Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Roniąc Pióra (Crisis Core: Final Fantasy VII)

Rozdział VI – Czarne preludium

Autor:Shadica1stClass
Serie:Final Fantasy
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Komedia, Science-Fiction
Uwagi:Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2019-07-29 20:22:07
Aktualizowany:2019-07-29 20:22:07


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Pole należy wypełnić w przypadku zamieszczenia tłumaczenia opowiadania zagranicznego. Wymaganymi informacjami są: odnośnik do oryginału oraz posiadanie zgody autora na publikację. (Przypominamy, że na Czytelni Tanuki zamieszczamy tylko te tłumaczenia, które takową zgodę posiadają.)

Dla własnych opowiadań, autor może wyrazić zgodę lub zakazać kopiowania całości lub fragmentów przez osoby trzecie.


Rozdział VI - Czarne preludium

Słońce powoli acz nieubłaganie zbliżało się do linii horyzontu, kiedy airship obniżył swój lot, ukazując dwójce SOLDIER znajomy widok Midgaru. W każdym Sektorze przynajmniej kilka budynków zamieniło się w ponure ruiny, przy których kręcili się ludzie, czy to rodziny czy urzędnicy szacujący wstępne szkody i straty. Takie gruzowiska stwarzały idealną okazję dla złodziei, zwykłych ludzkich hien żerujących na czyimś nieszczęściu. Gdzieniegdzie mogły się również niedobitki terrorystów i pojedyncze bestie. Będzie trzeba zwiększyć ilość patroli zanotował sobie w myślach Angeal, spoglądając na to wszystko. Sama ShinRa nie doznała większych zniszczeń, ponieważ, jak zdążyli się już dowiedzieć, Sephiroth zjawił się stosunkowo szybko i zdołał zatrzymać terrorystów w mieście. ShinRę czekało trochę pracy.

Zaraz po przybyciu airshipa Genesis pod czujnym okiem przyjaciela udał się do jednej z kajut, żeby trochę odpocząć, chociaż uparcie mówił, że tego nie potrzebuje i woli swoje własne łóżko niż twarde prycze. Mimo to doszedł do wniosku, że ta odrobina snu dobrze mu zrobi i próbował zasnąć, mimo to przez cały lot nie zdołał nawet się lekko zdrzemnąć. Zły, złożył to na karb swojego rozbudzenia przez wcześniejszy ból pleców oraz zwykłych emocji, które towarzyszyły walce. Nie miał też zbytniej możliwości wyjścia z kajuty, bo Angeal w każdej chwili mógłby go przyłapać i z powrotem do niej zagnać, tak więc większość drogi spędził na bezczynnym gapieniu się w sufit z żalem myśląc o pozostawionym w ShinRze [/i]Loveless[/i]. Pragnął mieć już za sobą złożenie raportu. Również ciągle dręczyła go ta tajemnicza wizja, czy raczej sam głos, to jedno zdanie… A może powiedział to któryś ze złapanych terrorystów? Mało prawdopodobne, zresztą wszyscy byli zbyt przerażeni obecnością Ifrita, żeby mówić coś bez pozwolenia... Nic tam, wyśpię się u siebie i do jutra zdążę o tym zapomnieć. Ale…

Ktoś zapukał do drzwi.

- Gen, możesz już wstawać! Za chwilę lądujemy! - usłyszał Angeala.

- Tak jest, panie kapitanie.

- Świetnie, że już ci lepiej, czekam przy wyjściu.

Głos Angeala ucichł.

Nie sądzę, Angeal, nie sądzę…

- Do licha, przestań! - skarcił się głośno, po czym wstał z łóżka i podszedł do iluminatora, żeby zobaczyć wyłaniający się z chmur Midgar.

Patrzył na niego jeszcze przez jakiś czas, jednak w końcu wolnym krokiem opuścił kajutę. Nie zwracał zbytniej uwagi na mijanych żołnierzy oraz obsługę statku, ale i tak kilka ładnych razy na ich twarzach części z nich dostrzegł niemałe zaskoczenie, które zapewne dotyczyło jego osobistego wyglądu, ale poza zwyczajowymi salutami nikt nic nie powiedział. I na ich szczęście, bo po minie Genesisa było widać, iż nie jest w najlepszym humorze.

Angeal stał już obok wyjścia, wydając jeszcze ostatnie rozkazy dotyczące zakładników.

- …tak, oddział Dasha ich zabierze. Hej, Gen - zwrócił się do niego - Jak tam drzemka?

- Nie najgorzej - odparł wymijająco, po czym zapytał cicho - Musimy teraz iść złożyć ten wstępny raport? Moim zdaniem dyrektor może spokojnie zaczekać do jutra.

- Mówisz tak niemal po każdej misji. Chodź, spotkamy się z Sephem i złożymy go razem. Nie rób takiej miny, niedługo odpoczniemy w Banorze, jedząc nasze ukochane jabłka, podziwiając uroki natury i nic nie robiąc przez tydzień - uśmiechnął się - No, chyba że zachce ci się pomóc przy zbiorach.

