Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Z mugolem za pan brat!

"Moje serce krwawi, mój chłopak się nie zjawił..."

Autor:Pisces Miles
Korekta:IKa
Tłumacz:Villdeo
Serie:Harry Potter
Gatunki:Akcja, Dramat, Komedia, Romans
Dodany:2006-11-03 11:38:13
Aktualizowany:2008-02-14 14:08:11


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zrzeczenie: Harry Potter i wszystkie jego części są własnością Jane Katherine Rowling oraz firmy Warner Brothers. Ja tylko pożyczam.

Oryginał: Muggle Year

Zamieszczone za zgodą autorki.


Może i nie jestem taka, *

Jaką chciałbyś abym była

Czasem jestem, jestem próżna,

I potrafie być niemiła


ZAMIANA GLADYS WINNIFRED! GINNY WEASLEY TRACI SZANSĘ SWOJEGO ŻYCIA!


Jak podają niezawodne źródła oraz oficjalne zawiadomienie, Ginny Weasley oddała główną rolę musicalu stulecia, "Wysokich Lotów", Pansy Parkinson. Przyczyny są niestety niewiadome, jednak chodzą pogłoski, że Ginny Weasley uległa kontuzji i nie może tańczyć, przez co utraciła rolę swojego życia.

Wielu przeżyło szok, kiedy Spencer Soloman, reżyser "Wysokich Lotów" ogłosił zamianę aktorki. Ludzie sprzeciwiali się, niektórzy nawet wysyłali pogróżki, jednak my wiemy, że Pansy Parkinson będzie umiała zastąpić dotychczasową gwiazdę, Ginny Weasley.

"Wierzymy, że Pansy doskonale sprawdzi się w tej roli. Posiada wiele talentu, a jej osobowość mówi za wszystko. Przedstawienie okaże się sukcesem." - mówi choreografka i producentka, Lesley Chestwood.

Ministerstwo, poinformowane zamiana, jest w bardzo optymistycznych nastrojach. Albus Dumbledore, organizator "Roku Mugola" nie chciał udzielić wywiadu w związku z tą sprawą.


Rita Skeeter


***


Dwa miesiące później...


- Widzieliście gdzieś Ginny? - zapytał Ron, rozglądając się po twarzach Gryfonów, którzy siedzieli przy stole w Wielkiej Sali. Uczniowie co chwilę wchodzili i wychodzili, panował ruch i bezład. Czyli było tak, jak zwykle.

Hermiona potrząsnęła głową, odkładając podręcznik do Numerologii.

- Nie zauważyłam jej od wczoraj, nie było jej na lunchu, na obiedzie i wątpię, czy śpi.

Harry zmarszczył brwi.

- Śpi? Nie, prawdopodobnie przebywa w bibliotece albo w szpitalu.

- Hej, Geraldine! - zawołał Ron, patrząc na wchodzące do sali współlokatorki jego siostry.

Geraldine spojrzała na niego i obróciła się do Evelyne, patrząc na nią zaciekawiona. Podeszły.

- Wołałeś mnie?

Ron potarł swój nos.

- No. Widziałyście gdzieś Ginny?

Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i potrząsnęła głową.

- Boję się, że nie. Od dwóch miesięcy nasze stosunki z nią układają się na zasadzie przelotnego "Cześć, co słychać". Poza tym, wszyscy na musicalu się denerwują, ciągle są jakieś próby, przymierzanie kostiumów, nowe teksty. Wiesz, że zmienili nam główna rolę. – Spojrzała nieswoim wzrokiem w drugą stronę.

Harry westchnął, Hermiona potrząsnęła głową, otwierając książkę.

- Dzięki. Po prostu gdzieś się skrywa, nie było jej wczoraj ani na lunchu, ani na obiedzie, i wiesz, jako brat troszkę się niepokoję.

- Rozumiem... - odparła życzliwie, kiwając głową. - Jak ją złapię, to jej powiem, że chcesz się z nią zobaczyć, dobra? Bo chyba nie stała się niewidzialna. Poza tym, teraz zaczynają się ferie przedświąteczne, chyba nie chciałaby zaharować się na śmierć. Ta dziewczyna potrzebuje odpoczynku.

Evelyne uniosła oczy ku niebu.

- Szczerze wątpię, że będzie chciała odpocząć, Gera.

Ron uśmiechnął się.

- Dzięki w każdym razie.

- Wydaje mi się, że coś ją gryzie od tych dwóch miesięcy - zastanowił się Harrym, sięgając po chleb. Jego przyjaciółka wzruszyła ramionami, nalewając im herbaty.

- Może masz rację. Szczerze, to nie powiem, żebym ją często widziała. A Yvette mówi, że w ogóle z nią nie rozmawiała od wiecie którego wydarzenia.

- Mam nadzieję, że nic jej nie jest - powiedział Ron, patrząc w filiżankę. Przez ostatnie dwa miesiące w szkole nie wydarzyło się nic szczególnie ciekawego, co utwierdzało tylko podejrzenia o Virginii. Od razu po zajęciach wychodziła gdzieś i zrezygnowała, za pozwoleniem Snape'a, z eliksirów. W Gryffindorze, w Pokoju Wspólnym nie przybywała w ogóle, a na obiad rzeczywiście przychodziła rzadko kiedy. Czasami można ją było znaleźć w pracowni lub bibliotece, ale wtedy też trzeba było mieć fart.

