Opowiadanie
Memuary
IV Tydzień
Autor: | Ysengrinn |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy, Komedia |
Uwagi: | Przemoc |
Dodany: | 2005-10-13 22:06:54 |
Aktualizowany: | 2005-10-13 22:06:54 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
28 Maja 5243 roku,
Pierwsze starcie! Wreszcie skrzyżowaliśmy miecze z przeciwnikiem innym niż śmierdzący chłopi. Najwyraźniej ktoś nas zauważył i doniósł lokalnemu baronowi, skoro ten ruszył ze swoją drużyną by nas zatrzymać przy brodzie rzeki Kossy. Miał pecha, gdyż przybyliśmy nim zdołał przygotować obronę, czyli powbijać w nurt zaostrzone pale i zbudować na brzegu wał ziemny. Przebyliśmy bród szarżą, rozpędzając lub zabijając pracujących przy fortyfikacjach wieśniaków i zmuszając barona(sądząc po herbie jakiś krewny Aichingerów) do przyjęcia bitwy. Miał trzydziestu paru konnych i sto kilkadziesiąt pieszego luda, ale takiego autoramentu, że śmiechem byśmy ich zabili. Gdy jazda barona szykowała się do bitwy, nasi strzelcy puścili salwę z kusz, niewiele zresztą krzywdy im robiąc, ale raniąc liczne konie i zabijając paru pocztowych. To do tego stopnia ich zmieszało, iż zaczęli się kręcić na wszystkie strony w zupełnym chaosie i przestali słuchać rozkazów, zachowując się jak nie przymierzając kurczaki bez głów. Wtedy my uderzyliśmy w nich i bez trudu rozbiliśmy, kładąc trupem kilku, reszta zaś uciekła, mając naszą pogoń na karku.
Piechota nieprzyjacielska zwiała na sam nasz widok, a ci, którzy zostali, uciekli gdy znieśliśmy ich konnicę, bitwa była więc skończona. Oprócz kilku lekko rannych nie ponieśliśmy żadnych strat. Schwytaliśmy, w czasie bitwy i później w pogoni, siedmiu rycerzy, którzy zaklinali się, że ich rodziny zapłacą za nich majątek oraz przejęliśmy całkiem spory tabor przeciwnika. Messidorskie rycerstwo po raz któryś z kolei udowodniło, że dobrobyt jest wrogiem cnoty i robi z dzielnych wojów skończone łajzy. A przede wszystkim - że pospolitaki nie dostoją w polu nam, profesjonalistom.
29 Maja 5243 roku,
Korzystając z okazji, że rozbiliśmy siły obrońców, a nic nie wskazywało, by jakiekolwiek inne wojsko broniło kraju, Dowódca Sambor postanowił, że wkroczymy do najbliższej wsi i zdobędziemy żywność. Ledwie zresztą zdążyliśmy, bo, sądząc po rozgardiaszu w owym siole, chłopi zostali ostrzeżeni przez uciekinierów z pola bitwy i szykowali się do drogi. Ułatwiło nam to zresztą zadanie, bo mniej było ładowania na wozy, wystarczyło ich przepędzić i ruszać. Wgryz zasugerował, by zabrać również wieśniaczki, co spotkało się z powszechnym aplauzem. Ja zasugerowałem, by wszystkich mężczyzn i dzieci spędzić do stodoły i podpalić ku przestrodze, co spotkało się z jeszcze większym aplauzem. Niestety Sambor miał inne zdanie. Krótko streścił co sądzi zarówno o drowach i ich chuciach, jak również o zakonnych metodach walki. Powstrzymałem się od komentarza, acz potrafiłbym równie krótko streścić, co ja sądzę o nim. Gdy rota ponownie się zbierze nie omieszkam jednak podzielić się z rotmistrzem swą opinią o Samborze i jego rozumieniu sztuki wojennej. A raczej niezrozumieniu.
Zebrawszy całą żywność i spędziwszy stada rozpoczęliśmy powrót do sił głównych, które powinny już być niedaleko. Zadanie zostało wykonane lepiej niż dobrze, dzięki naszym podjazdom przeciwnik musiał podzielić swe i tak szczupłe siły, przez co raczej nie zdołał przeszkodzić, nie mówiąc już o powstrzymaniu całej armii. Dzięki łączności z pozostałymi podjazdami dowiedzieliśmy się, iż niektóre z nich napotkały znacznie większe siły niż my, niektórzy musieli nawet zrezygnować ze starcia. Nigdzie jednak nie byli ścigani, co oznacza, że przeciwnik całkowicie stracił inicjatywę i nie ma pojęcia o naszej sile. Główne siły bez przeszkód opanowały bród na rzece Meluzynie, jedyne miejsce, gdzie szczupłe siły pogranicza mogły się pokusić o dłuższe zatrzymanie tej masy wojska. Nasze podjazdy, tak jak mieliśmy nadzieję, zmyliły ich co do kierunku marszu sił głównych. Przeprawa przez Meluzynę zajmie co najmniej dwa dni, więc powinniśmy zdążyć dołączyć. Do tego czasu przeciwnik powinien zdać sobie sprawę z zagrożenia i skoncentrować się lub spanikować i uciec. Ta pierwsza możliwość ma sens tylko jeśliby zamierzali kapitulować, bo walka z nami byłaby beznadziejna. Zdarzają się jednak rycerze, którzy bronią spraw beznadziejnych, nic nie jest więc pewne.
Drogi pamiętniczku!
Nasz dowódca Sambor okazał się frajerem i burakiem. Gdy zaproponowałem zabranie do obozu kobiet ze wsi(oczywiście dla bezpieczeństwa, bo w końcu czas wojny i kto wie co może je spotkać) zamiast zbić moje argumenty pojechał mi po rodzinie. Wyjątkowo moje zdanie poparł Ysen(który zaproponował dodatkowo, żeby resztę mieszkańców puścić z dymem względnie malowniczo powbijać na pale) i, co dziwne, użył całkiem logicznych argumentów natury wojskowej(typu podwyższenie morale sił własnych i obniżenie morale przeciwnika, zasianie terroru wśród chłopów by nie występowali przeciwko nam, zdobycie przewodników z miejscowej ludności etc.). Sambor zbył to krótkim: od.........cie się, żołnierzu. Ysen nie odparł nic i przez kilka godzin się nie odzywał. To zły znak. Na wszelki wypadek wszyscy unikają stawania w przestrzeni między Samborem i Ysenem, na wypadek gdyby coś miało polecieć w stronę tego pierwszego. Idą zakłady, czy będzie to nóż, topór czy głaz narzutowy.
Gąsiorek podzielił się dziś z nami swoją filozofią życiową. Jego zdaniem światem rządzą pieniądze, a miejsce kobiety jest w kuchni, przy garach. Wszystko to powiedział tonem proroka, który właśnie objawia prawdziwą naturę świata. Dość nietypowe podejście jak na rycerza, muszę przyznać. Dowód na to, iż nie należy przeceniać siły indoktrynacji romansów rycerskich. Sądząc po zachowaniu Ysena, który dalej milczał, za to niepokojąco pochylał się w stronę prawego końskiego boku, niektórzy woleliby go zindoktrynować używając topora.
Skoro już mowa o toporze Ysena: ciekawa broń, trzonek ma ze dwa łokcie długości, a całość pochodzi podobno z jakiegoś wschodniego imperium, Arii czy Arei. Większość rycerzy troczy do siodła jakąś broń dodatkową do miecza, czy to nadziak, koncerz czy morgenstern, Ysen nie jest więc wyjątkiem pod tym względem. Rzadko go używa, ale jeśli już go wyciągnie potrafi odrąbać człowiekowi głowę, nawet jeśli szyję chroni czepiec kolczy. Ponieważ ma on lekką obsesję na punkcie swojego miecza i nie wyjmuje go z byle powodu, właśnie topora używa, gdy komuś grozi. Większość z roty już wie, że jeśli Wilk zabiera się za ostrzenie tego cuda, to najwyższy czas się uspokoić, uciszyć i pochować noże. Niepokorni narażają się na uciszanie manualne.
31 Maja 5243 roku,
Tak jak przypuszczałem zastaliśmy armię w trakcie przeprawy, choć zaskoczył mnie nieco sposób wykonywania owej operacji: trzech magów o twarzach szulerów pokryło rzekę na sporej szerokości lodem, na tyle grubym, że utrzymywał ciężar czterech wozów albo dziesięciu jeźdźców. Większa część jazdy była już na tamtym brzegu i zaczęto już wysyłać następne oddziały na rekonesans. Wszyscy się ucieszyli z naszego przybycia, zwłaszcza, że przywieźliśmy dużo świeżego jedzenia. Kupcy musieli spuścić z tonu i ceny poszły w dół, choć dalej były mocno zbójeckie. Zdobycz z obozu baronowych udało nam się szybko i bez problemu sprzedać, nawet nieźle na tym wychodząc. Po staremu jadą za nami obwoźne burdele, za to jakoś nie widzę kapłanów Dadźboga. Pewnie zrobili coś głupiego jak to oni potrafią i wojsko powywieszało ich na gałęziach. Czemu oni nie są w stanie zrozumieć, że kiła kiłą, ale jak żołnierz nie ma w pobliżu baby to opada mu tak zwane morale?
Podobno przeciwnik faktycznie dokonał koncentracji, ale widząc beznadziejność sytuacji nawet nie ruszył w naszym kierunku. Dowiedziałem się, iż pociągnęli w stronę stolicy królestwa, gdzie już ogłoszono mobilizacje ogółu rycerstwa. Widać oni też nie dali się nabrać i domyśli, że chodzi o całe państwo, a nie tylko jego najbardziej zapyziałe księstwo. Nic to nie zmienia, bo Messidor zwyczajnie nie posiada sił, które by mogły stawić nam czoło. Ogół wojska zawodowego liczy cztery tysiące, a pospolite ruszenie już pokazało, ile jest warte. Wygląda na to, że nie powojujemy w tej wojnie.
