Opowiadanie
Roniąc Pióra (Crisis Core: Final Fantasy VII)
Rozdział VIII – Rdzeń kryzysu (Zakończenie)
Autor: | Shadica1stClass |
---|---|
Serie: | Final Fantasy |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Komedia, Science-Fiction |
Uwagi: | Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2019-10-27 20:18:38 |
Aktualizowany: | 2019-10-27 20:18:38 |
Poprzedni rozdział
Pole należy wypełnić w przypadku zamieszczenia tłumaczenia opowiadania zagranicznego. Wymaganymi informacjami są: odnośnik do oryginału oraz posiadanie zgody autora na publikację. (Przypominamy, że na Czytelni Tanuki zamieszczamy tylko te tłumaczenia, które takową zgodę posiadają.)
Dla własnych opowiadań, autor może wyrazić zgodę lub zakazać kopiowania całości lub fragmentów przez osoby trzecie.
Rozdział VIII - Rdzeń kryzysu
Mijała godzina za godziną. Zaraz po przebudzeniu Genesis podjął kolejną próbę leczenia i teraz wyczerpany siedział na podłodze łazienki z materią w ręku, ale czarna dziura na plecach wciąż nie znikała. Mimo to próbował dalej. Słyszał, jak Angeal i Sephiroth cicho o nim rozmawiają na korytarzu i wchodzą do swoich pokoi. Dokładnie, zbyt dokładnie, wiedział, co mówili…W końcu materia odmówiła mu posłuszeństwa. Za nic nie mógł wykrzesać z niej choć odrobiny energii. Po raz pierwszy w życiu nie miał siły na użycie magii! Gdyby ktoś go teraz zaatakował, nie miałby jak się obronić poza Rapierem. Jestem żałosny.
Spojrzał na zegar: zbliżała się pora kolacji. Nie wiedział - iść na nią czy odpuścić? Po krótkim namyśle stwierdził, że jednak pójdzie. I tak zachowywał się dzisiaj zbyt dziwnie, a jego nieobecność przy kolacji jeszcze by to pogorszyła. Jakby dodać do tego tajemniczy incydent z lustrami z 29 piętra… tak, zdecydowanie lepiej tam pójść i się pokazać. Udawać dobry humor, rozmawiać, zjeść, wypić… i spojrzeć przyjaciołom w oczy.
Wstał z podłogi i lekko się zachwiał. Aż tak osłabłem? pomyślał zdumiony. Zaryzykował przeciągnięcie się, ale nie poczuł kolejnej fali bólu, tylko dziwne mrowienie na całym ciele. Założył płaszcz, który przez cały czas leżał przerzucony przez fotel. Poprawiając kołnierz, zauważył niewielkie czarne piórko, które jakimś cudem przylgnęło do niego i które po chwili spokojnie opadło na podłogę.
Genesis czym prędzej wyszedł z pokoju. W głowie kłębiły mu się ciągle te same pytania. Skąd u mnie to skrzydło? I dlaczego? Nie sądzę, aby był to skutek uboczny mako, to musi być coś innego. Ale co? Może ma to związek z tymi uszkodzonymi materiami? Wtedy zabolało mnie po raz pierwszy. Chociaż to trochę bez sensu, Angeal jakoś na nić się nie uskarża, a on nie potrafi ukrywać swoich uczuć…Chyba jednak dowiem się czegoś o tych materiach, nie widzę innego wyjścia. A potem wymyśliłbym, jak pozbyć się tego skrzydła. Czyli muszę dostać się do laboratoriów i może jeszcze archiwum… tak, istnieje możliwość, że i nasi naukowcy coś eksperymentowali w tym zakresie... ALE SKRZYDŁO…?! ledwie dostrzegł, że Angeal i Sephiroth za nim idą.
- Może byś tak uprzejmie zaczekał, co lunatyku? - uśmiechnął się Sephiroth. Angeal jednak milczał.
Po tym... "wydarzeniu" nie miał nawet siły, żeby z nimi normalnie porozmawiać. Genesis odwrócił się więc ku nim ze sztucznym uśmiechem, którego Sephiroth tak często używał w kontaktach z innymi. Tyle tylko, że on był znacznie lepszym aktorem od Sephirotha.
- Nie zauważyłem was… - odparł - Idziemy na kolację?
- Jak co dzień. Najgorsze, że jeszcze trzeba popracować nad raportami. Chyba nie ma nic bardziej uciążliwego jak to... Angeal, nie stój tak, winda zaraz przyjedzie!
Stary, dobry Sephiroth, otwierający się tylko w naszej obecności… Gdybym tylko zdobył się na odwagę…
- Seph, Angeal, muszę wam coś powiedzieć… - zaczął.
- Tak? - zapytał Sephiroth. Angeal podniósł wzrok.
- Ja… - urwał, bo w tym samym momencie rozległ się dźwięk oznajmiający przybycie windy.
- No, Gen, o co chodzi?
- Bo ten… ja… na czas przepustki zostaję w ShinRze.
Nie dał rady.