W Sali zapanowała nagła cisza, kiedy wszedł Draco, na jego ręku uwieszona Pansy, a za nimi pełna obstawa. Usiadł po środku stołu Slytherinu, tyłem do Gryfonów, a szatynka obok niego, wlewając sobie soku.

Ron spojrzał na niego. Miał niejasne przeczucie, że zachowanie Virginii nieodłącznie wiąże się z jego wrogiem. Ale przecież jego siostra i tak by mu nie powiedziała, co jest grane.

W Wielkiej Sali znowu zapanował śniadaniowy gwar. Zaczęły przylatywać sowy, razem z listami, prasą i paczkami.

I właśnie teraz jedna z paczek została upuszczona przed nos Rona. Była ogromna i najwidoczniej ciężka, ponieważ niosły ją aż trzy sowy. Pewnie wypożyczone.

Szczęka Rona nieźle się wydłużyła, a jego herbata nieomal wylała, tak zachlupotało.

- Co to jest, co? - zapytał z niewiara w głosie Harry. Jeszcze nigdy nie widział, by ktoś dostał tak wielką pakę.

Ron potrząsnął głową.

- A skąd myślisz, ja mam to wiedzieć?

Byli tak zaaferowani, że nie usłyszeli, jak ktoś za nimi stoi i tupie nogą w posadzkę.

- To moje.

Rudzielec wzdrygnął się i obrócił.

- Ginny?

- Pytałam mamę i tatę, czy nie mogliby mi kupić kilku książek w komisie. Widocznie to one. - wyjaśniła, uśmiechając się lekko do swojego brata.

- Tyle?! - krzyknął, wskazując na pudełko.

Virginia kiwnęła głowa, otwierając różdżką pudełko. Zajrzała do środka. Po chwili wyciągnęła głowę, marszcząc brwi.

- Nie ma tych dwóch najpotrzebniejszych, może po prostu nie było. Cóż, kupię je jutro w Hogsmeade.

Jej brat zmarszczył brwi.

- Ginny, gdzieś ty...?

- Nie wiesz, po ile są pióra? Muszę kupić kilka. Wiesz, ostatniej nocy złamałam chyba ze cztery! - nawijała bez ładu i składu, przerywając Ronowi.

Często zmienna jak pogoda

I za bardzo pewna siebie

Ale przecież to nie powód

Aby dzisiaj stracić ciebie


- Chciałem tylko zapytać, czy... - zapytał ponownie.

- Trzeba by też iść do biblioteki, Pani Pince chyba mnie nie skrzyczy, jak wypożyczę kilka książek.

Ron westchnął głośno, patrząc na nią.

Zamrugała oczami.

- Co?

- Nieważne - ponownie westchnął i przymknął pudełko. - Potrzebujesz może do czegoś swojego starszego brata?

Uśmiechnęła się.

- Nie... - za pomocą zaklęcia zmniejszyła karton do rozmiarów kostki do gry i wrzuciła go do kieszeni. - Ale dzięki, że pytasz.

I odeszła.

- Ojej, Łasiczka chcesz się przetransformować w mola książkowego? - zapytała szyderczo Pansy, kiedy przeszła koło stołu Ślizgonów. Większość z nich prychnęła, a Draco... A Draco zachowywał się, jakby w ogóle jej tam nie było. Po prostu jadł dalej.

Virginia zignorowała Pansy i wyszła z Sali, zamykając za sobą dwuskrzydłowe drzwi.


***


Pod drzwiami do Łazienki Jęczącej Marty ulatniał się jakiś białawy gaz, który miał zwabić właśnie tutaj Martę.

- Dziwne... Już tak długo to wącham... wącham i nie mam pojęcia, co... - po kilku chwilach słychać było tylko jej chrapanie.

- Przepraszam, Marto - szepnęła Virginia, wychodząc z kąta. Z tego, co było widać, Mata znowu była nie w humorze - przez dębowe drzwi wylewała się woda.

Dziewczyna weszła do środka, zastając tam zdrowo śpiącego ducha.

Teoretycznie, duchy spać nie mogły. Ale Virginia była zdolna, to wiemy już wszyscy, więc wymyśliła eliksir, który w połączeniu z zaklęciem powodował sen. Każdego.

Robiła tak od kilku tygodni. Czuła się winna, ale to był jedyny sposób, aby się tu dostać. Wiadomo, że wszystko wymaga ofiar.

- Przepraszam... - powtórzyła, przygryzając wargę. - Wiem, że nie chciałabyś, ale...

Oprócz tego nic nie mogło jej pocieszyć. Nic. Chciała uciec od wszystkich, chciała uciec od życia, którym żyła od początku roku szkolnego do końca marca.

Zrobiła coś, co było niemal niemożliwe.

Dzięki Komnacie Tajemnic.

Ironiczne pomyślała, kiedy zlew się otworzył. Niby pożegnałam się z Komnatą na zawsze, bo zaczęłam inne życie... a teraz wracam, bo się skończyło...

Chwyciła miotłę i usiadła na niej, zlatując na dół. Wejście zamknęła, zacierając wszelkie ślady.

Zaczęła wspominać.

Pierwszy tydzień był nieznośny, tak nieznośny, że chciała tylko umrzeć. Chciała się zapracować na śmierć, i więc dlatego cały czas, dzień i noc, spędzała w Skrzydle Szpitalnym. Nie chodziła na zajęcia, nie chodziła na posiłki, nie chodziła do Gryffindoru i nie spała.

Była zmęczona, wyczerpana, zagubiona... Nie mogła zrobić nic, nie chciała nic robić. Noc w noc śniła koszmary, straszne koszmary, a w nich pojawiał się Draco i mówił wciąż to samo. Te same ostre słowa, które złamały jej serce, o których nie chciała myśleć...

Przez te dwa miesiące nikt jej nie odwiedzał, nikt z nią nie rozmawiał.

Nikt, za wyjątkiem Adriana. Tylko on z nią był, czasami ją odwiedzał w skrzydle szpitalnym. Ciągle była mu wdzięczna za to, że ją wyłowił z jeziora, ale... Ale wydawało jej się, że nadają na innych falach, wszystko.

Czuła się zmęczona, tak bardzo zmęczona... Podejrzewała, że może to jest jakaś choroba...

Rodzina. Jej bracia rzadko się z nią widywali, no cóż, w końcu kończył się rok szkolny. Charlie miał mnóstwo sprawdzianów i testów do poprawienia, a Ron do nauki. Lesley była ciągle zajęta musicalem, w ogóle jej nie odwiedziła. Nikt z musicalu do niej ani razu nie przyszedł.

Dumbledore był u niej kilka razy, ale nie uśmiechał się do niej przyjaźnie - wręcz odwrotnie, obserwował ją uważnie.

Nie chciała, aby ktokolwiek się pojawiał. Obsesyjnie pragnęła być sama... Tak, jak przedtem...

Wszystko wróciło do starej postaci, do czasów, kiedy była samotnicą. Nadal pamiętała, jak tutaj przychodziła, robiąc cokolwiek, najczęściej zadania domowe. Utrzymywała dystans miedzy sobą a innymi, fizyczny i psychiczny. Nigdy nie miała przyjaciół, wystarczało jej kumplowanie się ze współmieszkankami... Aż do czasu, gdy pojawił się Draco.

Oczywiście Yvette także była jej przyjaciółką, ale między nimi raczej wszystko się skończyło. Yvette najwidoczniej nie chciała mieć z nią nic do czynienia, nie przyszła do niej ani razu podczas tych długich dwóch miesięcy. Virginia podejrzewała, że Yvette się jej boi - po szkole chodził plotki, że to ona wywołała wtedy Mroczny Znak.

Przyjaciele...

Została skrzywdzona, tak bardzo zraniona. Nigdy nie wierzyła w prawdziwą przyjaźń, a między nimi właśnie coś takiego się utworzyło, przynajmniej między nią a Draconem.

Już od dawna podejrzewała, że to, co się pomiędzy nim i działo, to było coś więcej niż sama przyjaźń. Zrozumiała to już dawno, dawno temu, ale teraz ta myśl był silniejsza, coraz więcej się nad tym zastanawiała i, kiedy myśląc o czymś, w myślach zobaczyła go przez ułamek sekundy, chciała wykrzyczeć jego imię.

Wczoraj mi obiecywałeś -

"Będę z tobą do końca twych dni"

Dzisiaj płaczę, świat się śmieje:

"Co się z tobą, Aniu, dzieje?"

Ale przysięgłą sobie, że już nigdy o nim nie pomyśli i że nie będzie przez niego płakała.

Rzecz jasna, przysięgi dotrzymać było nie sposób.

Lecz jeśli Draco chciał ją traktować tak, jak teraz, nie miała nic przeciwko. Zamknęła się na niego, udawała, że nie słyszy jego imienia, że go nie widzi, że go nie pamięta. To przez niego znajdowała się w takim stanie, wiedziała o tym, co za sens było jeszcze ten stan pogarszać?

Westchnęła ciężko.

- Znowu myślisz o tym bydlaku. Dlaczego, Virginio Weasley?

Nagle poczuła brak tego, że nikt nie nazywał jej po imieniu. On był jedyny.

A w jego ustach jej imię brzmiało jak najsłodsza muzyka.

Istniał tylko taki problem, że on prawdopodobnie nigdy tego imienia już nie wypowie.

Jak, to szło? Virginia, mówią mi, on nie wart jednej łzy… Virginia, wróżą z kart, on nie jest grosza wart, ach, weź go czart, weź go czart….

W końcu wylądowała i rzuciła miotłę w kąt, wyjmując z torby książkę.

Masz się schować, ukryć, uciec! Nie wolno ci o nim myśleć! Już nigdy!

Poczuła w oczach łzy. Przełknęła ślinę, próbując nie płakać.

- Virginio Weasley, nie będziesz płakała - powiedziała stanowczo, przygryzając wargę. Otworzyła swój podręcznik do transmutacji, podpisany "George Weasley" i zaczęła czytać, a raczej patrzeć na litery, które po chwili i tak się rozmyły...

Oj, Virginio, ty rzeczywiście jesteś głupia... Oj, głupia ty, głupia ty...

Moje serce krwawi

Mój chłopak się nie zjawił

Stoję sama w sukni białej

Przed ołtarzem...


***


Spojrzała zdumiona na zegarek i szeroko otworzyła oczy. Zrobiła się pierwsza w nocy!

Znowu zaspała w Komnacie Tajemnic, ale to nie było nic nowego, wręcz przeciwnie.

