Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Horteks-Szczur

Singin ebałt lajf

Autor:Moonlight
Korekta:Teukros
Serie:Twórczość własna
Dodany:2005-08-15 16:20:33
Aktualizowany:2007-12-04 21:37:42


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Kolejna część epopei dresiarskiej. Czyli dowód na to, że świat poczeka na dresiarza, jeśli dresiarz ma do obalenia piwko pod blokiem.

A Alfredzik jest mój, siedzi u mnie na biurku i sama mu uszyłam kalesonki i pelerynkę!

Horteks-Szczur

odc. 2

Singin ebałt lajf

Posterunkowy Wyczesany miał ciężki dzień. Wszystko zaczęło się, kiedy komendant Wklęsły zamknął na klucz w służbowej piwniczce karty i ruletkę skonfiskowane z nielegalnej jaskini gry. Komendant, jako praktykujący katolik, twierdził, że hazard w godzinach pracy kłóci się z wartościami chrześcijańskimi. Kazał swoim podwładnym pozwracać powygrywane elementy umundurowania i uzbrojenia. Wybrał na to dobry moment, bo młodszy aspirant Równoległy wygrał właśnie od sierżanta Rączki gwizdek i szelki. Posterunkowy Wyczesany ochoczo przystąpił do wykonywania polecenia służbowego, ale został pogryziony przez sierżanta Rączkę przy próbie odzyskania swojej kolekcji kolorowych długopisów.

Nie spodobało się to chyba komendantowi, bo poczerwieniał na twarzy i zaczął czynić pewne uwagi obrażające matkę posterunkowego Wyczesanego, który nie był przecież niczemu winien! Ale, jak wiadomo, nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Następnie komendant kazał zdjąć pranie wiszące pod sufitem i przeprasować jego koszule. Do pracy wziął się ochoczo sierżant Rączka. Wszystkim żal było komendanta, którego niedawno żona opuściła. W trakcie wykonywania czynności służbowych Rączce udało się wypalić dziurę w ulubionej koszuli komendanta Wklęsłego. Zachował jednak godną podziwu trzeźwość umysłu i pocieszył komendanta, że pod kamizelką kuloodporną i tak nic nie będzie widać.

To nie uspokoiło komendanta, bo zaczął zgrzytać zębami. Młodszy aspirant Równoległy stwierdził autorytatywnym tonem, że "jak zgrzyta zębami, to ma robaki". Rączka i Wyczesany pokiwali głowami ze zrozumieniem. Równoległy, jako młody ojciec, czytywał pożyteczne podręczniki o zdrowiu dziecka, z których czerpał pokłady praktycznej wiedzy.

Wtedy Wklęsły zaproponował Równoległemu, że skoro jest taki oczytany, to niech przepisze na komputerze raporty. Równoległy robił sporo błędów, i kiedy Wyczesany zaofiarował się, że skoczy do papierniczego za rogiem po korektor, komendant zrobił się bardzo, bardzo zły. Krzyczał coś o Komendzie Głównej, statystykach, ujemnej wykrywalności przestępstw i opinii społecznej. Następnie zamknął się w swojej kanciapie w towarzystwie służbowego kota Kałasznikowa i długo coś do niego mamrotał. Podwładni Wklęsłego podejrzewali u niego zaawansowaną zoofilię.

Kałasznikow trafił do nich z przydziału z Komendy Głównej, w ramach cięć budżetowych. Co prawda nie wykrywał narkotyków i nie gryzł przestępców, a na pokazach w lokalnej podstawówce nie otaczały go tłumy dzieciaków, pragnących go pogłaskać, ale był bardzo pożyteczny. Świetnie radził sobie z łapaniem służbowych myszy w służbowej piwniczce.

Dzielni stróże prawa wyruszyli więc na patrol, bo przebywanie z wyraźnie podnieconym Wklęsłym w jednym budynku uznali za zbyt daleko idące ryzyko. Posterunkowy Wyczesany zazdrościł Równoległemu i Rączce, bo ci pojechali na patrol radiowozem. Radiowóz był nowy, z darów Unii Europejskiej. Klima, odtwarzacz CD, komputer pokładowy z ciekawymi grami, taki fajny piesek na desce rozdzielczej... A w razie jakiegoś niebezpieczeństwa chłopaki zawsze mogą zablokować drzwi i włączyć syrenę. Takim to nikt nie podskoczy!

Wyczesany też wiedział, jak dbać o bezpieczeństwo. Swoje. Dlatego chodził zawsze środkiem osiedlowej uliczki, nie zaglądając w zacienione przejścia między blokami. Nie lubił się przecież denerwować. O, właśnie kątem oka przyuważył pana Henia, wyrywającego portfel jakiemuś przechodniowi. Ukłonił mu się grzecznie. Pan Henio, szef osiedlowej mafii, miał podpisaną z komendantem umowę, w myśl której - w zamian za 18% swych zarobków - miał zapewniony immunitet i drugie śniadania na komendzie. Wyczesany zawsze szczerze podziwiał wysiłki komendanta Wklęsłego w kierunku opodatkowania szarej strefy w gospodarce.