Dalsza droga i kolacja minęły w grobowym milczeniu. Milczeniu zarówno ze strony Angeala, jak i Genesisa. Początkowo Sephiroth usilnie starał się nawiązać jakąś rozmowę, ale widząc, że jego wysiłki idą na marne, także zamilkł. Jako pierwszy od stołu wstał Genesis, który nie mógł już znieść całej tej sytuacji ani tego, że to on ją spowodował. Unikając zaciekawionych spojrzeń, wyszedł ze stołówki. Nie chciał jeszcze wracać do swojego pokoju, do porozrzucanych wszędzie materii i do tego… tego pióra. Ale zamiast tego dokąd mógłby pójść? Nie miał najmniejszej ochoty opuszczać budynku tylko po to, aby przez parę godzin chodzić pośród zupełnie mu obcych, szarych ludzi. Ale ze zwykłymi problemami, rodzinami i życiem… powoli ruszył w głąb korytarza.
To nie tak, że nienawidził swojego życia, może najwyżej nie znosił swojej rodziny. Po prostu jego prawdziwe życie zaczęło się dopiero po dołączeniu do SOLDIER, w Banorze wszyscy poza Angealem i jego rodzicami traktowali go jak rozpieszczonego dziedzica i dla własnych korzyści wielu chciało mu się przypodobać. Po opuszczeniu Banory po raz pierwszy poczuł się wolny - wolny od wiecznie niezadowolonych z niego rodziców, wolny od wyśmiewających go po kryjomu rówieśników, wolny od irytującej służby, wolny od wszędobylskich oczu. Do dziś pamiętał szok, jaki wywołała u niego wiadomość o śmierci ojca Angeala. Zupełnie jakby chodziło o jego własnego ojca… Tak, a jego prawdziwi rodzice nawet nie wiedzieli, kiedy przyjeżdżał na przepustki, ponieważ zawsze zamieszkiwał u Angeala. O przyjeździe ich jedynego syna dowiadywali się widząc go w samej Banorze. Owszem, Genesis-SOLDIER czasami z nimi rozmawiał, ale z dystansem i lakonizmem. Lecz jako syn… nigdy. Jego życie należało do ShinRy i SOLDIER. Banora była dla niego ważna, jednak nie kochał jej za jej mieszkańców. Z ludzi liczyła się dla niego wyłącznie rodzina Angeala, nikt więcej. Mimo wszystko czasami jednak zastanawiał się, jakby wyglądało jego życie bez ShinRy…
Ale w tym dniu myśl ta zyskała inny, mroczniejszy wymiar. Skrzydło zachwiało jego pewnością siebie, przez nie narodziły się nieprzyjemne pytania. Stworzyło rysę, której nie mógł usunąć. Jedyne wyjście widział w udaniu się do podziemi ShinRy, poszukiwaniach w archiwach i laboratoriach. Niestety, na razie było to nieosiągalne, ponieważ naukowcy żywo zainteresowali się zdobytymi materiami i bez wątpienia wielu z nich przebywało w tych miejscach do późnej nocy. Nie, będzie musiał zaczekać przynajmniej ze trzy, cztery dni, aż to zamieszanie przycichnie i dopiero wtedy rozejrzy się tam po kryjomu. Miał jednak dziwne przeczucie, że nie wytrzyma do tego czasu. Nie, musi wytrzymać, bo jeśli go wykryją to będzie miał kłopoty. Chociaż ciekawe, co mogliby mu zrobić? Jemu? Potężnemu SOLDIER 1st Class? Zaczął się śmiać, ale zaraz przestał.
Co się ze mną dzieje?
Zorientował się, że stoi przed wejściem na zbyt znajomą salę treningową na 29 piętrze. Do jego świadomości ledwie docierały urywki wspomnień, jak tu wchodził. Co ja tu w ogóle robię? Jeszcze ktoś mnie tu znajdzie… to powiem tej osobie, że sam chciałem zobaczyć, co tu zaszło.
Otworzył drzwi.
Ktoś już zdążył posprzątać wszelkie ślady zniszczeń. Podłoga ponownie lśniła czystością, widać że ludzie odpowiedzialni za sprzątanie sporo się tu napracowali, ponieważ nigdzie nie dostrzegał najmniejszego odłamka szkła. Jedynym śladem incydentu były puste haki, na których mocowano lustra. Dopiero teraz zauważył, że jakimś cudem ocalało jedno z nich. Pchany jakimś dziwnym kaprysem podszedł do niego.
Na pierwszy rzut oka wyglądał tak jak zawsze. Czerwony płaszcz, pod spodem nowy, czarny mundur SOLDIER 1st Class, rude włosy… jednak wyraz twarzy był zupełnie inny, przypominający kamienną maskę, która w każdej chwili mogła skruszeć i rozpaść się na tysiące kawałków. A czy oczy zawsze miały tak intensywnie niebieski kolor mako? Czy nie były nieco jaśniejsze? I czy na płaszczu nie ma żadnym piór? Może jeszcze jakieś się przyczepiło? Zaraz oszaleję… albo już oszalałem…
Automatyczny krokiem wyszedł z sali i już wkrótce z powrotem stał we własnym pokoju. Pozbierał materie, po czym położył się do łóżka. A pióro wcześniej spalił.
To był tylko koszmar… prawda?
Noc minęła zdecydowanie za szybko, chociaż ze zmęczenia zasnął niemalże natychmiast. Nie obudził się ani razu, jednak sny również nie dawały mu spokoju. Wszędzie jakieś dziwne, rozmazane kształty, zewsząd otoczone czarnymi piórami. Widział też samego siebie, klęczącego wewnątrz największego skupiska piór i śmiejącego się jak szalony. Trzymany przez niego Rapier lśnił oślepiająco krwawym blaskiem. Wtem tajemnicze kształty zaczęły krzyczeć z bólu, jednak on nie przejął się tym zbytnio. Po chwili Genesis podniósł głowę i wstał. Na jego rozkaz pióra zniknęły i dopiero wtedy zobaczył, że każda z postaci wygląda tak jak on. I na jego widok wszyscy jednocześnie uklękli niczym wierni słudzy.
A on tylko śmiał się coraz głośniej i głośniej.
Z jękiem ulgi przywitał wpadające do pokoju promienie wschodzącego słońca. Przez pierwszą, jakże wspaniałą chwilę, był przekonany, że z misji wrócił dopiero wczoraj i cały poprzedni dzień był tylko zwykłym koszmarem. Przekonany o swojej racji, niedbale wyciągnął rękę, żeby dotknąć pleców.
Zamiast pustki natrafił na skrzydło.
Spadł z łóżka, skrzydło zaś łagodnie się za nim zsunęło. Dotyk piór, ich cichy szelest i ból całego ciała otrzeźwiły go do reszty. Zasłonił oczy, by choć przez sekundę tego nie widzieć. Za co to wszystko?
Cały ranek spędził w swoim pokoju, zupełnie niezdolny do wyjścia. Doskonale słyszał opuszczających piętro Angeala i Sephirotha, stuk stawianej na podłodze walizki i wkrótce odjeżdżającą windę. A na samym początku pukanie do jego drzwi. Lecz tym razem Genesis nie odpowiedział.
Nie poszedł również na śniadanie. Bo co z tego, że zdołał schować skrzydło w ten… tą bliznę? A jeśli znowu się wysunie i to w otoczeniu innych ludzi? Jakich innych ludzi? Czy ty też się do nich zaliczasz…? Bał się nawet nazywać to coś na plecach otworem. Z dwojga złego wolał już słowo "blizna".
Genesis czuł się tak, jakby cała duma z bycia SOLDIER 1st Class gdzieś wyparowała, zostawiając po sobie ziejącą zimnem pustkę. Siedział w fotelu, martwo spoglądając na wskazówki zegara. Walczył ze sobą. Przecież w końcu musi stąd wyjść. Ale jeśli skrzydło znowu się pokaże, to będzie koniec.
Wreszcie nie wytrzymał. Wstał, zamiast munduru założył ciemnoczerwoną koszulę, włożył Loveless do kieszeni i skierował się ku drzwiom. Płaszcz zostawił, bo jeszcze ktoś sobie pomyśli, że zrezygnował z przepustki i jest gotów do przyjęcia kolejnej misji. Kiedy jednak jego ręka opadła na klamkę, ponownie się zawahał. Nie spędzę tu przecież reszty życia… Energicznie otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. A tam, siedząc na jednej z kanap, czekał na niego Sephiroth. Genesisa zdziwił, a jednocześnie ucieszył i zmartwił jego widok. Pewnie czekał tu już dość długo.
- Cześć, Gen - powiedział Sephiroth, odkładając na bok książkę, którą czytał dla zabicia czasu - Wyjątkowo długo spałeś, już dochodzi południe.
- Witaj, stary - uśmiechnął się odruchowo - Widocznie odsypiałem minioną misję.
Sephiroth pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Angeal pojechał z samego rana i bardzo się śpieszył, bo trochę zaspał…
- Yhym… jak to on - uciął Genesis, bo nie chciał psuć sobie jeszcze bardziej humoru - Idę coś zjeść.
- To ja może pójdę do tych raportów. Muszę tam coś jeszcze dopisać… albo w ogóle zacząć.
Jego śmiech udzielił się Genesisowi.
- Zatem ruszaj pracować ku chwale ShinRy - klepnął go lekko w plecy - Zaś jeśli potem wyrazisz takową ochotę, to możemy udać się w ciche i spokojne miejsce w celu odbycia małego treningu przed naszą, mającą się odbyć za dwa tygodnie, walką.
- Wyrażam swoją aprobatę. Tylko możemy jutro? Bo zaraz po południu znowu idę do miasta.
- Zgoda. Hmm... Mam teraz coś do załatwienia, ale potem mogę wpaść ci pomóc. Miej włączony telefon.
Sephiroth wrócił do swojego pokoju, a Genesis poszedł na stołówkę. Dopiero w windzie przypomniał sobie, co dokładnie ma dzisiaj do zrobienia. Krótka rozmowa z Sephirothem pozwoliła mu na moment o tym zapomnieć, ale już stopniowo zaczynał tracić dobry nastrój. Siedząc w ciemnym kącie stołówki, z tacą jedzenia przed sobą, ponuro rozmyślał nad tym, co chciał zrobić. A zamierzał dostać się do laboratoriów. Dzisiaj, nie jutro, nie pojutrze. Skrzydło doprowadzało go do szału i pragnął się go pozbyć za wszelką cenę. Miał szczerą nadzieję, że w laboratoriach znajdzie coś, co mu pomoże i dzięki czemu skrzydło zniknie. Jak nie, to po prostu chwyci za miecz i... To będzie bolało… Ale ulga, jaka po tym nastąpi, będzie nie do porównania. Jednak musiał z tym zaczekać aż do późnego wieczora, kiedy naukowcy będą kończyli pracę, a przynajmniej większość z nich. Do tego czasu trzeba zająć się czymś innym. Może faktycznie pójdę z Sephirothem i mu pomogę. Zawsze będzie to…
W tej samej chwili zabolały go okolice blizny. Poczuł znajome już szarpnięcie. Skrzydło znowu chciało wyjść. Nie! Nie pozwolę ci! To moje ciało i nie będziesz mu rozkazywać! Odruchowo złapał się za ramię. Po paru ciężkich sekundach skrzydło się uspokoiło.
- Sir, czy wszystko w porządku? - przy jego stole stał jakiś SOLDIER 2nd Class, który patrzył za niego z wystraszoną miną.
- Tak… w… jak… najlepszym… ODEJDŹ! - warknął i SOLDIER szybko odmaszerował do swojego stołu.
Genesis czym prędzej opuścił stołówkę. Ledwo zdołał zapobiec katastrofie...
Pierwszą myślą po wyjściu było, że powinien nauczyć się panować nad skrzydłem, zwłaszcza gdyby pozbycie się go wymagałoby czasu. Do tej pory każde zmuszenie go do ruchu czy schowania okupione było wielkim wysiłkiem. Tak, to by mu zdecydowanie ułatwiło życie… Tylko gdzie mógłby poćwiczyć, bez ryzyka, że ktoś go znajdzie? Sala z 29 piętra odpadała, VRS również, bo zawsze ktoś mógł obejrzeć zapis kamer. Potrzebował dużego, położonego z dala od ludzkich oczu miejsca. Zaraz, a co z tymi jaskiniami pod Midgarem? Poza SOLDIER 2nd i 1st Class nikt tam nie chodzi, a to i tak bardzo rzadko. Czyli mam już gdzie ćwiczyć. Chociaż nigdy sobie nie wyobrażałem, że w tych grotach będę się uczył panowania nad skrzydłem…
Z rozmyślań wyrwał go telefon. Wyjął komórkę.
- Tak…?
- Genesis, przepraszam, że ci przeszkadzam, ale dowiedziałem się, że zostałeś w Midgarze. Czy w wolnej chwili nie mógłbyś do mnie przyjść?
- Tak, oczywiście, niedługo przyjdę.
Poczuł nagłą irytację. Widocznie Angeal spotkał Lazarda i powiedział mu, że zostaje. A Lazard pewnie ma zamiar jakoś to wykorzystać.
- Ku chwale ShinRy - mruknął pod nosem.
Lazard też nie był w najlepszym humorze. Kiedy Genesis wchodził do jego biura, akurat pisał coś na komputerze. Na widok SOLDIER’a przestał. Wstał.
- Witaj, Genesis - podał mu rękę - Przeszkodziłem ci w czymś swoim wezwaniem?
- Niespecjalnie.
Poza planowaniem włamania i rozmyślania o trochę bolących skrzydle to nie.
- To dobrze - uśmiechnął się lekko i wskazał mu wolne krzesło przed biurkiem - Proszę, siądź, bo chwilę nam to zajmie.
Genesis nieśpiesznie usiadł na wskazanym krześle.
- W jakim celu pan mnie wezwał? - zapytał bez większego wstępu - Przypominam, że przez najbliższy tydzień nie mogę wykonywać żadnych manewrów na tle militarnym.
- Wiem o tym - kiwnął głową - I owszem, jak się już domyśliłeś, moja prośba to po prostu zlecenie nowej misji. Jednak ta znacznie się różni od poprzednich i ma dla ShinRy olbrzymie znaczenie.
- Słucham.
Lazard skrzyżował palce i kontynuował.
- Wiesz doskonale o naszych napiętych stosunkach z Wutai. W ostatnich tygodniach napięcie to osiągnęło szczyt. Wutai zaczęło otwarcie stawiać nam opór, zagrażać cywilom pochodzenia innego niż wutaiańskie i nawoływać do walki przeciw nam. Ich oddziały regularnie atakują stacjonujące tam nasze oddziały. Są ofiary w cywilach i żołnierzach. Podjęto zatem decyzję o czasowym wycofaniu naszych ludzi. Przez ten miesiąc żołnierze mają zostać przeszkoleni, zwłaszcza pod względem obrony przez materiami Fire i jej wyższymi odmianami, których Wutai tak chętnie i, niestety, skutecznie używa.
- Dlaczego ShinRa reaguje tak późno? - zdenerwował się Genesis - Moim zdaniem można było uniknąć ofiar, gdyby oddziały zostały przeszkolone znacznie wcześniej. I o ile pamięć mnie nie zawodzi, to ja miałem to zrobić, ale zamiast tego kazano mi zrezygnować i zająć się innymi zadaniami. Zresztą Sephiroth przebywał teraz w Wutai przez kilka dni!
- Ja również nie byłem zachwyconą tą decyzją, ale podjął ją sam Prezydent. Nie wiem, jakimi kierował się pobudkami, jednak nie czas na rozmowę o tym. W kwestii Sephirotha… wysłano go jako dodatkową ochronę dla naukowców, nic ponadto. I nie przebywał w samej stolicy, a na południu kontynentu w niewielkim miasteczku Jinguo.
Genesis zacisnął pięść. Coraz bardziej żałował, że nie pojechał z Angealem do Banory.
- …oddziały są już w trakcie szkolenia i zaraz po skończeniu się twojej przepustki sam się nimi zajmiesz. Po upływie miesiąca ruszą z powrotem do Wutai, ale już pod twoim wyłącznym dowództwem. Ponadto kilka naszych machin wojennych - między innymi Drill Machine - będzie do twojej dyspozycji. To, czy misja się powiedzie, będzie zależało wyłącznie od ciebie.
W innych okolicznościach, a dokładniej w takich, które nie uwzględniałyby ukrytego w plecach skrzydła, byłby zachwycony. Gdyby misja ta zakończyła się sukcesem, ludzie okrzyknęliby go bohaterem. Ale teraz… mimo wszystko nie chciał odmówić.
- Kto ich teraz szkoli? Sephiroth?
- Sephiroth za dwa dni wyrusza do Northern Crater, ponieważ bardzo wzrosła tam aktywność potworów i tylko 1st Class może je wyeliminować. Oddziałami zajął się SOLDIER 2nd Class, Patrick Ross, znasz go.
Nic mi o tym nie mówił. Czyli zostaję sam…
- Zatem pod koniec przyszłego tygodnia przejmuję szkolenie oddziałów. Nauczę ich rzucania magicznych barier, ale dla 3rd Class i piechoty mogą okazać się zbyt trudne. Obecność 2nd Class będzie nieodzowna. Dodatkowo potrzebny będzie zapas Fire, Flame i Blaze Armlet.
- Rozumiem. Zajmę się tym.
- Mogę odejść?
- Oczywiście.
Genesis wstał i wyszedł z biura. W ogóle nie czuł żadnej ekscytacji. Przeczuwał, że ShinRa w końcu wyśle któregoś z 1st Class do Wutai i byłby wielce zadowolony, gdyby to on został do tego wybrany. A gdy do tego doszło, okazało się, że z jakiegoś powodu posiada skrzydło. Nie, w nocy po prostu musi dostać się do laboratoriów. A jeśli nic nie znajdzie, to z samego rana idzie do midgarskich jaskiń. A wieczorem znowu spróbuje. I gdyby wszystko to poszłoby na marne, to Rapier jest wystarczająco ostry.
Do końca tygodnia rozwiąże swój problem. W ten czy inny sposób.
Nareszcie.
Na wszystkich zegarach w ShinRze wybiła godzina dziewiętnasta, oznaczająca koniec pracy. Pracownicy zadziwiająco sprawnie podążali do głównego holu, chcąc jak najszybciej powrócić do swych domów i rodzin. Do tego oddali słychać było grzmoty, niechybny zwiastun nadciągającej burzy. Stojący na pierwszym piętrze Genesis patrzył, jak wszyscy ustawiają się w długiej kolejce i jeden po drugim przechodzą przez bramkę do wykrywania metali - jeden z wielu środków ochronnych ShinRy. Wszyscy bardzo się śpieszyli, bo na zewnątrz zaczynała się ulewa. Raz jakaś wyjątkowo zniecierpliwiona osoba opuściła swoje miejsce w kolejce i uparcie przepychała się naprzód, za nic mając głośne protesty pozostałych osób. Niemniej ochrona czuwała, zatem bez słowa wzięła delikwenta pod ramię i odstawiła na sam koniec kolejki. I tak zmoknie.
Genesis uważnie obserwował ludzi, wzrokiem szukając pośród nich naukowców. Chciał wiedzieć, kto już wyszedł, a kto jeszcze mógł zostać. Nie oczekiwał, że wszyscy opuszczą ShinRę o tej porze, ale przynajmniej przeważająca większość tak. To, że Hojo i jego najbliżsi współpracownicy z pewnością zostaną, pochłonięci kolejnym dziwacznym eksperymentem, było bardziej niż pewne.
Zaczekał jeszcze do dwudziestej drugiej, po czym zaczął akcję.
Specjalnie założył swój czarny mundur, aby był możliwie jak najmniej widoczny w opuszczonych pomieszczeniach. Samo przekradnięcie się do podziemi nie stanowiło problemu dla Genesisa. Jak na ironię, bardzo dobrze znał rozkład poszczególnych sal, ponieważ SOLDIER 1st Class mieli w obowiązku dokładnie znać plan budynku, by w razie ataku bez przeszkód potrafili poruszać się po całej ShinRze. I teraz w tak nieoczekiwany sposób ten obowiązek miał mu pomóc.
Powoli skradał się ciemnymi korytarzami, czujnie nasłuchując zbliżających się kroków. Doszedł do wniosku, że poza nim w podziemiach przebywa obecnie tylko siedem osób, którymi byli Hojo i jego grupa. Było to dużym ułatwieniem dla Genesisa, ponieważ wiedział, iż Hojo jest zawsze tak zajęty swoimi eksperymentami, że na nic innego nie zwraca uwagi, a swoich asystentów trzyma krótko. Podobno musieli nawet pytać o zgodę na wyjście z pokoju. Mimo to Genesis wolał zachować ostrożność.
Wkrótce okazało się, że miał rację. Przed jednymi drzwiami stał SOLDIER 2nd Class i gdyby nie wyostrzone zmysły, Genesis z pewnością wpadłby na niego. Zamiast tego przywarł do ściany, zlewając się z ciemnością. Odczekał aż SOLDIER nieco odejdzie, po czym skręcił za róg i cicho poszedł dalej. Początkowo zdziwił się, widząc tu drugoklasowca, do tego jeszcze w takich ciemnościach. Lecz w oddali słyszał głos Hoja, wydającego jakieś polecenia. Cóż, Hojo jako jeden z ważniejszych naukowców mógł zażądać dodatkowej ochrony przed intruzami i ciekawskimi… Genesis dał sobie jednak spokój z naukowcem i wrócił do własnych spraw.
Po paru minutach zatrzymał się przed jednym z laboratoriów. Nigdy w nim nie był, ale wiedział, że to było najważniejszym i co za tym idzie najbardziej dla niego interesującym miejscem. Wejście umożliwiały tylko skanery tęczówek, co dla włamywacza mogłoby stwarzać duży problem. Ale nie dla Genesisa i jego biegłości w magii. Dawno już odkrył, że niektóre materie na najwyższym poziomie zaawansowania zyskują sporo przydatnych umiejętności. Położył dłoń na drzwiach i skupił się. W mechanizmie drzwi coś kliknęło i laboratorium stanęło przed nim otworem.
Wszedł do środka i zapalił światło. Nie zmartwił się, że światło kogoś zaalarmuje, ponieważ drzwi były bardzo szczelnie i niczego nie przepuszczały. Rozejrzał się.
Stojące na blatach retorty, noszące ślady niedawnego użytku palniki, długie rzędy probówek, kilka komputerów i innych urządzeń, a do tego leżące wszędzie notatki pozwalały odnieść wrażenie, że pomieszczenie to wyglądało jak zwykłe laboratorium. Niemiły widok stanowiła stojąca w rogu przezroczysta, szklana komora, wystarczająco duża by pomieścić człowieka. Genesis nie wiedział, jakie przeprowadzano tu doświadczenia, ale skoro miejsce to miało taką ochronę, to musiało coś w sobie skrywać. Może te historie o eksperymentach na ludziach rzeczywiście skrywają w sobie ziarno prawdy… ten Hojo… za kogo on się ma? wzdrygnął się mimowolnie i nie zastanawiał się nad tym dłużej, tylko szybko podszedł do najbliższego z komputerów. Kiedy na ekranie pojawiło się polecenie podania nazwy użytkownika. Co dziwne, nie musiał podawać żadnego hasła. Wyglądało na to, że najlepszą ochroną Hojo była jego własna osoba.
Po paru sekundach zorientował się, że jego radość była przedwczesna. Owszem, od razu zobaczył dziesiątki, jeśli nie setki, plików, lecz tylko mała część była dostępna, zaś przeważająca większość miała już różne hasła. Nie zrażając się tym zaczął szukać czegoś, co mogłoby naprowadzić go na rozwiązanie jego "problemu". Wiele nazw plików niewiele mu mówiło: jedne brzmiały bardzo znajomo jak chociażby te dotyczące materii, zaś te opisane jako WEAPON budziły w nim lekki niepokój. Jako 1st Class znał część haseł, zwłaszcza do danych o materiach, lecz nie dowiedział się niczego nowego. O możliwościach Full-Cure i reszcie materii leczących wyczytał tylko to, co sam doskonale wiedział. Czyli zapewne materie niewiele mi tu pomogą… przyznał z żalem, ponieważ to właśnie w materiach pokładał największą nadzieję. A skoro one nie były w stanie mu pomóc, to co w takim razie? Westchnął i podjął dalsze poszukiwania.
Niestety, po ponad trzech godzinach zaczął mieć poważne wątpliwości, czy tej nocy cokolwiek znajdzie. Plików było po prostu za dużo, a do tego pomieszane albo poukładane w taki sposób, który mu umykał. Czuł, że nie powinien tu przebywać i kusić losu. Z irytacją stwierdził, że będzie musiał przyjść tu jutro i ponownie liczyć na nieobecność naukowców. Dobrze, jeszcze krótką chwilę i znikam.
