Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Rzecz o Koronie

IV

Autor:Miya-chan
Korekta:Irin
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy
Dodany:2006-08-27 15:32:12
Aktualizowany:2008-09-23 21:40:12


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Drzwi rozsunęły się przed Królową jakby po drugiej stronie nigdy nie było rygla. A musiał być, inaczej przebywający w zatęchłej komnacie młody mężczyzna nie poderwałby się ze zdumieniem z podłogi, sięgając do pasa po broń. Poniewczasie przypomniał sobie jednak, że jego miecz leży na krześle kilka metrów dalej - ale wtedy zdążył już się zorientować, kto naruszył jego spokój.

- Wasza Wysokość - opanował się natychmiast, kłaniając się nisko.

- Czy jestem t w o j ą władczynią, cny Jorisie, że witasz mnie z takim oddaniem? - spojrzała na niego, przekrzywiając lekko głowę - Bo twój towarzysz insynuował, że nie warto.

- Lecz ja wiem, kto zasługuje na szacunek, podczas gdy on nie szanuje nikogo - odparł bez namysłu zapytany i otrzepał z kurzu wielobarwną tunikę. Miał delikatną, uduchowioną twarz; głowę owinął czarną chustą z trupią czaszką, która psuła nieco jego wizerunek idealnego rycerza.

- Już wiem, dlaczego pozostawiłam cię u swego boku - uśmiechnęła się lekko Iseult Kruczowłosa - Poza tym, oczywiście, że inaczej nie wypełniłbyś swojego zadania. Znalazłeś coś w tych księgach?

- Te księgi... Te księgi, Pani, gdyby magia, którą opisują, mogła być zastosowana poza tym światem, stałyby się prawdziwym skarbem!

- A teraz nie są? - zwróciła uwagę - Nie można takich znaleźć poza Wyspą Betelgezy. Jeśli więc moja mała czarodziejka odniesie jakiś sukces, będę nad wyraz zaintrygowana... - dodała ciszej.

- Są - przyznał Joris z emfazą - Są skarbem, a zawarta w nich wiedza prowadzi do raju!

- Prowadzi do piekła - zaprzeczyła spokojnie - Wiesz, na czym polega piekło? Na niemożności dotarcia do raju i doświadczenia niebiańskiej ekstazy. Na wiecznej tęsknocie...

Westchnęła i rozejrzała się po dawno nie odwiedzanej komnacie, w której obecnie panował nieopisany bałagan.

- Jednak kiedy Korona powróci na swoje miejsce, bramy do raju otworzą się na nowo - odezwała się w końcu - Dlatego kontynuuj studiowanie ksiąg i pamiętaj, że jestem z tobą myślami...

Joris ukłonił się jeszcze raz. Królowa już miała wyjść, gdy nagle o czymś sobie przypomniał.

- Znalazłem to między kartami starego grimuaru o Entilidzie - podał jej niewielki, wydłużony przedmiot - Pomyślałem, że może zechce Wasza Wysokość rzucić na to okiem.

Władczyni wzięła znalezisko w dwa palce i przyjrzała mu się dokładnie. Wyglądało jak szpila o rubinowej główce i oczywiście mogło być zwykłą zakładką do książki, ale...

- Wiadomość - szepnęła - Wiadomość z kryształowej kuli, takiej jakich się używało, zanim... - urwała, zamyślając się - Na długo zanim przywędrowały do nas holoprzekaźniki, a nawet oídoprzekaźniki! Kiedy jeszcze wystarczyła nam magia...

- Czy więc obecnie coś takiego mogłoby zadziałać? - Joris pozwolił sobie na lekki uśmiech, który zdaniem Iseult wyglądał nieco zbyt protekcjonalnie - Mamy kryształową kulę pod ręką?

Po namyśle postanowiła to zbyć wzruszeniem ramion.

- Nie potrzebuję kryształowej kuli - stwierdziła - Udowodnić ci? Chodź ze mną do komnaty projekcyjnej.

Przeniosła się tam swoim sposobem - powodując przy tym falowanie przestrzeni - ale tym razem zaczekała, aby młodzieniec mógł przejść za nią.

