Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Senshi no Unmei: Pestilence

Dostosowanie

Autor:Samuel
Dodany:2005-08-23 21:48:48
Aktualizowany:2005-08-23 21:48:48


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

[date: 04062060 6.19PM]

Nie. Nie. Nie. Słońce jeszcze nie zaszło. Moje oczy nie znoszą tych jaskrawych barw, jakimi świat razi je za dnia. Ślepnę, gdy słońce jest wysoko. Błagam, daj mi czas, dopóki nie skryje się i nie wzejdzie księżyc. Dziś już nie będzie pełni. Księżyc będzie mniejszy i twa moc we mnie także. Ale zrobię, co mi kazałeś. Jak tylko nastanie noc, wyjdę z mojej kryjówki, odszukam ją i złożę ci w ofierze. Wojownik Saturn. Obiecałeś mi, że przywiedziesz ją do mnie, pamiętasz? Ty też musisz dotrzymywać swych przyrzeczeń, Władco. Ja wiem, że mnie nie okłamiesz. Tak, tak. Wojownik Saturn będzie tutaj. I wtedy okażę ci, jak wiernym jestem sługą.

Samurai, with bless of MAG & Kyoshiro

in association with This-Who-Sleeps-In-Pyjamas-With-Small-Pinky-Elephants

proudly present...

Senshi no Unmei: Pestilence, part #3

- Dostosowanie -

[date: 04062060 6.28PM]

- Jurij, weź swoich chłopaków i jedźcie wzdłuż Yokosuka Line, aż do trzeciej przecznicy. Kagato, Tokimi i Kain... po raz setny zastanawiam się skąd wytrzasnęliście te durne ksywy... wy, ze swoją bandą, za nim, w odstępach... hm... dwieście metrów. Trzeba okrążyć sukinsynów.

- Roger, Sailor Saturn. - zachichotał głos w komunikatorze. - Zawsze chciałem cię zobaczyć na rolach, Sataa-chan.

- Tylko bez spoufalania, Jurij. To jest polowanie, nie knajpa.

- A kto tu mówi o spoufalaniu, ja tylko...

- Jurij. - Hotaru mruknęła złowieszczo. Jurij znów zachichotał. W komunikatorze usłyszała szum kauczukowych, wspomaganych elektromagnetycznym napędem kółek, a po chwili u jej boku pojawił się wysoki blondyn o niebieskich oczach i słowiańskich rysach twarzy. Wciąż chichocząc pod nosem wyprzedził ją, odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i machnął ręką na pożegnanie. A potem pognał wzdłuż ulicy z prędkością czterdziestu, może pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Za nim ruszyło siedmiu innych chłopaków i rudowłosa Yamaneko - jego dziewczyna.

- OK. Kagato, Tokimi, Kain - jedźcie za nim. Reszta - skręcamy tutaj.

Wzięła ostry zakręt w lewo i wjechała w opustoszałą, ciasną uliczkę. Zwolniła i rozejrzała się wokoło. Uliczka była pusta - w tej części dzielnicy Shinagawa mało kto wychodził z domu po siedemnastej. Chyba, że był szaleńcem, samobójcą, jednym z przestępców, lub zmierzającym na jakieś faszystowskie zebranie skinem. Hotaru dobrze wiedziała, gdzie odbywają się wiece Nieprzystosowanych, sama kiedyś była na jednym. Setka poubieranych w skóry, wygolonych durni obrzucała się głupimi sloganami i słuchała przemówień o wyższości rasy japońskiej nad wszystkimi innymi. Omal nie parsknęła śmiechem, słysząc, że Japończycy przybyli na Honsiu dziesięć tysięcy lat temu, podbijając prymitywne plemiona Ajnów i niosąc ze sobą znak swastyki.

- Sataa-san... - w komunikatorze rozległ się mrukliwy bas.

- Czego?!

- Gdzie my właściwie jesteśmy?

Cóż, cokolwiek możnaby o nich powiedzieć, punki z Minato-ku z pewnością nie grzeszą inteligencją. Poza paroma, jak Jurij, Yamaneko, czy Tokimi, było to zbiorowisko napakowanych sterydami i implantami, szukających zabawy zbirów. Prawdziwych idealistów, pragnących anarchii i jedności dla wszystkich ras i wyznań, było wśród nich co najwyżej dziesięć procent. Większość bandy, której chwilowo przewodziła, chciała po prostu "skopać dupy łysym pierdolcom", bez względu na różnice poglądów.

Hotaru wyrzuciła z siebie kilka niecenzuralnych słów pod adresem swojego rozmówcy. Głos w słuchawce mruknął coś o kulturze osobistej i ucichł. Rozejrzała się po okolicy. Po chwili zatrzymała wzrok na swastyce, nakreślonej kilkoma pociągnięciami na murze jednego z budynków. Podjechała do niej, wyciągając z małej torby na pasie puszkę czerwonego sprayu. Tłum za nią zawył z uciechy.

Wstrząsnęła puszką i zaczęła malować wokół swastyki czerwone koło. Przekreśliła ją, schowała spray i odwróciła się do grupy.

- To, żebyście nie zapomnieli, po co tu jesteśmy. A teraz... - niedbałym ruchem ręki wskazała na obszarpany, czteropiętrowy blok na końcu przecznicy. - Za tym budynkiem jest mały plac, na którym organizują zebrania. Jakbyście zamknęli na chwilę gęby to byłoby nawet słychać. - przez dłuższą chwilę cała banda uciszała się wzajemnie. Ktoś nawet wyciągnął kij baseballowy, w celu ugruntowania swych argumentów i nie tylko ich. Na szczęście do niczego nie doszło i po jakiejś minucie w uliczce zapanował względny spokój.

