież znienawidzić takiego idiotę i nieudacznika. Zostawić tam, na polu. Pozwolić zdechnąć jak nic nie wartemu psu.

- Fabian, spokojnie, będzie dobrze - szeptał, jednocześnie opuszkami palców delikatnie głaszcząc mnie po twarzy i włosach. Lubiłem, gdy tak robił, ale dziś dokładało mi to upokorzenia. Nie mogłem, nie chciałem wierzyć w to, że on wciąż jest taki dobry, że nie wyrzekł się mnie, że nadal chce mnie widzieć i dotykać w ten sposób... Że pomimo własnej głupoty pozostałem jego Fabianem, że chciał być ze mną. Przecież mógł mieć każdego!

Odwróciłem się w stronę mistrza, wciąż tak go nazywałem, pomimo tego, co było między nami od przeszło dwóch lat. Zauważyłem, że duże, brązowe oczy zapadły się nieco kiedy zmarszczył czarne brwi. Kształtne, niemal kobiece usta ściągnęły się lekko, co dodatkowo uwydatniło ładne kości policzkowe, zawsze i tak doskonale widoczne pod oliwkową skórą. Piękny obrazek, oprawiony w ramkę z bujnych ciemnych włosów.

- Ja... nie... - wydusiłem ze ściśniętego gardła. Nie płakałem. Jeszcze tego by brakowało, abym zachował się jak mała dziewczynka, co boi się pójść do przedszkola! Miałem dziewiętnaście lat! Od dziewięciu polowałem na potwory, ale po raz pierwszy przytrafiło mi się coś podobnego.

Zaprzestał głaskania, ale za to poczułem delikatny pocałunek na kręgosłupie. Jakby od wczoraj nic się nie wydarzyło, nie zmieniło.

- Nic nie mów, prześpij się lepiej.

Zamknąłem oczy. Lek powoli zaczynał działać. Ogień w trzewiach stopniowo gasł, ostrza wysuwały się z ran, imadło rozluźniało chwyt. Myśli mąciły się, ginęły pośród lepkiej mgiełki... Znów odpływałem.


Kolejne przebudzenie nastąpiło nagle, jakby coś wyrywało mnie z głębin oceanu snu. Chwyciło mocno za rękę i ciągnęło, ciągnęło ku górze, aż wychyliłem głowę ponad taflę wody. Odetchnąłem głębiej, wdychając zapach liofilizowanej kawy. Ból ustał, umysł rozjaśnił się, wstyd pozostał. Więcej, wzmógł się. Usiadłem, odrzuciłem kołdrę, odlazłem szparę w zasłonach i poszerzyłem ją.

Na okrągłym, pokrytym białym obrusem stoliku stała taca ze śniadaniem: kubkiem czarnego napoju i dwiema kromkami chleba posmarowanymi lekkim twarożkiem.

Westchnąłem ciężko, tego było już naprawdę za wiele! Poderwałem się gwałtownie i otaksowałem spojrzeniem sypialnię: podłogę z ciemnych desek, niewielką orzechową wyspę dywanu tuż pod łóżkiem, zajmującym centralną cześć pomieszczenia. Jak zawsze panował tutaj idealny porządek. Nawet promienie słońca, wpadające do środka przez kwadratowe okno, nie uwidaczniały kurzu. Nie powinienem się dziwić, w końcu zasypiałem i budziłem się w tym pokoju już tyle razy oraz tak dobrze znałem właściciela i jego perfekcyjną, wręcz pedantyczną naturę. Dziś jednak szczegół ten uderzył we mnie z nową siłą. Brak kurzu, brudu, zbędnych rzeczy, niepasujących do tego perfekcyjnie urządzonego wnętrza. I nagi ja, żałosny, siedzący na skraju posłania przegraniec. Ostatni kretyn, pozbawiony resztek mózgu. Cuchnący śmieć. Nic więcej. Przecież przez moją nieudolność mógł ktoś zginąć! Niedaleko miejsca, w którym walczyliśmy znajdowała się przecież wioska! Wcisnąłem głowę między kolana. Dlaczego wtedy o tym nie pomyślałem?

Coś ciężkiego opadło mi na dno żołądka. Nie tylko przegrałem, ale też naradziłem niewinnych na śmierć, ze strony rozjuszonego potwora! Wzdrygnąłem się. Teraz dopiero zrozumiałem z całą mocą jak wielkiego i karygodnego zaniedbania się dopuściłem!

Jeszcze nie wyzdrowiałem, to tylko lekarstwo sprawiało, że mogłem funkcjonować. Tylko po co? Pytanie obijało się o tkanki wciąż zamglonego, ciężkiego mózgu. Odpowiedzi nie dostałem. Jedynie serce wiło się mocniej, policzki bardziej piekły, a ciało starało się robić wszystko, aby zmniejszyć swoją objętość, ograniczyć do minimum zajmowaną przestrzeń. Podniosłem się, powlokłem na korytarz, a potem do położonej w jego końcu łazienki.


Zimna woda moczyła włosy, spływała po twarzy, ramionach, torsie, nogach. Sprawiała, że dygotałem, drętwiałem, pokrywałem się gęsią skórką. Oparłem dłoń o ścianę kabiny, pochyliłem głowę. Chciałem umrzeć, utopić się w lodowatych strugach wypływających z prysznicowej słuchawki i szczerze żałowałem, że nie mamy wanny... Byłoby prościej.

Przekręciłem kurek, wyszedłem na chwilę z brodzika, a gdy wróciłem, miałem w ręku żyletkę. Patrzyłem na nią przez kilka sekund. Nie tylko przegrałem starcie z potworem, ale przegrałem je po wyjątkowo fatalnej walce. Zupełnie jakbym utracił cały trenowany latami refleks i szybkość, jakbym zapomniał wiedzę wpajaną mi przez mistrzów, a na to nie potrafiłem znaleźć usprawiedliwienia przed samym sobą.

Kiedyś, dawno temu oglądałem film o samurajach. Chociaż szczegóły dawno wyleciały mi z głowy, zapamiętałem z niego jedną rzecz, a mianowicie fakt, że wojownik, który przegra bitwę winien odebrać sobie życie. Wtedy tego nie rozumiałem, ale teraz czułem tak, jak bohater tamtej historii. Nie mogłem i nie chciałem żyć z takim wstydem, taką plamą na honorze!

Ponownie odkręciłem wodę. Najpierw zalały mnie lodowate strugi, po czym temperatura cieczy zwiększyła się, a wyziębione ciało zostało otulone leciutkim, ale rozkoszne ciepłym płaszczem. Mrowienie w palcach rąk i stóp poinformowało o powracającym krążeniu. Przyłożyłem żyletkę do nadgarstka. Krew zmieszała się z przeźroczystym płynem, wciąż lejącym się rur. Myśli znów pokryła mgła, powieki zaciążyły, zachwiałem się...

- Ty skończony idioto! - Zdenerwowany głos mistrza przebił się przez kokon mgły i ciemności. Dziwne... Przecież go nie powinno być! Znałem rozkład jego zajęć w akademii i wiedziałem, że teraz właśnie miał trening z najmłodszą grupą! Rozwarłem powieki. Znów leżałem pośród błękitnej pościeli, a on pochylał się na de mną.

- Co ty niby chciałeś zrobić? Oszalałeś? To mogło się zdarzyć każdemu! Ja też nie każde starcie wygrałem, żyję jeszcze tylko dlatego, że znaleźli się tacy, co po takich razach poskładali mnie do kupy! A ty, ty... Nigdy więcej tego nie rób! - Ostatnie zdanie wypowiedział inaczej, tak jakby coś się w nim załamało, jakby po wyrzuceniu z siebie całego gniewu, wreszcie doznał ulgi, spowodowanej odzyskaniem czegoś cennego. Mnie? Nie rozumiałem tego. Przecież byłem niczym. Nieważne, co mówił, wciąż czułem się jak śmieć.

Przytulił mnie. Delikatnie przyciągnął do swojego torsu. Poczułem bicie jego serca. Ośmielony odwzajemniłem uścisk i to przyniosło ukojenie.

- Nie martw się, zabijesz jeszcze nie jednego stwora-potwora. - Nie pocieszał mnie, bo nie słyszałem w jego głosie litości, współczucia, fałszywego zapewnienia. - Tylko musisz dojść do siebie.

Pozwoliłem sobie na lekki uśmiech, ale nic nie odpowiedziałem. Wciąż miałem zbyt wiele wątpliwości, tamto zdarzenie było zbyt świeże, abym mógł myśleć o przyszłych walkach.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.