Zatarg o portfel stawał się jakby bardziej zażarty. Wyczesany przyspieszył więc kroku; nie przepadał za widokiem krwi. Tym bardziej, że jego czujne oko doświadczonego stróża prawa wypatrzyły przestępstwo. Oto na trawniku beztrosko hasał mały piesek koloru brudnej ścierki. Jego właścicielka, babcia Fela, wyprowadzała go bez smyczy i kagańca, a w dodatku deptała trawnik! Wobec takiej zuchwałości posterunkowy Wyczesany nie mógł pozostać obojętny.

Wypiął pierś, wciągnął brzuch i dopiął guzik munduru, gotów do akcji. W razie czynnego oporu zdecydowany był spałować i zakuć babcię Felę. Tak jest - lata czynnej służby Ojczyźnie sprawiły, że posterunkowy Konstanty Wyczesany nie bał się wyzwań!

- Joł - powiedział Zdzichu.

- Joł - powiedział Zbychu.

- Joł - powiedział Rychu.

- Joł - powiedzieli Krzysio i Malwinka. Szczur, siedzący na ramieniu Krzysia, nie powiedział nic, albowiem w pewnych środowiskach bezpieczniej jest się nie wychylać.

- Cool, madafaka - skomentował obecność gryzonia Zdzichu, lider "Pasków Trzech". - Ale my już mamy maskotkę zespołu. Rychu, dawaj no Alfredzika.

Alfredem okazał się gumowy kurczak, przyodziany w gustowne kalesony i zieloną pelerynkę. Miał wyjątkowo tępy wyraz dzioba, nic więc dziwnego, że tak przypadł do gustu członkom zespołu.

- To zaczynamy? - zapytał Krzysio, ostrożnie kładąc Szczura na półce, z której mógł wszystko widzieć. - To moja siostra, Malwina.

- No to czadu! - zakrzyknął Zdzichu i dodał: - Cool, madafaka! Z chlebem!

Na to hasło Zbychu ochoczo uderzył w klawisze wysłużonego keyboardu i wydobył z instrumentu coś, co przy dużej dozie optymizmu (bądź po odpowiedniej dawce stosownego ziela) uznać można było za autorską, dość swobodą interpretację znanego i lubianego przeboju "U cioci na imieninach". Zbychu cieszył się w środowiskach muzycznych opinią eksperymentatora. Sensem jego życia było wnoszenie nowego brzmienia do muzyki hiphopowej.

O ile opętańcze walenie w klawisze uznać za muzykę, to Zbychu spełniał się życiowo.

Rychu zaś był prawdziwym artystą, któremu życie nie szczędziło rzucanych pod nogi kłód i posypanych cierniami ścieżek. Potężna jego postura, okryta dresem typu "szelest", gładko wygolona glaca świecąca niczym księżyc w pełni - nic nie zdradzało Rychowego geniuszu. Objawiał się on dopiero, gdy - z pozoru niezgrabne - dłonie pewnym ruchem sięgały po pałeczki...

Po innych cymbalistach ni widu, ni słychu,

Bo żaden nie ośmieli się zagrać przy Rychu.

Gdyż Rychu, choć człowiek nieśmiały i skryty,

To przyleje w mordę i zostaną sznyty.

Ta fraszka uświadamia nam, dlaczego Rychu powszechnie uznawany był za mistrza wyczynowej gry na cymbałkach. I teraz - zrazu lekko niczym wiosenny wietrzyk w sadzie, z czułą wirtuozerią jął muskać pałeczkami swój nieodłączny instrument. Przymknął oczy i zdało się, że siły boskie kierują jego dłońmi...

Rychu cierpiał. Jako że ani rodzice, ani nauczyciele nie doceniali jego talentu, droga do muzycznej edukacji była przed Rychem zamknięta. I dzielił ów genialny wirtuoz ciężką dolę Janka Muzykanta, w szkole zawodowej sposobiąc się do pożytecznej i społecznie szanowanej profesji murarza. Dopiero gdy siadał przed umiłowanym instrumentem, jego nieodgadniona dotąd twarz rozpromieniała się.

Zdzichu, pozytywnie oceniając wysiłki muzyków, zajrzał do przyniesionych przez Krzysia notatek, nogą zaczął wybijać rytm i zarapował:

Trzy paski, białe paski,

Dresik i adidaski.

Czy to lato, czy to zima,

Dresik mój wszystko przetrzyma.

Noszę go ja, nosisz go ty,

Iiiii... Raz, dwa trzy!

Zbychu odegrał popisową solówkę na klawiszach. Rychu grzmotnął wirtuozersko w cymbałki.

Takie życie ja chromolę,

Mam głęboko pracę, szkołę.

Brak perspektyw, drogie piwo,

Autostrada biegnie krzywo.

W rządzie znowu pokaz draństwa,

Ja nie zniesę tego chamstwa!

Bo ja mam dreees!

W trzy paski dreees!

To jest rzecz do przewidzenia -

Dres mnie zwalnia od myślenia!

- Ach, Krzysiu - wyszeptała wzruszona Malwinka, gdy przebrzmiały czyste tony Rychowych cymbałków. - Ty przecież... umiesz pisać! To było takie piękne!

Muzykanci przez chwilę w ciszy kontemplowali głębię przesłania Krzysiowej poezji.

- Z tobą - odezwał się nagle Rychu - nasz zespół zdobędzie nagrodę Nobela!

Po tak udanej próbie naszym bohaterom nie pozostało nic innego, jak udać się na ławkę pod Zdzichowym blokiem w celu spożycia pewnej ilości produktów przemysłu browarniczego. Doświadczenie wykazało bowiem, że skoro świat przetrwał tyle lat, to nie zrobi mu różnicy jedno piwko.

To był dobry dzień posterunkowego Wyczesanego. Wesoło świecące słonko opromieniało jego drogę do chwały. Interwencje sypały się jak z rękawa. Jak gdyby specjalnie z myślą o podbudowaniu samopoczucia posterunkowego, całe rzesze ludności tłumnie przekraczały jezdnię w miejscach niedozwolonych; zbyt głośno opowiadały dowcipy o policjantach (obraza munduru, doszedł do wniosku Wyczesany, powinna być karana piętnastoma latami ciężkich robót w postaci rozbijania tłuczkiem do mięsa przydrożnych kamieni); niszczyły zieleń i ogólnie obnosiły po miejscach publicznych twarze nieprzypadające Wyczesanemu do gustu. Policjant rozważał właśnie odstawienie na Policyjną Izbę Dziecka pewnego sześciolatka, który upuścił na chodnik papierek po cukierku, gdy w jego tok myślowy piskliwie wdarła się jakaś staruszka.

- Panie milicjancie, panie milicjancie! - wykrzyczała płaczliwie. - Żyć nie można w tych zboczonych czasach! Bożesz ty mój i Najświętsza Panienko!

- Streszczajcie się, obywatelko - przyjaźnie zagaił Wyczesany. Nie przepadał za staruszkami. Wszystkie przypominały mu jego stryjeczną babcię Jagienkę, która tańczyła w zespole ludowym. Gdy był chłopcem, zabierała go na próby, gdzie roiło się od starszych, upudrowanych pań w dziwnych strojach, które rozpływały się w zachwytach nad urodą przyszłego stróża prawa. Widok zadartych nóg babci Jagienki, wyłaniających się spomiędzy koronkowych halek podczas finałowego tańca z podskokami, chwytaniem się pod boki i gardłowaniem: "Dana, oj dana", prześladował Wyczesanego do dzisiaj.

- Co za upadek obyczajów! - oburzyła się starowinka, jedną ręką wskazując jakiś punkt w oddali, drugą niebezpiecznie unosząc różową parasolkę. Parasolka zakończona była szpikulcem, który z kolei był dość... spiczasty, jak zauważył Wyczesany.

- A milicja to nic sobie z tego nie robi, takie sceny w biały dzień! To ja się pytam, tak, ja się pytam, gdzie jest milicja?

- Proszę uszczegółowić, obywatelko - rzekł Wyczesany, sięgając do kieszeni po służbowy notes i równie służbowy ołówek z gumką (jak łatwo się domyślić, służbową). - Data zgłoszenia... tak... godzina... Dobrze.

Nabrał powietrza w płuca i wypalił:

- Imię nazwisko data urodzenia miejsce zamieszkania imiona rodziców stan cywilny orientacja seksualna przynależność partyjna obywatelka była karana tak nie niepotrzebne skreślić stosunek...

- Tylko stosunki wam w głowie! - wrzasnęła staruszka. - Tam pan patrz, demoralizacja w biały dzień!

- ...do służby wojskowej. Gdzie?

Spojrzał w kierunku wskazanym przez alter-ego babci Jagienki. Oto na ocienionej rozłożystym kasztanowcem ławeczce siedziało kilkoro młodzieńców, sącząc napoje z puszek. Na ramieniu jednego z nich siedział spory szczur. Wyczesany nerwowo przełknął ślinę.

- Młodzież wypoczywa - stwierdził ostrożnie, zezując na parasol.

- Piwsko chleją, panie milicjancie!