- Yeah, ja coś słyszę. - pochwalił się ktoś.

- Zamknij mordę. - uciszyło go kilka zgodnych głosów.

Rzeczywiście, od strony budynku dobiegały zniekształcone pomruki rozmów, a wprawne ucho Hotaru wychwyciło nawet potężniejszy, prawdopodobnie pochodzący z głośnika, skrzekliwy głos.

- Jurij, jesteś na miejscu? - mruknęła, włączając komunikator.

- Zawsze i wszędzie. - zachichotał znajomy głos. - Z mojego stanowiska widzę jakąś setkę wygolonych łbów, Sataa-chan...khm... Sataa-san. Wątpię, by sprawili nam jakiś kłopot.

- Wątpisz? Nas też jest koło setki. Pamiętaj, że gdyby nam się powiodło, byłby to największy pogrom skinheadów w historii Tokyo. Moglibyśmy przejąć dzielnicę Shinagawa. Musimy uważać.

- Wiesz, jak rzadko skini używają implantów, czy sterydów. Może szprycowanie się adrenaliną nie jest zbyt zdrowe... - chwila ironicznego chichotu. - ... ale za to mamy czaaadooową przewagę nad pierdzielcami.

- Zawsze mogą nam zgotować jakąś niespodziankę.

- Mamy kewlarowe kamizelki kuloodporne, adrenal-chipy i rozrywające pociski. Pięć minut i będzie po wszystkim, mówię ci. Nie bądź tak pesymistycznie nastawiona.

- Jurij... skąd ty znasz takie skomplikowane słowa?

Głos w słuchawce zachichotał.

- Już lepiej. Ruszamy?

Hotaru podniosła w górę wyciągniętą pięść. Grupa zawyła i z opętańczym rykiem ruszyła przed siebie.

- Ruszamy.

[date: 04062060 6.35PM]

Wyłączyła napęd elektromagnetyczny w rolkach i z kabury na udzie wyszarpnęła pistolet - potężne, automatyczne Magnum o lufie średnicy dwóch centymetrów i magazynkiem mieszczącym dziesięć kewlarowych pocisków. Wycelowała w stojącego na drewnianej, naprędce skleconej mównicy czterdziestoletniego mężczyzny i pociągnęła za spust. Na łysej głowie przywódcy Nieprzystosowanych wykwitł czerwony znak śmierci. Upadł, nie zdając sobie nawet sprawy, co go trafiło. Dopiero w tym momencie słuchający go skinheadzi zrozumieli co się dzieje. Rozległy się okrzyki zdumienia i przekleństwa. Co bardziej zapobiegliwi wyciągnęli kije baseballowe. Ktoś strzelił kilka razy na oślep w powietrze, rycząc "Zdrada!".

Hotaru usunęła się na bok, przepuszczając przed sobą zgraję ryczących wniebogłosy punków. Ze wszystkich zaułków otaczających plac zaczęły wylewać się grupy pchanych do walki dopiero co włączonymi dozownikami adrenaliny ludzi Jurija, Tokimi, Kaina i Kagato. Jeszcze raz wyciągnęła przed siebie broń. Sztuczna źrenica jej lewego oka rozszerzyła się lekko.

[x0345/targeting done]

BLAM! Jakiś skin, atakujący nożem Kaina, upadł na ziemię ze zdruzgotanym nosem. Krew opryskała ciemnoniebieską, jean'sową kurtkę olbrzymiego bruneta z metalową prawą stroną twarzy. Jak wielu punków, nie ukrywał swoich wszczepów.

[x0346/targeting done]

Inny Nieprzystosowany zamierzał się kijem baseballowym na oszołomionego poprzednim uderzeniem punka z grupy Tokimi. BLAM! Lewa ręka skina zamieniła się w krwawiący kikut. Z wrzaskiem upuścił kij.

[x0347/targeting done]

BLAM! I jeszcze jeden padł z dziurą w skroni.

[x0348/targeting done]

BLAM! BLAM! BLAM!...

Opróżniła cały magazynek. Mimo, iż zabijała już wielokrotnie, każda kolejna śmierć pozostawiała w niej jakiś uraz, krwawy ślad w pamięci, który pozostanie już do końca życia. "To, co czynisz jednemu ze swych bliźnich, Bogu czynisz", wspomnienie słów misjonarza same znalazło drogę do jej świadomości.

Wydarzyło się to niedługo po śmierci jej ojca w 2020 roku. Uciekła z domu. Miała dość wciąż pocieszających ją koleżanek. Chciały dobrze, lecz ona pragnęła jedynie samotności. Ukryła się wtedy w schronisku dla bezdomnych, prowadzonym przez księży Palotynów. Poznała tam Jeana Delcour, czterdziestoletniego misjonarza z Francji. Bardzo dobrze mówił po japońsku, choć z takim śmiesznym akcentem. Opowiadał jej o miłości, sprawiedliwości, równości wszystkich ludzi wobec Boga... Zginął dwa lata później w wojnie gangów. I wraz z nim umarła ta część Hotaru, która powstrzymywała ją od zabijania innych. Czysty paradoks.

- Sataa-san, użyjemy tego działka, czy nie? - dobył się z słuchawki rozbawiony głos Jurija. - Kumpel właśnie przyciągnął maleństwo. Strzelać?

