Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Memuary

VI Tydzień

Autor:Ysengrinn
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Komedia
Uwagi:Przemoc
Dodany:2005-10-13 22:17:39
Aktualizowany:2007-04-16 23:44:41


Poprzedni rozdział

11 Czerwca 5243 roku,

Dopiero dziś udało nam się znaleźć wieś, która się nas nie spodziewała. Dwie wcześniejsze były opuszczone, nie licząc kilku kawałków apetycznego, owczego sera, niewinnie sobie leżącego na środku chałupy i wręcz zapraszającej. Na szczęście w pobliżu znaleźliśmy kilka zdechłych szczurów, więc nie mieliśmy ochoty do degustacji. Zabraliśmy je mimo to na wypadek, gdyby ktoś z innej roty był przypadkiem amatorem tego przysmaku.

Ponieważ w ostatnim czasie morale naszego oddziału bardzo poszło w górę kosztem dyscypliny, postanowiłem coś zrobić w tym kierunku, by obie te wielkości zrównoważyć. Pod koniec dnia całkiem ochrypłem i zapewniłem sobie dozgonną nienawiść moich podopiecznych, ale przynajmniej zaczęliśmy ponownie przypominać armię. Oprócz tych paru, którzy dyskutowali i których zmiotłem z siodła, bo oni przypominają rozdeptane robaki. Dobrze, że w tej wiosce są zapasy, bo nasze ćwiczenia potężnie wymęczyły konie.

Przy okazji postanowiłem wypróbować taktykę walki z chłopami, o której słyszałem od moich braci. Oczywiście banda ignorantów nie uwierzyła, że może być ona skuteczna. Z udowodnieniem, kto ma rację trzeba będzie trochę poczekać, gdyż mieszkańcy napadniętej wsi nie wyrazili chęci współpracy w manewrach.

P.S.

Taki duży, taki mały może kozę czcić!

Taki gruby, taki chudy może kozę czcić!

Taki ja i taki ty może kozę czcić!

Taki ja i taki ty może kozę czcić!

Oto refren przyszłego hymnu naszej roty. Ponieważ nasz dzielny kronikarz? wróć. Jeszcze nie napisałem co to za kronikarz. Otóż nasz dzielny rotmistrz wozi zawsze ze sobą opasłe tomiszcze ze szczytnym celem przekazania go jakiemuś klasztorowi, gdy będzie już w nim zapisana wspaniałą historia jego oddziału. Ponieważ sam jest niepiśmienny(za to potrafi ładnie wykaligrafować swój podpis) uzupełnianiem tej knigi zwykle zajmował się ktoś, kto tę jakże trudną i niebezpieczną sztukę opanował. I był na tyle głupi, że dał się w to stanowisko wrobić.

Niestety nasz kronikarz zachorował i to ciężko, więc wszyscy uznali, że konieczny jest zastępca, zwłaszcza w tak historycznym okresie jak teraz. Oczywiście padło na mnie. Dlatego też to mi została powierzona owa kniga i to ja mam zapisywać wszelkie godne upamiętnienia szczegóły. A czyż może być coś bardziej godne upamiętnienia niż Hymn do Kozy? Pozostaje mieć nadzieję, że inkwizycja również jest niepiśmienna.

Drogi Pamiętniczku!

Nasze bóstwo będzie miało hymn! Wspaniały bard, herold Kozy Geminus powoli tworzy swe wiekopomne dzieło, przed którym zadrżą narody i od którego w proch rozpadną się mury wszystkich miast. Pierwsze słowa znalazły się już w Wielkiej Kronice Roty Rozpustnych Kozłów, dzięki wysiłkowi kronikarza Ysengrinna. Który to kronikarz jeszcze nie wie, że otrzymał zaszczyt bycia głosicielem koziej chwały. Jego poprzednikowi nieszczęśliwie zeszło się z tego świata dosłownie w momencie wymarszu. Oby Koza zaopatrywała jego duszę w mleko i ser nieśmiertelności.

P. S. Jeszcze nie wiem, co zrobię Ysenowi za tę całodzienną tresurę, ale wiem już jak bardzo go będzie bolało: bardzo bardzo. Nie mogę się doczekać powrotu do obozu?

P.S. Ku Chwale Kozy!


12 Czerwca 5243 roku,

Kolejne starcie z wrogiem zakończone sukcesem, choć mało satysfakcjonującym. W pierwszej chwili nawet wyglądało na to, że przegramy, na szczęście tylko dla niewprawnego oka. Mianowicie wściekła swołocz wypadła z lasu, zaryczała dziko i obrzuciła nas kamieniami. Gdybyśmy mieli nasze wspaniałe destriery wdeptalibyśmy ich w ściółkę leśną, niestety nie było o tym mowy. Koń bojowy z trudem wytrzymuje na wikcie obozowym, a cóż dopiero mówić o tych ochłapach, dostępnych w czasie podjazdu. Ponieważ mogliśmy wziąć ograniczoną ilość owsa jechaliśmy na zwykłych podjezdkach, a te płoszą się od byle czego.