*

Życie na pokładzie „Meluzyny" zapowiadało się całkiem przyjemnie, choć Soran miał pewne kłopoty z przestawieniem się. Zaledwie minęła jego pierwsza noc na statku, został zagarnięty przez rudowłosego postrzeleńca w goglach i stroju upstrzonym kolorowymi plamami, i zapędzony - tak, właśnie zapędzony - do gruntownego zwiedzania. Do tej pory nie przypuszczał, że taka, wydawałoby się, prosta konstrukcja może mieścić w sobie tyle zakamarków i przypominać labirynt. Cóż, nie takie labirynty przemierzało się podczas turniejów... Choć ten był chyba jednak większym wyzwaniem. Może dlatego, że Nieves, jego przewodnik, na każdym kroku szpanował marynarską (czy na pewno mógł odnosić to słowo do czegoś, co lata w powietrzu?) terminologią, której Soran za żadne skarby nie mógł spamiętać - ale podjął męską decyzję, że się nauczy. W końcu miał być pełnoprawnym członkiem załogi!

- Na razie masz u szefowej taryfę ulgową - tłumaczył wygadany rudzielec, kiedy przysiedli sobie w ciepełku, przy machinie zasilającej statek i nie wiedzieć dlaczego nazywanej „galernikiem" - Ale jako „czujny" będziesz musiał świetnie znać całą tę łajbę i być w pełnej gotowości na wszystko. Bo szybki i wytrzymały już chyba jesteś i tak.

- Ale cały okręt to chyba ty znasz? - dziwił się Soran - I w dodatku wszędzie cię pełno.

- Ciebie już też - Nieves wyszczerzył zęby - Moje stanowisko jest inne i odpowiada mi. Zresztą szefowa toleruje mnie tutaj tylko dlatego, że jest to komuś winna.

Jakkolwiek Soran nie do końca pojmował swoją rolę na „Meluzynie", miał dziwne wrażenie, że trzymając się tego chłopaka i biorąc z niego przykład, nie wyrobi sobie najlepszej opinii u kapitana, a trochę szkoda. Nie o to chodziło, że chciał się podlizać, ale... Choć tylko dwa razy spotkał tę szorstką i porywczą panią o dziwnym, podwójnym imieniu, zawsze miał ochotę się do niej szeroko uśmiechnąć, co też bez namysłu czynił. I w odpowiedzi usłyszał głośne prychnięcie. Nie wiedział, czym sobie zasłużył, może uznała, że się z niej nabija? Musiał się jeszcze dobrze nad tym zastanowić albo kogoś zapytać.

W każdym razie, nawet jeśli u Luz Águedy miał taryfę ulgową, to na pewno nie stosowała jej kobieta, którą napotkał podczas eksploracji statku. Była to platynowa blondynka o twarzy porcelanowej lalki, ubrana w biały mundur - zdaje się, że była nawigatorem, ale po konfrontacji z nią chłopak doszedł do wniosku, że błyskawicznie zyskałaby uznanie w Zielonym Gaju, jako oficer śledczy.

Kiedy go zobaczyła, po prostu wyrwała go Nievesowi - ci ludzie chyba traktowali go trochę jak paczkę - i zaciągnęła do małej kajuty bez okien, za to z mnóstwem półek z książkami. Na biurku walały się dziwne przyrządy, ale na honorowym miejscu stała, jakby wyjęta z innej bajki, śnieżna kula. Kobieta usadziła Sorana na krześle i rozpoczęła przesłuchanie, a była przy tym tak opanowana, jak jej dowódczyni wybuchowa.

- Dlaczego wojsko cię do nas przysłało? - pytała głosem, od którego chłopak aż zadygotał - Co tym razem im przyszło do głowy?

- Może po prostu chcieli się mnie pozbyć? - zasugerował, starając się nie patrzeć jej w oczy, które były jeszcze zimniejsze. Nie było to jednak łatwe, bo chociaż krążyła po kabinie, nie spuszczała z niego wzroku.

- Nie graj na zwłokę - ucięła - Odpowiedz na moje pytanie.

- A co ja mogę wiedzieć? - Soran rozłożył ręce rozpaczliwie - Byłem sportowcem, nie żołnierzem!

- Jak na sportowca masz dość niezwykłą... Obstawę - stwierdziła z pogardą jasnowłosa - Zanim zostałeś Gladiatorem, spędziłeś w Zielonym Gaju kilka miesięcy. Jak TO wytłumaczysz?

- No, musiałem tam pomieszkać dopóki nie odzyskałem sił - spróbował wyjaśnić - Ale sprzed znalezienia mnie przez Hagane niczego nie pamiętam.