- Maleństwo? - Hotaru uśmiechnęła się ironicznie. "Maleństwo" było Vulcanem M-44X, jednym z największych dostępnych na rynku karabinów maszynowych. Sześć kewlarowych luf tego ważącego ponad dwadzieścia kilogramów potwora wystrzeliwało w ciągu minuty 120 czterocentymetrowej długości kul. Vulcan mógł w jedną chwilę zamienić wszystkich skinheadów na placu w krwawą galaretę. Hotaru rzuciła do komunikatora kilka siarczystych przekleństw.

- Cholera, trzeba było z tym wcześniej. Popatrz na nich. - odruchowo machnęła ręką na ciągle zmniejszającą się grupę Nieprzystosowanych. Dziesięciu pozostałych przy życiu skinów ukryło się za drewnianą mównicą, teraz metodycznie rozwalaną na drzazgi. - Jeśli teraz zaczniesz strzelać, nasi się wściekną, że odbierasz im zabawę.

- O, ku... rzeczywiście... Sabaka niepotrzebnie przytargał tu to całe żelastwo... - głos Jurija przypominał dziecko, któremu odebrano ulubioną zabawkę. - Ale przyznasz, że miałem rację. Z pierdzielcami nie było żadnych problemów.

- Jeśli nie wziąć pod uwagę, że ponad połowa uciekła. - mruknęła. - Zapomniałeś o zejściu do piwnic pod budynkami.

- Eeh... cóż... Nawet ja nie jestem doskonały. Choć niewiele mi brakuje. Izwinitie, Sataa-chan... Nie przejmuj się, jakoś to będzie. - Jurij zachichotał. - Wysłałem już za nimi sporą grupę ludzi. Najważniejsze, że Shinagawa-ku jest nasze.

Nagle jeden ze skinów wyrwał się z oblężenia. Potężnym uderzeniem kija baseballowego zwalił na ziemię atakującego go punka, upuścił swą broń i ruszył na zaskoczoną, rudą dziewczynę na rolkach. Hotaru poznała ją. Araki "Yamaneko" Toho, jej najlepsza przyjaciółka. Dziewczyna zrobiła unik, równocześnie wyciągając pistolet. W tym momencie skin wbił mały, kewlarowy scyzoryk między jej żebra. Jęknęła zaskoczona i upadła na murawę.

- Yamaneko!!! - rozległ się w komunikatorze krzyk Jurija. Hotaru zobaczyła wysokiego blondyna z dwoma uzi w rękach, pędzącego na rolkach w stronę skinheada. Widząc go, Nieprzystosowany rzucił się do szaleńczej ucieczki.

Chwilę później wściekłe ujadanie pistoletów maszynowych zakończyło życie Nieprzystosowanego.

Jurij podjechał do Yamaneko i przyklęknął przy niej. Cała prawy bok dziewczyny był we krwi. Nóż z kevlaru - nieme narzędzie zbrodni - leżał obok, na trawie.

- Yuri-chan... - wyszeptała.

- Wyjdziesz z tego. Na pewno. Zabierzemy cię do szpitala. Na... - powoli wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy. Uśmiechnęła się.

- Yuri-chan... - zamknęłą oczy. Ręka opadła bezwładnie wzdłuż ciała.

- NIE!!!

Wyjść z ukrycia, podbiec do niego, przytulić się i ukoić żal. Ta jedna myśl zawładnęła całkowicie pragnieniami Hotaru. Yamaneko była jej przyjaciółką, a Jurij chyba jedyną osobą na świecie, której mogła się zwierzyć ze wszystkiego. Ale... Przypadkiem, jej wzrok zwrócił ciężko ranny skinhead dobijany nożem przez jakiegoś punka z grupy Tokimi. Przyjrzała mu się beznamiętnie i nagle, w głębi jej świadomości, pojawiła się myśl, że w zasadzie obie te śmierci są takie same.

Nie zadręczaj się, Hotaru, nie tędy droga. Idź do niego, obejmij, teraz najbardziej cię potrzebuje.

- Hotaru, jesteś tam? - w komunikatorze rozbrzmiał niski, spokojny głos Haruki.

- Tak, o co chodzi? - odpowiedziała odruchowo, zanim jeszcze zdążyła pomyśleć.

- Pamiętasz nasze poranne spotkanie w parku Shiba. - jasne, że pamiętała. Jak można zapomnieć o czymś takim. - Chcę cię widzieć za dwadzieścia minut w moim garażu. Wszystko opowiem ci na miejscu.

- Ale...

- Nie ma żadnych ale. - przerwała jej Haruka. - Przypominam ci, że po zniknięciu Pluto to ja dowodzę Outers. Nigdy nie rozkazywałam, ale tym razem... Chcę, żebyś za dwadzieścia minut była w moim garażu.

- Haruka, ja... mój przyjaciel...

- Do cholery, Hotaru, jesteś Sailor Senshi, czy punkówą z Minato-ku?!

Hotaru omiotła wzrokiem plac. Około czterdziestu zabitych po stronie skinheadów i pięciu po stronie punków. Trzech ciężko rannych, ale wyjdą z tego. Wszyscy skini, ukryci za mównicą, zostali zmasakrowani zaraz po zabójstwie Yamaneko. Po murawie, teraz już purpurowej, walały się trupy ze zmasakrowanymi twarzami, rozprutymi brzuchami, z których wraz z krwią wypływały na wierzch jelita i pourywanymi kończynami. To nie było wspaniałe, romantyczne zwycięstwo w bitwie, jakie natchnieni autorzy fantasy opisują w swych książkach. To się działo na prawdę i zamiast dumą, napawało obrzydzeniem.