Genesis jednak milczał, patrząc na właz i czekając aż wreszcie zechce się otworzyć. W końcu ciepłe promienie zachodzącego słońca oświetliły im twarze i wyszli na zewnątrz, gdzie już czekał na nich komitet powitalny w zestawie dziesięciu 2nd Class, którzy natychmiast przejęli terrorystów. Pomimo stosunkowo dużej liczby pojmanych osób, nikt nawet nie przejawiał chęci jakiegokolwiek oporu. Obaj SOLDIER zaś od razu poszli do biura dyrektora Lazarda.

I, jak szybko się okazało, była to długa i męcząca droga.

- Jeśli jeszcze raz przyuważę, że ktoś robi do mnie dziwną minę, to zabiję… - wygrażał po drodze Genesis, co Angeal zbywał westchnieniami. Może by tak przekonać Lazarda, żeby przeniósł swoje biuro gdzieś bliżej? To byłby zupełnie nienajgorszy pomysł. Co pracownik, co szeregowiec, naukowiec, SOLDIER to zawsze to samo, co na pokładzie airshipa - pozdrowienie, a po chwili wielkie oczy. Jakby nigdy wcześniej nie widzieli powracających z ciężkiej misji SOLDIER 1st Class.

- Nie przejmuj się. Zobacz, zmienili plakaty ogłoszeniowe na ścianach - próbował odwrócić jego uwagę, lecz bezskutecznie - Jakby to powiedział Seph? "Kolejny dzień w pracy"?

- On by nic nie powiedział.

- Punkt dla ciebie.

Pod drzwiami biura stał z założony rękami Sephiroth, który najwyraźniej na nich czekał. Również wyglądał na zmęczonego, w końcu został ściągnięty prosto z Wutai i natychmiast wrzucony w wir walki. Angeal i Genesis znali go na tyle dobrze by wiedzieć, że nawet on nie ma czasem ochoty wykonywać rozkazów. A już jako jedyni wiedzieli, że najmniej lubi tę część swoich obowiązków, które dumnie noszą miano ochrony Prezydenta. W historii ataków na ShinRę agresorzy jeszcze ani razu nie przedarli się przez jego przyjaciół, więc sam był zmuszony siedzieć w super luksusowym gabinecie Prezydenta i nudzić się niemiłosiernie, wysłuchując nieskończonych wywodów o finansach, planach na przyszłość i przygód w młodzieńczych latach (i w które, szczerze mówiąc, Sephiroth kompletnie nie wierzył). Ale cóż, takie życie SOLDIER. Nie mogli liczyć wyłącznie na pasjonujące przygody.

Usłyszawszy kroki, srebrnowłosy podniósł głowę i skinął im na powitanie.

- Nareszcie jesteście z powrotem... Gen…? To ty? - zapytał niepewnie.

Nie minęła nawet sekunda.

- Angeal, trzymaj mnie, bo nie wytrzymam!

***

- … brawo, cieszę się, że mogę wam złożyć te podziękowania - dyrektor był z nich naprawdę zadowolony. Uważne wysłuchawszy ich raportów, polecił złożyć ich pisemną wersję w przeciągu dwóch dni, co oznaczało dla nich, że mają tyle czasu na wypoczynek, zanim znowu dostaną coś do roboty. A biorąc pod uwagę nadchodzącą przepustkę, Genesis i Angeal w najbliższym czasie na pewno nigdzie nie wyjadą. Poza Banorą, oczywiście.

- Możecie odejść. Ach, byłbym zapomniał, Angeal, zostań na chwilę - poprosił.

Kiedy tamci dwaj wstali z krzeseł i poszli, Lazard wyjął z szuflady biurka niewielki plik dokumentów i podał go SOLDIER’owi. Angeal ze zdziwieniem stwierdził, że są to dane jakiegoś nieznanego mu 2nd Class. Zawierały one dokładne dane osobowe, profil psychologiczny, predyspozycje, wykaz udziału w misjach i preferowany rodzaj używanej materii. Tutaj była nawet krótka adnotacja o stylu walki, co nie było zbyt często, ponieważ niewielu SOLDIER wykształcało własny styl. Większość po prostu szlifowała umiejętności nabyte podczas szkolenia. Spojrzał jeszcze raz na dokumenty. Każdy SOLDIER posiadał coś takiego, ale dostęp do personaliów osób z 1st Class mieli tylko nieliczni, informacjami o pozostałych rangach operowano zaś wedle potrzeby. Na co mu czyjeś papiery?

Milcząc, zaczął czytać pierwszą stronę. Zachary Fair… lat 15… pochodzenie: Gongaga…

- Dyrektorze, po co pan mi to daje? - zapytał.

Lazard oparł brodę o dłoń, jak to miał w zwyczaju.