- Wygodne usprawiedliwienie - powiedziała kobieta cierpko - Trudne do podważenia.

Nie odpowiedział, tylko zacisnął zęby w zdenerwowaniu. Najchętniej po prostu by wstał i wyszedł - choć nie wątpił, że prędko dopadłaby go znowu - nagle jednak usłyszał szczęk klamki i do kajuty wpadła pani kapitan, a za nią Hagane, który musiał się pochylić, by przejść przez drzwi.

- Do kroćset, Cirsa, co ty z tym dzieciakiem wyprawiasz?! - Luz Águeda wybuchnęła potokiem słów, ze swoim warkliwym, dziwnie znajomym akcentem - Dopiero co go zwerbowaliśmy, a ty co w nim próbujesz odkryć?! Bo jeśli szpiega, to powinnaś dać mu najpierw trochę czasu, żeby zdążył zostawić jakieś poszlaki!

- Jeśli damy mu ten czas, potem może go zostać za mało - odpowiedziała spokojnie ta straszna kobieta, na co jej dowódczyni wzniosła błagalnie ręce do nieba. Potem złapała się za głowę, wczepiając palce w czarne włosy, jakby chciała je sobie wyrwać.

- To przecież ty jesteś zawsze najbardziej podejrzliwa - kontynuowała pani nawigator niezrażona - Chciałam oszczędzić ci problemów.

- Może jeszcze powiesz, że z ciśnieniem, co?! - Luz Águeda puściła swoje loki i zamachała rękami, omal nie strącając kilku książek z półki. Była zdenerwowana, to fakt - nie ulegało jednak wątpliwości, że obie są ze sobą zaprzyjaźnione... Na tyle, na ile osoby o tak przeciwnych charakterach mogły się przyjaźnić.

- Czyżbyś jeszcze nie doszła do siebie po tamtych wspomnieniach, Cirso? - odezwał się Hagane świszczącym szeptem. Dopiero teraz jasnowłosa zwróciła uwagę na jego obecność, a w jej oczach mignął jakby cień emocji.

- A czy to w ogóle możliwe? - zapytała cicho - Może ty mi powiesz?

- Dość już dyskusji o waszych wojskowych paranojach! - wtrąciła się Luz Águeda, po czym wypchnęła obu mężczyzn za drzwi, z nakazem trzymania się z dala od gabinetu Cirsy. Soran odchodził stamtąd z westchnieniem ulgi.

- Nie wiedziałem, że się znacie - przypomniał sobie po chwili, spoglądając ze zdziwieniem na wysokiego towarzysza.

- Stare czasy - skwitował to Hagane i chyba nie zamierzał mówić więcej. Chłopak nie nalegał, nie tylko dlatego, że właściwie nie miał ochoty rozmawiać o tej królowej lodu - już dawno wbił sobie do głowy przekonanie, że mówienie sprawia jego przyjacielowi ból. Widział, co tamten ma pod szalikiem - choć nie wiedział, jak to zarobił - i sądził, że oszczędzanie głosu jest tutaj najlepszym wyjściem.

Później został z powrotem przekazany Nievesowi (no paczka, bez dwóch zdań!) i mógł podjąć poznawanie mniej groźnych członków załogi. Nie łudził się, że szybko ich wszystkich spamięta, ale wydawali się niezłą galerią osobliwości. Na przykład skośnooki sternik o spłaszczonym nosie i kocim uśmiechu albo tamten ciemnoskóry chłopak, który wyśpiewywał piosenki w języku składającym się głównie z samogłosek. I krótko ostrzyżona kobieta, która przytargała z Igły osiem butli rumu, po czym podzieliła się nim z powyższą dwójką... I sama wypiła najwięcej.