- Jestem Sailor Senshi. - mruknęła do komunikatora.

[date: 04062060 6.57PM]

[x11A5/searching in <same>/ZZCom/Banks/* done; 0 files found]

- Cholera, to był przedostatni na liście. Jeśli skubaniec nie łączył przez bankomaty... Hej, co to ma być?! To jakiś szlam, nie kawa!

[date: 04062060 7.18PM]

- Dobra, tu masz Spectrum-21X z czterowarstwowymi, kewlarowymi osłonami.

- Haruka, nie odwracając się, podała Rei błyszczący, obły przedmiot, który bardziej przypominał przerośniętą suszarkę do włosów, niż pistolet maszynowy. Stały w garażu, pośród narzędzi i części komputerów, a Haruka wybierała, niczym ubrania na bal, najlepsze "zabawki" ze swej kolekcji broni. - Naboje śrubowe, z trivinitu. Cztery na sekundę, z kodowaniem. To maleństwo mogłoby się przebić przez dwudziestopięciocentymetrową warstwę ołowiu, gdyby nie kodowanie.

- Więc po co kodują?

Haruka spojrzała na Rei z politowaniem.

- Wyobraź sobie strzelaninę na ulicy. Trafiasz ze Spectrum w jakiegoś skina, pocisk przechodzi na wylot robiąc mu z wątroby sieczkę, wbija się w ścianę najbliższego budynku i... - Haruka zamachała ręką przed nosem, obrazując rozmiar zniszczeń. - Uszkodzona instalacja gazowa, zniszczony mur, rura ciepłownicza... Kodowanie jest po to, by trivinit wybuchł w ciele pierwszej ofiary, nie wyrządzając więcej szkód.

- I my to zabieramy?! - Rei odłożyła broń na półkę i spojrzała na nią, jak na coś, czym można się zarazić.

- Nie. - uśmiechnęła się Haruka. - Na świecie jest tylko pięćdziesiąt takich, wolę nie ryzykować. Chciałam się tylko pochwalić... Chyba nie będziesz miała nic przeciwko temu, że weźmiemy zwykłą broń?

- A... co z zaklęciami? Dawniej wystarczały. - spytała Rei niepewnie, narażając się na kolejne, pełne politowania, spojrzenie.

- To już nie te czasy, Rei-chan.

- Dziewczyny... - przerwał im smutny, słaby głos Usagi. Rei i Haruka obróciły się ze zdziwieniem. Usagi stała w wejściu do garażu. Co chwila pociągała nosem i wierzchem dłoni ocierała napływające do oczu łzy. - Mogę iść z wami?...

- Wiesz, co się dzieje w parku Shiba? To nie robota dla mazgajów, jak ty! - warknęła Haruka. - Lepiej wracaj do siebie, tylko nam przeszkadzasz.

- Ale ja... muszę... Nie wiecie, co się stało... - powoli podeszła bliżej.

- Mamo-chan jest chory... Minako-chan chciała mnie do niego zabrać, a ja się nie zgodziłam... grałam na konsoli. I... i... - jej głos załamał się. - Ja nie wiem, co mi się stało... Wolałam grać, niż... niż... - oparła głowę o ramię Rei i zaczęła płakać.

- No, już dobrze... Uspokój się. - szepnęła Rei. Pogładziła ją po włosach, a potem przyklękła i spojrzała głęboko w oczy. - Więc czemu teraz nie pójdziesz do Mamoru?

- Dzwoniłam do jego mieszkania. Odebrała Ami. - Usagi załkała. - Powiedziała, żebym nie przychodziła do Mamo-chan, bo tylko wszystko popsuję... Że jeśli nie chciałam iść z nimi wcześniej, to żebym się w ogóle nie pokazywała...

- Ami tak powiedziała?! - zdziwiła się Haruka.

- Może ja rzeczywiście nie jestem nikomu potrzebna... Stoję wam tylko na drodze... - Usagi pociągnęła nosem. - Proszę, nie chcę tylko przeszkadzać... weźcie mnie ze sobą...

- Już dobrze... Weźmiemy cię... - Rei skierowała na Harukę znaczące spojrzenie. - Prawda?

- Tak... Niech będzie. - Haruka skinęła głową, przy okazji spoglądając na zegarek. - Teraz czekamy już tylko na Hotaru... Jak zwykle się spóźnia. Pewnie po drodze zawadziła o jakąś pizzerię.

- Już jestem. Przepraszam, były korki na drogach. - Hotaru wjechała na rolkach do garażu, trzymając w prawej ręce kawałek pizzy z serem, a w lewej duży, biały karton z wymalowanymi na wierzchu trzema kotami w zbrojach i błyszczącym napisem "Pizza Cat".

- Korki, co? - Haruka uśmiechnęła się ironicznie. Hotaru podjechała do niej, włożyła do ust resztę pizzy i wolną ręką otworzyła karton.

- Cehsz thohem? - wymruczała, usiłując połknąć przyklejony do zębów ser.

- Co?

Hotaru głośno przełknęła ślinę i spytała jeszcze raz.

- Chcesz trochę?

- Nie, dzięki. Hotaru...

Hotaru wzruszyła ramionami, odwróciła się i podjechała do Rei i Usagi.

- Usagi-chan. Co się stało?