- Eee, przecież widzę. Colę popijają, obywatelko - brnął dalej Wyczesany. Młodzieńców było czterech i mieli na sobie kolorowe dresy. On był jeden. A szczur był bez smyczy i prawdopodobnie wściekły.

- Piwsko! A to karalne jest! Słyszałam! W radio mówili! Młodzież nie słucha teraz porządnego radia! Ojciec Dyrektor mówił! To grzech jest!!!

- Eee, pewnie nie - zauważył Wyczesany.

- Ja się poskarżę! - babcia zamachnęła się parasolką. - Ja się poskarżę do radia! Do samego Ojca Dyrektora!

Chcąc nie chcąc, posterunkowy Wyczesany udał się w kierunku ławeczki. Młodzieńcy obrzucili go znudzonymi spojrzeniami.

- P... przepraszam panów... - zaczął Wyczesany. Staruszka przyglądała się im z pewnej odległości, trzymając przed sobą parasolkę jak szablę.

- A za Gierka było lepiej! - krzyknęła jeszcze. Wyczesany poczuł, jak oblewa go zimny pot.

- Taaak? - odezwał się jeden z dresiarzy. - Jakiś problem?

- Nie, ależ skąd! - zaprzeczył nieco zbyt energicznie posterunkowy. - Tylko... tak sobie przechodziłem i...

- Rychu - przerwał mu dresiarz, najwyraźniej zwracając się do któregoś z kolegów. - Porozmawiaj z panem policjantem.

Przez jedną, tragicznie krótką chwilę, Wyczesany czepił się myśli, że Rychem nie może być ten barczysty młodzian w czerwonym dresie typu "szelest", o twarzy naznaczonej przez nostalgię i potężny Weltschmerz. Jego niepokój spotęgowało dodatkowo to, iż młodzian ów miał na szyi zawieszonego gumowego kurczaka w kalesonach i pelerynce.

Nadzieja okazała się złudna. Rychu wstał powoli, nie zmieniając wyrazu twarzy. Wyczesany, zawieszony między różową parasolką ze szpikulcem a czerwonym dresem typu "szelest", doszedł do wniosku, że przez te wszystkie lata bardzo przyzwyczaił się do swego prywatnego uzębienia i teraz nie uśmiechała mu się wymiana zębów na służbowe.

- Ładna pogoda - wymamrotał szybko. - Do widzenia, panie Ryszardzie. Do widzenia panom. Miłego wieczoru. Smacznego piwka, hehe.

Z rozmachem odwrócił się na pięcie.

- Bardzo panią przepra... ra... ra... ra...

Oto wpadł na najcudowniejszą istotę pod słońcem. Miał wrażenie, że te niewinne, błękitne oczy przewiercają go na wylot. Jasne włosy, miękko spływające wzdłuż ramion, muskane przez wieczorną bryzę... Pierś dziewicza pod gustownym ubiorem... Nogi ugięły się pod posterunkowym Wyczesanym.

- Co pan? - zapytało bóstwo i zwróciło się do odzianych w dresy młodzieńców:

- Fajki kupiłam.

Piętnastocentymetrowy, zardzewiały gwóźdź wbił się w serce posterunkowego. A więc to subtelne, przeurocze dziewczę zadaje się z prostackimi dresiarzami spod bloku?

- Ach, przepraszam - wyszeptał słabo policjant i z ledwością dowlókł się do najbliższej wolnej ławki. Drżącymi rękami wyszarpnął z kieszeni papierosa i zapałki (rzucił w zeszły piątek, ale wolał mieć na wszelki wypadek). Staruszki z parasolkami, zboczeni przełożeni, statystyki, dwumetrowi dresiarze - to wszystko w jednej chwili przestało się liczyć.

- Słodki Boże - westchnął posterunkowy Konstanty Wyczesany. Po raz pierwszy w życiu zakochał się.

UWAGA

Z napięciem śledzisz mrożące krew w żyłach (tudzież inne płyny ustrojowe) przygody bohaterów Horteks-Szczura? Chcesz wziąć udział w naszej zabawie i zadecydować o ich dalszych losach? Oto pytanie:

CZY UCZUCIE POSTERUNKOWEGO WYCZESANEGO MA SENS?

Wyślij SMS pod numer 1234 o treści TAK, NIE, lub NIECH SE W LEB STRZELI DLA SWIETEGO SPOKOJU. Każdy SMS bierze udział w losowaniu ekskluzywnej HulajNogi. Poza tym pierwszych 13 głosujących między 13.45 a 18.16 w każdy drugi czwartek każdego nieparzystego miesiąca (pod warunkiem, że miesiąc ów ma w nazwie literkę R) otrzyma dzwonek polifoniczny z najnowszym przebojem grupy Paski Trzy oraz super tapetę - Malwinka topless! I niech moc Szczura będzie z twym telefonem! Skóra, fura i komóra! (ludowe przysłowie dresiarskie).

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.