- Podczas nieobecności twojej i Genesisa jeden SOLDIER 2nd Class wykazał się zdolnościami, które przewyższają większość 2nd Class, nie wspominając już o 3rd. Jest nieco lekkomyślny, ale lubi walczyć i ma do tego talent, więc została wysunięta propozycja, aby zrobić z niego SOLDIER 1st Class.

Nowy SOLDIER? Szczerze wątpił, że to się powiedzie.

- Nie chcę niczego kwestionować, ale czy to rozsądny pomysł? W zeszłym roku również zgłoszono jednego, został awansowany, jednak… - urwał, gdyż przed oczami stanął mu obraz powracającego oddziału. Oddziału bez dowódcy, który został świeżo awansowany na 1st Class. Dla całej ShinRy był to jeden z mroczniejszych dni i coś, do czego chętnie wracali jej przeciwnicy, obracając śmierć człowieka w kpinę.

Zacisnął pięść. Nie dopuści do kolejnej tragedii.

- Nie możemy sobie pozwolić na kolejną pomyłkę.

- Zdaję sobie z tego sprawę. Jesteście militarną elitą ShinRy, wasza trójka i nikt więcej i wiecie doskonale, co się dzieje, kiedy was nie ma, chociażby patrząc na niedawno minione wydarzenia. ShinRa potrzebuje więcej SOLDIER 1st Class, bo co jeśli kiedyś nie będziecie w stanie przybyć na czas?

- Nadal jednak uważam, że to zły pomysł. Przecież ten chłopak ma piętnaście lat!

Kryjąc zdenerwowanie, położył dokumenty na blacie.

- Niedługo skończy szesnaście - zauważył rzeczowo Lazard - Byłeś w podobnym wieku, kiedy dołączyłeś do armii. Wiem, że i ty i Genesis wykazaliście się niespotykanym talentem i nie potrzebowaliście żadnego specjalnego szkolenia. Przez to błędnie założyliśmy, że ostatni kandydat na SOLDIER 1st Class również tego nie potrzebuje, co skończyło się tragicznie. Ale z Zacharym Fair’em postąpimy inaczej, bo ty go wyszkolisz.

- Ja? - Angeal z niedowierzaniem spojrzał na dyrektora, który się lekko uśmiechnął.

- Tak. Tym razem ShinRa nie popełni tego samego błędu, ponieważ Fair będzie osobiście nadzorowany przez ciebie, i ponieważ właśnie ty jesteś najodpowiedniejszą osobą do tego przedsięwzięcia. Sephiroth bywa zbyt surowy i może skutecznie zniechęcić chłopaka, a priorytetem Genesisa jest szkolenie SOLDIER 2nd i 3rd Class w używaniu materii oraz testowanie tych nowo wynalezionych… i czasami trudno go zrozumieć - znacząco postukał palcem o pulpit - Nauczysz Faira rozsądku, którego mu nieznacznie brakuje, i tego, czym tak naprawdę jest walka jako SOLDIER.

- Dyrektorze… - zamilkł na chwilę, szukając właściwych słów - Doskonale pan wie, dlaczego nie mam zbyt wielkiej chęci…

- Jak sam to ująłeś: doskonale. A wiesz również, że podchodzi to pod niesubordynację? - westchnął ciężko - Również byłem ku temu przeciwny, ale tak brzmi rozkaz z góry i nawet my nie mamy wiele do powiedzenia w tej kwestii.

Angeal podejrzewał, że ShinRze przede wszystkim chodzi o podreperowanie nadszarpniętego wizerunku niż o faktyczną przyszłość tego dzieciaka. Kto wie, może Zachary Fair rzeczywiście udowodni, że ma odpowiednie kwalifikacje. Trzech SOLDIER 1st Class to zdecydowanie za mało.

- Zgodzę się, ale mam jeden warunek.

- Słucham.

- Jeśli uznam, że chłopak nie nadaje się do 1st Class, to poza mną nikt nie ma prawa go nominować. Inaczej nie podejmę się tego zadania.

Lazard roześmiał się.

- Przepraszam, Angeal, ale masz taką minę… przepraszam. Oczywiście, gdyby Zachary Fair zawiódł twoje i nasze oczekiwania, na pewno nie zostanie awansowany i poczekamy na kolejną obiecującą osobę. Jednak postaraj się, dobrze?

SOLDIER wstał.

- Tak jest.

***

Genesis i Sephiroth oczywiście czekali na Angeala pod biurem dyrektora. Zarówno jeden, jak i drugi był tak zmęczony, że z trudem stał na nogach, ale uparcie nie dawał tego po sobie poznać. O tyle dobrze, że korytarzem przechodziło mało ludzi, więc nie musieli za często odpowiadać na pozdrowienia żołnierzy i cywili. W końcu rudowłosy dał za wygraną i oparłszy się o ścianę powoli usiadł na nieskazitelnie czystej posadzce. Zmianę pozycji przywitał z wielką ulgą, ponieważ plecy znowu zaczęły go boleć, chociaż niezbyt mocno. Zaklął w duchu. Jak tylko znajdzie się w swoim pokoju, to zaraz musi zdjąć mundur, żeby dokładnie zobaczyć plecy i porządnie je wyleczyć.