Usagi odwróciła głowę i spojrzała na Hotaru. Potem na pizzę. I znowu na Hotaru.

- Mamo-chan jest chory... - pochlipując wyciągnęła rękę w kierunku otwartego kartonu z pizzą i chwyciła największy kawałek.

- Nie martw się, na pewno nic mu nie będzie. - Hotaru uśmiechnęła się, chcąc podnieść koleżankę na duchu. Usagi skinęła słabo głową, równocześnie wpychając sobie do ust prawie jedną trzecią trzymanej w ręce pizzy.

- To chyba coś poważniejszego. - szepnęła Rei.

- Hotaru! - zagrzmiała Haruka. - Masz tu przerobiony na pistolet maszynowy 713. Kewlarowe pociski. I odstaw tą pizzę, musimy się zbierać.

Hotaru odwróciła się do niej z wściekłością.

- Nie mów mi co mam robić! - krzyknęła podjeżdżając. - Nie masz pojęcia, co przeżyłam w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin. Zginęła jedna z moich najlepszych koleżanek. Karabinek w przedramieniu lewej ręki nadaje się już tylko do wymiany. Już dwa razy miałam... - urwała. Lepiej o tym nie mówić. To twoja prywatna sprawa, Hotaru.

- Masz rację, nie wiem. - mruknęła Haruka. - I nie obchodzi mnie to, co robisz wraz ze swoimi przyjaciółmi ze slumsów. Ani śmierć twojej koleżanki. Jeśli nie powstrzymamy tego szaleńca, zginie znacznie więcej osób. Bierz spluwę, jedziemy do parku Shiba.

Hotaru spojrzała na trzymany przez Harukę pistolet. 713 z wyglądu przypominał uzi, choć był od niej mniejszy i miał dłuższą lufę. Wypolerowany, błyszczał metalicznie w świetle zawieszonej u sufitu lampy halogenowej.

- Dzięki. Wolę moje Magnum. Jest takie intymne. - uśmiechnęła się szelmowsko. - A właśnie... gdzie reszta? Tylko nasza czwórka ma się zająć tym palantem?

- Minako i Ami są u Mamoru... - szepnęła Usagi.

- Mako jest nieosiągalna. - dodała Haruka. - Pewnie poszła gdzieś na zakupy i wyłączyła intercom... Hotaru-chan, radzę ci wziąć 713.

- Nie... Tylko by mi zawadzał. Wiesz, jak to trudno ukryć w henshinie. - Hotaru odsunęła się kilka kroków, uśmiechając się ironicznie. - A co z Michiru? Dała ci kosza?

- To, co się dzieje między mną i Michiru, to nie twój interes. - Haruka spojrzała na nią wilkiem i schowała 713 do szuflady. - Zresztą, powinnyśmy sobie same poradzić. Pakujcie się do samochodu.

[date: 04062060 7.33PM]

[x11A6/searching in <same>/Z_Zurich/2105.13/* 76%; 0 files found]

Hiroshi ziewnął i podrapał się lewą ręką po karku. Spojrzał na stojący przed nim na biurku pusty kubek i skrzywił się z niesmakiem. To już była siódma z rzędu kawa, a każda następna działała krócej. Cholerna syntetyczna kofeina. Nie dość, że uzależnia w tym samym stopniu, co papierosy, to jeszcze organizm się na nią uodparnia, szybciej niż podają na opakowaniach. Będzie trzeba iść na odwyk. Uśmiechnął się ironicznie, sięgnął po kubek i od niechcenia spojrzał na denko. Plusem "syntetycznej, wzbogaconej potrzebnymi organizmowi pierwiastkami i minerałami kawy" na pewno nie były potrzebne organizmowi pierwiastki i minerały. Cholera, ten szlam w ogóle nie miał żadnych plusów. Tolerował go tylko dlatego, że nie trzeba było myć później naczyń. Specjalnie jakoś-tam polaryzowane ziarenka nie przyklejały się do ścianek.

[x01B4/warning: msg from <same>/TokyoTimes/Distr/Subscr.bot; att:04062060.doc]

Gaazeetaa... Kolejny odcinek komedii science-fiction rozgrywającej się w jakimś nieistniejącym mieście. Hiroshi ziewnął po raz kolejny, odstawił kubek i ze znudzeniem spojrzał na monitor.

[open 04062060.doc]

Spójrzmy na indeks - wypowiedź premiera Masao Minamoto na temat zbliżających się wyborów, spis dwudziestu największych akcjonariuszy Korporacji Kurotsuki... Denga Hideyoshi sprzedał część udziałów i ma teraz tylko 37%, natomiast na drugie miejsce wysunął jakiś tajemniczy Kyo Shiro z 29% akcji. Ciekawe... A, no i szczegóły dotyczące wczorajszego włamania do headquaters Korporacji. Okazuje się, że to jednak była Sailor Neptune. Niezauważenie przedostała się przez ochronę, a następnie podłączyła do intranetu... Hiroshi zakrztusił się kawą. Więc on traci godziny na przeszukiwanie Sieci, a ta... Sailor Neptune miała bezpośredni dostęp?! Cholera.

[interrupt searching in <same>/Z-Zurich/2105.13/*]

[...searching in x11A6 interrupted]

Hmm... z tego co tu piszą, Sailor Neptune pomyliła drzwi z oknem i rozwaliła samochód Hideyoshiego, skacząc z szóstego piętra. Może, gdyby tak sprawdzić wchodzących i wychodzących z wczorajszego przyjęcia...

