Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Memuary

V Tydzień

Autor:Ysengrinn
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Komedia
Uwagi:Przemoc
Dodany:2005-10-13 22:13:52
Aktualizowany:2005-10-13 22:13:52


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

4 Czerwca 5243 roku,

Nie załapaliśmy się na rekonesans, co większości się zresztą spodobało. Póki nikt nie spuchł, ani nie zrobił się zielony nie ma co narzekać, mówią. To, że gdy ludzie zaczną puchnąć i zielenieć lepiej być już daleko jakoś do nich nie dociera. Pozostaje więc szlajać się po obozie i obserwować pracę piechurów. Skończyli już wał z palisadą wokół obozu, jak również niektóre machiny. Są to balisty strzelające ołowianymi kulami, podobno wystarczająco silne by zniszczyć blanki murów. Oprócz tego robią tę wielką kobyłę z przeciwwagą, trebuszę czy jakoś tak oraz hulajgród, czyli wieża oblężnicza. To by znaczyło, że jednak zdanie Chryzostoma przeważyło i szturm się odbędzie. Mi to obojętne, bo konni w nim tak czy siak udziału nie wezmą.

Nam znaleźli do roboty coś innego: ekscercycja. Najwyraźniej nie mogli patrzeć jak tylko łazimy i żremy, więc postanowili urządzić wielkie ćwiczenia dla jazdy. Przez kilka godzin ćwiczyliśmy szarże, odwroty, ustawianie szyku kolumnowego i wychodzenie z niego. Słowem - wszystkie manewry, jakie ciężka jazda potrafi wykonać, a za wiele ich nie jest. Strzelcy dodatkowo ćwiczą strzelanie z końskiego grzbietu. Karwan zleciał z siodła i zaczął się kląć, że kusznik nie może jeździć na koniu przykrytym samą derką, niestety jakimś dziwnym trafem żaden z kupców nowego siodła nie ma, musimy czekać, aż dowiozą. Ponieważ nie mam siły przemawiać Wgryzowi do rozsądku, pomyślałem, że może to za mnie zrobić kto inny. Korzystając z okazji, że grał w kości z jakimiś krasnoludzkimi halabardnikami(częściej gra ze strzelcami, ale oni nie są tacy bykowaci; krasnoludzki halabardnik jest krasnoludzki tylko z nazwy, z wielkości i postury przypomina bardziej młodego Ogra) poczekałem, aż kości odtoczą się trochę dalej, po czym podniosłem je i podałem im. Wpierw jednak spojrzałem na nie ze zdziwieniem i zważyłem w dłoni, po czym wzruszyłem ramionami i oddałem jednemu z Krasnali. Sądząc po minie, uznałby, że są niewyważone nawet gdyby to były jego własne kości. Dalszego ciągu nie oglądałem, za to widziałem epilog, który to epilog smętnie przybył późnym wieczorem do naszego namiotu z podbitym okiem i potarganym ubraniem.

Drogi pamiętniczku!

....

6 Czerwca 5243 roku,

Oblężeni zrobili w nocy wycieczkę. Oczywiście nim wszczęto alarm narobili niezłego bigosu, jak to bywa przy rozprzężeniu dyscypliny. Zabili kilkunastu ludzi i kilkudziesięciu ranili, na szczęście nie udało im się zbliżyć do naszych machin. Książę oczywiście dostał furii i podzielił się ze wszystkimi swą wiedzą na temat przodkiń Suczyca, co ten tradycyjnie przyjął ze stoickim spokojem. Wiedział już jednak pewnie, że nie uniknie szturmu, bo jeszcze przed naradą wojenną kazał przyszykować machiny i ogłosić pogotowie bojowe. Ledwie słońce wzeszło balisty rozpoczęły ostrzał wybranego odcinka murów. Około południa dołączyła trebusza(niesamowite, że ukończyli ją tak szybko), robiąc miazgę z pobliskiej wieży. Jej pociski spadają na cel z góry, tak więc wieża wyglądała normalnie nie licząc zniszczonego dachu, ale wielkie kamienie prawdopodobnie przebiły wszystkie kondygnacje i dotarły do linii gruntu, przez co obrońcy będą musieli odbudować podłogę na wszystkich poziomach, nim będą mogli z tej wieży korzystać.