- Coś nie tak? - Sephiroth zerknął na niego z troską.

- Misja, ukończenie jej, przemożne zmęczenie - tu stłumił ziewnięcie - i przemożna chęć pójścia do łóżka, jakby to powiedział wzorowy SOLDIER.

- Wzorowy SOLDIER z pewnością to zrozumiał.

- A kto powiedział, że TY jesteś wzorowy?

Sephiroth pozostał niewzruszony.

- Gen… chyba kończą - powiedział - Słyszysz?

- Wzorowy SOLDIER nie podsłuchuje kolegów i przełożonych, prawdę mówiąc nawet nie ma ku temu większej ochoty - zamknął oczy i sam zaczął słuchać - No co? Dyrektor się śmieje, ale równie dobrze może to oznaczać co innego.

- Na przykład?

- Tego ci nie powiem.

Po sekundzie z biura wyszedł Angeal z wyrazem rozgoryczenia na twarzy. Zobaczył, jak jego dwaj przyjaciele kłócą się w najlepsze i westchnął.

- Przestańcie już, proszę was… idziemy stąd? - zaproponował.

- Nareszcie! - ucieszył się Genesis, zrywając się z podłogi i udając, że nie słyszy słów Sephirotha "A nie mówiłem?".

Cała trójka zgodnie ruszyła w drogę do swoich kwater na zamkniętym dla osób z zewnątrz oraz mniej znaczących pracowników piętrze. Przyjaciele zaraz zauważyli zły humor najmłodszego z nich. Odczekali jednak aż dotrą na piętro, żeby tam móc w spokoju porozmawiać. Drogę przebyli więc w irytującej ciszy, toteż od razu jak znaleźli się u celu Genesis osaczył czarnowłosego.

- No, Angeal, a teraz mów, o co chodzi!

Ten nie odpowiedział natychmiast, lecz uznał, że lepiej będzie, jak dowiedzą się o tym od niego.

- Mam osobiście wyszkolić nowego 1st Class, co mi się kompletnie nie podoba - powiódł po nich wzrokiem, ciekaw jak zareagują.

Niecodzienna wiadomość poskutkowała. Sephiroth również się zachmurzył, a Genesis spojrzał na niego podejrzliwie i tylko w sobie wiadomym celu wyjął z kieszeni płaszcza jedną materię. Angeal miał nadzieję, że ta materia nie zostanie użyta w najbliższym czasie… szybko zrelacjonował im całą rozmowę z dyrektorem. Pominął jedynie powody, dla których to oni nie będą mogli zająć się nowym. Grunt to przezorność.

- I, jak powiedział Lazard, ten chłopak ma "zdolności"? Już ja to widzę... - prychnął rozeźlony Genesis, po czym materia delikatnie zalśniła i nad jego dłonią pojawiły się małe języki ognia, które jak dla zabawy przeskakiwały mu między palcami - Może jeszcze nagłośnią to w mediach, żeby było ciekawiej?! Wystarczy, że dzieciak pochwali się swojemu oddziałowi i zaczną się kłopoty.

- Wspomniałem o... incydencie... ale są to rozkazy z góry.

- Skoro sam Prezydent tak mówi, to zapewne ma rację i powinniśmy uszanować jego zdanie. Ale to i dobrze, że będzie ktoś nowy… - pokiwał głową Sephiroth - Gen, przestań bawić się materią, bo to niezgodne z regulaminem.

Zręcznym ruchem zabrał Genesisowi materię, ale mimo to płomyki nie zgasły. Sephiroth przyjął ten fakt z pewną dezaprobatą.

- Ale wracając do tematu, powinieneś, Angeal, dokładnie przemyśleć plan jego szkolenia zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym.

- Co tyczy zaś treningu magicznego, to sądzę, że nasz mały szczeniaczek również będzie zdany na ciebie. Ewentualne konsultacje ze mną jednak mile widziane tudzież wprost wymagane - Genesis zgasił w końcu płomyki, dzięki czemu Sephiroth oddał mu materię.

- "Szczeniaczek"? Zawsze chciałem mieć psa - Angeal wreszcie się śmiał. Pozostała dwójka dołączyła do niego.

Kiedy skończyli, srebrnowłosy ziewnął.

- W porządku, chodźmy wreszcie spać, pogadamy jutro.

- Czyżbyś był aż tak wyczerpany, iż nawet nie starcza ci sił na wyobrażanie sobie młodego Zacka Faira, przyszłego znamienitego SOLDIER 1st Class, pokonującego cię w straszliwej walce?

- Gen, dałbyś już spokój…

- … bo przecież nikt i nic jest w stanie nas pokonać. Oczywiście, poza faktem, że ja mógłbym z łatwością przejąć tytuł "Wspaniałego Sephirotha".

"Wspaniały Sephiroth" wyglądał na zirytowanego, a na jego twarzy zagościł groźny uśmiech, który nigdy nie zwiastował niczego dobrego.