P.S. - okazało się, że jeszcze zostało trochę zupy na prowiantmistrzu, którą z pomocą magów zamrożono i wlano do beczek. Naszym kolegom z innych rot wydawało się, że bardzo zabawne będzie nas nią poczęstować, na szczęście zauważyliśmy, co to za syf. Ciekawi mnie, jak bardzo ona się musi zaśmierdzieć, żeby ją wywalili.
Drogi pamiętniczku!
Dojechaliśmy. Zamtuz!
3 Czerwca 5243 roku,
Podeszliśmy pod zamek Voden, którego załoga odmówiła kapitulacji. Znajduje się on na przecięciu dwóch ważnych dróg, potencjalnych szlaków zaopatrzeniowych, więc jego zdobycie będzie miało kluczowe znaczenie dla powodzenia dalszej kampanii. Piechota buduje wokół zamku umocnienia polowe, część zaś ścina drzewa na budowę machin oblężniczych. Zapowiada się dłuższy postój, bo mamy wyruszyć dopiero gdy przygotowania będą ukończone. Podobno wodzowie ostro debatują nad tym, czy brać zamek szturmem, czy też tylko blokować. Chryzostom prawdopodobnie nalega by szturmować, bo zamek ma znaczne zapasy, a okolica jak wiadomo zbyt bogata nie jest. Suczyc, jak powiadają, stara się by mu to wyperswadować, podnosząc potężne umocnienia zamku i fakt, że wojska mamy dość, by je rozdzielić, przeciwnik zaś nie zdoła wysłać odsieczy. W rzeczywistości zapewne bardziej się martwi o najemną piechotę, która wolałaby siedzieć bezczynnie niż iść do niebezpiecznego szturmu, zwłaszcza, że w zamku oprócz zapasów zboża zapewne wiele nie ma.
Skoro armia zostaje, prawdopodobnie znowu zostaną wysłane podjazdy, nie wiemy jednak, czy i my tym razem ruszymy. Zdania są podzielone: jedni wolą obozowe dziewki i ciepłą strawę, inni nie chcą czekać, aż miejsce postoju zmieni się w skupisko odchodów i epidemii. Ja jestem za podjazdem, bo w oblężeniu i tak nie będziemy potrzebni, a tylko utrudnimy aprowizację, zwróciłem jednak rotmistrzowi uwagę, że Sambor nie nadaje się na dowódcę podjazdu. Brak mu zarówno wyobraźni, jak i zdolności pojmowania zamysłu taktycznego przełożonych. Rotmistrz potakiwał każdemu słowu i powiedział, że przemyśli sprawę, mam jednak wrażenie, że niekoniecznie zrozumiał co do niego mówię.
P.S. - Wgryz przeżywa fascynację tutejszymi kozami. Bez komentarza.
Drogi pamiętniczku!
Wreszcie postój! Wreszcie można będzie na dłużej zejść z siodła, rozprostować nogi, poganiać dziewczyny, zjeść ciepły i smaczny posiłek, poganiać dziewczyny, przespać się pod namiotem, poganiać dziewczyny. Dostawy żywności jak na razie przychodzą często i regularnie, więc żyć nie umierać. Wypada cieszyć się życiem, bo im dalej w kraj nieprzyjaciela tym gorzej będzie, zaprawdę powiadam. Rozrywek zresztą w obozie nie brakuje. Z praktycznie każdym można pograć w kości, z niejednym w karty; w obu tych grach dopisuje mi szczęście, przynajmniej tak długo, jak ktoś nie zacznie się interesować moimi kośćmi lub kartami. Z Krasnalami można pograć w kule, z jeźdźcami w rzut podkową, wreszcie z kusznikami w strzelanie do tarczy. Niektóre zamtuzy raz na jakiś czas oferują taniec egzotyczny, o innych atrakcjach nie wspominając. Czasem jednak wystarczą drowowi najprostsze rozrywki. Jedną z nich jest obserwacja przyrody, konkretnie kóz.
Nigdy bym na te zwierzęta nie zwrócił uwagi, gdyby nie to, że pewnego dnia po zabawie nie miałem siły nic robić, a tylko patrzyłem na zdobyczne zwierzaki. One są niesamowite: żrą praktycznie wszystko. Nawet siodło Karwana wrąbały ze smakiem, podobnie jak jedne z gaci Ysena. Niestety moi współtowarzysze wrócili, nim zdążyłem sprawdzić, czy cięciwy karwanowej kuszy też zjedzą. Jak to buraki, nie popisali się poczuciem humoru.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.