Zazwyczaj jestem tolerancyjny, ale za to, że z winy tych chabet pogoniła nas banda dzikusów, poważnie rozważam zdegradowanie ich do psiego żarcia(to znaczy my na to mówimy psie żarcie, ale tak naprawdę je to nasza piechota; w sumie niewielka różnica, ot, psy mniej śmierdzą). Głupie bestie nas poniosły i uciekały aż się za nami kurzyło. Dopiero po jakimś stajaniu uspokoiły się na tyle, byśmy mogli wyhamować je i utworzyć szyk. Zgodnie z taktyką moich braci utworzyliśmy jeden szereg, po czym zaszarżowaliśmy z równie jak oni dzikim rykiem. Bo zapomniałem dodać, że ci idioci pobiegli za nami i wyszli na otwartą przestrzeń. A gdy już pruliśmy w ich stronę oczywiście spanikowali, rzucili wszystko co mieli i uciekli(nie żeby pozostanie w miejscu im wiele dało, ale przynajmniej zginęliby z honorem; z drugiej strony chyba za wiele wymagam?). Na ich nieszczęście zrobili to dość daleko od lasu więc bez trudu ich dogoniliśmy i wysiekliśmy. No może nie wszystkich, ale większość. Byliśmy tak wściekli, że nie zatrzymaliśmy się i wjechaliśmy za niedobitkami do lasu. To znaczy konie wjechały, nas zgarnęły gałęzie. Ja zabiję tego, który wymyślił by wziąć zwyczajne siodła, bez wysokich łęków.

Mieliśmy jednak sporo szczęścia w nieszczęściu - konie się szybko znalazły, widać chłopstwo zwiewało tak szybko, że bało się oglądać za siebie. Zbroje co prawda nie uchroniły nas przed bolesnym spotkaniem z Matką Ziemią, ale przynajmniej gałęzie nie wydłubały nam oczu. Dzięki temu już wkrótce byliśmy znowu w siodłach i mogliśmy przed całym światem udawać, że nic się nie stało. I modlić się, by świat nie widział naszych uwalanych trawą tyłków.

P.S.

Koza wszystko zjada, co jej odpowiada!

Dobrze najedzona jest zadowolona!

Kto Kozę bije - ten już nie żyje!

Nic się nie zmarnuje, bo wszystko przeżuje!

Bez komentarza...

Drogi Pamiętniczku!

Ku chwale Kozy! Odnieśliśmy dziś wielkie zwycięstwo! Nieważne co mówią defetyści - zwycięstwo to było wielkie i kropka! Gałęzie powbijane między płaty pancerza? To z tej przyczyny, że wróg napadł nas, gdy bohatersko przedzieraliśmy się przez leśne ostępy. Ślady trawy na plecach? Walka okazała się tak męcząca, że gdy się skończyła legliśmy zmęczeni na trawie. Taka jest wersja oficjalna i jej się będziemy trzymać. Wymagać to będzie jednak uciszenia zgrai defetystów i dywersantów. No i zmuszenia Ysena, by właśnie taką wersję napisał w Wielkiej Kronice Roty Rozpustnych Kozłów. Nie będzie to łatwe, gdyż większość chłopaków albo nie umie czytać, albo udaje, że nie umie(jak ja; dlatego piszę cię tylko runami drowów).

A tak poza tym - Ysengrinna to łotr i zdrajca. Zabronił mi jechać z poduszką na siodle, bo jego zdaniem to nie przystoi żołnierzowi. Na moje pytanie, czy przystoi rycerzowi, dodajmy, że na nie swojej poduszce, odparł, że jego zbroja więcej waży. No cóż, zobaczymy kto jutro będzie taki dowcipny. Ku Chwale Kozy!


13 Czerwca 5243 roku,

Muszę znaleźć innego pocztowego. Mogę mu wybaczyć, że jest złośliwy, w końcu pochodzi z diabelskiej rasy. Mogę ścierpieć, że lata za babami jak kot z pęcherzem, to w końcu normalne u ludzi niskiego stanu. Mogę nawet udawać, że nie widzę jego niesubordynacji bezczelności. Ale za wpuszczenie mi pod pancerz czerwonych mrówek utłukę go jak psa.


15 Czerwca 5243 roku,

Przez ostatnie dni nie działo się nic specjalnego, natomiast dziś? Dziś zadarliśmy ze smoczą rasą. Ale po kolei, najpierw początek. Na początku było słowo. To słowo brzmiało ?tam jest jakaś ścieżka?. W czasie wojny ścieżka mogła oznaczać, że na jej końcu znajduje się kryjówka wroga, albo nawet chłopska przechowalnia dla dobytku na czas wojny. Nie wypadało więc nie sprawdzić, zwłaszcza, że choć prowadziła w teren skalisty to była zdatna dla koni. Spotkała nas niespodzianka. Żarcia na końcu ścieżki nie było, sił wroga na szczęście też. Za to było coś, czego się nie spodziewałem zobaczyć.

Setki lat temu, przed tym, gdy przybyli tu nasi przodkowie, te tereny zamieszkiwali już ludzie, zwani Dasami. Byli od nas inni, ale nie aż tak, jak inne są elfy czy krasnoludy. Największą różnicą był stosunek do otaczającego nas świata. My wiemy, że Najwyższy stworzył nas na swe podobieństwo i oddałam świat we władanie. Dasom była ta wiedza nieznana, dlatego też starali się przypodobać tym siłom. W niejednym zapadłym rejonie czci się jeszcze prymitywnych bożków natury, czy pod postacią pokracznych karzełków, czy koziogłowego człowieka z gigantycznym fallusem, że nie wspomnę o niezliczonych wcieleniach bogini-matki, niemalże identycznych Lol, której cześć oddają drowy. Wszystkim tym bałwanom i idolom składali cześć, odprawiając na ich cześć rozpasane orgie oraz oddając im w ofierze zwierzęta, płody ziemi, a nieraz i własne dzieci. Wśród setek innych uwagę zwraca kult, jakim darzono(i darzy się do dziś) plemię Żmijów. Zazwyczaj czci się jego drobnych przedstawicieli, chcąc zapewnić sobie dostatek. Czasem jednak cześć oddaje się olbrzymom, wielkim jak chłopska chałupa. Tak było w tym przypadku.

Nie, nie znaleźliśmy samego smoka. Natrafiliśmy za to na kamień, którego funkcja jako ołtarza była oczywista. Może inaczej. Byłaby oczywista nawet wtedy, gdyby nie była do niego przykuta dziewica. I gdyby nie miał on na sobie ciemnobordowych zacieków. Nie trzeba było wielkiego umysłu by domyśleć się, że zazwyczaj smokowi składano w ofierze owce czy inne tego typu rzeczy, a dziewica była rodzajem premii. Albo łapówki, zależy jak na to spojrzeć. W każdym bądź razie - miała nakłonić smoka do zabawy z nami.

Dziewica, jak z niejakim trudem udało nam się dowiedzieć, nazywała się Ika. Była kapłanką jakiejś dziewiczej boginki, co znaczyło, że tu również dziewice są towarem deficytowym, gdyż w przeciwnym wypadku chłopi raczej by się nie narażali na gniew owego bóstewka. Albo, że ta skieruje gniew na smoka i że upieką dwie pieczenie na jednym ogniu. Oczywiście natychmiast ją odwiązaliśmy i oddaliliśmy się, nie zważając na jej klątwy i groźby. Gdy byliśmy z powrotem na głównym szlaku Wgryz zaproponował, byśmy złożyli ofiarę Kozie z nowej zdobyczy. Na protesty pozostałych uspokoił ich, że nie zamierza składać w ofierze kapłanki, a jedynie jej dziewictwo. Dostał w łeb. Po jakimś pół godziny ostrzegł nas, że dopóki mamy ze sobą smoczą dziewicę grozi nam niebezpieczeństwo zemsty ze strony tego ohydnego płaza. Zaproponował, że usunie zagrożenie szybko i bezboleśnie. Dostał w łeb po raz drugi. Było cicho przez następne pół godziny, po czym zaczął się głupio i drapieżnie zarazem uśmiechać. Dostał po raz trzeci, profilaktycznie. Mam jednak wrażenie, że coś knuje.

Drogi Pamiętniczku!

Ludzie to paskudne stworzenia. Żadne inne, nawet Trolle i Gobliny nie są zdolne do tak ponurych, obrzydliwych i wypaczających sam sens istnienia wizji, do jakich zdolni są ludzie. Albowiem ludzie wpadli na pomysł, ba, uznali go wręcz za nakaz religijny, by wprowadzić w życie najstraszliwszy z możliwych sennych koszmarów?

Celibat?

Ale ja nie zamierzam się na to zgodzić. Nawet mimo tego, że Ysengrinna stara się jak zwykle torpedować moje plany, nie poddam się! Mam nawet plan, genialny w swej prostocie. Dziś pełnię pierwszą wartę razem z Karwanem. Wystarczy, ze napoję go moim środkiem na dobry sen, a miłość i sprawiedliwość zatriumfuje. Ku Chwale Kozy!!!