- Chcesz się przekonać? - w jego słowach można było usłyszeć nutkę samozadowolenia, jednak Genesis nie dał zbić się z pantałyku.

- Radziłbym nacieszyć się tymi ostatnimi dniami, zanim twój tytuł przejdzie na mnie. Gdzieś tak… - urwał i spojrzał na Angeala, który nagle zaczął udawać, że ich nie zna - Kiedy wracamy z Banory?

- Wyjeżdżamy pojutrze i wracamy w przyszły wtorek.

- Zapewne potem od razu nas gdzieś wyślą… Jak nic się nie zmieni to, za dwa tygodnie w sali VRS, zgoda?

- Zgoda.

Po czym cała trójka w różnych nastrojach rozeszła się do swoich pokoi.

***

Nareszcie u siebie.

Genesis zamknął za sobą drzwi i z przyjemnością rozejrzał się po swoim pokoju.

Jego pokój (i, naturalnie, pokoje jego przyjaciół) był całej ShinRze jedyną przestrzenią, do której dostęp miał tylko on i osoby z jego pozwoleniem. Składał się z trzech pomieszczeń: łazienki z prysznicem, przestronnego salonu, czy raczej pokoju dziennego, oraz znacznie mniejszej sypialni, która mieściła w sobie łóżko, biurko i szafę na ubrania.

Salon miał sporo wspólnego z normalnym pojęciem salonu, ale chociaż panował w nim idealny porządek, znajdowały się dwa czarne skórzane fotel i kanapa, ściany lśniły śnieżnobiałą bielą, na jednej szafce w równych rzędach stały ramki ze zdjęciami Angeala i Genesisa z dzieciństwa, a także przedstawiające ich już jako SOLDIER wraz z Sephirothem, i trzy regały po brzegi wypełnione książkami, to reszta wyposażenia mogła budzić co najmniej lekkie zdziwienie. Jednak dla SOLDIER 1st Class stanowiło to normę. W kącie pokoju stała bowiem bardzo duża metalowa skrzynia, zupełnie nie pasująca do reszty i na oko zdolna pomieścić szczupłą osobę. Skrzynia ta zawierała wszystkie materie Genesisa, zarówno te podstawowe, jak i wysoce zaawansowane, czy wręcz nie dopuszczone do użytku ogólnego z racji swojej mocy. Nie trzeba było się obawiać, że ktoś ją ukradnie albo zwinie jej cenną zawartość, ponieważ chronił ją mocno skomplikowany zamek, który mógł otworzyć tylko i wyłącznie Genesis. Poza tym skrzynię specjalnie zaprojektowano tak, aby jej dno było scalone z samą podłogę, więc normalny człowiek nawet nie zdołałby jej poruszyć czy przenieść. Proste, a genialne zabezpieczenie.

Nad szafką ze zdjęciami równolegle do siebie wisiały dwa standardowe miecze 2nd Class, których dawniej używał, jeden w stanie niemalże idealnym, zaś drugi był pęknięty, krawędzie miał wyszczerbione i brakowało czubka ostrza. Miecz ten pochodził z najcięższej walki Genesisa jako SOLDIER 2nd Class i o mało nie przypłacił jej życiem… uratowała go jedynie własna wytrwałość i fakt, że przeciwnik był wolniejszy od niego. Nowszy miecz miał przy sobie w dniu nominowania go na 1st Class, a potem otrzymał już Rapier, broń stanowiącą najprawdziwsze arcydzieło pod każdym względem. Stare miecze zamiast do przetopienia bądź oddania, trafiły na ścianę, stając się ważną dla rudowłosego pamiątką. Sam Rapier posiadał specjalny stojak, który stał przy wejściu do sypialni.

Sprawnym krokiem poszedł do sypialni, po drodze odstawiwszy Rapier, i zostawił tam płaszcz. Obejrzał go raz jeszcze i mile doszedł do wniosku, że jego stan nie jest aż tak przerażający, jak początkowo uznał. Owszem, był brudny, miał podarte poły, ale spokojnie mógł to sam naprawić. Ucieszył się, bo nie lubił oddawać swojej ulubionej części garderoby obcym ludziom.

Wrócił do salonu, gdzie w skrzyni schował używane w czasie misji materie, wyjął Full-Cure oraz Remedy i poszedł do łazienki. Tam szybko zdjął górną część munduru, niecierpliwie szarpiąc za paski magnetyczne do miecza, czy raczej jeden, bo drugi był już wcześniej zerwany, po czym bezceremonialnie rzucił je na podłogę. I tak mundur nadawał się już tylko do wyrzucenia. Podszedł do lustra i przez moment patrzył apatycznie na samego siebie. W airshipie nie miał lustra, więc dopiero teraz mógł zobaczyć, jak prezentowały się jego włosy. Niemal jęknął. Włosy nie były szare, a najprościej rzecz ujmując białe niczym wapno, gdzieniegdzie tylko przeświecały rude pasemka. Ten kolor kompletnie do niego nie pasował. Przypomniał sobie, jak mówił do Angeala, że wygląda jak Sephiroth po wizycie u fryzjera. I wyglądał. Naraz potrząsnął głową. Tak, prysznic i do łóżka, ale zanim to nastąpi… Odwrócił się, by zobaczyć plecy.

