Opowiadanie
Inna przyszłość
Podzielony Świat
Autor: | Martha |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Akcja, Science-Fiction |
Dodany: | 2006-11-19 20:54:57 |
Aktualizowany: | 2008-03-10 20:58:59 |
Następny rozdział
Pomyślałam, że ta wersja będzie o wiele lepsza - bo poprawiona;) i muszę po raz kolejny i nie ostatni podziękować mojemu pomocnikowi - LunarBird:)dzięki^^
Różnokolorowe liście pokryły aleję niczym dywan. W pamięci kołatały mi się miłe wspomnienia z wakacji, które pozostawiłam już dawno za sobą. Pozostały tylko zdjęcia...
Ostatnio nawiedzały mnie same czarne wizje. Nawet sny mówiły mi o czymś, co może wydarzyć się w niedalekiej przyszłości. Coś się wydarzy... Coś, co być może nie zależy ode mnie samej, tylko od wielu, wielu ludzi...
- Marta! - usłyszałam w oddali osobę nawołującą moje imię. Odwróciłam się. Aha...
- Cześć... - przywitałam się z Mareczkiem, choć nie tak entuzjastycznie, jak trzeba.
- Cześć - odpowiedział Marc, uważnie mnie obserwując. - Umarł ktoś, czy co?... - zapytał mnie, widząc moją minę.
- Myślę, że nikt - westchnęłam ciężko, jakbym nosiła na szyi kowadło zamiast naszyjnika - Po prostu nawiedzają mnie tak czarne wizje... zresztą, szkoda gadać! - przerwałam nagle.
- Wizje? Daj sobie spokój! - wybuchnął Marc - ubzdurałaś sobie coś, i teraz tej wersji się trzymasz.
- Tak?! - nagle eksplodowałam niczym wulkan - A zapomniałeś, jak kiedyś wyśnił mi się atak wampirów na miasto?! - przypomniałam mu. - Tym razem będzie jeszcze gorzej. To będzie prawdziwe piekło.
- Terefere - przekomarzał się ze mną - A może przejdziemy do innego tematu? - Marc dał mi do zrozumienia, że chce zakończyć tę czarną rozmowę. Prychnęłam, niezadowolona z faktu, że nie ma osoby która może mnie wysłuchać.
- Myślę, że nie ma. A teraz pozwól, że zostawisz mnie w spokoju...
Nie musiałam dwa razy powtarzać. Marc truchcikiem podbiegł do koleżanki, która miała na sobie nieco zbyt skąpe wdzianko.
- Wybieg dla modelek? - wycedziłam przez zęby, będąc zmuszona przejść koło ich. Idiota. Dlaczego faceci uganiają się za jakimś nic nie wartymi, pustymi laluniami? Dlaczego? W człowieku najważniejsze jest jego wnętrze. I nic więcej. Zanim jednak znikłam im z oczu, cierpko i siarczyście przeklinałam tę panienkę. Oczywiście nie na głos. Mogłabym od niej oberwać, takie panienki zazwyczaj nie znoszą krytyki. A ciekawe, bo jakby Marc ją zbluzgał, siedziałaby cicho jak trusia!
- Mężczyźni. Gdyby tak kobiety od was uciekły... gdybyście pozostali tylko wy... co byście robili, jacy byście byli? - moje usta niespodziewanie wypowiedziały na głos myśl świeżo wyprodukowaną w umyśle. Otworzyłam szerzej oczy, serce zaczęło mi łomotać w klatce piersiowej - "coś mi tu nie gra." - myślałam.
"Jasny gwint" - przeklinałam lekko - "to COŚ się zbliża, może już jest!" - pomyślałam. Zdesperowana ruszyłam przed siebie, nie patrzyłam na ludzi, których potrącałam. Moje oczy nic nie widziały. Moje serce zatrzymywało się, a dusza traciła kontrolę na ciałem... oddychałam tak, jakbym miała za chwilę stracić życie. Spojrzałam przed siebie. TO już jest.
Stanęłam jak wryta. Przede mną pojawił się portal, który umiejscowił się w zaułku. Przylgnęłam do drzewa, które stało pięć metrów dalej od otworu. Przypominało to wielką dziurę, lśniącą niczym diamenty zatopione w rzeczce. Z otworu wymykał się silny zapach jakiejś substancji, której nie znałam. Taka mieszanina, naprawdę nie do określenia...
- Och... czyżby? - mówiłam sam do siebie... - Ale czy to jest możliwe?
Odwróciłam się plecami do dziury, chcąc uciec od niej i poradzić się mojego opiekuna. Niestety! Dziura nagle powiększyła się, i wytworzył się potężny wir, który chciał mnie wchłonąć!
- Mowy nie ma! - pisnęłam, chwytając się pobliskiego drzewa. Nagle niebo się ściemniło. Błyskawice porozcinały chmury, jedna trafiła w dach. A wir z minuty na minuty potężniał. Moje dłonie zaczęły intensywnie krwawić, jakby porozcinało je szkło. "O co do cholery tak naprawdę?..." - nie skończyłam myśli, gdyż drzewo, którego się trzymałam - pękło, i w efekcie ja i drzewo zostalismy wessani do dziury.
Przez chwilę doznawałam uczucia "prania" - wirowałam jak ubranie w automatycznej pralce. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila miotania się w tym portalu, a zwymiotuję. W końcu wypadłam z hukiem na ziemię. Drobinki pasku z przyjemnością zawędrowały do moich włosów i ust. Tuż obok mnie wylądowało - jeszcze z większym hukiem - drzewo. Miałam szczęście - dwa metry dalej i zostałabym rozwałkowana na naleśnik.
- Uf... - westchnęłam lekko, zadowolona z faktu, że w ogóle żyję. Ale zaraz potem na moje usta nasunęło się pytanie: GDZIE ja jestem?
Wyplułam resztkę piasku, który ugrzązł niewdzięcznie w zębach. I zaczęłam się gapić. Zgadniecie? Na naj, ale to najpiękniejszego faceta pod słońcem! Te oczy, ciemno niebieskie, wściekle blond włosy i niesamowicie wysportowaną sylwetkę. Jego odzienie było, hmm... skąpe! Tylko krótkie bokserki, i koszula, która zwisała mu z ramion. Ale zaraz potem zaczęłam oglądać miejsce, w którym się znalazłam.
Pustka - żadnych roślin. Tylko wielkie, wielgachne zabudowania. I jakie pokręcone! Niebo usłane było... lampkami? Na pewno nie były to gwiazdy! A może znajdowałam się w "budynku", w którym znajdował się kompleks miast?
- Hej, chłoptasiu! - powiedział do mnie przystojniak. Zamurowało mnie i zaraz w mojej duszy odrodziła się kobieca duma, niczym feniks z popiołów:
- Koleś, dlaczego nie nosisz okularów?! - zapytałam go z kpiną wyczuwalną w moim głosie, ukazując mu grymasami twarzy swoje wzburzenie. Niestety, facet nie skumał - popatrzył się jedynie na mnie jak na Wenusjankę.
- Hm, okulary to przeżytek! - to mówiąc, machnął ręką, na której znajdowały się jakieś paski. - Nie uczyłeś się historii? Używane były przez ludzi pół wieku temu, i jeszcze nie gwarantowały polepszenia wzroku. - wyjaśnił mi.
- Bardzo przepraszam, ale JA jestem kobietą! - warknęłam.
Casanova zgłupiał, i przyjrzał mi się lepiej. A potem bezczelnie dotknął moich wypukłości na klatce piersiowej. Tak się wkurzyłam, że dałam facetowi z liścia w twarz. A potem sama się wystraszyłam, bo facet wylądował jak na długi na czymś, co przypominało chodnik. Ale i tego nie byłabym tego pewna!
- Stój! Policja musi to wyjaśnić! - wrzasnął, kiedy próbowałam uciec. Znikłam za rogiem jakiegoś pokręconego budynku. Biegłam, że aż brakowało mi w płucach życiodajnego tlenu.
- Sorry, koleś, ale mnie zgubiłeś! - powiedziałam dobitnie sama do siebie.
Ruszyłam przed siebie, jak wcześniej. Towarzyszyła mi tylko pustka. Nie było nikogo.
Kiedy minęłam prawą przecznicę, ujrzałam jaskrawe, wręcz oślepiające światło - i postanowiłam za nim podążać. "Być może umarłam, a to jest droga do nieba?!" - pomyślałam, zanim przekroczyłam próg niby drzwi.
Weszłam po schodach, które okazały się być ruchome. Ale nie były tak ślamazarne, jak te w hipermarkecie. Pół sekundy i byłam już na szczycie... pragnień człowieczeństwa.
Niesamowite, zmieniające kolory słońce - gwiazdy, które nie mają prawa teraz się pokazywać migały do mnie wesoło. Tam, gdzie się znalazłam, prawa fizyki zostały złamane.
Nie było budynków - były tylko jakieś różnokolorowe linki, które zwisały - jaki mi się wydawało - z nieba. Próbowałam oczami dojrzeć koniec tych linek daleko, w górze. Ciekawe, po co one zwisały! Nie miałam odwagi ich dotknąć - przede mną stanęła grupa chłopaków, którzy byli niesamowicie przystojni. Annie - moja koleżanka - widząc ich zaśliniłaby się na śmierć. Moje serce nie chciało przestać głośno bić.
