Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Syn magii

Rozdział II

Autor:Red
Korekta:IKa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Przygodowe
Uwagi:Self Insertion
Dodany:2007-06-05 20:42:23
Aktualizowany:2007-06-05 20:42:23


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Szedł już dobre kilka godzin, piękny lecz monotonny i już dobrze mu znany krajobraz, trochę go nudził. Ludzie pracujący w polu powoli wracali do domów, od czasu do czasu mijał jakiegoś innego wędrowca.

Wielokrotnie przechodził tą drogą idąc do pracy, często pomagał swemu ojcu, który pracował w pobliskim tartaku. Wokół którego, teraz uwijało się kilku rosłych mężczyzn taszcząc ciężkie drewniane kloce, a następnie tnąc je na cieńsze deski. Horf, szef tartaku najął już kogoś na miejsce Gerthoda, na które było bardzo wielu chętnych. Chłopcu przemknęła przez głowę przerażająca myśl - że ktoś, nawet nieświadomie, mógł cieszyć się z tego że zginął człowiek i zwolniło się stanowisko pracy.

- Dlaczego świat jest tak niesprawiedliwy...? - powiedział sam do siebie i odwrócił wzrok od budynku.

Droga prowadziła wzdłuż strumyka. Mieniąca się w letnim słońcu woda, delikatnie szlifowała leżące na dnie kamienie, które łudząco przypominały prawdziwe błyszczące klejnoty.

Łatwo mógł zaspokoić pragnienie, trochę gorzej było z głodem. Jednak żadnej gospody nie widział. Znalazłszy rosnącą przy drodze jabłoń, zerwał zeń kilka jabłek.

Lepszy rydz niż nic - pomyślał i łapczywie odgryzł duży kęs soczystego owocu.

Zbliżał się wieczór, słońce powoli przybierało czerwoną, krwistą barwę i skrywało się za drzewami. Nie chcąc stać się obiektem nocnych zbirów, znalazł odpowiednie drzewo, z grubymi rozłożystymi gałęziami o półkolistym kształcie. Konary łączyły się z sobą formując jakby hamak.

Wdrapał się na górę i mimo tak spartańskich warunków bez problemu zasnął.

***

We śnie widział, jakby z lotu ptaka, jak liczne wojska nacierały na miasto, horda bezlitosnych wojowników i liczne oddziały smoków, wyrżnęły wszystkich mieszkańców, pozostawiając za sobą trupy i zgliszcza spalonych domów. I tak miasto za miastem, aż armia terroru zalała cały Doven, jak wielka niszczycielska fala. Przez cały czas towarzyszył mu odgłos łopotu skrzydeł i świst powietrza, lecz nie wiedział dokładnie skąd on dochodzi. Następnie zobaczył starca w łachmanach trzymającego laskę, miał zasłoniętą twarz więc Revon nie wiedział kim był. Starzec rzekł - ?Tak się stanie, jeśli dwunasta się nie spełni...?, w tym momencie Revon obudził się, przerywając tajemniczą wizję.

Przywitały go ciepłe promienie słońca prześwitujące przez liście drzewa i głośny, natarczywy śpiew ptaków. Przez chwilę myślał o swoim dziwnym, nic mu nie mówiącym śnie, następnie odrzucił go, sądząc iż jest on zwykłą, nic nie znaczącą imaginacją jego umysłu.

Przeciągnął się obszernie, jednak zapomniał że znajduje się na gałęziach drzewa, co skończyło się upadkiem. Rękojeść miecza ostro wpiła mu się w bok, porządnie ocierając jego skórę. Revon jęknął i przez chwilę leżał na ziemi w ogóle się nie poruszając.

- Dzień zaczął się świetnie - powiedział ironicznie.

Wstał, otrzepał się z kurzu i spojrzał na drogę, która dzieliła go jeszcze od miasta. Z daleka widać już było bramy Dorass, wyraźnie odznaczające się pośród otaczającego ich lasu.

- Już nie daleko, za godzinę będę na miejscu i w końcu zjem coś porządnego - mruknął wyjmując z kieszeni wczorajsze jabłko.

***

Dorass było dość dużym miastem i jak na nie przystało, ogrodzone wysokim kamiennym murem. Główna brama była praktycznie jedynym wejściem, rzadko kiedy ją zamykano, jednak nieustannie strzeżono aby nikt podejrzany nie zapuszczał się do miasta.

Tuż przed bramą, Revona zatrzymało dwóch uzbrojonych strażników. Obaj wysocy, tędzy, ubrani w jaskrawo czerwone stroje częściowo przykryte przez błyszczące napierśniki i nagolenice. Kunsztownie wykonane spiczaste hełmy przysłaniały ich policzki i nosy, jeden z mężczyzn uniósł trzymaną włócznię uniemożliwiając Revonowi dalsze przejście.

- Kim jesteś wędrowcze, jak cię zwą?! - warknął nieprzyjemnym, obojętnym tonem.

- Nazywam się Farrey Cotlenn.

Strażnicy zamienili ze sobą kilka słów, ale Revon nic nie usłyszał, ponieważ stał zbyt daleko.

- Coś nie tak? - zapytał podenerwowany.

- Wszystko w porządku, witamy panie Cotlenn - odparł drugi ze strażników patrząc podejrzliwie na ubranie chłopca, spod którego widać było kawałek srebrnej klingi miecza.

Dorass okazało się miastem o wiele większym niż jego rodzinne Foregise, nie sądził iż znalezienie tawerny okaże się aż tak trudne, a i ludzie nie byli tutaj zbyt uprzejmi. Krążył tak przemierzając kolejne kręte uliczki i czytając szyldy na każdym budynku. Czasami próbował spoglądać w oczy przechodniów, lecz spotykał się jedynie z zimnym odpychającym go spojrzeniem. Najwyraźniej tutejszych mieszkańców musiał trapić jakiś poważny problem, którego Revon niestety nie znał.

Miasto dawało pozór porządnego i zadbanego. Ulice były czyste, trawniki równo przystrzyżone, i nie było widać tak bardzo towarzyszącym większym miastom żebraków. Jednak wszędzie wokół roztaczała się dziwna aura smutku i goryczy, która spowijała niemal każdego przechodnia. Revon był pewny że coś złego dzieje się w tym miejscu.

Po pewnym czasie spostrzegł że jakieś sto metrów przed nim jest spore zbiorowisko ludzi.

- Może tam udzielą mi jakichś informacji? - powiedział z lekkim entuzjazmem i podążył w tamtym kierunku.

***

- Co się tam dzieje? - zapytał jednego z gapiów, nie mogąc nic dostrzec zza głów ludzi.

- Egzekutorzy kogoś złapali - warknął nieprzyjemnie człowiek.

- A kim oni są?

- Jeżeli ktoś nie zapłaci podatków, oni mu o tym przypominają, ale tak aby już więcej nie zapomniał - odparł mężczyzna. - A ty co, nie tutejszy?

- A jeśli nie ma z czego zapłacić?! - Revon uparcie kontynuował temat.

Jednak człowiek nic więcej nie powiedział, tylko odwrócił się i odszedł na bok.

- Trzeba mu pomóc! - krzyknął chłopak i zaczął przeciskać się przez tłum.

Las ludzi powoli ustępował, odsłaniając chłopcu makabryczną scenę, której z takim zaciekawieniem przyglądali się mieszkańcy Dorass.

Dwójka tęgich mężczyzn biła leżącego na ziemi chłopa, jego twarz była posiniaczona, i krwawiła w kilku miejscach. Jeden z egzekutorów miał właśnie zadać ofierze cios mieczem gdy z tłumu wypadł młody chłopiec uderzając oprawcę i jednocześnie ratując biedaka od śmierci. Mężczyzna zachwiał się na nogach i gniewnie spojrzał na małolata.

- Uciekaj Tod! - wykrzyknął pobity mężczyzna.

Chłopak drżącymi rękami próbował zasłonić się przed ciosem oprawcy, jednak bezskutecznie. Potężna pięść uderzyła chłopca, z impetem powalając go na ziemię. Tod miał właśnie przyjąć kolejny potężny cios, jednak coś powstrzymało atak mężczyzny. Revon, korzystając iż przeciwnik jest odwrócony do niego tyłem, błyskawicznie skoczył ku niemu zatrzymując jego rękę.

- Nie mieszaj się nieznajomy! To nie twój interes! - wykrzyknął egzekutor i wyrwał się z uścisku młodzieńca.

- Nie pozwolę abyście dalej znęcali się nad tymi ludźmi, odstąpcie od nich albo posmakujcie mego miecza! - w tym momencie Revon wydobył swój oręż, skrywany dotąd pod ubraniem, nareszcie doczekał się wypróbowania swojej nowej broni.

Ostrze błysnęło w słońcu, ukazując jak bardzo jest ostre. Oczy chłopaka i smoka wyrzeźbionego na rękojeści zajarzyły się na czerwono, a w źrenicach Revona odbijały się płomienie. Dwóch oprawców skoczyło na niego ze swymi mieczami. Chłopak pierwszego ataku uniknął szybkim zejściem w bok, a drugi zblokował swym ostrzem. Broń przeciwnika stopiła się w miejscu zderzenia ze smoczym mieczem i rozpadła się na dwie części. Pierwszy z egzekutorów próbował ponownie zaatakować, lecz chłopak wykonał szybki unik i źgnął go w ramię, obszar w którym miecz dotknął ubrania wroga, zaczął się palić. Wystraszeni oprawcy uciekli z krzykiem aby uniknąć dalszych kłopotów.

Zapanowała cisza, oczy smoka i Revona wróciły do normalności. Kropla krwi spłynęła z uniesionego miecza i spadła na suchą ziemię, chłopak wytarł miecz i schował z powrotem do pochwy. Następnie podszedł do leżącego mężczyzny i wyciągnął do niego rękę.

Chłop chwilę nieufnie się w nią wpatrywał, lecz w końcu ujął dłoń Revona, który pomógł mu wstać z ziemi. Wzrok wszystkich gapiów był wpatrzony w ruchy nieznajomego, jednak Revon nic sobie z tego nie robił, czuł lekkie obrzydzenie w stosunku do ich nieludzkiego zachowania.

- Dzięki nieznajomy! Nazywam się Aren i nie wiem co byśmy bez ciebie zrobili - przerwał ciszę pobity chłop.

- Tod nic ci nie jest?! - zwrócił się do chłopca.

- Nie tato, najwyżej będę miał guza - odparł podnosząc się z ziemi.

Obserwatorzy zajścia zaczęli się powoli rozchodzić, szepcząc do siebie nawzajem.

- Jak cię zwą młodzieńcze? - zapytał Aren i z przejęciem dotknął swojej posiniaczonej i zakrwawionej twarzy.

- Re... - ugryzł się w język. - Farrey Cotlenn.

- Może jest coś w czym mogę ci pomóc? - zapytał człowiek otrzepując się z kurzu.

Revon zastanowił się chwilę, na myśl przyszło mu że wcześniej poszukiwał tawerny i że mieszkaniec może wskazać mu drogę.

- Dopiero co tutaj przybyłem i niezbyt się orientuję. Gdzie jest tawerna Siedem Dolin?

Aren sprawnie wytłumaczył Revonowi, jak dojść do tawerny i wskazał mu bardziej bezpieczne ulice.

- Aha i jeszcze coś - ocknął się Revon i wyjął z kieszeni cztery sztuki złota, które trzymał na nocleg. - Weź te pieniądze, tobie bardziej się przydadzą.

- Wielkie dzięki, świat byłby lepszy, gdyby było więcej takich ludzi jak ty, nie zapomnimy cię - odparł Aren i odszedł z Todem w swoją stronę.

- Trzeba zacząć go zmieniać... - mruknął Revon i ruszył w ulicę wskazaną przez mężczyznę.

Idąc drogą myślał do czego może doprowadzić jego szalona interwencja, czy nie sprowadzi na niego późniejszych kłopotów i czemu mieszkańcy bezczynnie przyglądali się jak niemal nie zabito człowieka.

- Nigdy nie zrozumiem takiego postępowania - powiedział sam do siebie, a odpowiedzią były jedynie zimne i nieczułe spojrzenia przechodniów.

W końcu dotarł pod Siedem Dolin, zawahał się przez chwilę, czy ma wejść do środka, nie znał tutejszych ludzi, ani jak na niego zareagują. Przygotowawszy sobie kilka odpowiedzi, jakby ktoś miał go zaczepić, wziął głęboki oddech i wszedł do budynku.

W tawernie panował dość wesoły nastrój, kapela grała żwawe melodie, przy których kilku śmiałków tańczyło na drewnianych stołach. Ściany pomieszczenia wykonane z ciemnego drewna, były udekorowane rozmaitymi trofeami, rogami i skórami egzotycznych zwierząt. Ludzie zdawali się być tutaj o wiele weselsi od tych na zewnątrz. Być może to dlatego że byli podpici, ale Revonowi i tak to podobało się bardziej niż zachowanie ich na mieście.

Podszedł i usiadł przy najbliższym wolnym stoliku. Wreszcie mógł nieco odpocząć, padał z nóg, to był już drugi dzień drogi. Chłopak zauważył iż srebrnej rękojeści jego miecza przygląda się oberżysta, więc ponownie schował ją za ubraniem. Nieco otyły, rosły mężczyzna opasany białym z miejscami poplamionym fartuchem, swymi małymi czarnymi oczami przemierzył kilkakrotnie cały lokal. Barman przez cały czas zachowywał kamienną twarz, na której nie było widać żadnych towarzyszących mu emocji. Jednak gdy jego wzrok spoczął na Revonie, oznaka zadowolenia pojawiła się na jego pulchnych ustach. Początkowo Revon nie zwracał na to uwagi, lecz w końcu oberżysta wyszedł zza lady i usiadł przy jego stoliku.

- Jak się nazywasz młodzieńcze? - zapytał.

Wtedy Revonowi przypomniały się słowa Gerthoda, przecież miał oberżyście podać się za Cotlenna!

- Jestem Farrey, Farrey Cotlenn - odpowiedział po chwili milczenia.

Oberżysta rozejrzał się podejrzliwie czy nie wzbudzają niczyich podejrzeń i szepnął Revonowi na ucho.

- Chodź ze mną chłopcze, tutaj nie możemy rozmawiać.

Oberżysta zaprowadził go na piętro do pokoju, ponownie rozejrzał się czy nikt ich nie śledzi i zamknął za sobą drzwi. Pomieszczenie było niewielkie, ale w sam raz jako mieszkanie dla jednej osoby. Przy łóżku stała lampa naftowa, okno wychodziło w sam raz na środek miasta - wielką fontannę, wokół której rosły niewielkie, przystrzyżone tuje i kolorowe kwiaty.

- Teraz możemy porozmawiać - śmiało powiedział oberżysta. - Przepraszam że wcześniej się nie przedstawiłem, jestem Olaf, a tobie jak na imię?

- Jestem Revon, syn Gerthoda.

- Syn... a więc domyślam się iż Gerthod... nie żyje, przykro mi, to był dobry i szlachetny człowiek - ze smutkiem powiedział Olaf. - Masz przy sobie jego klejnot?

Chłopak wzdrygnął się, i odruchowo położył rękę na mieczu. Zdziwiło go, że oberżysta wie o kryształach, a jednocześnie o tym że Gerthod był strażnikiem. Tyle rzeczy spoczywało przed nim w ukryciu że wszystko zaczęło być dla niego podejrzane.

- Mam, jest w bezpiecznym miejscu.

- Bardzo dobrze, ale nie będę zamęczał cię pytaniami, zaraz przyniosę ci coś do jedzenia, musisz być bardzo głodny. Odpocznij trochę, zaraz wrócę.

- Tutaj? Ale ja nie mam czym zapłacić - zdziwił się Revon i bezradnie rozłożył ręce.

- Na koszt firmy - z uśmiechem odrzekł Olaf.

Chłopak spuścił wzrok, było mu wstyd że ktoś obcy musi wydawać na niego tak ciężko zarobione pieniądze. Sam wiedział jak ciężka jest praca i bardzo to doceniał.

- Przyjdę do ciebie w nocy, czeka cię długa podróż, a lepiej abyś jak najszybciej stąd odszedł. W brew pozorom w Dorass nie jest bezpiecznie, zresztą jak nigdzie ostatnimi czasy. Teraz odpoczywaj.

- Mam jeszcze pytanie - Revon zatrzymał Olafa, który wychodził już z pokoju. - Kim są Egzekutorzy?

- Już miałeś z nimi do czynienia? - westchnął oberżysta, a widząc skinienie głowy chłopca kontynuował temat. - Sevir, burmistrz naszego miasta powołał ich aby pilnowali płacenia podatków. Jednak z czasem ich zajęcie przekształciło się w bicie, a czasem nawet zabijanie biednych ludzi, którzy nie byli w stanie zapłacić.

- Nie możecie nic z tym zrobić? - oburzył się chłopak.

- Sevirowi wcale to nie przeszkadza... wielu zginęło już przez egzekutorów... - Olaf urwał wypowiedź, a jego małe czarne oczy wpatrywały się w pustkę. - Nie mieszaj się w to chłopcze... już zbyt wiele krwi przez nich się przelało - dopowiedział po chwili i wyszedł z pokoju zamykając drzwi.

Chłopak przez chwilę zastanawiał się co Olaf miał na myśli, mówiąc o niebezpiecznej podróży i egzekutorach, ten drugi temat niezwykle go zbulwersował.

Po kilku minutach barman przyniósł ciepły posiłek.

- Mam nadzieję, że wystarczy, chwilowo mam niewiele towaru, ale przyniosłem co mam.

- Bardzo dziękuję - odparł Revon, podążając wzrokiem za talerzem z potrawą.

Olaf wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Po niedługiej chwili większość z przyniesionego przez niego posiłku znikła, za sprawą Revona oczywiście.

Chłopak dopił wino, położył się na łóżku i długo wpatrywał w bielony sufit ponad nim. Mieszkańcy Dorass byli terroryzowani przez ludzi Sevira, chłopak czuł się zobowiązany aby im pomóc, jednak sam, nie mógł nic zrobić. Był niemalże pewny że przez egzekutorów Olaf stracił bliską osobę, gdy o nich wspomniał, nieświadomie odnowił skrywane od dawna rany oberżysty. Teraz bardzo żałował że w ogóle poruszył tamten temat...

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.