- Co…? - zamarł.

Zaczynając od lewej łopatki w dół, przez jego plecy ciągnęła się długa, jasna blizna. Swój koniec miała mniej więcej w ich połowie, była idealnie równa, bez brzydkich szarpanych brzegów, nic, zupełnie, jakby ktoś ją tam narysował. Genesis z wahaniem wyciągnął rękę i delikatnie dotknął blizny, która od razu lekko go zapiekła. Nie była twarda, jak się spodziewał, ale miękka jak skóra i nieznacznie wypukła. Dziwne, przecież ci ochroniarze cięli go zupełnie inaczej… nie zastanawiając się dłużej, sięgnął po magię. Błysnęło i… blizna nadal tam była.

Materia cicho uderzyła o kafelki łazienki.

- To jakiś żart?! - sapnął zdumiony Genesis, obracając się na wszystkie strony.

Przecież ta materia jest najsilniejszą materią lecząca, jaka istnieje! Leczy wszystko to, co jest niezgodne z ciałem i je uszkadza, na przykład krwotoki, złamania… może jestem zbyt zmęczony? Nie… Podniósł materię i użył jej jeszcze raz, lecz również bez skutku. Czyli niby to tak ma być? Blizny nie są naturalną częścią ciała! I to do tego te bolesne! Nacisnął ją mocnej. Aż krzyknął cicho z bólu.[/i] Iść z tym?[/i] Jakoś jednak nie miał ochoty pójść poprosić któregoś z naukowców o pomoc, bo prawdę mówiąc trochę obawiał się ich orzeczenia. Mogliby go wysłać na jakieś bolesne testy, a stamtąd nawet do Hoja, a każdy słyszał o jego dziwnych skłonnościach do znęcania się nad obiektami badań, nieważne czy byli to ludzie, czy zwierzęta. Dlaczego mako w ciele SOLDIER 1st Class nie jest w stanie usunąć czegoś takiego? Tak, z pewnością bardzo by to ich wszystkich zainteresowało… Wiedział, że ani jeden SOLDIER nie żadnej blizny właśnie dzięki mako. Będę wyjątkowy. Ale poważnie, co robić? myślał gorączkowo Nie, nie będę zawracał nikomu głowy. Zaczekam do jutra, jak nie zniknie, to jeszcze raz użyję Full-Cure. Jeśli nie zadziała… to wtedy pomyślę.

***

Pamiętał, że długo przewracał się z boku na bok, nie mogąc zasnąć, a kiedy mu się to udało… Szczęśliwie nie mógł później przywołać dręczących go wtedy snów, dziwnych i niepokojących. Chociaż było to jedynie kilka bezsensownych szczegółów jak czyjeś krzyki, zamazane sylwetki, ogień, Rapier przecinający powietrze i uderzający o ziemię. I tłum niemych ludzi o pustych oczach, z których każdy miał jego twarz. I wreszcie czerń, która zabrała to wszystko.

Poza lękiem.

***

- Gen, śpisz? - z oddali dobiegł go głos Angeala.

Pokręcił głową na te słowa i wbił wzrok w stojący przed nim kubek kawy. Siedział w stołówce SOLDIER. Było już dobrze po dziewiątej i wszyscy poszli do swoich zajęć. Dla ścisłości: prawie wszyscy. On, Angeal i Sephiroth, korzystając z przywileju jakim jest ukończenie arcytrudnej misji, wstali znacznie później niż zazwyczaj i dzięki temu mogli w ciszy i spokoju zjeść śniadanie. Mimo to Genesis nie czuł się w pełni wypoczęty. Blizna nadal zostawała, nieważne ile razy sięgał po magię (a od rana użył jej niemało, więc już przy śniadaniu był lekko znużony). Kompletnie nie wiedział, co robić, ale nikomu o tym nie wspomniał, nawet przyjaciołom.

- Właśnie mówiłem, że to dość nietypowe widzieć cię jedynie w samym mundurze - powiedział Sephiroth.

Ach, o to im chodziło.[i/]

- Nie zdążyłem go rano naprawić - odparł - Ale gwarantuję, iż wieczorem ujrzysz go ponownie.

- Dobrze wiedzieć - uśmiechnął się Sephiroth.

- Zresztą ty też jesteś bez, ale ja przynajmniej mam tyle godności, że nie paraduję z nagim torsem.

O dziwo, Sephiroth zrobił się czerwony na twarzy i nic na to nie odpowiedział, tylko wrócił do jedzenia. Genesis dopił szybko kawę i wstał od stołu.

- Już idziesz? - zapytał Angeal.

