Jeśli dobrze się orientuję, używanie honoryfikatorów nie jest błędem, jeśli docelowy odbiorca jest w stanie je zrozumieć. Skoro jest to fanfik, to jest on skierowany do konkretnego grona osób, które powinny być zaznajomione z tematem. Zresztą nie oszukujmy się, że takie "sama" czy "kun" jest bardzo wygodne, bo z góry określa relacje między dwoma postaciami. Skoro Pesche mówi do kogoś "Nel-sama" to wiemy, że ją szanuje i znajduje się ona wyżej w hierarchii. Jasne, taki "san" czy "chan" (w niektórych przypadkach, zdecydowanie nie wszystkich) da się ładnie przetłumaczyć na nasze, ale język polski nie ma odpowiednika dla takiego "kun" czy nawet "senpai".
Co do samej treści: jak na razie działo się za mało, żeby można sobie wyrobić opinię, ale jest nieźle. Nie okropnie, ale też nie oszałamiająco dobrze. Przede wszystkim: masz kłopoty z przecinkami. Nie są to jakieś poważne problemy, wystarczy, że poczytasz trochę o użyciu przecinków przy imiesłowach. Druga rzecz: pogubiłaś sporo ogonków i zrobiłaś parę literówek. Ogólnie takie rzeczy są do wyłapania przy ponownym czytaniu, może niekoniecznie od razu po napisaniu tekstu. ;)
Jeszcze co do Nel: nie ma nic złego w tym, że jest poważna. Sam kanon ją taką przedstawia, jeśli chodzi o czasy, gdy zajmowała pozycję z Espadzie. Nie jestem pewna, co do tego całego rumienienia się (jeden powód: spóźniła się, drugi: Aizen wyrwał ją z zamyślenia). To już trochę mniej do niej pasuje.
przeszywając niczym promienie rentgenowskie
Co prawda nie jesteśmy w stanie stwierdzić, co dokładnie Espada wiedziała na temat ludzkiego świata, ale Nel raczej nie znała pojęcia "promienie rentgenowskie".
Wybacz, że w komentarzu skupiłam się na samych błędach - te o wiele łatwiej jest wyłapać, ale uwierz mi, że nie jest źle, po prostu tekst wymaga poprawy. :) Z pewnością będę obserwować ten fik i bynajmniej nie po to, by wytykać same błędy.
W przypadku "sama" czy "san" język polski doskonale sobie radzi, podobnie zresztą jak ze zdrobnieniami. Właśnie dlatego mnie to razi, gdyż czytam "Bleach" i tam żadnych samów i kunów nie ma. To trochę tak, jakby w polskim przekładzie komiksu amerykańskiego bohater mówił do drugie "Mister Smith, niech pan zrobi to i to...", lub - w przypadku niemieckiego - "Herr Schmidt, niech pan zrobi to i to...". Język polski nie jest na tyle ubogi, by samować, kunować i chanować.
Tak, dlatego napisałam, że w przypadku "san" nie ma większych problemów (co do "chan" będę się upierać, bo jest grupa imion japońskich, których po polsku nie da się zgrabnie zdrobnić). Jasne, że wymienione przez Ciebie przykłady brzmią komicznie i nie będę się o to spierać, bo masz stuprocentową rację. Ale japoński to dość specyficzny język, oprócz "pana" i "pani" ma wiele innych określeń, które nie mają tłumaczenia w innych językach. Ile ludzi, tyle opinii: z tego, co zauważyłam, tłumacze albo pozostawią honoryfikatory, albo rzeczywiście je opuszczają. Dzieje się tak zarówno w filmach jak i w książkach, więc nie tylko my tutaj mamy ten problem. ;)
Jednak nie znam żadnej zasady w języku polskim, która zabraniałaby kunowania i samowania (co oczywiście nie znaczy, że ona nie istnieje - może po prostu nigdy się do niej nie dokopałam). Tak jak już pisałam - są one wygodne głównie dla autora (wiem sama po sobie). Czytelnika rzeczywiście mogą razić po oczach, jeśli nie jest do nich przyzwyczajony lub jest ich nagromadzenie w tekście.
Jeśli dobrze się orientuję, używanie honoryfikatorów nie jest błędem, jeśli docelowy odbiorca jest w stanie je zrozumieć. Skoro jest to fanfik, to jest on skierowany do konkretnego grona osób, które powinny być zaznajomione z tematem. Zresztą nie oszukujmy się, że takie "sama" czy "kun" jest bardzo wygodne, bo z góry określa relacje między dwoma postaciami. Skoro Pesche mówi do kogoś "Nel-sama" to wiemy, że ją szanuje i znajduje się ona wyżej w hierarchii. Jasne, taki "san" czy "chan" (w niektórych przypadkach, zdecydowanie nie wszystkich) da się ładnie przetłumaczyć na nasze, ale język polski nie ma odpowiednika dla takiego "kun" czy nawet "senpai".
Co do samej treści: jak na razie działo się za mało, żeby można sobie wyrobić opinię, ale jest nieźle. Nie okropnie, ale też nie oszałamiająco dobrze. Przede wszystkim: masz kłopoty z przecinkami. Nie są to jakieś poważne problemy, wystarczy, że poczytasz trochę o użyciu przecinków przy imiesłowach. Druga rzecz: pogubiłaś sporo ogonków i zrobiłaś parę literówek. Ogólnie takie rzeczy są do wyłapania przy ponownym czytaniu, może niekoniecznie od razu po napisaniu tekstu. ;)
Jeszcze co do Nel: nie ma nic złego w tym, że jest poważna. Sam kanon ją taką przedstawia, jeśli chodzi o czasy, gdy zajmowała pozycję z Espadzie. Nie jestem pewna, co do tego całego rumienienia się (jeden powód: spóźniła się, drugi: Aizen wyrwał ją z zamyślenia). To już trochę mniej do niej pasuje.
Co prawda nie jesteśmy w stanie stwierdzić, co dokładnie Espada wiedziała na temat ludzkiego świata, ale Nel raczej nie znała pojęcia "promienie rentgenowskie".
Wybacz, że w komentarzu skupiłam się na samych błędach - te o wiele łatwiej jest wyłapać, ale uwierz mi, że nie jest źle, po prostu tekst wymaga poprawy. :) Z pewnością będę obserwować ten fik i bynajmniej nie po to, by wytykać same błędy.
RE: RE:
Tak, dlatego napisałam, że w przypadku "san" nie ma większych problemów (co do "chan" będę się upierać, bo jest grupa imion japońskich, których po polsku nie da się zgrabnie zdrobnić). Jasne, że wymienione przez Ciebie przykłady brzmią komicznie i nie będę się o to spierać, bo masz stuprocentową rację. Ale japoński to dość specyficzny język, oprócz "pana" i "pani" ma wiele innych określeń, które nie mają tłumaczenia w innych językach. Ile ludzi, tyle opinii: z tego, co zauważyłam, tłumacze albo pozostawią honoryfikatory, albo rzeczywiście je opuszczają. Dzieje się tak zarówno w filmach jak i w książkach, więc nie tylko my tutaj mamy ten problem. ;)
Jednak nie znam żadnej zasady w języku polskim, która zabraniałaby kunowania i samowania (co oczywiście nie znaczy, że ona nie istnieje - może po prostu nigdy się do niej nie dokopałam). Tak jak już pisałam - są one wygodne głównie dla autora (wiem sama po sobie). Czytelnika rzeczywiście mogą razić po oczach, jeśli nie jest do nich przyzwyczajony lub jest ich nagromadzenie w tekście.