[connect <same>/Kurotsuki_Corporation_Hq/3621Guild.bot]

[...connected]

[find allenters - 03062060; savein backgr1.tmp]

[x11C2/1024 enters found]

[x11C2 movesto backgr1.tmp]

[find allexits - 03062060; savein backgr2.tmp]

[x11C3/1023 exits found]

Hihi... a jednak.

[x11C3 movesto backgr2.tmp]

[comp {cap backgr1.tmp} AND {cap backgr2.tmp}; if {cap backgr1.tmp} dif

{cap backgr2.tmp} then show]

[... done; 1 file found: Kaiou Michiru 05C0A6B.Tokyo.2056]

Na ekranie monitora pojawiło się zdjęcie przestawiające około dwudziestoletnią dziewczynę o trudnym do określenia kolorze włosów. Zielone?... Niebieskie?... Zresztą, nevermind.

[x01B5/warning: msg from <same>/Kurotsuki_Corporation/Finances/guardbot.hid]

Czekaj... Są ważniejsze sprawy niż raport jakiegoś-tam bota. Hiroshi rzucił okiem na dane dziewczyny. Dwadzieścia dwa lata, wzorowa studentka Mugen Gauken, sama prowadzi nadobowiązkowe zajęcia gry na skrzypcach... grupa krwi 0... Jak można nie lubić kikurage?! Przecież to one nadają cały smak pizzy... mieszka wraz z grupą koleżanek w willi im. prof. Souichi Tomoe w Minato-ku.

[x01B5/!warning: msg from <same>/Kurotsuki_Corporation/Finances/guardbot.hid]

Aaa... zamknij się. O, jest. Wyjaśnienie niezarejestrowanego wyjścia z balu. Michel Leroy, syn Jacquesa Leroy, viceprezesa Korporacji do spraw cybernetyki, odprowadził ją na postój taksówek. Strażnik zaniedbał swoje obowiązki, nie pytając ich o karty zaproszeń. Dziś rano został zwolniony... Więc to jednak nie ona.

[x01B5/!warning: msg from <same>/Kurotsuki_Corporation/Finances/guardbot.hid]

No, czego?!

[open x01B5]

Monitor zgasł, a po chwili na ciekłokrystalicznym wyświetlaczu pojawiło się kilka linijek niezrozumiałego dla zwykłych śmiertelników tekstu.

[xA101/03062060 9.44PM - cnct <same>/Naeba.dsk]

[xA102/03062060 9.44PM - x01B5 ping <same>/Naeba.dsk]

[xA103/03062060 9.44PM - no responce]

[xA103/03062060 9.44PM - x01B5 start trc <same>/Naeba.dsk prr: all; hid: FF]

[xA104/03062060 9.45PM - trc responce]

[xA105/03062060 9.45PM - unrec cnct: Tokyo-Minato-Haneda-prof.SouichiTomoe.wl]

[xA106/03062060 9.45PM - x01B5 end trc]

- Boże, czemu ja wcześniej nie sprawdziłem bota... 3 czerwca o 9.44 popołudniu... połączenie, rozpoznane jako Satomo Naeba pochodziło z willi im. prof. Souichi Tomoe w Minato-ku?! - wrzasnął Hiroshi, wylewając na jean'sy połowę kubka z gorącą kawą. - Cho~le~ra~!!!

Zerwał się z krzesła, chwycił leżącą obok ściereczkę do kurzu i zaczął wycierać spodnie.

- Więc to... o, kur... jednak ona! - krzyknął. - Jasna cholera, gdzie ja mam tą zapasową parę?!

Podbiegł do stojącej obok biurka szafy, otworzył drzwi i cofnął się, unikając zasypania przez górę brudnych, miejscami podziurawionych ubrań. Skrzywił się.

- Chyba będę tu musiał wreszcie zrobić porządki... - rozejrzał się po pokoju. Jakieś dwa metry za nim, wisiał na krześle niebiesko-biały dres adidasa. Hiroshi rzucił kilka przekleństw pod adresem własnej głupoty i sięgnął po spodnie. W tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się i w progu stanął Jeremy.

- Eiji-san, co tu się dzieje? - spytał z dziwnym wyrazem twarzy.

- Przebieram się, nie widzisz?! - ryknął Hiroshi. - Wychodzę. Ten gówniany raport z parku Shiba przesłałem Batou, a twój moduł "Carnage" leży... tam - machnął ręką w nieokreślonym kierunku.

- Dobrze, nie krzycz... - Jeremy obrzucił wzrokiem pomieszczenie. Na biurku, obok konsoli, leżał mały, czarny prostokąt z krwistoczerwonym napisem na wierzchu: "CaRnAgE: To Bleed". Podszedł do biurka i schował moduł do kieszeni. - Thanks, pal. Ostatnim razem zawiesił mój teleport w samym środku walki z bandą orków. Ledwo zdążyłem im zwiać.

- Tiaa... mówiłeś mi o tym. - Hiroshi zdjął z wieszaka swoją skórzaną kurtkę i ruszył do wyjścia. - Nie mam czasu, zamknij za sobą drzwi, jak będziesz wychodził.

- Dobrze... Eiji-san, nie powinieneś może trochę odpocząć? Przespać się?

- Spałem w maju. - trzask drzwi urwał odpowiedź.