- Tak, mam trochę roboty przed wyjazdem. Wiecie, płaszcz, raport, muszę jeszcze coś załatwić na mieście…

- A czy ma to może związek z pewnym klubem czy czymś innym?

To go zirytowało.

- Angeal, lepiej już zacznij pisać swój raport, bo znowu ledwo zdążysz. A ty, Seph, zacznij wreszcie wkładać mundur, jak wychodzisz do ludzi. Idę.

Kończąc rozmowę, szybkim krokiem wyszedł ze stołówki. Zdążył jednak usłyszeć szept Sephirotha.

- Chyba ktoś tu wstał lewą nogą…

Głośno trzasnął drzwiami.

***

Full-Cure błyskało raz za razem, ale z tym samym efektem, co na początku. Remedy też nic nie zdziałało. Gorzej, kiedy Genesis patrzył w lustro, miał wrażenie, że blizna była nawet wyraźniejsza niż wczoraj. Ze złością włożył więc mundur i wziął się za naprawę płaszcza. Dzięki temu odprężył się i mógł w spokoju pomyśleć nad tym, co zaszło wczoraj. I rano. Pożałował, że przy śniadaniu był taki nieprzyjemny… musi im powiedzieć, o co chodzi.

Skończywszy z płaszczem, natychmiast narzucił go na siebie, rozkoszując się jego dotykiem. Niby trwało to krótko, raptem jedną misję, ale naprawdę mu go brakowało. Zupełnie jak starego przyjaciela. Postanowił, że jak tylko napisze raport, to zaraz do nich pójdzie.

Przeszedł przez salon, wszedł do sypialni, chcąc od razu zacząć pisać. Siadając na krześle znowu go zabolało. Miał już tego szczerze dosyć, bo przez to czuł się jak jakiś dziadek z reumatyzmem. Nie wstał jednak, tylko zabrał się do pracy. Nigdy nie lubił składania raportów, ale, niestety, taka była cena bycia SOLDIER. Wkrótce praca całkowicie go pochłonęła i zapomniał o problemie z plecami.

Po kilku godzinach mógł z satysfakcją stwierdzić, że skończył, bo na biurku spoczywał plik kartek ze szczegółowo opinanym przebiegiem misji. Cóż, nie do końca szczegółowym, ponieważ umyślnie pominął to osłabnięcie tuż przez przylotem airshipa ShinRy. Nie miał ochoty, aby każdy o tym wiedział.

Zanim opuścił pokój wyjął z szuflady biurka swój egzemplarz [i]Loveless. Z nagłym poczuciem winy przypomniał sobie, że nie tknął go od niemal tygodnia, bo zapomniał zabrać książkę na misję. Chociaż może i dobrze się stało, ponieważ mogło coś jej się stać, a tego by nie zniósł. Delikatnie przejechał palcem po nieznacznie wytartej okładce i otworzył książkę. Jego wzrok o padł na pierwsze dwa wersy trzeciego aktu: "Mój przyjacielu, czy odlecisz stąd teraz? / Do świata co czuje odrazę do ciebie i mnie?".

- "Odrazę do ciebie i mnie…" Nie, Bogini, nigdy tak nie będzie - wyszeptał cicho - Niedługo ujrzysz mnie jako bohatera, nikogo innego.

Zebrał kartki i poszedł zanieść dokumenty do dyrektora. Ten pochwalił go, że złożył je tak szybko (Sephiroth i Angeal jeszcze ich nie przynieśli) i życzył mu miłego wyjazdu do Banory. Genesis zbył milczeniem słowa Lazarda, kiedy ten powiedział, że jego rodzice z pewnością są dumni z faktu posiadania w rodzinie SOLDIER 1st Class i to własnego syna.

Po wyjściu od dyrektora natychmiast ruszył szukać przyjaciół, jednak nic z tego nie wyszło. Nie znalazł ich w ich pokojach ani w pobliżu kwater. Na próżno chodził po korytarzach w nadziei, że się na nich natknie, ale nigdzie nie było widać śladu ani Angeala ani Sephirotha. Zawędrował na 49 piętro, znane jako piętro SOLDIER, lecz i tam nikt ich nie widział. Na bezowocnych poszukiwaniach minęły mu dobre dwie godziny. Wreszcie jakaś przypadkowo napotkana pracownica z Departamentu Rozwoju Miejskiego poinformowała go, że przed południem widziała Generała Sephirotha i Generała Hewley’a, jak wychodzili do miasta. Dodatkowo Generał Hewley zabrał ze sobą jednego z SOLDIER 2nd Class. Genesis skwitował to westchnięciem…

Dowiedziawszy się, gdzie są i zapewne nie wrócą przez parę najbliższych godzin, Genesis nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Ochota pójścia do miasta zdążyła już mu przejść, a poza tym nie zaplanował sobie nic innego do roboty. Krążył jeszcze trochę po korytarzach, ale kiedy minął się z profesorem Hojo i jego współpracownikami i usłyszał nieprzyjemny śmiech naukowca, poszedł do swojego pokoju. Zabrał część swoich materii, chcąc przynajmniej wykorzystać wolny czas na trening.

