Opowiadanie
Dragon Ball - Virus - Saga II: Value of honour
Rozdział 9
Autor: | BlackFalcon |
---|---|
Serie: | Dragon Ball |
Gatunki: | Akcja, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony |
Dodany: | 2020-08-20 10:32:47 |
Aktualizowany: | 2020-08-20 10:32:47 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Vegeta zacisnął pięść prawej ręki i przez zaciśnięte szczęki zapytał:
- Boga? Chcesz mi wmówić, że Tendor jest bogiem?
- A któżby inny posiadał tak wielką moc, jaką ma ten mag? - powiedział starzec. - Czy znasz inną istotę poza bogiem, która może przywoływać zmarłych i rządzić nimi tak, jak tylko pragnie? Z jakiegoś powodu pojawił się tutaj na Einnor pod postacią syna jednego z wieśniaków i teraz gnębi naszą planetę. Już ojciec lorda Thlashgona miał z nim kłopoty, teraz młody lord przegrywa z nim walkę. Niedługo całe Einnor obejmie we władanie. Może zrobić, co tylko zechce.
- Czy ktoś wie, gdzie chowa się Tendor? - drążył Vegeta.
- Niestety nie. A może na szczęście, bo jeszcze jakiś śmiałek poszedłby na spotkanie z nim i niepotrzebnie zginął. I tak już niewielu mieszkanców pozostało przy życiu, odkąd wrócił Tendor. A ty po co go szukasz? - starzec opadł ciężko na krzesło stojące przy łóżku syna i zmęczonymi oczami popatrzył na księcia.
- Między innymi dlatego - Vegeta wysunął szkielet lewej ręki. Nie chciał opowiadać o niczym więcej temu dziadkowi.
- Zmierzyłeś się już wcześniej, jak widzę... Muszę ci powiedzieć, że Tendor nie potrafi tylko przywoływać dusze zmarłych, potrafi również władać demonami, które sam przywołuje. Mój syn już kilkakrotnie walczył z tymi potworami, ale jeszcze nigdy nie był tak poraniony, jak dzisiaj...
Słowa starca przerwał cichy jęk syna, na co siwowłosy wstał i nachylił się nad posłaniem rannego chłopaka, szepcąc:
- Co się stało, Ivor? Bardziej cię boli? Czekaj, poprawię ci koc.
Książę rozszerzonymi oczami wpatrywał się w dwójkę mieszkańców tej chatki. Serce zaczęło mu łomotać w piersi, a gardło wykrztusiło:
- Ivor? Jakim cudem tutaj...
Ojciec chłopaka odwrócił się powoli po poprawieniu okrycia synowi i zdziwiony zapytał:
- Co cię tak dziwi w moim synu? Czy to jego imię wywołuje w tobie jakieś wspomnienia?
Przez umysł Vegety przemknęła jak błyskawica historia Siry o zaginionym bracie, którego tak kochała.
- Przecież to niemożliwe - szepnął. - To jest inna planeta, skąd Ivor miałby się tutaj...
Nie za bardzo panując nad sobą skoczył ku starcowi i złapał go za ubranie ze słowami:
- To nie może być Ivor! Albo ona kłamie, albo ty! Mów mi prawdę, kim jest twój syn!
Starzec odpowiedział spokojnie, patrząc Vegecie prosto w oczy:
- Posłuchaj mnie, dziwny przybyszu. Uratowałeś życie mojemu synowi i za to ci jestem wdzięczny. Nie wiem jednak, co tak bardzo strasznego jest w moim synu i chciałbym, żebyś usiadł i mi to wyjaśnił.
Dzięki tej rzeczowej reakcji starca książę trochę ochłonął i puścił mężczyznę, a sam opadł ciężko na krześle. W końcu nie tylko brat Siry mógł mieć na imię Ivor...
Garret wybrał czterech najlepszych wojowników Thlashgona i kazał im zabrać ze sobą taka broń, jaką najlepiej władali. Dokonywał teraz ostatniego przeglądu przed wyprawą, z dumą spoglądając na swoich ludzi. Oto ponury i mocarny Xanthan z toporem w ręce, obok stoi szczupły, ale z wąskimi ustami Eragoth, jak zwykle z miną świadczącą o niezmierzonej pogardzie dla wszystkich, potem dzierżąca włócznię Saori, a na końcu Asthar z łukiem, młodzieniec o bystrym spojrzeniu i twarzy skupionej i gotowej do bitwy.
- Xanthan! - Garet wywołał pierwszego z uczestników wyprawy.
- Tak, panie - odparł topornik.
- Czy jesteś gotów walczyć na śmierć i życie i użyć wszelkiej mocy, by pokonać naszego wroga?
- Tak, panie - potwierdził Xanthan.
Pytał jeszcze o to samo pozostałą trójkę, a wszyscy odpowiedzieli mu to samo. Co prawda przez twarz Eragotha przemknęło coś na kształt delikatnego uśmieszku powątpiewania, czy walka pełną mocą będzie potrzebna, ale Garret nie zwrócił na to uwagi. Wiedział, że Eragoth mimo lekceważącego spojrzenia na świat jest doskonałym wojownikiem i nieraz decydował o powodzeniu bitwy. Jedynie Saori spytała, kiedy już potwierdzili gotowość do walki:
- A czy ten...Vegeta posiada jakieś ciekawe zdolności, czy tylko to kolejny śmieć?
- Skoro lord wezwał nas, to sprawa musi być poważna, nie sądzisz? - zapytał ją Asthar. - W końcu jesteśmy jego super oddziałem...
- Jak na razie większość spotkanych przez nas nieprzyjaciół była warta jedynie splunięcia i zapomnienia. Liczę na ciekawą walkę.
- Pamiętajcie, że Saiyanin poleciał szukać Tendora, więc musimy się liczyć z możliwością spotkania się z magiem. Byłoby szkoda, gdyby nas pozabijał - odezwał się Eragoth.
- Jako dowód - przerwał im Garret - mamy przynieść do zamku ciało Vegety, więc lepiej zbytnio go nie zmasakrujcie.
- Mam dźwigać jego trupa? - obruszył się Eragoth. - Jeszcze mi ręce zaśmiergną...
- Nie przejmuj się, Xanthan go weźmie - odparł mu Garret. - Przygotujcie Virry! - rozkazał.
Chwilę później jeźdźcy siedzieli już na swoich wierzchowcach, a kiedy Garret dał znak, opuścili zamek lorda i wyruszyli na poszukiwanie Vegety. Dosiadali najpiękniejszych i największych Virrów, jakie posiadał lord Thlashgon. Jak wiatr przemknęli przez bramę, a strażnicy zamknęli za nimi wrota.
Piccolo zastanawiał się w powietrzu, co ma teraz zrobić. Nie wyczuwał już Ki Vegety i nie wiedział, gdzie ma się udać. Mógłby wrócić do zamku i oddać bieg sprawy własnemu losowi, ale bał się konsekwencji czynu Saiyanina.
Kiedy tak rozmyślał, wyczuł, że w dole ktoś jedzie i spojrzał na drogę biegnącą od zamku. Istotnie, dojrzał pięciu mężczyzn jadących na takich samych wierzchowcach, na których oni przybyli do lorda. Co prawda nie wydzielali zbyt wielkiej ilości energii, ale było w nich coś osobliwego, jakby jakiegoś rodzaju zagrożenie, na razie trudne do zidentyfikowania. Rozpoznał Garreta, ale tamtej czwórki w życiu nie widział. Kim oni byli? A jeśli...a jeśli mieli ten sam cel, co on? Jeśli się pomylił, to tylko straci czas, ale jeśli ma rację, to może oni - znając lepiej tą planetę - pomogą mu znaleźć księcia? Postanowił polecieć za nimi.
Na dole Garret poinstruował drużynę, dokąd pojadą:
- Skoro Vegeta szuka Tendora, to zapewne nogi skierują go do Gór Saltbrigde, w końcu to tam zawsze Tendor znika, gdy już znudzi mu się niszczenie naszej planety. Co nie znaczy, że tam jest jego kryjówka...
- Góry Saltbridge? Nie chce mi się jechać taki kawał drogi, możemy załatwić tego Vegetę wcześniej? - zapytał Eragoth.
- Przestań marudzić! - zniecierpliwił się w końcu Garret. - Mamy go zabić jak najszybciej i ty dobrze o tym wiesz!