Gdzieś około trzeciej ruszył hulajgród, który miał opuścić swój mostek na części muru gdzie rozwalono dach i blanki. Za nim ruszyła piechota schowana za przeróżnymi ruchomymi osłonami, gotowa by wspiąć się na górę po drabinach, gdy mur zostanie opanowany. Niestety nie mieli okazji powalczyć - hulajgród nie spełnił oczekiwań. Obrońcy, schowani za resztkami blanków, zaczepili go po prostu z lewej strony bosakami i po zaledwie paru minutach przewrócili. Książęcy inżynierowie zawalili więc na całej linii. Nie dość, że ich twór był za lekki, to jeszcze nie miał z boku żadnych otworów do strzelania czy użycia broni drzewcowej. Trzeba będzie od początku robić nowego, bo ocaleli z załogi, nie mogąc nic poradzić, zostawili go pod murami, gdzie przeciwnik go podpalił. Książę Chryzostom, o mało nie dostał apopleksji, zwłaszcza, że cała armia gwizdała i komentowała jakby to było przedstawienie w cyrku. Bo prawdę mówiąc to był cyrk.

Pod wieczór, mimo iż nie usłyszeliśmy tego jeszcze oficjalnie, było już pewne, że ruszamy dalej. Czas uciekał i utrzymywanie całej armii w nieróbstwie pod zamkiem nie miało zupełnie sensu. Zwłaszcza, że załoga liczy zapewne najwyżej ze stu ludzi, więc dałoby się zablokować ją nawet jedną rotą piechoty. Nasz rotmistrz ogłosił więc nieoficjalne pogotowie bojowe i kazał się pakować. Nie cierpię spać w zbroi, ale cóż poradzić, rozkaz to rozkaz.

P.S. - Oczarowania rogacizną ciąg dalszy. Dla zabawy mój potłuczony pocztowy bódł się z kozłem. Nie odniósł jednak żadnych obrażeń. Niestety.

Drogi pamiętniczku!

Czy wiesz, że jedna koza potrafi zjeść sama cały koc? Coś niesamowitego! Ale to i tak nie umywa się do przedstawienia, jakie dziś miało miejsce. Nazywało się ono "Wieża błaznów". Na kółkach w dodatku. Kiedy ta wielka oblężnicza wieża runęła Ysen zaczął mądrze kręcić głową i wytykać błędy konstrukcyjne. Zabawne, ale wcześniej mu jakoś umknęły. Poza tym doszło w łonie roty niemalże do mordobicia, gdyż nie mogli dojść do porozumienia co do nomenklatury. Większość mówiła po prostu wieża oblężnicza, Ysen jednak uparcie nazywał ją hulajgrodem, a Daerian z uporem godnym lepszej sprawy udowadniał, że to beluara. Wszyscy patrzyli na nich jak na oszołomów, ale oni są chyba przyzwyczajeni.

Karwan zdołał wreszcie odkupić od kogoś siodło, przez co jest bardzo szczęśliwy. Kozy też. Geminus napisał odę do kóz, którą zaśpiewał na przy naszym ognisku, pięknie imitując nordliński akcent. Główne zainteresowane meczały z ukontentowaniem, a cała niemalże rota z równym ukontentowaniem ryczała. Ze śmiechu oczywiście. Gąsiorek się upił i właśnie tańczy z kozą oberka. Nawet nieźle im idzie.

7 Czerwca 5243 roku,

Jak przewidywaliśmy, ogłoszono dzisiaj rozkaz wymarszu. Książę trochę się zdziwił, że tak szybko się przyszykowaliśmy do drogi, wodzowie woleli mu jednak nie mówić, iż wiedzieli o wymarszu już wczoraj, a tylko czekali aż ochłonie. Wysłano magiczną wiadomość do podjazdów, by podać im nowy punkt zborny. Póki co, wszystko idzie jak po maśle, nie licząc tego, że całą armia ma kaca, bo taką zabawę, jak ta przy oblężeniu, trzeba było opić.

P.S. - pół roty tańczące po pijaku walca z kozami to niezapomniany widok. Na szczęście wszyscy Nordlingowie odeszli od nas daleko po koncercie Geminusa, bo to my mielibyśmy opinię kozolubów. A wszystko oczywiście przez Wgryza, którego mania udzieliła się wszystkim. Mało brakowało, a te potwory zjadłyby cały obóz, teraz na szczęście pędzą je razem z resztą stad. Nie podoba mi się jednak mina tego wariata. On coś knuje.

Drogi pamiętniczku!

Chyba się zakochałem.


8 Czerwca 5243 roku,

Zrobił to. Kupił kozę. Nawet imię jej nadał! Pozostałym się to bardzo spodobało, bawią się teraz w coś co nazywają Kultem Chimerii. Chimeria to ta koza, jakby były jakieś wątpliwości. Rotmistrz wspominał coś o zamawianiu nowej chorągwi, na której koza by była przedstawiona w glorii chwały. Zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie zaciągnąłem się do trupy cyrkowej, zamiast do wojska.

Drogi pamiętniczku!

Teraz nasza rota ma oficjalną maskotkę - białą kózkę o imieniu Chimeria, dla przyjaciół Chimi. Wszyscy są zadowoleni, dokarmiają ją, czeszą, oddają jej wręcz boską cześć. Wyjątkiem jest Ysengrinn, który albo milczy, albo wymownie patrzy w niebo, albo też grozi nam, że w pierwszym mieście pójdzie do kurii biskupiej i zgłosi nasz kult inkwizycji. Podobno koza to w niektórych ludzkich religiach symbol zła i lubieżności. Gdy tylko Ysen nas o tym poinformował, obozowi krawcy otrzymali zamówienie na jakieś czterysta opasek naramiennych z kozią głową. Ostatecznie, skoro rota słynnego Wawrzyńca z Laxy może się nazywać "Żelazne Jeże" to my możemy się nazywać "Rozpustne Kozły", nieprawdaż?

9 Czerwca 5243 roku,

Dołączyły wreszcie podjazdy wysłane na rekonesans, przywożąc sporo żywności i wieści, że żadnych regularnych sił nie ma w promieniu trzech dni forsownego marszu. Zaczęły się jednak pojawiać oddziały chłopskiej partyzantki, które jak na razie uciekają na widok wojska, ale szybko rosną w siłę i wkrótce prawdopodobnie zaczną wojnę szarpaną. Jak wszystkie ludy pasterskie, Chimeryjczycy są diabelnie bitni, upierdliwi oraz potrafią długo żyć w warunkach, jakie każdą regularną armię by zdziesiątkowały. Nie wspomnę już, że bicie śmierdzieli w baranich kożuchach to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej.

Rotmistrz ogłosił, że teraz my ruszamy na zwiad. Ponieważ przypuszczalnie właśnie chłopi będą naszym przeciwnikiem, na dowódcę naszego oddziału wybrał najlepszego w rocie eksperta od zwalczania partyzantki - mnie. Mocno wątpię, by chimeryjscy wieśniacy znali i stosowali taktykę Elfów Borowych, z którymi swego czasu walczyłem i które poszczerbiły mi łeb, ale chyba lepsze moje umiejętności niż żadne. Bogom dzięki Obiekt Kultu zostaje przy taborze. Wszyscy kultyści ślubowali, iż rota zdobędzie sławę godną zaszczytnej nazwy Rozpustnych Kozłów, jaką przyjęliśmy wczoraj. Zaiste, nazwa w sam raz dla zwycięzców straszliwych kozodojów, władających śmiercionośnymi kijami i niechybnymi kamieniami.


10 Czerwca 5243 roku,

Do diabła, w złą godzinę napisałem wczoraj o elfach, musiały to te cholerne złe duchy usłyszeć. Co prawda jak na razie nic strasznego się nie wydarzyło, ale to co się wydarzyło niczego dobrego nie wróży. Zacznę może jednak od początku…

Nie oddaliliśmy się od głównych sił na dwie mile, gdy usłyszeliśmy zgiełk bitwy. Postanowiliśmy oczywiście sprawdzić co jest grane, więc ruszyliśmy z kopyta. Wkrótce naszym oczom ukazała się garstka konnych osaczona przez hordę Chimeryjczyków, dokładnie tak dzikich jak sobie wyobrażałem. Przez ułamek sekundy dziwiłem się, co ci rycerze tu robią, ale wkrótce spłynęło na mnie światło oświecenia. A konkretnie - ujrzałem, kim był dowódca konnych i to było samo w sobie wyjaśnieniem. Był on Elfem.

Oczywiście miał na sobie zbroję razem z hełmem, więc nie widziałem ani skrawka jego ciała, ale nie było wątpliwości. Co prawda nie tylko Elfy noszą dziś białe zbroje, czyli nie zakryte tuniką, gdyż jest to dzisiaj coraz modniejsze; nie tylko Elfy swoim koniom zakładają metalowe naczółki z rogiem jednorożca, wreszcie nie tylko Elfy malują koniom grzywy. Ale tylko Elf pomalowałby sobie zbroję błyszczącą, błękitną emalią, tak samo jak tylko Elf obwiesiłby swego konia dzwoneczkami, których rozkoszne dzwonienie słychać było nawet mimo zażartej walki; wreszcie tylko Elf pomalowałby grzywę i ogon swego konia na tęczowo. Bo, mówiąc szczerze, Elfy to największe szajbusy z jakimi się spotkałem i ten nie był wyjątkiem.

Elf czy nie Elf, najwyraźniej był po naszej stronie (o ile Elfy kiedykolwiek są po czyjejkolwiek stronie) więc ruszyliśmy im na pomoc. Zbytnio się nie zmęczyliśmy, bo hołocie wystarczyło, by nas zobaczyć i usłyszeć nasze dzikie ryki i już wiali aż się kurzyło. Wcześniej jednak zdążyli zrzucić Elfowi hełm, prze co mogliśmy podziwiać burzę blond włosów, której nie powstydziłaby się królewna. W pierwszej chwili nie bardzo wiedziałem, czy to Elf czy Elfka, gdyż nigdy nie byłem dobry w odróżnianiu ich, a obydwie płcie są do siebie niepokojąco podobne. W drugiej chwili zresztą również, gdyż ani tembr głosu, ani imię które podało (a którego nie jestem w stanie ani wymówić, ani sobie przypomnieć) to coś nie pomogło mi w tej kwestii, dopiero Daer, widząc jak się męczę, szepnął mi na ucho, że to facet. Pozostaje mi mu wierzyć.

W rozmowie indywiduum było jak każdy przedstawiciel swej przeklętej rasy: dziwne. Pomijając, że oczy płonęły mu szaleństwem, to po prostu nie lubię, gdy rozmówca zaczyna od kwiecistego powitania, potem, słuchając mnie, przekrzywia głowę jak małe dziecko obserwujące ciekawe zwierzątko, a następnie ni z tego ni z owego zaczyna się ironicznie uśmiechać. Zdołałem jednak powstrzymać nagłą chęć przywalenia mu. Wgryz na szczęście też. Elf i jego ludzie odjechali w stronę sił głównych, do których podobno zmierzali już wcześniej, ale się zgubili. My również ruszyliśmy w swoją drogą, mając nadzieję, że coś ich zeżre po drodze.

Drogi Pamiętniczku!

Myślę, że znalazłem pierwszą ofiarę dla naszej Wspaniałej Bogini. Czyż może być lepszy dar dla Bogini niż ociekające jeszcze krwią serce Wysokiego Elfa? A twierdzenia profanów, że drowy to prymitywy których wrażliwość religijna zatrzymała się na poziomie późnej epoki kamienia to zwyczajna propaganda jednostek zbyt prostackich, by zauważyć mistyczną symbolikę usuwania organów.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.