Do jego ulubionej, bo rzadko uczęszczanej sali treningowej, miał dość długą drogę, ponieważ było to pierwsze z takich pomieszczeń i znajdowało się na 29 piętrze (które samo w sobie było mało używane, nie licząc paru porozsypywanych po nim biur niższych urzędników). Z czasem powstały nowe, już na 49 i 50 i z nowoczesnymi systemami VRS, ale ta pojedyncza sala nadal istniała, jednak poza nim mało kto tam przychodził. Dzięki temu mógł w spokoju trenować, a już zwłaszcza magię i wymyślać nowe zastosowania materii. Sama sala nie wyglądała zbyt szczególnie. Po prostu duża, jasna i przestronna, wysoko w górze tkwiły nawet solidne belki podporowe, a w jednej ze ścian zamontowano lustra, co Genesis uważał za marnotrawstwo pieniędzy, bo łatwo można było je stłuc. Jednak do tej pory jeszcze nigdy mu się to nie zdarzyło.

Zamknął za sobą drzwi. Kilka materii zostawił w małej skrzyneczce koło wejścia, by czekały na swoją kolej.

Wyszedł na środek sali i zaczął przyzywać magię. Po chwili zatańczyły niewielkie kule ognia, które niczym posłuszny wąż wiły się dookoła niego, nie robiąc mu żadnej krzywdy. Wyprostował rękę i kule pomknęły ku górze, wdzięcznie rozpadając się na jeszcze mniejsze i stopniowo gasnąć.

Nadeszła pora na jeden z silniejszych ataków magicznych Genesisa, który odkrył jeszcze jako 3rd Class, a który cały czas udoskonalał. Szybkim ruchem obu rąk sprawił, że z marmurowej posadzki wyłoniły się piękne lodowe kwiaty, każdy wielkości mniej więcej małego drzewka. Mimo lat ćwiczeń nadal patrzył na błękitne płatki z zachwytem, a także z pewnym podziwem dla samego siebie. I już po tej krótkiej chwili, niczym malarz poprawiający nieudaną smugę, posłał w nie niewielkie, lecz liczne kule ognia. Kwiaty momentalnie rozprysły się na miliony ostrych kawałków lodu, lecących we wszystkie kąty sali. Genesis użył bariery, więc i on i samo pomieszczenie wyszli bez szwanku, Uśmiechnął się z zadowoleniem na myśl o wrogach wobec których zastosuje ten atak. Ogłoszą go bohaterem dorównującym Sephirothowi. Tak będzie, bo pragnie by to marzenie ujrzało światło dnia.

Zerknął na rozsypane po podłodze resztki lodu i leniwym gestem nakazał płomieniom je stopić. Odwrócił się od gorącej pary i poszedł wziąć następne materie. Może potrenowałby teraz błyskawice… Nie, dawno nie przyzywał żadnych silniejszych Summonów, a nigdy nie wiadomo kiedy będzie trzeba wezwać na pomoc Odina czy Phoenixa.

Dzięki temu, że sala była bardzo przestronna i wysoka, mógł przywołać ognistego ptaka. Mocno trzymając materię w dłoni postanowił, że każe mu zjawić się i stopić kilka przeoczonych kawałków lodu. Wiedząc z doświadczenia, iż Phoenix nie jest łatwy do kontrolowania i często z początku lubi stawiać opór, stanął w lekkim rozkroku i zaczął przywoływać magię.

Wtedy to się stało.

Gdzieś z tyłu pleców poczuł lekkie szarpnięcie, które początkowo zignorował. Po krótkiej chwili znowu to poczuł. Czuł jakby coś rwało go od środka, jakby coś tam było i usilnie chciało się wydostać. Naraz ból eksplodował z olbrzymią siłą, materia z cichym brzdęknięciem spadła na podłogę, kiedy przez lewe ramię przebiegł gwałtowny skurcz. Przejechał dłonią po plecach. Zobaczył ciemny płyn spływający po palcach o znajomej, metalicznej woni. Krew.

- C-co się dzieje…?

Ból był coraz mocniejszy, rwał i szarpał jego całym ciałem. Zachwiał się i runął na ziemię, zwijając konwulsjach, na czole zaperlił się pot. Próbował się poruszyć, ale nie mógł. Krzyk uwiązł mu w gardle, był przekonany, że zaraz odgryzie sobie język. Naraz cały jego świat skupił się na straszliwym bólu, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył.

- Angeal… Seph… k-ktokowiek… - nie miał siły, by wezwać pomoc.

Umrze, umrze i to będzie koniec jego marzeń. Zapomną o nim, skona sam bez świadków. Tracił ostrość widzenia, oślepiony potężnym bólem miotał się z boku na bok, na wpół świadom, że coś rozrywa mu plecy.

Rozrywa plecy.

Stracił przytomność.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział