Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Dragon Ball - Virus - Saga II: Value of honour

Rozdział 8

Autor:BlackFalcon
Serie:Dragon Ball
Gatunki:Akcja, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2020-08-20 10:32:26
Aktualizowany:2020-08-20 10:32:26


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Carborner i siedzący po lewej stronie lorda człowiek nie zareagowali na wyjście księcia z sali. Sira odwróciła się, gdy Vegeta wychodził i spojrzała na niego, ale również nie wstała. Wiedziała, że nic by to nie dało, zostałaby potraktowana tak samo, jak przed obliczem Thlashgona. Jeszcze może przyjdzie pora na pogodzenie się z Saiyaninem.

Kiedy znów przysłuchiwała się rozmowie, zorientowała się, że milczący od ich przybycia mężczyzna usilnie się w nią wpatruje. Nie chciała zachować się niegrzecznie i zwrócić mu uwagi, dlatego starała się wytrzymać jego wzrok, ale przychodziło jej to z trudem.

Jednak nie dane jej było zbyt długo cierpieć pod baczną obserwacją poddanego lorda. Właśnie bowiem wtedy Vegeta wzniósł się w powietrze i odleciał z posiadłości Thlashgona. Nameczanin bez trudu wyczuł wzrost Ki w okolicy i w mgnieniu oka zrozumiał, co się stało.

- Sira! - zwrócił się do dziewczyny - Zostaniesz tutaj, ja muszę lecieć! Vegeta odleciał!

Potem rzucił do lorda:

- Nasz towarzysz wybrał się na samotne zwiedzanie terenu. Odkąd tu przybyliśmy, zachowuje się nieco dziwnie, zresztą znasz już, lordzie, naszą historię. Lecę go poszukać!

Thlashgon skinął tylko głową, Carborner czekał na polecania lorda, za to przez twarz nieznajomego przy stole przemknęło coś dziwnego, jakby...zadowolenie? Jednakże Sira nie miała szans rozpoznać tego odczucia, bo zaraz zniknęło i oblicze tamtego dalej było nieprzeniknioną maską.

Piccolo błyskawicznie opuścił komnatę i podobnie, jak Vegeta, poleciał na północ. Jeszcze przez chwilę migotała mu gdzieś Ki Saiyanina, ale po chwili ze zdziwieniem skonstatował, że już jej nie wyczuwa! Po prostu zniknęła, jakby została nagle wyciszona, albo jej właściciel przestał istnieć. Gdyby Vegeta wyciszył Ki, to musiałby być gdzieś blisko i wylądować, ale Nameczanin nie natknął się na niego przez dłuższy czas. Co więc się stało? Piccolo rozejrzał się, trochę zaskoczony i zły na Vegetę, że znów stwarza im problemy. Jedyne, co zobaczył, to teren przypominający Ziemię - jakieś drogi, w oddali parę drzewek, pola i łąki - zupełnie, jak na nieco zapuszczonej ziemskiej wsi. Nikogo żywego nie widział, większość ocalałych po zmaganiach z Tendorem schroniła się w okolicach zamku lorda. Nie wiedział, w którą stronę ma się udać. Zacisnął pięści z wściekłości. Skupił się mocniej, ale nadal niczego nie czuł. Vegeta po prostu rozpłynął się w powietrzu.

- Co za dupek! - mruknął wściekły Piccolo. Domyślał się, że Vegeta nie mógł opuścić planety, bo nie miał statku, ale to niczego nie wyjaśniało - na tej planecie mógł być wszędzie...albo nigdzie. A jeśli poleciał na spotkanie z Tendorem? Jeśli chciał odszukać maga i zmierzyć się z nim sam na sam? To było tak podobne do Vegety... Gdyby jednak miał trochę rozsądku, to powinien wiedzieć, że w pojedynkę - jeśli w ogóle odnajdzie Tendora - nie ma z nim za wielkich szans i nabierze się pewnie na większość jego sztuczek. Jak kiedyś dał się omotać Paragasowi...

W międzyczasie Sira przeprosiła Thlashgona i udała się do komnaty, którą przeznaczył lord dla swoich gości. Zaczęła ją boleć głowa od tych wszystkich zdarzeń, na dodatek chciała uniknąć obecności tego ponurego, milczącego towarzysza lorda. Usiadła na łóżku i westchnęła głęboko. Chyba nikt poza nią nie przeżył takich przygód na Ziemi. Poznała niesamowitych przyjaciół, ale teraz bała się, że wszystko śle się skończy i ich straci, że nie spełnią swojej misji i nigdy już nie będzie jej planety... Poczuła, że łzy ciekną jej spod powiek. Gdyby jeszcze byli zgodni ze sobą, ale nie... Odkąd opowiedziała o bracie, coś się między nimi zmieniło i książę już jej nie ufał, traktował jak...jak wroga. A przecież to dzięki niej w ogóle z nimi poleciał, bo to ona zmusiła Piccola, żeby zaczekał na Ziemi ze startem! Gdyby nie ona, Vegeta już by nie żył! Zaczynała być powoli wściekła na księcia. Na dodatek teraz znowu zakłócił ich misję i gdzieś poleciał! Czy nie rozumie, że tym zachowaniem naraża cała misję i przez niego być może już nigdy nie odzyskają Ziemi?!