Fakt faktem, że ominęły ją lunch i obiad. Ale nie była głodna, skądże znowu, nie chodzenie na posiłki sprawiało jej w pewnym sensie radość, że nie traci czasu na byle co.

Z trudem wmusiła w siebie wczoraj kilka herbatników. Ale dzisiaj zafunduje sobie coś bardziej wykwintnego!

Porozciągała się trochę i wstała. Poczuła, jak zgruchotały jej kości.

Chyba capnę żarełko z kuchni... Mam nadzieję, że zostało coś z obiadu.

Uśmiechnęła się. Jeszcze nigdy nie była w kuchni. Zazwyczaj bywała dobrą uczennicą i rzadko kiedy łamała reguły. Z drugiej strony zawsze ciekawiło ją to miejsce - Fred i George, kiedy stamtąd wracali, patrzyli na nią z tajemniczym uśmieszkiem.

Teraz moja kolej, aby odwiedzić gary...

Weszła na miotłę i wyleciała z Łazienki Jęczącej Marty.

- Ginny! Wiedziałam, że to ty! - krzyknął duch, podlatując przed nią, kiedy zdążyła pojawić się w toalecie.

Wzdrygnęła się.

Obiecuję, że po ślubie

Zmienię w sobie wiele rzeczy

Twoja miłość z moich wad

Szybko mnie wyleczy

- Marta! - wydyszała, zabierając z wejścia miotłę zamknęła ostatniej chwili. Komnata zamknęła się. Zlew wrócił na swoje pierwotne miejsce.

- Ile jeszcze mam ci mówić?! Nie wolno ci tam chodzić! - powiedział szybko duch, kładąc ręce na swoich istniejąco-nieistniejących biodrach.

- Przepraszam - odrzekła.

- Nigdy więcej nie... - Marta nagle zaniemówiła, po czym odwróciła się i, nie zwracając uwagi na dziewczynę, zamknęła się w jednej z kabin.

- Hmf, mam nadzieję, że zaklęcie czyszczenia pamięci skutkuje na takie stworzenia - wyszeptała Virginia, chowając różdżkę do kieszeni.

Wychyliła głowę na korytarz. Paliły się tylko pochodnie. Nikogo nie było.

Jak spotkam Panią Norris albo Filcha, to jestem martwa... Zagrzebią mnie ładnie w Zakazanym Lesie...

Zdjęła buty i bezdźwięcznie przeszła, a raczej przejechała po podłodze. Pomyślała, że skrzatom domowym, które tu pracują, należą się brawa za utrzymanie takiej czystości w tak wielgachnym zamczysku.

Nie wspominając o smakołykach, które przygotowywały...

Virginia popchnęła drzwi znajdujące się na prawo od Wejścia, zamknęła je cicho za sobą i szła przed siebie dotąd, aż nie stanęła przed obrazem z martwą naturą.

- Gruszka... Połaskotać gruszkę... - zrobiła to, co powiedziała. Owoc zachichotał i przemienił się w klamkę. - Łał...

Otworzyła "drzwi" i z wrażenia zatrzymała się w wejściu. Nie na długo, ponieważ obraz zamknął się, wpychając ją do środka. Przeklinając swojego paskudnego pecha, uniosła się na kolanie.

Było dokładnie tak, jak to opisywał Harry - wysoki sufit i sterty garów na drewnianych stołach.

Oraz mnóstwo uwijających się z robotą skrzatów.

- Ja bym nie mogła pracować w tak ciemnym miejscu... - wymamrotała, podnosząc się do góry. Na długich ławach paliło się naprawdę niewiele świec. W kilku kominkach płonął ogień.

- Łał....

Tym razem zobaczyły ją wszystkie skrzaty.

- Ginny?

- Co ty tu robisz?

Virginia odwróciła głowę i przymknęła natychmiast oczy, ponieważ ktoś jej przystawił świecę pod nos.

Przyjrzała się dwojgu intruzów.

- Pierre? Myra? Co wy tu robicie? W dodatku w środku nocy, co?

Będę grzeczna jak aniołek

Zawsze twoja - tak jak zechcesz

Niebo ci otworzę wreszcie

Tylko gdzie ty treraz jesteś?

Blondyneczka zrobiła się strasznie czerwona, a chłopak odwrócił twarz, cicho pogwizdując.

Weasleyówna zmarszczyła brwi, patrząc na Myrę i zauważając na jej ramieniu dłoń. Założyła rękę na rękę i uśmiechnęła się chytrze.

- Ładnie robić schadzki w kuchni? Wiecie, co by powiedziała McGonagall, jakby was złapała? Wiecie, jednak by podejrzewała was o coś więcej, niż tylko pojadanie po cichu. Poza tym, pomyślcie, ile lat wy macie.

Myra wydęła usta.

- Nie mów jej!

Jej koleżanka z domu spojrzała na Pierre'a.

- Więc wy jednak...

- My tylko...

Uniosła dłoń.

- Nie tłumacz się, tak czy siak, nie mnie powinniście się z tego spowiadać - odwróciła wzrok na domowego skrzata. - Zostało coś z obiadu?

Elf pokiwał entuzjastycznie głową.

- Tak panienko, a co panienka chciałaby zjeść?

Rudowłosa zamyśliła się.

- Eee... Dajcie mi po prostu to, co zostało...

- Zaraz wrócę, panienko!

Usiadła przed dwójką młodych i spojrzała na nich.

- A tak w ogóle, to kiedy to się zaczęło?

Myra znów się zarumieniła, przechylając głowę stronę Francuza.

- Ze dwa miesiące temu.

Virginia pokiwała łepetynką.

- Chodzić na randki w wieku jedenastu lat, Ładny mi początek... Czy wy nie jesteście za młodzi?

- Przepraszam, ja już skończyłem dwanaście! - zaprotestował Pierre, odłamując skrzydełko od kurczaka.

- Ach tak, to zupełnie inna sprawa – odparła cynicznie, przewracając oczyma.

Młodsza Gryfonka przygryzła wargę.

- Ginny, ale nie mów nic Draco. Jak się dowie, to mnie gdzieś zamknie, a Pierre'a na pewno zabije!

Na dźwięk jego imienia zalała ją fala nieopisywalnego bólu. Spojrzała w dół. Na szczęście, zanim jakkolwiek mogłaby zareagować, skrzat przyniósł jej tacę pełną pyszności.

Podziękowała mu, podniosła widelec i nabrała trochę jakiejś sałatki.

- Przepyszna! - zawołała, a elf zaczerwienił się jak buraczek.

Dziewczyna oparła głowę na nadgarstku i spojrzała na sufit ogromnej kuchni.

- Tu jest taka... Domowa atmosfera, nie dziwię się, że Fred i George łażą tutaj po jedzenie.

- Ginny? - powiedziała łagodnie Myra.

- Hmm? - zwróciła na nią wzrok.

- Widzisz, my... Myślę, że powinniśmy ci powiedzieć, że... No więc...

Myra czuła się winna. Nikt, po tej zamianie ról, nikt z musicalu faktycznie nie miał czasu dla Virginii, ani razu jej nie zapytał jak się czuje, co porabia i w ogóle jak to wszystko przyjęła. Z drugiej strony była ciągle taka zabiegana, zajęta, że trudno ją było znaleźć.

Co nie usprawiedliwiało ani jej, ani Pierre'a, ani nikogo innego.

Virginia uśmiechnęła się.

- Chodzi o to, że oddali moją rolę? Myraś, nie martw się, tak naprawdę to czuję się o wiele lepiej. Mam teraz więcej czasu dla siebie.

Chłopiec przyjrzał jej się podejrzliwie.

- Naprawdę? Ja na przykład bym nie chciał, by mnie kimś zastąpili.

Skrzywił się, kiedy jego "dziewczyna” trąciła go w bok.

Starsza Gryfonka odłożyła sztućce.

- Wiesz, Pierre, są tacy ludzie jak ja, co nie chcąc wracać tam, gdzie byli. Raz im po prostu wystarczyło. Mogę robić to, co kocham i robię bez całego zamieszania z tym musicalem. Wcale nie płaczę, że mnie tam u was nie ma.

- Tak? - zapytała Myra.

- Tak - odrzekła, kiwają głową.

Dziewczynka westchnęła.

- Myślałam, że będziesz może zła, bo nikt cię nie przyszedł odwiedzić po tym wydarzeniu. Nie chodzi o to, że zapomnieliśmy o tobie, po prostu przez tę zamianę mamy...

Pierre przewrócił oczami.

- Jeszcze nie widziałem Lesley i Spencera w takim pieskim humorze. Wyglądają, jakby mieli zabić każdego, kto wejdzie im w drogę.

Zaśmiała się.

- Więc może lepiej, że mnie tam nie ma, sami widzicie.

Tym razem zaśmiała się cała trójka. Rozmawiali jeszcze troszkę, aż nie przyszedł do nich jakiś skrzat domowy i nie powiedział, żeby poszli już do łóżek, bo jest wpół do trzeciej.

Pierre, jako że był pierwszy i że był jednym facetem, wyjrzał przez portret, rozglądając się po korytarzu.

Myra pociągnęła go za rękaw.

- Jest tam ktoś?

Wczoraj mi obiecywałeś:

"Będę z tobą do końca twych dni"

Dzisiaj płaczę, świat się śmieje:

"Co się z toba, Aniu, dzieje?"

Wyszli.

- Nie, ale widzę kogoś ślicznego przed sobą.

Blondyneczka uśmiechnęła się leciutko, szczerząc ząbki. Virginia odwróciła głowę.

Znała już skądś identyczny uśmiech.

- Lepiej dla was by było, jakbyście już się poodprowadzali, zanim was złapie Filch - przypomniała, kładąc rękę na biodrze.

- Ta, jasne - mruknął Pierre, ciągnąc Myrę wzdłuż korytarza.

Wszystko było cicho i w porządku, dopóki nie weszli do Holu Głównego. Wtem usłyszeli jakiś zgrzyt. Myra niemal podskoczyła.

- Co to było? - spytała nieśmiało, mocno ściskając rękę Pierre’a.

Virginia uniosła brew.

- Widocznie mamy jakieś towarzystwo - wskazała na jakieś drzwi. Podeszła do przodu i machnęła ręką na pozostałych.

- A może nie? A co, jak to jest Filch? - Pierre widocznie miał wątpliwości.

Przewróciła oczami.

- Filch tak nie chodzi, nie wiesz, że to pan na włościach? Łazi jak stado bydła.

Myra zakryła usta ręką, próbując się nie śmiać. Chłopiec rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.

Cichcem skradli się do drzwi, które wskazała Virginia. Z pomieszczenia wydobywały się jakieś dziwne dźwięki.

- Ćśś... - przytknęła palec do ust, patrząc na nich. Rzuciła uciszające zaklęcie na drzwi i dotknęła klamkę, modląc się w duchu.

Była tylko jedna przyczyna, dla której uczniowie mogli się skrywać nocą po salach - spanie ze sobą. Nie chciała, aby teraz weszli na taka scenkę, ponieważ... bo przecież Myra i Pierre, co jak co, mieli nie więcej niż dwanaście lat.

Głęboko odetchnęła i otworzyła cicho drzwi. W komnacie płonęło przyćmione światło. Rozejrzała się.

Myra stanęła za nią i wciągnęła głośno powietrze. Dziewczynka kopnęła drzwi na oścież i wyskoczyła przed Virginię.

Pierre stanął za nimi, potrząsając główką i mamrocząc pod nosem coś w rodzaju "Tak właśnie myślałem”

- Draconie Malfoyu! - zagrzmiała blondyneczka.

Okazało się, że weszli właśnie do Dialogowa, a przed nimi, oczywiście i jak by mogło być inaczej, przecież los jest złośliwy, całowali się Draco i Pansy. Spostrzegłszy, że ktoś wszedł od razu od siebie odskoczyli, choć gdyby się przyjrzeć z bliska, to Draco odepchnął Pansy.

- Draconie Malfoyu! - powtórzyła Myra. - Jak możesz o wpół do trzeciej w nocy się obmacywać w Dialogowcu! A my tu mamy próby! I w dodatku, która jest godzina! Jutro o siódmej rano wyjeżdżamy!

Jej kuzyn uniósł brew.

- Kochana kuzyneczko, mogę ci zadać te same pytania, bo właśnie jest, jak sama powiedziałaś, druga trzydzieści, a ty łazisz sobie po zamku z Pierrem Roubenem za rączkę, jak sądzę.

Francuz zaczerwienił się mocno, a Myra obróciła w poszukiwaniu pomocy od starszej koleżanki.

- Ginny... - jednak jej nie było. I przecież nic dziwnego. - Ginny?

Draco znieruchomiał i przejechał ręką po swojej blond-czuprynie, przeklinając pod nosem, że jak pech, to pech na całego.

- Weasley tu była? - Pansy wydawała się być bardzo tym zaintrygowana. Wyszła przed drzwi i rozejrzała się.

Virginia znajdowała się już na zakręcie, a jej cynowe włosy lśniły w blasku świec.

- Hej, Weasley!

Zatrzymała się, spoglądając w dół.

Dlaczego nie szła szybciej, dlaczego, dlaczego, dlaczego?!

Pansy założyła rękę na rękę i uśmiechnęła się szyderczo.

- Czyżby nasza Ryjówa nie spała smacznie w swoim gryfońskim łóżeczku, tylko włóczyła się po zamku, łamiąc szkolny regulamin? Poinformować cię, Weasley, bo pewnie nie stać cię na zegarek, która jest godzina?

- Draco! - reszta także wyszła na zewnątrz. Aktualnie Myra ciągnęła Dracona za rękaw. - Zrób coś!

Liczymy do dziesięciu....

Virginia zamknęła oczy, zaciskając ręce w pięści.

Pansy, podenerwowana brakiem odpowiedzi z drugiej strony, nadal patrzyła na dziewczynę.

- Jesteś tępa, Ryjówo? Czy głucha? A może obydwa, co!?

- Pansy! - krzyknęła Myra, przygryzając wargę i ciągnąc mocniej swojego kuzyna.

Tak jest, Virginio, a teraz nie słuchamy jej, tylko idziemy do przodu, no dalej, ona nie jest warta uwagi, idziemy do wieży, już, już...

Nie mogła się ruszyć. Nie miała odwagi zrobić ani kroku,.

- Może się po prostu boisz Ślizgonów, głupia wsiuro! - próbowała ją sprowokować Pansy.

Chodu, Virginia, bo będzie źle!

- Przestań, Pansy - rozległ się głos za szatynką. Pansy powoli odwróciła się, patrząc Draconowi w jego szare, zimne oczy. Zmarszczył brwi. - Nią nie warto się nawet bawić.

Moje serce krwawi

Mój chłopak sie nie zjawił

Stoję sama w sukni białej

Przed ołtarzem

Jego słowa sprawiły, że przed oczami zrobiło jej się jasno, tak jasno, że aż ją to oślepiło. Zrobiło jej się niedobrze.

Nią nie warto się nawet bawić...

Skąd wiedział? Więc była dla niego tylko zabawką?

Myra spojrzała na Pierre'a. Myślała, że udusi Draco za to, co przed chwilą powiedział.

Pansy uśmiechnęła się tylko i objęła chłopaka, przytulając się do niego.

- Wiem, wiem, ale czasami tak fajnie jest ją podenerwować. Trzeba kiedyś odpocząć i się zabawić. Wiesz przecież, że jestem tak strasznie zajęta swoja rolę Gladys Winnifred.

Virginia poczuła się zmęczona. Miała dosyć wszystkiego, najchętniej teraz by od tego odeszła, uciekła, schroniła się gdzieś...

- Ginny? A co ty tutaj robisz?

Spojrzała w górę. Przed nią stał Adrian, uśmiechając się do niej przyjaźnie.