Wtem uwagę Genesisa przykuł jeden z plików o ciekawie brzmiącej nazwie "G - S". Od niechcenia kliknął na plik. Pokazały mu się dwa kolejne o nazwach "Projekt G" oraz "Projekt S". Genesisa coś tknęło. Zaraz, czy ja gdzieś tego nie słyszałem? kliknął ponownie, wybierając Projekt G. Zobaczył krótki komunikat:
Podaj hasło w celu uzyskania dostępu do danych Projektu G.
Projekt G? Dziwna nazwa… zobaczmy… potrzeba siedmiu liter… żadne z użytych wcześniej haseł nie pasowało i nic nowego nie przychodziło mu do głowy. Spróbował wpisywać zupełnie niepowiązane z ShinRą słowa, ale bez powodzenia. Musi tu wrócić jutro, lepiej przygotowany. Mógłby też użyć swojej pozycji i otwarcie zażądać dostępu do danych. Siedem liter… siedem liter… parsknął cicho Jedyne, co przychodzi mi jeszcze na myśl, to imię matki Angeala. Heh, trudno, zabawię się i wpiszę to jako ostanie i wracam tu jutro. Wpisał.
Hasło: Gillian
Dostęp: udzielony.
- Co? - zdumiał się.
Nie powiedział już nic więcej. Ekran wyświetlił kilkanaście dokumentów. Otworzył jeden z nich.
„09.05.1976r.
Zakończono ostatnią próbę mającą na celu stworzenie człowieka o zdolnościach przekraczających normę, [...] z możliwością powielania jego komórek. Przypomnienie: pięć poprzednich prób zakończyło się przedwczesną śmiercią płodu i nosiciela. Nowy, sztuczny płód w łonie matki - G. Hewley, lat 25 - otrzymał komórki istoty „Jenova”.
Zabieg przeprowadził dr J. Hollander ze swoim zespołem w liczbie [...].
Trwa oczekiwanie na wyniki. Przewidywany koniec - pierwsza połowa lutego 1977 roku.”
"11.01.1977r.
G. Hewley zaczęła okazywać oznaki zidentyfikowane jako skurcze porodowe. Miesiąc przed planowanym terminem."
"12.01.1977r.
Z powodu nieprawidłowego położenia płodu przy trwającej czynności skurczowej podjęto decyzję o wykonaniu cesarskiego cięcia. Płód i matka przetrwali poród.”
Zamarł. Gillian Hewley…? Ale… to przecież moja data urodzin…
„15.01.1977r.
Obiekt nie wykazuje żadnych oczekiwanych oznak.
Wstępne dane obiektu:
Płeć - męska.
Waga - 2400g.
Długość ciała - 45 cm.
Kolor oczu - jasnoniebieskie, brak oznak energii mako.
Kolor włosów - miedziane, powszechna nazwa rude.”
Nie… to na pewno jakiś żart. To musi być żart… z nagłym lękiem czytał dalej.
„17.01.1977r.
Obiekt wciąż nie wykazuje żadnych oczekiwanych oznak. Podjęto próbę klonowania - pobieranie komórek obiektu możliwe, sklonowane organizmy są słabsze o 23~40% od oryginału.”
„20.01.1977r.
Kolejne próby klonowania tworzą organizmy słabsze o 50%, które po upływie 3 godzin ulegają rozpadowi. Klonowanie tymczasowo zawieszono.”
„21.01.1997r.
Stwierdzono efekty uboczne.
Pierwszy efekt uboczny: w okolicach lewego barku stwierdzono obecność niepożądanego przedmiotu. Prześwietlenie wykazało skrzydło - rozpiętość 50cm. Skrzydło wykazuje silną reakcję na materie powyżej 4. poziomu. Reakcja wiąże się z bólem obiektu. Istnieje ryzyko przebicia powłoki wspólnej i śmierci obiektu na wskutek upływu krwi. Usunięcie również doprowadzi do śmierci obiektu. Podjęto decyzję o pozostawieniu.
Drugi efekt uboczny: obiekt nie posiada zdolności łączenia z klonami.
Trzeci efekt uboczny: klonowanie czasowo osłabia obiekt.
„23.01.1977r.
Wydano oficjalnie oświadczenie. Projekt G, eksperyment 6-3F.G, zakończony niepowodzeniem. Matka została odesłana.”
„25.01.1977r.
Profesor A. Hojo zakończył z powodzeniem eksperyment o nazwie Projekt S.”
„28.01.1977r.
Wynik szóstej próby został przekazany byłemu pracownikowi ShinRa Headquarters, obecnie właścicielowi ziemskiemu - S. Rhapsodos, lat 35 - i jego żonie - A. Rhapsodos, lat 33. Miejsce docelowe - Banora (kontynent Mideel). Nie przekazano żadnych informacji o Projekcie G, możliwościach klonowania i skrzydle.”
„29.01.1977r.
Wydano oficjalne oświadczenie. Projekt G zostaje zamknięty jako niepowodzenie i zarchiwizowany. Zespół pod kierownictwem dr J. Hollandera zostaje rozwiązany.”
Siedział jak sparaliżowany. Nie wierzył w to, co właśnie przeczytał. Za nic w świecie nie chciał wierzyć. To nie mogło być prawdziwe. Po prostu nie mogło!