- Hej, kolego, powiesz nam jak dostać się na aleję...
- Do jasnej Anieli, ja jestem KOBIETĄ! - wrzasnęłam.
Jeden z nich prychnął, ale po dogłębniejszej analizie mojego wyglądu stwierdził, że tak jest. Ale powiedział zupełnie co innego:
- To... zaginione ogniwo.
- Co? - spytałam, patrząc się na wszystkich w poszukiwaniu odpowiedzi.
- Co? - powtórzyli za mną, patrząc się na mnie z lekkim respektem.
- Zaginione ogniwo! - ryknęli wszyscy. I rzucili się za mną w pogoń. Moje nogi zostały jakimś cudem uskrzydlone, bowiem biegłam szybciej niż gepard.
- Łapcie ją!! - ryczeli jak dzikie zwierzęta w klatce, domagające się jedzenia.
Nie mogłam nigdzie się ukryć. Biegłam na oślep, potrącając wszystkich przede mną. Nadzieja znikała wraz z powiększającym się w moim ciele zmęczeniem. W końcu postanowiłam się poddać. Skręciłam w prawo, i się zatrzymałam.
Grupa chłopaków już dreptała ku mnie, słyszałam to. Moja akcja serca zwalniała tempa. Teraz wiedziałam, że to koniec...
- Uch, wy dranie... poddaję... - umilkłam, bo gdy dotknęłam niechcąco linki - krajobraz wraz z chłopakami zamazał się, zawirował. Znowu poczułam się jak w czasie prania w pralce automatycznej.
Po paru sekundach zostałam wypluta z wnętrza "pralki" i ku mojemu zdziwieniu znalazłam się w dość normalnym miejscu. Mówiąc "normalne", mam na myśli brak różnych dziwactw, które wcześniej widziałam. To miejsce zapewne było tylko zwykłą, amerykańską dzielnicą, być może wróciłam do teraźniejszości, tylko w inne miejsce.
Kiedy jednak wyszłam z zaułku, przekonałam się, że nadal jestem w przyszłości. Brakowało kobiet. Sami piękni mężczyźni. Nie przystojni, a piękni. Oczywiście, przyjemnie było na nich popatrzeć, ale brak kobiet mnie dziwił. Naprawdę, idąc przed siebie, skręcając byle gdzie - nigdzie nie spotkałam przedstawicielki płci pięknej. Rządziło piękno facetów. Bilboardy były podporządkowane jedynie facetom. Dziwne, to było, zapewniam.
Spojrzałam w niebo. Ku mojemu zaskoczeniu znikąd pojawił się olbrzymi "telewizor" i tłusta, uśmiechnięta twarz.
- Dziękuje za wybranie mnie na ministra podzielonej granicy! - podziękował minister basowym głosem. Kiedy zaczął gadać, o mały włos się nie przewróciłam.
- Jesteśmy silni, zdecydowani, przystojni i żadna kobieta nie zbałamuci nas, jak kiedyś to robiła! Precz z płcią żeńską! - krzyknął, nie dbając o bębenki swoich wyborców.
Zatkałam sobie uszy moimi dłońmi, choć tak naprawdę tego głupca nic by nie uciszyło. Przez całe pięć minut darł się, jacy mężczyźni są wspaniali, a kobiety, takie głupie.
- Same geje! - prychnęłam, nie zdając sobie sprawy, że ktoś mnie słyszy.
- Co, zacofańcu! - zaczepił mnie jakiś chłopak, który stał, oparty o mur - Homoseksualizm znikł bardzo dawno temu! Szkolnictwo powinno też, do jasnej cholery, uczyć takie włóczęgi jak ty! Dlaczego nie jesteś w podziemiach? I jakim cudem jesteś na powierzchni?! Faceci, którzy nie umieją sobie radzić w życiu albo są tumanami, tak jak ty, powinni żyć w odizolowaniu!
- Ach tak? A ja myślę, że jesteś tak mądry, jak mój but od lewej nogi... - przygadałam mu, nie mogąc znieść tej zniewagi. Włóczęga! Tuman! Co on sobie wyobraża!
Koleś sypnął na mnie jakimś niezrozumiałym słowem, które być może było przekleństwem.
I nagle zza rogu muru o który był oparty koleżka, wyskoczyła jakaś banda. Była na latających skuterach - tak te pojazdy wyglądały. W dłoniach coś w rodzaju biczów. Jeden z nich zamachnął się, i rzucił we mnie cholernie ciężkim przedmiotem - widać było po chodniku, który ugiął się pod ciężarem tego czegoś. Koleś chybił. Nie czekałam jednak, aż drugi raz spróbuje. Ruszyłam przed siebie.
- Złapcie go i zabijcie! - wrzasnął chłopak, który mi naubliżał.
