Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Dyliżans

Lalka i chińska róża

Autor:Avellana
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Baśń
Dodany:2009-02-28 15:54:05
Aktualizowany:2009-02-28 15:54:05


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Tytułem wstępu od autora tym razem należy się kilka słów. Poniższe fragmenty powstały przede wszystkim jako odpowiedź na pytanie, skąd właściwie wzięli się Rok i pani Uta (ale nie dyliżans - to oddzielna historia). Jako takie nie zawierają porządku i puenty, a tytuł biorą od najbardziej charakterystycznego elementu, jaki przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o tym etapie ich historii. Nie pojawiają się imiona, bo w tym momencie jeszcze ich nie wymyślili. Nigdzie nie miałam okazji opisać ich wyglądu. Pani Uta jest bardzo niska, ma ciemne włosy i bure oczy, wieku nie da się praktycznie określić. Ma spokojny sposób bycia i niemiły zwyczaj niesłuchania, co się do niej mówi. Sama mówi dość powoli, z doskonałą dykcją. Rok ma jakieś 15 lat, prawie białe włosy i pochmurne, szaroniebieskie (ale bardziej szare) oczy. Jest średniego wzrostu, dość drobny i o dość delikatnych rysach, ale w sumie wygląda na swój wiek. Zazwyczaj jest bardzo poważny i bez poczucia humoru, ambitny perfekcjonista, zachowuje się jakby był starszy niż jest. Stara się też być opanowany, właściwie tylko pani Uta potrafi go wytrącać z równowagi.

*

Przebudzenie było zwyczajne, jak po spokojnej nocy. Jak po zwyczajnym odpoczynku po ciężkim dniu. Za dobrze jednak pamiętał ból przeszywający jego pierś, chłód i niemoc ogarniające jego ciało. To nie był sen. Toczoną walkę przypłacił życiem. Dlaczego więc teraz mógł obudzić się tak po prostu, jakby nic się nie wydarzyło?

Światło wpadało przez dwa duże okna, osłonięte do połowy zielonymi zasłonami. Pomieszczenie przypominało coś pomiędzy pokojem dziennym a przestronną kuchnią. W polu widzenia miał duży kredens, a także przykryty kraciastym obrusem stół. Na oknie stała doniczka z kwitnącą chińską różą, a obok niej o framugę opierała się staroświecka lalka w zielonej sukience. Plama słońca na ciemnej podłodze świeciła oślepiającym blaskiem. Przekręcił głowę i zobaczył fotel, na którym siedziała z podkulonymi nogami kobieta. Czytała książkę.

Nie poruszyła się nawet gdy usiadł, traktując jego obecność jako coś oczywistego. Nie umiał ocenić jej wieku - z jego punktu widzenia była dorosła, nie stara oczywiście, ale po prostu dorosła, gdzieś w tym nieokreślonym przedziale, który ludziom nastoletnim wydaje się zaawansowanym wiekiem. W końcu spojrzała na niego sponad książki.

- Obiad za godzinę - poinformowała go spokojnie. Na dużym, stojącym zegarze za jej plecami dochodziła trzecia.

- Bardzo dziękuję - odparł grzecznie, jednocześnie uświadamiając sobie, że nie bardzo wie, jakie pytanie powinien zadać.

*

Był całkowicie pewien, że w krainie, którą wcześniej przemierzał, nie ma takiego miejsca. Przypominało trochę wysypisko śmieci - wszędzie walały się najróżniejsze przedmioty, porozrzucane chaotycznie lub usypane w nieporządne stosy. Były także domy, ale i one sprawiały wrażenie porozrzucanych, stały w nieregularnych odstępach, zwrócone drzwiami w różne strony.

Kobieta wyszła i wróciła z koszykiem pełnym potraw.

- To Wysypisko Snów - odpowiedziała na pierwsze i najbardziej oczywiste pytanie. - Tutaj trafiają niepotrzebne, porzucone sny.

Nie słyszał o takim miejscu, ale w światach przesiąkniętych magią wszystko było możliwe. Jednak odpowiedź na kolejne pytanie go zdumiała.

- Jak to nie ma?

- Nie ma. Wysypisko Snów jest całym światem - wyjaśniła.

- A gdzie w takim razie są inni ludzie?

- W innych światach, jak przypuszczam.

- Przecież muszą tu trafiać... Ty tu jesteś, ja tu się znalazłem.

Popatrzyła na niego z namysłem.

- Ja tu jestem, bo to odpowiednie dla mnie miejsce. A ty jesteś dopiero trzecią istotą, jaką tu znalazłam - machnęła ręką w stronę okna. Nie był pewien, czy wskazuje lalkę, doniczkę czy jeszcze coś innego.

- Chcesz powiedzieć, że tu nie ma istot żywych? - zapytał. - W takim razie skąd to jedzenie? - niemal oskarżycielskim gestem wskazał swój talerz.

- Nie jest żywe - wyjaśniła. - Znalazłam je.

No dobrze. Jeśli to miejsce było dostatecznie magiczne...

- Czy ja jestem duchem? - spytał cicho, nagle tracąc pewność siebie.

- Nie sądzę. Nie jesteś przezroczysty i odbijasz się w lustrze.

Jej spokój zaczynał go drażnić. Jeśli był pierwszą istotą, z którą rozmawiała bóg wie, od jak dawna, to zasługiwał chyba na więcej zainteresowania?

- To wampiry - warknął.

- Co takiego? - podniosła na niego spojrzenie.

- Wampiry nie odbijają się w lustrze. I nie jedzą czosnku.

- Tutaj nie ma czosnku. Tylko cebula.

- Nie jestem wampirem!

- Aha. A czy jesteś duchem?

- Nie - odparł krótko. Był zbyt zirytowany jak na ducha. I zbyt głodny.

*

Z czasem przyzwyczaił się do tego miejsca, nie mogąc go na razie opuścić. Najtrudniej było przywyknąć do upływu czasu - noce i dnie przychodziły i odchodziły kapryśnie, w nieregularnym rytmie, a słońce zwalniało i przyspieszało swoją wędrówkę po niebie. Nie pomagały liczne zebrane w domu zegary - każdy wskazywał inną godzinę i chodził w innym tempie. Podobnie jak jego towarzyszka zaczął po prostu sypiać, kiedy był zmęczony, a jeśli noc przypadała na porę czuwania - spędzać ją pod dachem. Został przestrzeżony przed wychodzeniem po zmroku i szybko przekonał się, dlaczego. Wysypisko Snów zmieniało się wtedy gwałtownie, przedmioty i domy przekształcały się w inne przedmioty i domy albo rozsypywały w niematerialny pył. Przebywanie na zewnątrz w najlepszym razie groziło zabłądzeniem. Tylko dom, w którym mieszkali, był niezmienny, podobno właśnie dlatego, że w nim mieszkali.

*

Nie udało mu się znaleźć odpowiedzi na pytanie, kim właściwie jest jego towarzyszka. Nie podała swojego imienia, ale też nie pytała go o imię, a to mu bardzo odpowiadało. Chciał zostawić je za sobą, razem ze wszystkimi porażkami, jakie poniósł w życiu. Nie sprawiała wrażenia szalonej, ale była bardzo dziwna. Spała długo, ale jeśli tylko miała okazję, wychodziła i przemierzała Wysypisko Snów, niosąc mały koszyk, do którego chowała wszystko to, co ją zaciekawiło. Przedmioty coraz bardziej wypełniały kolejne pokoje w ich domu, a przeznaczenia sporej części z nich nie umiał odgadnąć. Ona zresztą też nie i nawet się nie starała - zbierała po prostu to, co jej się podobało, a niektóre ze znalezisk wyraźnie faworyzowała. Na przykład jasną gitarę, która umiała grać tylko smutne melodie. Tak przynajmniej twierdziła, a on nie miał żadnego sposobu, żeby to sprawdzić - chociaż akurat lubił melancholijne piosenki, które na niej grała.

*

Najbardziej bolała go utrata magii, która zawsze dotąd była mu posłuszna. W pierwszej chwili, kiedy wydawało mu się, że pojął istotę Wysypiska Snów, serce zabiło mu jak szalone. Oto być może w zasięgu jego ręki znajdował się cudowny przedmiot, źródło mocy, którego poszukiwania przypłacił życiem. Ale ona tylko potrząsnęła głową.

- Nikt nie może tutaj znaleźć własnego snu - powiedziała stanowczo.

Przez jakiś czas zbierał magiczne przedmioty i księgi, z nadzieją, że odzyska swoje dawne moce. Ale przedmioty pozostawały martwe i szyderczo absurdalne w swej bezużyteczności, a słowa odczytywane z ksiąg były tylko pretensjonalnym bełkotem. To nie była jego magia i nie zamierzała działać dla niego, a on musiał się z tym pogodzić.

*

Tylko raz stracił naprawdę panowanie nad sobą. Było to niedługo potem, jak znalazł się na Wysypisku Snów. Dokuczała mu samotność, do której przecież od zawsze był przyzwyczajony, męczyła panująca tutaj całkowita cisza. A nade wszystko drażniło go jej zachowanie. Opiekowała się nim spokojnie i obojętnie, z taką samą cierpliwością, z jaką czesała codziennie lalkę i usuwała przekwitłe, uschnięte kwiaty z chińskiej róży. To, że był istotą czującą i oddychającą, wyraźnie nie miało dla niej znaczenia.

Tego dnia oprócz zwykłego obiadu przyniosła znaleziony mały tort, w który wetknięte było pięć koślawych świeczek. Niespodziewanie pomyślał o dziecku, którego porzuconym snem było coś tak prostego, jak zwykły kawałek ciasta z kiczowato kolorowym lukrem. Sam nie wiedział czemu wydało mu się to tak smutne, że łzy same popłynęły mu po policzkach.

Był to jedyny raz, kiedy stanęła obok i przytuliła go do siebie, nie pytając o nich ani nie pocieszając. A potem zajęła się przymierzaniem staroświeckiej lalce w zielonej sukni znalezionych tego dnia sznurków pereł, a on zrozumiał, że musi po prostu przywyknąć i znaleźć tutaj, w świecie martwych snów, swoje własne miejsce.

*

Przywykł też z czasem do myśli, że pozostanie tu na zawsze. Podobnie jak ona zaczął gromadzić przypadkowe przedmioty, dlatego tylko, że wydały mu się zabawne lub interesujące. Przekonał się, że jeśli tylko odpowiednio z nią rozmawia, potrafi otrzymać odpowiedź na wiele pytań. A czasem nawet ona zaczyna snuć dziwne, niesamowite baśnie, które - jak twierdzi - wyczytała w jakiejś książce.

I wtedy, pewnego dnia, jak w jednej z tych baśni, niemal potknął się o ciężki, wysadzany wielobarwnymi kamieniami amulet. Kiedy go podniósł, znajoma moc zapulsowała w jego dłoni, rozchodząc się po całym jego ciele falą ciepła. Niemal nie mogąc oddychać ze szczęścia, z bijącym mocno sercem uświadomił sobie, co to oznacza. I zrozumiał, że nawet jeśli nie mógł znaleźć tu własnego snu, ktoś inny mógł śnić o tym samym, co on.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.