- Nie - powiedział stanowczo na głos - To przypadek.
Ale w takim razie dlaczego wszystko tak do siebie pasuje? Zresztą nie ja jeden urodziłem się tego dnia! Gillian Hewley na pewno nie jest jedyną Gillian Hewley na tej planecie! Nie ja jeden…
- … mieszkam w Banorze… i moim ojcem jest… i mam skrzydło… i…
Zerwał się. Ledwo sobie przypomniał, żeby wyłączyć komputer, po czym bez zastanowienia wybiegł z pomieszczenia. Nie wiedział, nie słyszał, czy po drodze ktoś go zauważył, czy też nie. Zresztą nie obchodziło go to. Chciał… właśnie, czego on właściwie chciał? To nie jest… to nie może być prawda...!
Opuścił podziemia, lecz nie wrócił do swojego pokoju, tylko podążył do głównego wyjścia. Nawet jeśli widziała go ochrona, to nie przeszkodziła mu.
Na zewnątrz wciąż lał deszcz, jednak Genesis instynktownie biegł przed siebie. Buty rozchlapywały kałuże, czuł jak deszcz spływa mu po plecach, jak skrzydło znowu daje o sobie znać. Nigdzie nie było żadnej żywej duszy. Wszyscy ludzie siedzieli w bezpiecznych domach. Ludzie… czy ja… ja też jestem człowiekiem? Jakie klony…? Czy to wszystko… czy od samego początku byłem oszukiwany? Mijał ruiny zniszczonych budynków, jeszcze nie tak dawno całych, z mieszkającymi i pracującymi w nich ludźmi. A teraz wyglądały zupełnie tak, jakby od tamtego czasu minęły wieki. Jakby ostatnia misja Genesisa i Angeala była tylko ulotnym wspomnieniem. ShinRa odepchnęła mnie tuż po moich narodzinach, a ja do niej wróciłem. O ironio!
Skręcił w jakiś ślepy zaułek i wreszcie się poddał. Upadł na kolana.
- Nie może… nie może… nie może… - powtarzał jak w malignie.
Naraz poczuł silne szarpnięcie. Skrzydło rozdarło materiał i wyszło na wierzch. Genesis spojrzał w pobliską kałużę.
Ujrzał swoją twarz, zniekształconą przez spadające krople deszczu, pozlepiane włosy częściowo zasłaniające mu oczy, które teraz spoglądały na niego zupełnie inaczej. A tuż nad jego głową wzniesione skrzydło. Wyglądam strasznie. Zupełnie jak jakiś…
- Potwór.
Genesis od zawsze nienawidził burz. Ale raz, ten jeden jedyny raz, był wdzięczny grzmotom, które zagłuszyły jego krzyk. A także deszczowi, który ukrył jego łzy.
Nigdy nie myślał o tym, jak wiele czasu spędził w tym ciemnym zaułku, głośno przeklinając swój los.
Pamiętał tylko o czym myślał, kiedy przemoczony i z ponownie ukrytym skrzydłem wracał do ShinRy.
Czuł, że to nie koniec. To był dopiero początek.
Epilog
Poniosło go.
- GENESIS!
- Gen…!
Z trudem podniósł się z podłogi. Krew szybko spływała z głęboko rozciętego ramienia. Zdrową ręką zabrał Rapier i przeszedł obok Sephirotha i Angeala.
- Nie martwcie się, to tylko… draśnięcie. Wszystko będzie dobrze.
Zatrzymał się.
- Może niedługo znowu będziemy walczyć... "Nawet jeśli jutro jest pozbawione obietnic/ Nic nie powinno zatrzymać mojego powrotu." - po czym wyszedł.
Tak, wszystko będzie dobrze.
Jestem człowiekiem?
Może kiedyś tak było. Moja pamięć nie chce pamiętać o tym co było, odeszło, przepadło. Nic mi zostało poza wyblakłymi obrazami, skrytymi gdzieś wgłębi mej duszy. Nie, przecież jej nie mam. Przecież ją odtrąciłem. Puściłem dłoń przyjaciela, stałem się jego wrogiem. Każdy jest gotowy zabić mnie z zimną krwią. Nawet oni.
Odtrącili mnie.
Moje życie odeszło, a ja nadal stoję, gdyż tego chciałaś. Oddaj mi choć część mnie. Albo pozwól odejść.
Chciałem… nie, marzyłem o… nie, nie chcę pamiętać. O Bogini, ale dlaczego ciągle pragnę tego samego? Czy mam takie prawo?
Potwór. Oto czym się stałem. Nie, już byłem, ale nie wiedziałem… Nikt mi nic nie powiedział…
Angeal, nie patrz tak na mnie. To nie moja wina!
Sephiroth… czy już na zawsze masz być niedoścignionym ideałem?
Widzę obrzydzenie w waszych oczach. Przeze mnie?
Tak, to ja.
Potwór.
Będziecie cierpieć. Wszyscy.
Ciąg dalszy - Crisis Core: Final Fantasy VII
[To już ostatni rozdział. Bardzo chciałabym podziękować wszystkim, którzy przeczytali moją powieść i chętnie dowiem się, co o niej myślicie]