- Jaa... - zacięła się.

Brunet rozejrzał się i od razu zrozumiał, co jest grane. Chwycił Virginię za rękę, zauważając, że drży.

- Chodź, pójdziemy do wieży, odprowadzę cię.

Dziewczyna zamrugała oczami i, troszkę zakłopotana, zabrała swoją dłoń z jego uścisku.

- Jeszcze muszę coś wziąć ze skrzydła szpitalnego. Jak zobaczysz McGonagall, powiedz jej, że już wracam.

I nie mówiąc nic więcej, zniknęła za drzwiami do szpitala.


***


- Ginny!

Serce podskoczyło jej do gardła.

Adrian wstał z kanapy i podszedł do niej.

Virginia zrobiła krok w tył, podświadomie ukrywając się za książką.

- Słucham?

- Uciekasz ode mnie - powiedział, stając w miejscu.

- Uciek-... Uciekam od ciebie? - wyjąkała, udając jak najbardziej niewinną i coraz mocniej ściskając Standardową Księgę Zaklęć, poziom 6.

- Ależ po co ja bym miała...

Adrian spojrzał na nią, po czym chwycił za nadgarstek. Książka upadła z łoskotem na podłogę.

Chłopak przytwierdził Virginię do ściany, drugą rękę kładąc pomiędzy jej twarzą i kandelabrem.

- Chowasz się przede mną - powtórzył, a jego morskie oczy pociemniały.

- Ja nie...

- Co takiego ma Malfoy, czego nie posiadam ja? - przerwał jej.

Jej brązowe oczy rozszerzyły się.

Uniósł kosmyk jej miedzianych włosów do ust, lekko przytulając do nich swój policzek. Spojrzał na nią.

- Czy to, co ja czuję do ciebie, nie jest oczywiste, Ginny? - wyszeptał.

Było jej gorąco, tak strasznie gorąco, czuła się tak, jakby się miała zapalić. Adrian właśnie chciał jej powiedzieć, że coś do niej czuje, a ona... A ona musi mu odmówić...

Nie tak miała wyglądać pierwsza romantyczna chwila w jej życiu!

Odepchnęła go, zanim zdążył ją pocałować. Podeszła szybko do biurka, nieomal przewracając jakiś stojący kociołek.

- Ginny...

- Wybacz mi, Adrianie! - zawołała, przygryzając wargę aż do krwi.

Zrobił krok w jej stronę.

- Dlaczego?

Virginia potrząsnęła głową.

Wiedziała, co Adrian dla niej zrobił, ile dla niej zrobił. Był z nią od tych dwóch miesięcy, gdy czuła się samotna, wściekła, zła, gdy była przygnębiona, gdy nie mogła jeść, pić, spać, uczyć się, gdy spędzała całe dni w szpitalu, mając dosyć życia. Adrian tam był cały czas, przy niej, patrzył na nią, starał się ochronić przed złem z zewnątrz. Dzięki niemu czuła się bezpieczna i była mu niewypowiedzianie wdzięczna.

Ale nie umiała go lubić, przynajmniej nie w ten sposób.

- Co ty widzisz w Draconie Malfoyu, Ginny? Co czyni go tak wyjątkowym w twych oczach, że odrzucasz innych?

- Wybacz mi, Adrianie... - powtórzyła szeptem, spoglądając na niego. - Może to przez Dracona, ale co to za różnica, powiedz sam. Zostałam skrzywdzona, tak bardzo zraniona! Co mogę zrobić, gdy wszyscy mnie odrzucają? Zrobić to samo! Chcę być po prostu sama. Gdyby nie to wszystko, nadal żyłabym w pokoju, jak dawniej! Ja... Ja tylko chcę żyć jak żyłam, zanim zaczął się ten cały kram. Rozumiesz mnie?

Adrian patrzył na nią, nic nie mówiąc.

Ta chwila była straszna.

- Przepraszam cię... - szepnęła. Spuściła głowę i opuściła pokój wspólny, nie ośmielając obejrzeć się do tyłu.

Ale te błękitne oczy nadal płonęły. Jeszcze bardziej zdeterminowane, niż przed kilkoma minutami wcześniej.

Płonęły przez nią i dla niej.

Moje serce krwawi

Mój chłopak się nie zjawił

Stoję sama w sukni białej

Przed ołtarzem, hej!


***


- Draco! Co ty u diabła tu robisz w środku nocy? - zapytał bełkotliwie Crabbe, trąc swoje oczy.

Draco odchrząknął tylko, zdejmując krawat.

- Co? Co się dzieeeeeejeeeee? - dodał ziewający Goyle, wychylając zza zasłon swoje tłuste karczycho i patrząc nieprzytomnie na blondyna.

- Nic - uciął, zdejmując szatę i rzucając ją na łóżko. Chwycił jeszcze tylko z półki ręcznik i wyszedł, trzaskając drzwiami i intrygując tym samym swoich współlokatorów.

Poszedł tajnym przejściem z domu Slytherina i po kilku minutach, już zwykłym korytarzem, pod pomnik Borysa Szalonego. Wypowiedziawszy hasło, znalazł się w łazience prefektów.

O tej godzinie pomieszczenie było zazwyczaj puste. Przyszedłby tu wcześniej, ale oczywiście, Pansy musiała mu przeszkodzić i wciągnąć do Dialogowa.

Ta krowa myśli sobie, że może mnie uwieść...