- Czemu musisz nam wszystko niszczyć? - szepnęła.

Złość mieszała się u niej z lękiem o przyjaciela - mimo wszystko lubiła go i chciała, by wszyscy razem szczęśliwie wrócili na Ziemię. Postanowiła cierpliwie czekać na powrót Piccola, toteż stanęła przy oknie i patrzyła, czy nie wraca z poszukiwań Vegety.

Sira nie wiedziała o sobie wszystkiego. Kiedy tak mocno przeżywała postawę Saiyanina, fala jej myśli skupiła się i cała wiązka poleciała w jego kierunku. Dziewczyna zrobiła to całkiem nieświadomie, ale dokonała przekazu myślowego i to na wielką odległość. Jak błyskawica jej uczucia poleciały do znajdującego się wiele kilometrów stąd księcia.

A on to poczuł. Od pewnej chwili otaczające go powietrze stało się jakieś dziwne, oleiste i trochę gorzej mu się leciało, ale nie zwracał na to większej uwagi, poprzysiągł sobie, że nic go nie powstrzyma. Leciał już tak dłuższą chwilę, kiedy nagle w umyśle poczuł jakby czyjeś wezwanie, jakby ktoś szeptał cicho jego imię. To właśnie wtedy Sira najbardziej przeżywała cała sytuację. Zamrugał oczami, niepewny, kto go wzywa, ale wrażenie szybko zniknęło. Przez moment przed oczami zobaczył obraz dziewczyny, ale zlekceważył to kompletnie. Opanowała go misja, jaką sobie wyznaczył i tylko to już się liczyło. A poza tym nawet nie podejrzewał Siry o zdolność telepatii...

Dokładnie wtedy, kiedy Vegeta znalazł się na obszarze objętym tym oleistym powietrzem, Piccolo przestał wyczuwać jego Ki, tak jakby zwiększona gęstość atmosfery przeszkadzała w odczuwaniu czyjejś obecności. Nameczanin nie odebrał również przesłania Siry, ale tylko dlatego, że nie było do niego skierowane.

Za to lord Thlashgon był o wiele bardziej wrażliwy na takie zakłócenia. Siedział nadal przy stole ze swoim milczącym podwładnym, kiedy nagle w swojej głowie ujrzał nakładające się z ogromną szybkością obrazy przedstawiające Sirę i jej towarzyszy. Przez moment zobaczył nawet ją w komnacie, kiedy stanęła przy oknie i wypatruje Piccolo.

- Panie - odezwał się jego towarzysz - czy śle się czujesz?

- Nie, to nic takiego - odparł, siląc się na spokój, lord Thlashgon. Jednak zdarzenie wstrząsnęło nim do głębi. Od razu pojął, co się dzieje. - Odejdś, muszę pomyśleć - odprawił tamtego.

Kiedy lord został sam, spojrzał na swoje dłonie, które nadal mu się trzęsły.

"Ciekawe, czy ona zdaje sobie sprawę ze swoich mocy. Przesłała tak silny przekaz, że ledwo zdołałam się opanować... - rozmyślał. - Nie jestem pewien, czy Vegeta to otrzymał, bo chyba do niego to było skierowane..."

Nagle pewna myśl jak błyskawica przeszyła mu umysł.

"Tendor! Jeśli ja mogłem to zobaczyć, to na pewno on także! Z tego, co opowiadali mi przy stole, już raz próbował wedrzeć się w jej umysł i mu się to udało - wtedy sięgnął do jej wspomnień o bracie. Jeśli Sira ma tak potężne możliwości telepatyczne, to w połączeniu z tym samym u Tendora może dojść do nieszczęścia... O ile Tendor potrafi kierować własną mocą, to ona nie i nie wiadomo, co mag może zrobić z jej umysłem... A jeśli uda mu się nią zawładnąć i będę miał na głowie dwóch telepatów, to co wtedy? A jeszcze ten zwariowany książę z jakiejś nieistniejącej planety, który może wszystko zaprzepaścić swoją głupotą. Nie ma szans, by pokonał Tendora, najwyżej go rozjuszy i mag będzie się mścił na moim zamku... Najlepiej by było, żeby Vegeta albo go nie znalazł, albo zginął tak, żeby to usatysfakcjonowało Tendora i żeby chęć niszczenia na jakiś czas została zaspokojona...

Szybkim krokiem wyszedł z komnaty. Wiedział już, co powinien zrobić najpierw. Wezwał znów swego towarysza z jadalni i powiedział mu tak:

- Dostajesz ode mnie rozkaz najwyższej wagi, zbierz do tego najlepszych ludzi. Jesteś jedynym, który może mi pomóc. Musisz odnaleść naszego zbiega i sprawić, by więcej nie wchodził nam w drogę. Za bardzo się boję, by nie spotkał Tendora i nie narobił nam problemów. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz, Garret?

- Tak, panie. Mam go usunąć z drogi... jednakże z tego, co słyszałem przy posiłku, posiada on niezwykłą moc i potrafi latać. Jak sobie z tym poradzimy?

- Garret, tylko ty i ja znamy twoją tajemnicę. Dobrze wiesz, że wymienione przed chwilą cechy nie stanowią żadnego problemu i gdybyś tylko mógł, to walczyłbyś nawet z Tendorem. Niestety, akurat na niego twoje umiejętności nie działają. Za to na Vegetę akurat wystarczą...

- Panie, pozwalasz mi użyć moich zdolności? Przecież wiesz, jak to może być niebezpieczne...

- Garret, posłuchaj. Mój ojciec chciał zrobić z ciebie maszynę wojenną i dlatego zginął. le się posłużył tym, co umiesz. Teraz jednak potrzebuję cię bardziej, niż kiedykolwiek. Vegeta jest silny, ale nie zawsze zwycięża się siłą. Ty działasz inaczej. Wykorzystaj to i zabij Saiyanina, by więcej nam nie przeszkadzał!

Tymczasem nieświadom niczego książę coraz bardziej zagłębiał się w teren otoczony gęstym powietrzem. Wreszcie jego oczom ukazał się jakiś kształt leżący na ziemi. Bystrymi oczami przyjrzał mu się bliżej z góry i spostrzegł, że jest to człowiek. Był młody, a jego długie, czarne włosy odrobinę przypominały fryzurę Yamuchy z czasów spotkania z Goku, były może tylko trochę krótsze na grzywce. Mężczyzna ten miał potargane ubranie, jakby walczył z jakimś grośnym przeciwnikiem, być może zwierzęciem. Z dziur w materiale wyzierało nagie ciało, mocno poranione i pokrwawione. Krew sączyła się z wielu ran, część z nich zapewne była niewidoczna, ale tak samo poważna. Nie dało się wyczuć jego Ki, ale kiedy Vegeta lądował obok, ujrzał, że klatka piersiowa rannego podnosi się powoli i opada, a więc nadal żyje. Zresztą po chwili nieznajomy otworzył oczy i szepnął:

- Nie wiem, kim jesteś, ale jeśli masz w sercu chociaż odrobinę dobra, to zanieś mnie do domu mojego ojca... - po tych słowach znów zamknął oczy.

Saiyanin nie zamierzał zajmować się niczym poza swoją misją, ale ten obcy mógł go doprowadzić do Tendora, być może nawet jego rany wzięły się właśnie ze spotkania z magiem. Dlatego postanowił mu pomóc. Na szczęście chłopak ponownie otworzył oczy i znów szepnął:

- Idś prosto przed siebie, tam stoi nasza chatka...

Książę delikatnie wziął go na ręce i poleciał na wprost. Zgodnie ze słowami chłopaka, już po chwili dojrzał stojącą samotnie chatkę, o której zapewne mówił młodzieniec. Vegeta wylądował przed wejściem i zapukał do drzwi. Za kilka chwil na progu stał siwy mężczyzna, z niepokojem wpatrujący się w ciało syna, bezwładnie zwisające na rękach Vegety.

- Czy on żyje? - zapytał z trwogą.

- Tak, starcze. Wpuścisz nas do chaty, czy będziemy tu tak stać? - Saiyanin nie miał humoru na uprzejmości.

- Wejdś, wejdś i ułóż mojego syna na łóżku - starzec wskazał na kąt pomieszczenia, gdzie leżało siano i stara poduszka, oraz zniszczony koc.

Vegeta zrobił to, co mu powiedziano i spojrzał wnikliwie na starca.

- A teraz mam do ciebie kilka pytań - rzekł, gdy ojciec zajmował się troskliwie synem. - Musisz mi pomóc odnaleść Tendora.

Oczy starszego z mężczyzn zwęziły się nieco.

- Po co ci ten przeklęty czarownik? Jesteś jednym z jego sług?

- Przeciwnie, mam zamiar go zabić.

- Chyba żartujesz? - odparł siwy mężczyzna. - Odkąd to boga można zabić?

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.