Najbardziej jednak ciekawiła Sorana ta piegowata blondynka z warkoczykami... Chani, tak się nazywała. Przybyła na „Meluzynę" jakieś parę godzin przed nim, a jednak wszystkich na pokładzie znała już po imieniu - bez wątpienia była z nimi zaznajomiona wcześniej. Tej to dopiero było wszędzie pełno! A to grzebała w maszynach z mechanikiem, a to dawała się czarować pierwszemu oficerowi - a potem elegancko go spławiała... Albo siedziała w bocianim gnieździe, którego sensu chłopak nie rozumiał, zważywszy na obecność kamer i radarów, i po prostu wpatrywała się w niebo. Soran chciał z nią jeszcze porozmawiać po opuszczeniu Igły, ale zniknęła mu z oczu, gdy tylko weszli na statek; następnego ranka natomiast oganiała się od jego towarzystwa. Szkoda, bo miał wrażenie, że właśnie od niej dowiedziałby się wszystkiego, czego był ciekaw, bez owijania w bawełnę i robienia jakichś niezrozumiałych tajemnic. Poza tym... W jej przypadku działał chyba podobny mechanizm, co przy Luz Águedzie. Dziewczyna była może nie tak łatwa do wyprowadzenia z równowagi, ale równie pyskata... A z drugiej strony wyczuwał w niej pokrewną duszę. Jakby coś ich łączyło, choć za żadne skarby nie mógł wymyślić, co.

Może włączyła mu się zbyt wybujała wyobraźnia?

*

Nawet mimo niesprzyjających okoliczności Quellentha nie mogła powstrzymać gniewu. Miała przecież eskortować tę dziewczynę. Została przydzielona do opieki nad nią przez samą Królową... No, może nie w ścisłym tego słowa znaczeniu - Edmé była jednak dużą dziewczynką i nie potrzebowała niańki. Osoba, która przybyła z wizytą z innego świata musi mieć raczej... Przewodnika. Tyle że najwyraźniej była tak pewna siebie (zdesperowana?), że zupełnie jej to nie obchodziło.

Nie żeby nie liczyła się z ewentualnością, że ktoś się może o nią martwić. Zostawiła na komódce liścik. Był napisany wyjątkowo starannie, jak przez uczennicę, która dopiero poznała litery sellphejskie, i głosił: Kochana Quelle, no co ja poradzę, że też chcę coś zrobić? Nie mogę przecież wrócić tak zupełnie z niczym. Pożyczam Twój kompas i jadę do Trójkąta. Twoja (skuszona) Edmé. W innej, mniej nerwowej sytuacji czarodziejka zaczęłaby zastanawiać się nad tym, dlaczego osoba poznana parę dni temu pisze do niej jak do dobrej przyjaciółki. Teraz jednak przede wszystkim ponosiła ją złość. Najpierw ta wyprawa do biblioteki, która zupełnie nie przyniosła owoców... Każdy, kogo pytała, twierdził, że nie wie nic na temat Korony, a gdy sugerowała, że może gdzieś w literaturze, bulwersowali się jakby bluźniła. Dziwne. Przecież to magia przywoływania była zakazana, ale żeby aż tak zaprzeczać historii?! Zanim dostała posadę na Wyspie Betelgezy, zanim została wmieszana w tę podejrzaną sprawę, właściwie się nad tym nie zastanawiała. Teraz była gotowa zgodzić się z Edmé - takie palenie za sobą mostów? Chętnie powiedziałaby to towarzyszce, może pogłowiłyby się razem nad tą tajemnicą, ale... No właśnie, ale. Kiedy wróciła do hotelu, dziennikarki już nie było. I to była dodatkowa kropla w przepełnionym pucharze.

Teraz Quellentha spacerowała tam i z powrotem po niemal pustej stacji, miętosząc w dłoni bilet. Z zewnątrz dobiegały niekiedy jakieś huki, jakby grzmoty, ale niespecjalnie się tym przejmowała. Co tam trochę deszczu i błyskawic? Edmé pojechała na obszar, na którym co chwilę szalały magiczne burze i trzęsienia ziemi, tym należało się przejmować. Zwłaszcza gdy trzeba kombinować z biletami, bo zielonowłosa beztrosko zabrała skuter. Ciekawe, jak długo taki skuter mógł wytrzymać w Trójkącie. Nie mówiąc o jadącym bez zabezpieczeń kierowcy...

Czarodziejka zahamowała gwałtownie na dość śliskiej podłodze. Nawet jeśli była na tyle zdenerwowana, by jechać za towarzyszką, wciąż pozostawały pewne problemy. Metro mogło ją dowieźć do granic miasta, a nawet do innego z trzech wierzchołków, zależnie od ceny - ale w żadnym razie nie mogła się w ten sposób dostać do wnętrza Trójkąta. Klepnęła się w czoło z rozdrażnieniem; naprawdę nie lubiła tracić kontroli nad sytuacją. Najlepiej byłoby znaleźć jakiegoś awanturnika z pojazdem terenowym i zaproponować... Tak robili poszukiwacze przygód w powieściach, które czytywała w Becleim - jej akademik nie miał dostępu do holowizji - zamiast uczyć się do kolokwiów z... Niestety, jak na ironię, z historii.