Zdjął resztkę tego, co miał na sobie i wsunął się do gorącej wody, wzdychając z zadowolenia. Oparł się o ściankę basenu, chwytając krawędzi po obu stronach.

Znowu jestem sam... nie powiem, aby ostatnimi czasu samotność zbytnio mi dokuczała , pomyślał, przymykając oczy.

To, co się działo przez ostatnie dwa miesiące, można było porównać do włączonej sokowirówki, wszyscy byli tak zakręceni. Znowu musieli przećwiczyć wszystkie teksty, Pansy musiała się naumieć wszystkich kroków, ruchów i gestów Gladys Winnifred - co było koszmarnie trudne w opinii Dracona. Przez pewien czas wszyscy myśleli, że to Gabrielle trzyma tę rolę, ale ułożyło się tak, że zwyciężyła Pansy. Nie zrobili przesłuchania, zastępczyni została wybrana przez Lawrence’a i Spencera.

Najwścieklejsza była Lesley, ale Felicity dużo do niej nie brakowało. Najgorzej zareagowała na wiadomość, że zmienili główną aktorkę i na kogo ja zmienili. Miała teraz pełne ręce roboty, wszystko musiała zmieniać, twierdząc, że oprócz figury i wzrostu, Pansy ma inny styl od Virginii.

Virginia...

Draco zanurzył się na chwilę i pomyślał o byle czym, chcąc jak najszybciej wypłoszyć ją ze swoich myśli.

Nie udało mu się to. Widział jej twarz coraz wyraźniej.

- Słodki Jezu... - westchnął, odgarniając sobie z czoła włosy. Odwrócił się i oparł głowę na ramionach.

Wystarczało tylko jedno jedyne spojrzenie tego strasznego wyrazu w jej oczach i zgubiłby się, straciłby poczucie rzeczywistości. Zawsze, gdy ją widział, stawiał sobie to samo pytanie:

Co ja jej zrobiłem...?

Nie mógł jej patrzeć w twarz, nie umiał! Zrozumiał, jaka jest bezradna, krucha. To piękno w jej oczach, ta nadzieja, którą przyzwyczaił się widzieć, zgasła.

I wiedział, że zgasła przez niego.

Już po tygodniu od tamtych wydarzeń wiedział, że nie jest zdolny jej nienawidzić, ale przecież nie mógł jej o tym powiedzieć, to by wyglądało tak... głupio przed całą szkoła. Postanowił w takim razie omijać ją szerokim łukiem, być dla niej zimnym i ją ignorować zawsze i wszędzie.

- Argh, zwariujesz, Malfoy, zwariujesz i cię nic nie uratuje - powiedział do siebie.

Na myśl mu przyszedł, ni stąd, ni zowąd, Adrian Bradley i ta jego opiekuńczość wobec Virginii. Zachowywał się jak rycerzyk z bajki o pięknych księżniczkach, złych smokach i rycerzach w złotej zbroi. Draco zauważył, że Bradley pojawiał się zawsze i wszędzie, kiedy tylko Virginia potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, chociażby to było tylko przeniesienie książek z biblioteki do pracowni.

Draco był na niego wściekły. Był tak cięty, że miał ochotę wypruć z Bradleya wnętrzności i rozwlec je po całej szkole. Ciekawe, czy wtedy też by się tak słodko do niej uśmiechał...

- Jesteś sfrustrowany? Może potrzebujesz pomocy, blondasku? - zapytał ktoś za nim. Tak go to zaskoczyło, że wpadł do wody. Wynurzył się i, odgarnąwszy z twarzy włosy, rozejrzał w poszukiwaniu właścicielki głosu.

Tylko nie Pansy, nie ona! Na Merlina, nie mogę już z nią wytrzymać!

Stała się strasznie irytująca, odkąd otrzymała rolę Virginii. Znowu się do niego kleiła co rusz i wiedział, czemu jej unikał wcześniej. Męczyła go na dłuższą metę.

- Tutaj, słodyczku.

Draco obróci głowę. Z portretu kiwała do niego syrenka. Zamrugał oczami.

- Ty mówisz?

Postać na obrazie przewróciła oczami.

- Nie nawijam, kiedy faceci się kąpią, to by było troszkę żenujące - powiedziała, mrugając do niego okiem.

- Tak, oczywiście, jeszcze tego brakowało - obrazu zakłócający mi kąpiel.

- Jesteś strasznie niemiły, wiesz? - wytknęła mu z wyrzutem.

Wzruszył ramionami.

Syrenka wydymała usta.

- Cóż, dotychczas myślałam, że uroda idzie w parze z poczuciem humoru. Najwyraźniej się pomyliłam.

Parsknął.

- Przepraszam, kto tu nie ma poczucia humoru?

Zainteresował ją - uniosła brew.

- Powiedz mi, proszę, co się tam dzieje na zewnątrz? Nie mogę stąd wyjść, a jestem taka ciekawa, co też...

- Dwa słowa - przerwał jej. Spojrzała na niego z nieukrywanym zniecierpliwieniem. - Paszła won.

- Oż ty... - odwróciła się, obrażona.

Draco olał ją i ponownie oparł się o basen, przymykając oczy.

Był tak potwornie zmęczony...


***


- ...Pamiętaj o mnie, najdroższa... błagam...

PS: * - Łzy "Anka, o tak"

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.