- Mam nadzieję, że szybko go spotkamy, mam ochotę na ciekawą bitwę, a nie na kolejną rzeźnię w naszym wykonaniu, od chyba roku nie walczyliśmy na serio.
- Nie bój się, wystarczy dla każdego - odezwała się Saori. - I tak ja go dobiję.
Milczący dotąd Asthar zapytał:
- A co z jego przyjaciółmi, tymi w zamku? Z tego, co nam mówiłeś, Garret, jeden z nich może wyczuć energię pozostałych. Czy nie zorientuje się, kiedy Vegeta będzie walczył?
- Zanim zdąży cokolwiek zrobić, będzie już po wszystkim. Saiyanin też może zauważyć nasz przyjazd, a i tak nic mu to nie da. Na rozkaz lorda mamy oszczędzić Piccola i Sirę, ale jeśli Nameczanin zbytnio będzie nam przeszkadzał, to i jego musimy wyeliminować. Szkoda by było, bo lord chce ich wykorzystać do innych celów... A poza tym jeśli Vegeta znajdzie się w wiadomym wam miejscu, to nawet Piccolo go nie wyczuje.
- Tak, wiem, o czym mówisz, o tamtej chatce - odparł Xanthan. - Ciekawe zjawisko, tam żadna moc nie może się rozwinąć całkowicie...
- Poza moją - uśmiechnął się zadowolony Garret. - Jeśli to tam znajdziemy Vegetę, to nie ma z nami najmniejszych szans...
- Jakby gdziekolwiek je miał - zaśmiała się Saori.
Piccolo miał dobry słuch i większość rozmowy wojowników słyszał. Mógł ich zaatakować już teraz, ale postanowił zaczekać, aż trafią na trop Vegety. Poza tym miał nieco inny pomysł...
Thlashgona męczyła sprawa zdolności telepatycznych Siry i chciał się o niej dowiedzieć jak najwięcej. W tym celu udał się do jej komnaty. Sira akurat odpoczywała, ale na widok Thlashgona wstała i przywitała się z lordem.
- Chcę z tobą porozmawiać - rozpoczął lord. Usiadł koło niej na łóżku i zapytał:
- Czy możesz opowiedzieć mi coś więcej o sobie? Rozumiem, że poleciałaś z nimi, bo nie miałaś wyjścia, bo twoja planeta przestała istnieć?
- Mylisz się, lordzie - zaprotestowała Sira. - Owszem, Ziemia wybuchła, ale mamy też inny cel - chcemy odzyskać to, co straciliśmy przez spisek Khlorosian.
- Odzyskać? - Thlashgon zmrużył oczy. - Jak to odzyskać? Przecież wasi bliscy zginęli i nic już nie przywróci ich do życia.
- Mamy jeden sposób, ale w tym celu musimy znaleźć pewien przedmiot - Sira zorientowała się, że być może powiedziała trochę za dużo.
Lord przysunął się nieco bliżej dziewczyny i położył rękę na jej ręce, zaglądając jej w oczy.
- Posłuchaj mnie dobrze, Siro. W walce z Tendorem straciłem małego synka, o którym wam nie mówiłem. To zbyt bolesna rana... Kiedyś wybrałem się z nim na spacer i nie wiedziałem jeszcze, jak Tendor potrafi być okrutny, myślałem, że dziecko oszczędzi... Ale on... - głos mu się załamał. - On...z mojego dziecka nie pozostało prawie nic... Proszę, jeśli istnieje jakiś sposób na przywrócenie mu życia...
Sirą targały wątpliwości. A jeśli lord mówi prawdę? Wygląda teraz tak smutno, wielka łza spływa mu z lewego oka...
Przestała się wahać, kiedy zwiesił głowę i nie odzywał się. Dotknęła go lekko i powiedziała cicho:
- Nie płacz, lordzie. Opowiem ci o Smoczych Kulach i odzyskasz swojego syna...
Podniósł głowę, a jego twarz złamana bólem rozjaśniła się nieco:
- Jest nadzieja? On...on może jeszcze żyć...? Zrobię wszystko, wszystko, by go odzyskać!
Znów złapał ją za rękę, tym razem mocno i z nadzieją i wysłuchał długiej historii o Smoczych Kulach...
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.