Wmieszałam się w tłum, ale ku mojej rozpaczy nic to nie dało. Banda znalazła mnie, ale na moje szczęście stuknęli innego gościa. Cóż, tak prawdę powiedziawszy to z tego gościa nic nie zostało, tak silny był ten atak...
- Uwaga, do wszystkich jednostek, banda "szturm" atakuje ludzi! - usłyszałam z daleka. Odwróciłam się, ale zaraz szybko pożałowałam. Dostałam w brzuch. Przeleciałam dwa metry, i "zaparkowałam" obok jakiegoś pojazdu. Latający skuter.
Usłyszałam zbójeckie okrzyki. Obolała spojrzałam w bok, jednak moją uwagę przykuło co innego - krwawiłam. Bałam się spojrzeć na mój brzuch, wystarczył mi widok zmasakrowanego wcześniej gościa.
Banda do mnie doszła. Zamierzała zadać mi ostateczny cios, jednak zanim się na to zdobyli, pozwolili sobie na chwilowe znęcanie się nade mną. Po pięciu minutach chciałam umrzeć. Wszystko mnie bolało. Okropność!
- Spadamy! A ty już nigdy nie obrażaj naszego szefa... - nie wiem, co się stało dalej, usłyszałam jęk faceta, który padł plackiem na chodnik. Otworzyłam oczy i wrażenia usiadłam, mimo okropnego, wszędobylskiego bólu. Obok mnie leżały kościotrupy w tych samych strojach, co ci faceci. Jednemu facetowi udało się umknąć. Uciekał, gdzie pieprz rośnie. Ale na jego nieszczęście ten ktoś wycelował w niego promienie; po raz pierwszy ujrzałam, jak rozkłada się ciało człowieka - tylko to rozkładanie nie trwało kilka minut. Kilka sekund, i już mięsa nie było na kościach.
- Hm... co ty tutaj robisz, włóczęgo? Twoje miejsce jest w podziemiach! - blondyn, który mnie wybawił, chwycił mnie za kurtkę, i uniósł w górę. Spojrzałam w jego oczy. Były zimne jak lody Antarktydy, i takie... nieludzkie. Miałam wrażenie, że i mnie zabije.
- Gdybym nie był funkcjonariuszem Narodowej Policji, zabiłbym cię bez skrupułów. Ale muszę być sprawiedliwy i to mnie najbardziej wkurza.
Blondyn był w moim wieku. Nie mógł być starszy. Miał na sobie czarną, krótką koszulę, a na ramionach miał jakieś grube paski z przyciskami. Na plecach nosił coś w stylu kołczanu. Uśmiechnęłam się z bólem, nie mogąc uwierzyć, że przy pomocy termosu można zabijać...
- Co cię tak śmieszy? - spytał, przy okazji rzucając mnie na chodnik. Nie odpowiedziałam. Nie chciałam.
- A tak w ogóle, to kim ty jesteś? Jesteś podobny do kobiety... - blondyn zamilkł, i znowu cały świat zawirował. Dotknęłam zupełnie przypadkowo jakiejś linki. Tym razem "pranie" było najgorszym cierpieniem w moim życiu. Coś potwornego.
Wylądowałam w holu i leżałam. W dalszym ciągu krwawiłam. Czułam, że opuszczają mnie siły, nawet wzrok mi już szwankował. Ostatkami sił doszłam do jakichś drzwi - o Boże, ktoś otworzył!
- Włóczęga? - zdziwił się ktoś. Oczywiście, że mężczyzna.
- Nie, nie włóczęga - odparłam dość głośno, choć wszystko, co robiłam, sprawiało mi ból. Przed moimi oczami pojawiła się mgła. Już nie mogłam. Poczułam, że spadam na podłogę...
dzięki, za uwagę:)
ps Serika
Jak to?
Wynika jasno,że facet bez kobiety żyć nie może ;)
x
proszę tylko o jedno,gdy piszesz,że Marc i Marta coś zrobili razem,to "obydwoje".
"obydwaj" odnosi się do dwóch facetów! ;)
Ale o co chodzi?...
Przeczytałam i muszę przyznać, że czyta sie nawet nieźle... Tylko przez cały czas nasuwa mi się pytanie "ale czy z tego w ogóle coś wynika?". Katastroficznych wizji przyszłosći w literaturze widziałam już na pęczki, podobnie jak motywów podróży w czasie - żeby coś takiego w obecnych czasach przedstawiało jakąkolwiek wartość, musi być co najmniej dobrze uzasadnione... A na razie jest paskudnie i szowinistycznie, bo paskudnie i szowinistycznie :) Czekam na kontunuację i wyjaśnienia.
I gdybym mogła coś zasugerować - tytuł cyklu brzmi niezgrabnie, spróbuj nad tym popracowa.