Jeremy wzruszył ramionami i sięgnął ręką do klawiatury konsoli. Informatycy to dziwni ludzie. Już miał wyłączyć komputer, gdy jego wzrok padł na ekran. Coś o połączeniu Satomo Naeba... włamanie... heh, całe szczęście, że chodziło się na kursy z NetPascala v7.0 . Willa imienia profesora Souichi Tomoe w Minato-ku... A to co, jakiś plik w background? Jeremy nacisnął na konsoli parę guzików i monitor znów wyświetlił charakterystykę Michiru.

- Niezarejestrowana przy wyjściu z wczorajszego balu w siedzibie głównej Kurotsuki... mieszka w willi imienia profesora Souichi Tomoe w Minato-ku. - na twarzy Jeremiego pojawił się zaskoczony uśmiech. - To może być interesujące...

[date: 04062060 8.12PM]

Przemierzam puste uliczki, kryjąc się w cieniu drzew. Władco, czemu kazałeś mi tak wcześnie wydostać się na powierzchnię? Słońce jeszcze nie zeszło z nieba - czerwone promienie wciąż przebijają się przez gałęzie, rażąc moje oczy. Mówisz, że Wojownik Saturn tu jest. Gdzie, gdzie, gdzie? Nie widzę jej. Czy kpisz ze mnie, Władco? Okłamujesz mnie? Czy wystawiasz swego wiernego sługę na mordercze światło, tylko dla kaprysu?... Aaaach!!! Mój umysł wyje z bólu! Wiem, uraziłem cię, panie, zwątpiłem w ciebie! Wyyybaaacz miii! Upadam na zimny, martwy asfalt, jęcząc i skomląc przeprosiny. Głowę wciskam między ramiona, próbując uśmierzyć wszechobecny ból. Ból. Cierpienie. Światło. Wojownik Saturn. Przetaczam się na bok, kryjąc w gęstej, wysokiej trawie. Podnoszę oczy... i widzę ją. Daleko, bardzo daleko ode mnie. Granatowo-biały mundur, czarne włosy, jej zadająca cierpienie broń. Jest z nią ta druga kobieta-żołnierz, z wielką mocą w Słowie. I dwie inne. Lecz to nieważne. Złożę ci ofiarę, Władco. Wojownik Saturn będzie twoja.

[date: 04062060 8.13PM]

Hotaru miarowo poruszała głową w takt muzyki. Z ukrytych pod kruczymi włosami słuchawek, w pełni zasługujących na formę mnogą, ponieważ były dwie, bezprzewodowo połączone z diemanem, przedostawało się do jej mózgu ostre brzmienie techno. Dieman, małe, czarne pudełko, którego połowę masy stanowiły przyciski i kość pamięci, ukryty był w kaburze pistoletu, przymocowanej do uda. Jednym ze szczegółów, o których zapomniał projektant sailor-fuku, były kieszenie.

- Hotaru-chan, wyłącz wreszcie tę muzykę. - warknęła Haruka, odwracając się do niej. Hotaru, wciąż podrygując wraz z uderzeniami perkusji, podniosła pytająco brwi.

- Mówiłaś coś?

- Crush Imaginaation!!! - zawył w słuchawkach rzadko dający o sobie znać wokalista.

- Wyłącz diemana! - przez wściekłą solówkę syntetyzatora przedarł się głos Haruki.

Hotaru wyciągnęła urządzenie z kabury i nacisnęła jedną z sześciu niewielkich wypukłości na powierzchni. Jak dotąd wszechobecna w jej umyśle muzyka rozpłynęła się w oceanie ciszy.

- Zadowolona? - spytała z wściekłością.

Haruka przez dłuższą chwilę wpatrywała się beznamiętnie w jej twarz.

- Tak. - wycedziła.

- Od pół godziny pętamy się po tym durnym parku szukając jakiegoś psychola, który pewnie już dawno ukrył się w swojej norze i przesiedzi tam do następnej pełni! - wybuchnęła Hotaru. Jej oczy zaszły łzami. - Dziś zginęła jedna z niewielu osób, które mnie rozumieją. Moja najlepsza przyjaciółka... Próbuję o tym nie myśleć, nie zadręczać siebie i innych... A ty mi tylko utrudniasz!

Haruka bez słowa odwróciła się i ruszyła przed siebie wybrukowanym czerwoną cegłą chodnikiem. Zwykle o tej porze park Shiba jest pełen zakochanych par i dzieci, pragnących skorzystać z przyjemnego wieczornego chłodu po całym dniu życia w gwarze i spiekocie ulic. "Zwykle", ponieważ o szóstej po południu Służby Porządkowe Korporacji ogłosiły bezwzględny zakaz wchodzenia do parku. Co prawda, skończyło się tylko na telewizyjnym oświadczeniu, lecz to wystarczyło, by wszyscy miłośnicy przyrody z Minato-ku zdecydowali się pozostać w domach. Dzisiejszego wieczoru Park Shiba świecił pustkami.

- Cholerny, damski Rambo. - mruknęła Hotaru, na tyle cicho, aby adresat nie mógł jej usłyszeć. Nacisnęła PLAY - okrągłą, czarną poduszeczkę z wyrysowanym pośrodku białym trójkątem - i wrzuciła diemana z powrotem do kabury. Powoli ruszyła za Haruką, wsłuchując się w sączące się z słuchawek techno.

Gdyby nie to, zapewne usłyszałaby trzask łamanych gałązek i szelest liści gdzieś za jej plecami. Gdyby nie pochłaniająca je kłótnia, Rei i Usagi pewnie zobaczyłyby łysą, brudną postać o przekrwionych oczach, skradającą się na czworakach po bruku.