Westchnęła ciężko i skierowała kroki do wyjścia, kiedy nagle zgasły wszystkie światła. Nic dziwnego, w czasie burzy mogła się zdarzyć awaria - zwłaszcza, że miasto nie było aż tak zaawansowane technicznie jak pozostałe wierzchołki Trójkąta - ale dlaczego akurat teraz?! Wymyślając w duchu na pogodę, Quellentha przylgnęła do ściany i szła tak, aż dotarła do schodów. Ostrożnie, stopień po stopniu - tutaj też zasilanie trafił szlag - wyszła na powierzchnię...

Miasto się rozpadało.

Tak, najzwyczajniej w świecie się rozpadało. Grunt się rozstępował, a budynki rozlatywały się na kawałki. Nie waliły się tak jak podczas trzęsień ziemi czy wyburzania - po prostu nagle pękały, a potem odłamki odłupywały się i przez chwilę elegancko tańczyły w powietrzu, aby wreszcie z hukiem spaść w dół. Gdyby Quellenthy nie pochłonęło szukanie bezpiecznego schronienia, pewnie stanęłaby w miejscu, z otwartymi ustami wpatrywałaby się w ten piękny pokaz mocy. Bo zadziałała tu magia, i to potężna.

Na jednym z nieruszonych dotąd budynków stała postać w czarnej pelerynie i wymachiwała rękami jak dyrygent. A na innym druga. I trzecia.

To było jakieś szaleństwo. Przecież nikt nie atakowałby Płomiennego Oka! Zwłaszcza dysponując tak niemożliwą magią!

Chyba, że... Że z jakiegoś powodu chciałby pogrzebać całą wiedzę?

Quellentha odskoczyła, ale spory kawał ściany zdążył otrzeć się o jej ramię i syknęła z bólu. Chyba chowanie się pod dachem nie było najlepszym pomysłem, ale gdyby wybiegła na bardziej otwartą przestrzeń, mogłaby się zapaść pod ziemię. Nie sądziła też, że jej czary osłaniające mogły wystarczyć - zapomniała, że jej zewnętrzne źródło mocy spoczywa w torebce, świeżo naładowane. W końcu przestała myśleć i ruszyła biegiem wzdłuż ulicy. Kątem oka widziała nadjeżdżające pojazdy ratunkowe i oddziały straży miejskiej ze swoim najlepszym uzbrojeniem. Czy atakowanie magów to był dobry pomysł? Czy nawet gdyby wezwano posiłki z Zielonego Gaju...?

- Lepiej niech się pani zatrzyma, zaraz panią zabierzemy - usłyszała z góry męski głos, wzmacniany chyba przez jakiś głośnik - Bieganie na oślep raczej nie jest najlepszym wyjściem!

Zdumiona zatrzymała się, choć nie była pewna, czy te słowa były właśnie do niej. Jednak tuż obok niej coś rzuciło nagle spory cień - coś wisiało nad nią w powietrzu. Mogła to być ratownicza gondola z Ogrodu Tipharos, ale czy gondole zareagowałyby na myśli kogoś od Betelgezy, skoro było wokół tylu potrzebujących pomocy?

Czarodziejka niepewnie podniosła głowę i zobaczyła zupełnie obcy pojazd powietrzny. Długi i smukły w kształcie, czarno-czerwony. Wejście było otwarte i ktoś wychylał się przez nie, nic sobie nie robiąc z niebezpieczeństwa - trzymał się tylko jedną ręką, w drugiej zaś coś ściskał. Ponieważ jednak był za wysoko, Quellentha nie mogła mu się bliżej przyjrzeć.

- Brawo, zlokalizowała nas pani - powiedział do tej rzeczy trzymanej w dłoni, a raczej przez tę rzecz do samej czarodziejki - Odsiecz przybywa. T'Surith, szalupę! - zawołał w głąb pojazdu.

