Opowiadanie
Dragon Ball - Virus - Saga II: Value of honour
Rozdział 10
Autor: | BlackFalcon |
---|---|
Serie: | Dragon Ball |
Gatunki: | Akcja, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony |
Dodany: | 2020-08-20 10:33:08 |
Aktualizowany: | 2020-08-20 10:33:08 |
Poprzedni rozdział
- A kiedy wywołamy smoka, wtedy on spełni nasze trzy życzena - dokończyła opowieść Sira.
- Trzy życzenia - zamyślił się Thlashgon. - Jakież to będą te Wasze życzenia?
- Chcielibyśmy, żeby smok przywrócił nam naszą planetę, żeby zwrócił życie tym, którzy zginęli w wyniku spisku Khlorosian i chcielibyśmy wrócić na Ziemię - odparła mu Sira.
- Widzę, - znów posmutniał - że nie ma tu miejsca na moje marzenia... Trudno, mój syn będzie musiał czekać w zaświatach, aż wezwie go Tendor i również jego duszą będzie się bawił tak samo, jak waszego przyjaciela, Trunksa... A ten przeklęty mag dalej będzie panoszył się po mojej planecie...
- Rozumiem twój ból, lordzie, ale my też straciliśmy bliskich i nasz dom... - Sirze bardzo żal było lorda, ale nie widziała wyjścia z tej sytuacji.
Nagle Thlashgon ożywił się:
- Wiem, co możecie zrobić! A jeśli smok zwróci wam planetę i życie tych, którzy zginęli w wyniku spisku, a trzecie życzenie przeznaczycie dla Einnor i dla mnie? Zgodzilibyście się na to?
- Ale wtedy...musielibyśmy zostać na Einnor - Sira zrozumiała od razu.
- Czy to naprawdę byłoby takie złe? - przysunął się bliżej.
- Nie wiem...muszę porozmawiać z przyjaciółmi, ja...nie wiem, co robić... - oczy lorda tak bardzo ją prosiły, że nie wiedziała, jak się im oprzeć.
- Bardzo ich cenisz - Thlashgon właściwie bardziej stwierdził, niż zapytał. - Chociaż wydaję mi się, że jeden z nich, ten niższy, nie za bardzo darzy sympatią ciebie i Piccola. Czy warto kogoś takiego szanować, skoro nie potrafi odwdzięczyć się tym samym? Zasługujesz na coś więcej, Siro... Ja...mógłbym wiele ci opowiedzieć, mógłbym...podzielić się z tobą moimi mocami i może wtedy znalelibyśmy sposób na Tendora. Co ty na to?
W międzyczasie daleko od siedziby lorda, gdzieś w Górach Saltbridge, pewna istota właśnie rozmyślała nad dalszymi posunięciami. Zielone włosy falowały w powietrzu, brązowe oczy chwilowo przysłonione były przez powieki, a blizna przechodząca od prawego oka aż do ust wydawała się jeszcze straszniejsza w półmroku tego miejsca. Tendor, on to był bowiem, siedział właśnie na jednej ze skalnych półek, jakie znajdowały się w tej dziwnej jaskini i zastanawiał się, co też ma zrobić z nowo odkrytą przez niego mocą Siry.
- Kto by pomyślał, - otworzył oczy i odezwał się nagle do stojącej w niewielkim oddaleniu postaci - że ta dziewczyna ma taką moc... Przesłanie było bardzo silne, na szczęście ten idiota Saiyanin w ogóle je zlekceważył. Szkoda za to, że nie widziałem miny Thlashgona, na pewno przestraszył się, kogo ma w swoim zamku i będzie chciał przeciągnąć ją na swoją stronę. Jak go znam, pewnie opowie jej o swoim synku - zachichotał mag.
Postać stojąca nieco dalej odezwała się na to:
- Nie obawiasz się, że razem mogą coś zdziałać?
- A niby co? - zadrwił Tendor. - Zanim ona nauczy się panować nad swoją siłą, dawno już zmiażdżę tego chłystka.
- A Ivor? Jesteś pewien, że zawsze będzie pod twoją kontrolą? - pytała postać w tle.
- Oczywiście - odrzekł spokojnie Tendor. - On zawsze pozostanie po mojej stronie, nawet, jeśli kiedyś doszłoby do jego spotkania z Thlashgonem. Ani on, ani sam lord nic nie poradzą na swoje przeznaczenie... - mag przerwał, ale po chwili kontynuował: - A ty? Jesteś też w końcu czyimś synem... Nie masz obiekcji przed tym, co masz zrobić?
- Nie, panie - człowiek stojący do tej pory w mroku zbliżył się do Tendora. Fioletowe włosy zafalowały na wietrze, jaki delikatnie wypełniał tę jaskinię. - To ty mnie przywołałeś i tylko tobie będę służył. Nawet, jeśli każesz mi własnoręcznie zabić mojego ojca...
- Brawo, brawo! Może dam ci tę szansę, jeszcze zobaczymy... O, a to co, mój drogi Trunksie? Ktoś zbliża się do chatki Ivora i tego starca. Czekaj, czekaj, wiem, kto to jedzie - to Special Force lorda! Proszę, proszę, wziął na poważnie tego Saiyanina. To teraz się zabawimy - zrobisz tak...
W międzyczasie nieświadom niczego Saiyanin przeżywał ciężko imię chłopaka, któremu uratował życie:
- Czy twój syn...czy on zawsze tu był? Czy zawsze był twoim synem?! - ostatnie zdanie prawie wykrzyczał.
- Oszalałeś po spotkaniu z magiem? - ojciec Ivora nieco się zmartwił. - Oczywiście, że zawsze nim był i mieszkamy tu od zawsze, sześć lat temu zmarła mu matka i odtąd mieszkamy sami.
Vegeta nadal nie mógł się opanować, jakby trucizna Khlorosian nie tylko osłabiała jego siły, ale i pozbawiała go zmysłów. Ta planeta działała na niego jak najgorszy koszmar, niczego nie był pewien i nie wiedział, czego może się tu spodziewać. Rzucił okiem na Ivora, jakby tam chciał znaleć odpowied na dręczące go pytania i ku jego zdziwieniu Ivor się odezwał:
- Nie bój się, przybyszu. Podejd tutaj i dotknij mnie.
Książę wstał i wiedziony jakąś tajemniczą magią podszedł do Ivora, na co ten spojrzał mu głęboko w oczy ze słowami:
- Zostaniesz w tej chacie, dopóki ja nie każę ci wyjść!
Vegeta chciał obrócić się gwałtownie i wyjść, czując, że w tej chacie jest coś, czego za wszelką cenę powinien uniknąć, ale nie udało mu się to. Nie mógł się poruszyć. Ivor wzmocnił spojrzenie i w tej samej chwili Saiyanin poczuł, że nogi się pod nim uginają. Zakręciło mu się w głowie, w gardle wyschło, a serce jakby zwolniło i biło tylko na tyle, by czynności życiowe w ogóle mogły zostać zachowane. Czas stanął w miejscu i zamglone z braku sił oczy księcia nie dostrzegły złowrogiego uśmiechu na twarzy Ivora. Kilka sekund póniej bezwładne ciało księcia Saiyan upadło na podłogę.
Minęło sporo czasu, zanim Special Force zbliżyli się do chatki ojca Ivora. Eragoth tak strasznie się nudził, że zaczął sobie podśpiewywać, aż Garret uciszył go ruchem ręki.
- Bąd cicho! Zbliżamy się do tamtej chaty, musimy zachować ostrożność, nie chciałbym przedwcześnie dawać im znaku, że jedziemy.
Eragoth nie był zadowolony tym zakazem, ale możliwość walki tak bardzo go cieszyła, że nie podjął tematu.
W międzyczasie Vegeta obudził się obolały i nie do końca pewien, co się właściwie stało. Podniósł się z podłoża i wszystko do niego wróciło.
- Nie wiem, co mi zrobiłeś, ale spopielę tę chatkę razem z tobą! - rzekł do Ivora i przez nikogo nie zatrzymywany opuścił domek. Mieszkańcy patrzyli za nim, aż zniknął za drzwiami. Dopiero wtedy ojciec rzekł do Ivora:
- Zatrzymałeś go, bo Tendor go chce, prawda? Kiedyś sprowadzisz na nas przez to nieszczęście...
Książę uszedł niedaleko. Kiedy tylko znalazł się na zewnątrz, wzleciał na niewielką wysokość i przygotował się do wystrzelenia pocisku.
- Big Bang... - zaczął, ale coś go nagle powstrzymało. Poczuł, że krępują go jakieś więzy, a w płucach zaczyna brakować mu tchu. Przez ciało zaczęły przebiegać jakieś nici, które wysysały z niego powietrze. Spojrzał na siebie i zobaczył, że te nici istnieją naprawdę i mają biały kolor. Usłyszał z dołu jakiś śmiech i kiedy spojrzał na ziemię, zobaczył piątkę wojowników, z których jeden trzymał ręce w górze, miał przymknięte oczy i wyraz skupienia na twarzy. Obok niego stał podobny do krasnoluda z dawnych legend mężczyzna i w ręce trzymał topór. To właśnie on krzyknął teraz do księcia:
- Zapewne to ty jesteś Vegeta, przybysz z obcej planety?
- A nawet jeśli, to...co? - udało się wyrzec Vegecie, ale zauważył, że coraz bardziej brakuje mu tchu i jeśli niczego nie zrobi, to się po prostu udusi. Wisiał tak nad siłami Thlashgona i próbował jak najbardziej napiąć mięśnie, żeby zerwać te nici, ale na próżno.
- W takim razie - odezwał się Eragoth - to ciebie mamy zabić z polecenia lorda! Myślałem, że będzie z tobą ciekawsza zabawa - dodał z krzywym uśmiechem.
- Z polecenia lorda? Thlashgon kazał mnie zabić?! - ta wiadomość tak rozwścieczyla Vegetę, że włożył więcej sił w walkę z tajemniczą pajęczyną i mimo, iż pot zalewał mu oczy, a mózg powoli przegrywał bitwę o choć odrobinę tlenu, to szarpnął się mocniej i poczuł, że moc nici jakby trochę osłabła.
Garret skupił się mocniej i wysłał jeszcze więcej swojej mocy w kierunku Saiyanina, szepcząc nazwę swojego ataku:
- Powietrze! - władał on bowiem każdym z czterech żywiołów w ten sposób, że mógł oplątać swojego przeciwnika siecią - każdy żywioł miał inny kolor - i sprawić, by cierpiał na właściwy dla każdego żywiołu sposób.
Oddech Vegety stawał się coraz słabszy, zaczynał zapadać się w mgłę śmierci, kiedy w jego umyśle zobaczył pewien obraz, obraz, który dodał mu sił.
- Nie mogę...umrzeć... Beze mnie...nikt nie pokona Tendora... - szepnął ostatkiem sił i ostatnim zrywem zerwał więzy z okrzykiem:
- Teraz zobaczycie, co potrafię! Final...
Jednak szybko zgasł uśmiech na jego twarzy. Garret bowiem nie zamierzał odpuścić i szepnął tym razem:
- Ziemia!
Białe nici zniknęły przy zrywie księcia, ale tym razem pojawiły się brązowe i to jakby mocniejsze. Odzyskał oddech, ale teraz miał wrażenie, że ziemia wsypuje mu się dosłownie w każdy otwór jego ciała - do ust, nosa, oczu... Zaczął się krztusić tą ziemią, ze zdumieniem spostrzegł, że naprawdę ją wypluwa i ta ziemia uszkadza mu coś w środku, bo razem z piaskiem pluje krwią.
- Co to ma być za technika, nie potrafisz nawet porządnie walczyć?! - dał radę wykrzyczeć, ale to było ostatnie, co dane mu było powiedzieć. Nic już nie widział i nie słyszał, miał ziemię nawet w uszach.
- Co za głupia śmierć... Ja nie mogę tak umrzeć! - pomyślał, wściekły na samego siebie.
Gdzieś tam w oddali usłyszał jeszcze głos Saori:
- Garret, a mógłbyś użyć jeszcze ognia? Tak dawno się nie bawiliśmy.
Ponury wojownik lorda skupia się jeszcze raz i szepcze:
- Ogień!
A Vegeta czuje, jak oplatają go kolejne nici, nie widzi już ich czerwonego koloru i jedynym, co może jeszcze odczuć, to potworny ból w całym ciele, ponieważ tym razem każdy odcinek pajęczej sieci Garreta nie dosyć, że go wiąże i nie pozwala się ruszyć, to na dodatek pali żywym ogniem. Piątka wojowników Thlashgona czuje już specyficzny zapach palenia się ubrania, ale Garret nie przestaje, w końcu przyjechali tu, by zabić Saiyanina... Książę nie może nawet krzyknąć, bo poprzednie zaklęcie Garreta wypełniło mu usta ziemią...
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.