P.S. Zbliżamy się z powrotem do obozu. Łatwo to stwierdzić, gdyż na tym etapie działań wojennych każda armia wytwarza ilości smrodu dostateczne, by sprowadzić zagładę na całą smoczą rasę. Jedynymi istotami odpornymi na to są weterani i dziewki wszeteczne, gdyż jedni i drugie (specjaliści uważają ich nawet czasem za samca i samicę jednego gatunku, choć zdarzają się i chłopcy wszeteczni) są całkowicie do tego morderczego środowiska życia przystosowane. Taki Ysen na przykład na moje uwagi odparł z rozbrajającym zdziwieniem ?jaki smród??. Natomiast ja i Dearian, jako istoty z gruntu czyste i niewinne, przeżywamy istne katusze.

16 Czerwca 5243 roku,

Jedziemy do punktu spotkania z silami głównymi. Raczej nie będą zadowoleni na nasz widok, bo żywności mamy śmiesznie mało, ale przynajmniej przepatrzyliśmy teren i wiemy, że poza chłopskimi bandami nie ma tu sił mogących nam zaszkodzić.

PS - dziś rano znaleźliśmy Wgryza sparaliżowanego, powyginanego i z dziwnym wyrazem twarzy. Póki co przywiązaliśmy go do siodła i wieziemy, ale jeśli do jutra wieczór mu nie przejdzie to każę go odwiązać i zostawić.

P.S. 2

Wszyscy słudzy Mroku, mają Kozę z boku!

Bo Kozy potęga z Piekła tutaj sięga!

Najpiękniejsze zwierzę - złóż mu coś w ofierze!

Jaka by nie była w Kozie drzemie siła!

17 Czerwca 5243 roku,

Dojechaliśmy do obozu późnym wieczorem. Oczywiście Elf już na nas czekał, to znaczy może niekoniecznie na nas, ale był w obozie. Sposób w jaki zachowuje się w stosunku do Kaia z Edimis każe mi się poważnie zastanawiać, czy aby faktycznie jest facetem, ale o tym innym razem. Dziś muszę opisać co nas spotkało. Tym czymś był smok.

Jak się okazało, bydlak faktycznie nam nie darował i powlókł się, a może i nawet poleciał, w ślad za nami. Zbyt imponujący to on nie był, widywało się potwory wielkie jak stodoła, a ten był niewiele większy od wozu z sianem. O dziwo należał do tych bestii, co to im się wydaje, że jeśli zaczną się dwornie i rycersko zachowywać, to zawstydzą samych rycerzy. Zażądał więc zwrotu dziewicy, ewentualnie zaś uczciwego pojedynku. Nalegał jednak, by wydelegować mu rycerza sans peur et sans reproche. Ponieważ mieliśmy tylko jednego szybko wypchnęliśmy Daeriana do przodu. Dzielny rycerz i potężny smok wymienili honory i rozpoczął się epicki pojedynek. Wprost niezmiernie epicki, jak całą ta wyprawa.

Rozpoczęło się od jednoczesnej szarży na siebie nawzajem. Na kilka kroków przed smokiem Daer nagle odbił w bok, pozwalając bestii się ominąć i dźgając go włócznią w bok głowy. To smoka oczywiście wkurzyło. Szybko się odwrócił i ponownie zaszarżował, sytuacja się jednak powtórzyła. Zabawa taka trwała dobrą chwilę, nasz kawaler nie wziął jednak pod uwagę zmęczenia swego wierzchowca, który niedługo zaczął charczeć. W pewnym momencie biedaczysko zmyliło krok i się potknęło. Smok natychmiast wykorzystał okazję i wyrzucił głowę do przodu, z wyraźnym zamiarem odgryzienia łepetyny Daera. Ten jednak jakimś niewyjaśnionym cudem wbił przypadkiem przed sobą tok włóczni w ziemię, tak, że ostrze skierowało się do tyłu; ciąg dalszy dość łatwo przewidzieć. Dość powiedzieć, że Ika uznała to za znak niebios i zgodziła się nie uciekać, a Wgryz ocknął się z paraluszu i omal nie umarł ze śmiechu. Gdybyście kiedyś przejeżdżali tamtędy niech was nie zdziwi wielki głaz nagrobny z napisem: ?Rzeszoto, smokobójca, poległ obowiązek swój dzielnie spełniając?.

P.S. Oczywiście napis wykuł jedyny piśmienny, czyli ja. Myślałem, że skonam.

P.S. 2 W obozie przywitał nas potężny transparent "Fitai s pofrotem Fritz! Tenskniuyśmy - Twoie Lola, Lula i Lala". Czyż to nie słodkie?

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.