Gdyby nie otępiająca zmysły wściekłość, Haruka zastanowiłaby się, czyj był cień, który kilkanaście sekund wcześniej przemknął wśród drzew.

Lecz nie wydarzyła się żadna z tych rzeczy. Nagle coś ciężkiego i twardego uderzyło Hotaru w tył głowy. Poczuła jeszcze ochydną, wielką łapę, zaciskającą się na jej ustach i drugą, obejmującą w pasie i ciągnącą do tyłu. A później zapadła ciemność.

[date: 04062060 8.21PM]

Piiip, piiip, piiip...

- Wiadomość nagrana dnia czwartego czerwca, o godzinie siódmej dwadzieścia trzy po południu. Shin Touru. - oznajmiła beznamiętnie automatyczna sekretarka.

- Mako-chan?... Mako-chan, to ja... Jeśli jesteś w domu, proszę, podnieś słuchawkę. - niepewny, łagodny głos chłopaka, w którym się omal... nie, którego kochała jeszcze dwadzieścia pięć godzin temu. - Mako-chan, chciałem wyjaśnić... Ojciec powiedział, że to małżeństwo bardzo przysłuży się naszemu rodowi. Że muszę wykorzystać daną mi szansę...Mako-chan, ona się we mnie zadurzyła, ale ja jej nie kocham... Mako-chan, moglibyśmy się dalej spotykać... nie jawnie oczywiście, ale... Mako-chan, ja... dałbym ci wszystko, czego byś pragnęła... - o, tak. Na pewno bycie kochanką syna wielkiej szychy w Korporacji jest bardzo ciekawym zajęcięm. I dochodowym. Tylko, co z tego? - Mako-chan, ja dalej cię kocham. Chciałbym, żebyśmy zostali razem... I... i... i... trzydziestego jest nasz ślub... Wiem, że to nie w porządku, ale błagam, przyjdź.

Trzask odkładanej słuchawki.

- Spadaj. - mruknęła Makoto, przewracając się na drugi bok. Leżała na pomiętej i skopanej pościeli, na swoim łóżku i co chwila ocierała oczy z napływających łez. Wtuliła twarz w poduszkę. - Trzydziestego są urodziny Usagi-chan. Wstała i powoli podeszła do lustra. Przeciągnęła dłonią po włosach, chcąc je poprawić, lecz kilka niesfornych kosmyków i tak z powrotem opadło na czoło. Nieważne. Po chwili namysłu postanowiła zejść do kuchni i zrobić sobie herbatę. Albo nie. Lepiej kakao. I grzanki.

Myśl o kolacji trochę poprawiła jej humor. Szybko nałożyła zieloną bluzkę i wyszła z pokoju.

- Access granted. Witaj, Michiru-san. - usłyszała nagle metaliczny głos Guarda. Ami już od paru dni odgrażała się, że naprawi jego interfejs. A więc wreszcie jej się udało.

Zbiegła po schodach na powitanie przyjaciółki. Michiru stała w przedpokoju, zdejmując buty. Widząc Mako uśmiechnęła się i machnęła do niej ręką.

- Nie wiedziałam, że zajęcia w Mugen Gauken tak się przedłużą. Mogłam wziąć płaszcz. - powiedziała. - Gdzie są wszyscy?

- Nie wiem... Przez cały dzień plątałam się bez sensu po supermarketach. Gdy wróciłam, jakieś piętnaście minut temu, nikogo już nie było. - mruknęła Makoto.

- Przez cały dzień na zakupach?! - Michiru spojrzała na nią ze zdziwieniem.

- Tak... No, wiesz... Nie mogę się jeszcze otrząsnąć. - Mako przestąpiła z nogi na nogę, próbując jakoś zmienić bolesny dla niej temat. Spojrzała w stronę kuchni i uśmiechnęła się. - Chodź, zrobię ci herbaty.

Michiru zdążyła zrobić zaledwie kilka kroków, gdy za jej plecami uruchomił się program Guarda .

- Eiji Hiroshi, Służby Porządkowe Korporacji. 1CB9FFD.Tokyo.2046 - oznajmił metaliczny głos.

Michiru znieruchomiała. Policja? Przecież... Powoli odwróciła się i podeszła do drzwi. Nacisnęła klamkę - zamek otworzył się automatycznie.

- Dobry wieczór. - w progu stał wysoki mężczyzna o rozczochranych, blond włosach i niebieskich oczach. Mógł mieć trzydzieści cztery, może trzydzieści pięć lat, choć z powodu tygodniowego zarostu, pokrywającego jego policzki, nie można było dokładnie ocenić wieku. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, spod której wystawały niebiesko-białe spodnie od dresu. Mężczyzna spoglądał przez chwilę na Michiru, jakby próbując sobie coś przypomnieć, a następnie zapytał.

- Panna Michiru Kaiou?

- Tak... - powiedziała niepewnie. - O co chodzi?

- A może powinienem powiedzieć, Sailor Neptune? - odpowiedział pytaniem. W jego oczach błysnęły iskierki, jakby naigrywał się ze zmieniającego się wyrazu twarzy Michiru. - Proszę się nie obawiać. Wiem wszystko.

- Wszystko?...

- No, może nie wszystko, ale cholernie dużo, jeśli porównać to z tym, co wie policja. - żachnął się. - I chciałbym się jeszcze dowiedzieć paru szczegółów. Mogę wejść?

----------------------------------------------------------------------------

Samurai of SMD, november '97

(samchan@poczta.onet.pl)

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż wszystkie komentarze
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.