Na te słowa od maszyny coś się oderwało i prędko poleciało w dół. Zahamowało tuż przed Quellenthą, wisząc nieco nad ziemią. Wyglądało jak metalowy dysk z barierką; przyjrzała się temu bez przekonania. Jeszcze raz zerknęła w górę, na co jej potencjalny wybawca skinął zachęcająco ręką. Nie mając większego wyboru ściągnęła brwi i odważnie weszła na „szalupę", która natychmiast poderwała się w górę. Czarodziejka uchwyciła się barierki, ale i tak upadła. Pozostała w pozycji siedzącej, bo dysk leciał coraz szybciej, a główny pojazd też nie wisiał w miejscu.

W końcu zdecydowała się podnieść zaciśnięte powieki - prędkość lotu jakby się zmniejszyła. Kiedy się rozejrzała, parsknęła histerycznym śmiechem, ponieważ leciała tuż przy lśniącym pojeździe. Widziała jego nazwę, wypisaną srebrzystymi literami w nieznanym języku. A niespodziewany wybawiciel, mężczyzna w czerwieni, nadal stał w wejściu i uśmiechał się, wyciągając do niej rękę. Chwyciła ją z ulgą - i już po chwili znalazła się w mocnym uścisku. Pęd powietrza targał ich włosami.

- Czy to jest jedna z tych chwil - usłyszała - dla których warto rzucać się w największe niebezpieczeństwa?

*

- Z całym szacunkiem, Wasza Wysokość, czym to się właściwie różni od technologii? - zapytał Joris, patrząc jak Królowa wkłada na głowę srebrzysty hełm. Wcześniej wetknęła w niego znalezioną szpilę.

- Czy w oczach prawdziwego maga technologia nie jest tylko jednym z wielu rodzajów czarów? - odpowiedziała pytaniem, zapatrzona gdzieś w dal, nie widząc jego skrzywienia na te słowa. Kiedy rubinowa zasłona zakryła jej twarz, usiadła na tronie i skoncentrowała się. Czekała.

Nie, oczywiście, że zdarzają się jeszcze kryształowe kule. Na pewno mają jakieś w Ogrodzie Saphany i w Becleim. Ale nie tutaj - rozbiły się, kiedy Wyspa opadła na ziemię, od tamtej pory ich nie używano. To znaczy, że wiadomość pochodzi sprzed kilku wieków. Najwyraźniej ktoś ją odebrał, zapisał w tej szpili i zapomniał z powodu - z powodu - wojny?!

Koncentracja, koncentracja...

Najpierw tylko czerwień przed oczami. A potem... Potem zapadanie się w głąb. Nie, nie wolno! Tym razem nie o to chodzi! Moment ponownej koncentracji, teraz już wyłącznie na wiadomości...

Obraz, jaki zobaczyła, był niewyraźny i drgał.

- Wzywam Ogród Betelgezy - usłyszała przytłumiony głos mężczyzny w szacie Mistrza Przyzywania - Wzywam Ogród Betelgezy! - chwila pełnej oczekiwania ciszy - Meda, He... odezwijcie się! Nie wiecie, że zamknęli mnie tu jak ...?!

Coraz większa determinacja, coraz większy gniew. Iseult zacisnęła palce na poręczach tronu.

- I to ma niby być ... Korony?! - mężczyzna wołał coraz głośniej, ale dźwięk się urywał - Nie widzą lepszego sposobu?! Na wszystkie ... piekielne, zróbcie coś!! Kto, jeśli nie wy ... przekonać?! - teraz już więcej lęku, więcej rozpaczy - Muszę przy... Ayinę!! Dlaczego mamy ...?!

Nagle przekaz się urwał, jak zdmuchnięty płomień. I znowu czerwień.

Joris cierpliwie stał pod ścianą, nic do niego nie dotarło. Ale kiedy zasłona zniknęła i zobaczył oblicze władczyni, zrozumiał natychmiast, że wiadomość została odebrana.

Królowa nadal patrzyła nieobecnym wzrokiem, a na jej usta wypłynął uśmiech. Triumfalny, wyczekujący. I mało ludzki.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Grisznak : 2006-08-27 18:21:13
    Zapomniałbym...

    Zapomniałbym, że to już czwarta część, na Devie chyba nie dałem rady przeczytać, tu owszem.

    Zazwyczaj stylizacje mnie bawią, tu w kilku miejscach również, ale jednak nie drażnią tak jak w wielu innych przypadkach, w których miałem z nimi do czynienia.

    Czytało się całkiem przyjemnie.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu