Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Niedokończona sprawa

Rozdział 6

Autor:Ramos
Redakcja:Aevenien
Tłumacz:IKa
Serie:Harry Potter
Gatunki:Obyczajowy, Romans
Dodany:2008-12-27 09:46:13
Aktualizowany:2009-03-28 18:01:13


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Tytuł oryginału - Unfinished Business

Link - Unfinished Business

Autor - Ramos

Zgoda - Jest

Beta - Minamoto (IKa)


Hermiona właśnie przemierzała korytarz na trzecim piętrze i gratulowała sobie w myślach, że zdołała się wydostać z lochów niezauważona przez Sir Nicholasa, kiedy nagle ten wysunął się ze ściany korytarza.

- Panienko Hermiono, wreszcie panienkę znalazłem - zagaił donośnym głosem, a Hermiona zamknęła na chwilę oczy i ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć słowa, którego z pewnością nie zaakceptowałaby jej matka. Wepchnęła do rękawa niesiony pergamin, odwróciła się i przywitała się ze starszym duchem.

- Dobry wieczór, Sir Nicholasie - odparła grzecznie, ale jej słowa zostały zagłuszone, gdy rycerz ujął ją pod ramię i z wielkim zapałem zaczął opowiadać o meczu w Głowopolo, rozgrywającym tej nocy. Drużyna gości pochodziła z Mongolii i najwidoczniej znana była ze świetnych manewrów, które wykonywali, używając swoich odciętych głów. Nick szczegółowo opisywał zawiłości ich wymiany w połowie meczu, sprawiając, że Hermiona była wdzięczna, że już nie posiada żołądka, który mógłby się wywrócić na drugą stronę.

Desperacko błagając go w myślach o zmianę tematu, dostrzegła jasny błysk szaty Marty znikającej w bocznym korytarzu, więc zawołała ją szybko.

- Marto, chodź do nas! Nick właśnie opowiada mi fascynującą historię - skłamała gładko.

Jedną z największych niespodzianek tego roku szkolnego była rosnąca popularność łazienki dziewcząt, w której rezydowała Marta. Konfrontacja ze swoją zmorą z dzieciństwa miała na nią zbawienny wpływ i tak, jak feniks odradzający się z popiołów do nowego życia, tak i ona zaczęła powoli otwierać się na świat, stając się powierniczką sekretów wielu uczniów Hogwaru. Zagubione młode dziewczęta odkryły, że Marta zawsze była gotowa wysłuchać ich problemów - im bardziej żałosnych tym lepiej - i otwierały przed nią serca. Wprawdzie rady, jakie im dawała, często były nieprzydatne, ale jej sympatia i współczucie były naprawdę szczere i zwykle po wyżaleniu się, dziewczyny opuszczały jej łazienkę w lepszym nastroju.

Marta, która poszybowała do Hermiony i Nicka, była zupełnie innym duchem niż ta nieszczęśliwa istota, która nawiedzała zamek przez prawie pół wieku. Zarumieniła się, kiedy Nick pozdrowił ją uprzejmie, a jej nieśmiałej odpowiedzi towarzyszył chichot, który sprawił, że w głowie Hermiony zaczął powstawać pewien plan

- Nick właśnie opowiadał mi o Mongolskich Miażdżycielach - powiedziała z desperackim entuzjazmem. - Prawda? Czy byłbyś tak uprzejmy i opowiedział o nich także Marcie?

- Oczywiście - odparł Bezgłowy Nick, wypinając pierś do przodu, podczas gdy Marta co chwila zerkała na niego nieśmiało przez swoje grube okulary. Hermiona stworzyła wszelkie pozory, że z równą przyjemnością słucha opowieści, jednocześnie delikatnie i ledwo zauważalnie pozostając w tyle. Ku jej zadowoleniu, ani Marta ani Nick nie wydawali się zauważać braku odpowiedzi z jej strony, gdy duch z detalami opisywał szczegóły rozgrywki. W rzeczywistości Hermiona miała uczucie, że nawet jeśli stanęłaby w tej chwili na głowie, ta dwójka i tak nic by nie zauważyła.

- Och, to brzmi cudownie - zachwyciła się Marta, z zawstydzeniem odwracając wzrok. - Nigdy przedtem nie rozumiałam tej gry zbyt dobrze, sir Nicholasie. Chciałabym, żeby ktoś tak mądry jak pan, mnie jej nauczył! - Jej chichot stawał się coraz bardziej piskliwy, ale zamiast odebrać go jako irytujący, Nick wydawał się zadowolony z poświęcanej mu uwagi.

- Mam świetny pomysł - wtrąciła Hermiona, czując w powietrzu nadchodzącą zmianę. - Nick, może na dzisiejsze zawody zabierzesz Martę zamiast mnie? - Podczas gdy Marta rozbłysła srebrną poświatą z zawstydzenia, Bezgłowy Nick wydał z siebie kilka słabych protestów związanych ze słowem dżentelmena, które Hermiona szybko stłumiła, twierdząc, że musi przedyskutować pewien artykuł z nowego numeru kwartalnika „Eliksiry” z profesorem Snape’em. W końcu Nick dał się przekonać. Skinął głową w stronę Hermiony, mając nadzieję, że nie jest zbyt rozczarowana opuszczeniem tak wspaniałej gry, podczas gdy Marta już piszczała z ekscytacji i przybrała prawie czysto srebrną barwę, kiedy ujęła Nicka pod ramię.

Hermiona była pewna, że jakoś przeżyje ten zawód. Tak po prawdzie nie mogła się powstrzymać przed westchnieniem ulgi, kiedy para duchów zniknęła w oddali, dyskutując nad dziwnym zachowaniem Hermiony, bratającej się tak bardzo z „żywymi”. Sama zainteresowana nie była pewna, czy owo bratanie się z żywymi mieszkańcami zamku było tak dziwne, jak gapienie się na grupę martwych facetów ganiających za odciętą głową, ale jeśli tak było, to jakoś to przeżyje. Albo i nie. Mniejsza z tym.

Wzruszyła lekceważąco ramionami i poszybowała w dół przez zamek, zmierzając do lochów. Mimo że naprawdę miała do zwrócenia ostatni numer czasopisma, nie spieszyło jej się zbytnio do spotkania z Mistrzem Eliksirów, zanim nie skończy aktualnego zlecenia. Wcześniejsze doświadczenia nauczyły ją, że podtrzymanie rozmowy ze Snape’em, było jak próba pogłaskania na wpół oswojonego kuguchara. Nigdy nie wiadomo, kiedy dziabnie cię pazurem.

Dziwnym trafem jej relacja z Harrym i Ronem rozwijała się podobnie, przechodząc nieoczekiwane wzloty i upadki. List, który napisała wcześniej i ostrożnie ukryła w rękawie szaty, był odpowiedzią na list Harry’ego, który dostała w tym tygodniu. Ciężko pracował na kursie dla aurorów i rzadko mógł znaleźć czas, żeby jej odpisać.

Dystans, który powstał pomiędzy nimi, nie wspominając już o tym, że tak naprawdę od dłuższego czasu była martwa, spowodował, że w ich korespondencję wkradł się cień rezerwy. Harry jak zwykle nie rozpisywał się o trudach codziennego życia, ale znała go na tyle dobrze, żeby z tych strzępków informacji domyślić się, jak ciężko teraz pracował. Natomiast o jego życiu osobistym, jeśli jakieś w ogóle miał, nie wiedziała nic - nie chciał zdradzić niczego, co mogłoby zaszkodzić jemu, czy też Zakonowi. Nawet pytania, które zadawał na temat prostych eliksirów oraz zaklęć i inkantacji, mimo że wyglądały jakby robił to je mimochodem, były bardzo szczegółowe i wyraźnie przypominały jej, w jakich okolicznościach mogłyby się przydać.

Był też Ron, który także wydawał się powoli oddalać, dlatego Hermiona ceniła każdy list, który wysyłał, nie będąc pewną, ile ich jeszcze otrzyma. Nie były już takie szczere i nieskładne, z dużą ilością skreśleń. Zamiast tego były przyjacielskie i wyważone, przypominające raczej comiesięczne „sprawozdania”, które wysyła się dalekiej ciotce, przysyłającej nam zwykle niemodne ubrania. Listy Hermiony także powoli stawały się nijakie, z małą ilością wiadomości, nie zawierające niczego, o czym można by podyskutować. Zastanawiała się czasem, czy w końcu oboje postanowią zakończyć korespondencję i zdecydują się przerwać powolny proces przemiany w obcych sobie ludzi. Przypuszczała, że to naturalny proces, że stracili tę bliskość po rozdzieleniu się po szkole. Być może spowodowała to jej śmierć, ale Hermiona już pogodziła się ze stratą przyjaciół, tak jak oni z jej śmiercią.

Prześladowało ją dziwne uczucie, kiedy pojawiła się w całkowicie pustych lochach. Klasa Snape’a była cicha i pusta, tak samo jak jego gabinet. Sprawdziła nawet zamknięty na cztery spusty schowek, ale tam też go nie było. Zgodnie z niepisanym porozumieniem, Hermiona położyła list na rogu biurka. Tak jak przewidziała zirytowało go to, że miała czelność kilka miesięcy temu wykorzystać jego kruka jako sowę pocztową. Wyjaśnienie, że sowy wydają się wyjątkowo nie lubić duchów raczej nie usprawiedliwiło jej w oczach Snape’a, ale w końcu Hermionie udało się namówić Mistrza Eliksirów do jakiegoś kompromisu. Będzie zostawiać swoje listy na jego biurku i, jeśli nie będzie innej pilnej korespondencji, Edgar będzie mógł je dostarczyć.

- Edgar? - zakrztusiła się zaskoczona. - Nazwał pan swojego kruka Edgar?

- Nie, nie nazwałem - miał już własne imię i nie chciało mi się go zmieniać. I tak, panno Granger, jestem na tyle obeznany z mugolską literaturą, że znam źródłosłów.

Zadanie zostało wypełnione. Hermiona, wolna od obowiązków myszkowała po klasie i gabinecie Snape’a, przyglądając się zakonserwowanym w słoikach okazom. Kiedy była jeszcze uczennicą, często zastanawiała się, skąd zdobył większość z nich, jednak z napomknień dyrektora wynikało, że był to spadek po poprzednich profesorach. Nie mogła sobie wyobrazić, po co ktoś celowo mógł kupować martwe zwierzęta w słoikach, choć w sumie to było równie racjonalne jak kolekcjonowanie kart z czarodziejami z czekoladowych żab.

Kompletna ciemność panująca w lochach nie przeszkadzała Hermionie, która zaglądała ciekawie do niezliczonych pojemników. Niektóre z nich wyglądały na zwykłe zapeklowane metreski czy capie brody, które już dawno przekroczyły datę ważności. Inne gatunki stanowiły dla niej kompletną zagadkę, ale na tyle interesującą, żeby próbować odgadnąć czym były zanim nie wylądowały tutaj.

Podczas przeglądania zbiorów Hermiona zauważyła po jednej stronie biura nikły świetlisty kontur przebijający się przez kamienny mur. Wprawdzie niezauważalny dla ludzkich oczu, ale duch nie był ograniczony normalnym spektrum światła i oczy Hermiony, czy jakiego innego zmysłu używała zamiast nich, widziały pęknięcie, które zdecydowanie nie powstało w sposób naturalny.

Ledwo pamiętając, by stać się niewidzialną, zajrzała przez mur i odkryła za fałszywymi drzwiami krótki korytarz. Łączył się z innym korytarzem, który wiódł w dwóch przeciwnych kierunkach. Przypominając sobie, jak bardzo Ron i Harry cieszyliby się ze znalezienia kolejnego tajnego przejścia w zamku, Hermiona podążyła wydeptanym szlakiem, który przywiódł ją do dziury w masywnym murze. Otwór był zakryty z zewnątrz ciężkim gobelinem, a dźwięk uczniowskich głosów dochodzących zza niego zyskał potwierdzenie w szybkim zerknięciu - znalazła wspólny pokój Slytherinu. O tej porze, późno w nocy był prawie opustoszały, pominąwszy niemrawą dyskusję trójki starszych uczniów na temat wakacyjnych planów.

Wycofując się, Hermiona podążyła z powrotem korytarzem w kierunku biura Snape’a i bardzo szybko znalazła kolejne przejście, tym razem do większego pokoju. Łatwo było w nim rozpoznać prywatne laboratorium, nie tylko dzięki wysokiej jakości kociołkom ułożonym pod ścianą, ale także dzięki stołowi zawalonemu książkami, zwojami, piórami i innymi rzeczami, których maniacko dbający o prywatność profesor nigdy nie zostawiłby na widoku.

Rozdarta pomiędzy chęcią uszanowania prywatności a ciekawością, i usprawiedliwiając się przypominaniem godzin spędzonych w lochach na skrobaniu kociołków i usuwaniu pozostałości po nieudanych eliksirach z sufitu, Hermiona zbliżyła się do stołu. Pośród tego bałaganu leżała ciężka drewniana podstawka pod książkę, na której umieszczono miękki ręcznik. Na nim znajdowały się dwie szklane tafle, między którymi tkwił kawałek pergaminu. Hermiona po chwili zastanowienia rozpoznała tekst - to był zwój, który Snape wyciągnął ze starożytnej skrzynki tej nocy, kiedy go obserwowała.

Przy stanowisku leżał plik notatek, zapełnionych zdecydowanym pismem; atrament kilka razy zmienił odcień, kiedy nauczyciel dopisywał kolejne fragmenty tłumaczenia. Bez zastanowienia Hermiona usiadła na krześle i zaczęła czytać, zafascynowana leżącą przed nią tajemnicą.

Oryginalny tekst był zakodowany, ale był to kod oparty na łacinie. Wiedziała, że nie miała szansy na jego odczytanie, mimo sporych zdolności językowych. Na szczęście dokumenty Snape’a zawierały oba składniki: odkodowaną łacinę i angielskie tłumaczenie. Godziny mijały niezauważalnie, kiedy ślęczała nad notatkami, od czasu do czasu uśmiechając się szeroko, kiedy zmiany charakteru pisma zdradzały irytację i niecierpliwość profesora.

Kiedy w końcu skończyła czytanie, była jednocześnie zakłopotana i zaintrygowana. Autor, kimkolwiek by nie był, poświęcił mnóstwo czasu i atramentu, żeby zakodować coś, co wyglądało na najnudniejszą historię życia, jaką miała nieszczęście czytać. Jednak w treści ukryte były fragmenty dotyczące eliksirów, które albo widział, albo sam stworzył. Większość z nich była ewidentnie absurdalna, wliczając w to eliksir, który według autora przekierowywał całą energię seksualną kapłana, który go wypił, na chęć czynienia dobra i życie we wstrzemięźliwości, oraz poświęcenie się modlitwie. Z racji tego, że nie wspomniano o żadnych składnikach, Hermiona mogła tylko przypuszczać, że było to jedynie pobożne życzenie.

Jednak jeden eliksir, wciśnięty pomiędzy rady o leczeniu bąbli na piętach i właściwy sposób przyrządzania łykowatego kurczaka, miał podane składniki. Podając kilka z nich, zdecydowanie bardzo trudnych do zdobycia i nie wspominając ani słowa o ich ilości, czy też sposobie warzenia, obiecywał powstanie czegoś, co Snape przetłumaczył jako eliksir o nazwie „Łzy Feniksa”.

Jeszcze raz czytając notatki na marginesie, Hermiona dostrzegła, że Snape także zauważył wzmiankę o tym cudownym napoju i już wykonał sporą ilość notatek obejmujących to zagadnienie. Krawędzie pergaminowych kart były zapełnione dopiskami o tym, co mogło lub też nie mogło być składnikiem eliksiru. Nawet fragment o kurczaku miał na marginesie znak zapytania, a Hermiona mogła sobie wyobrazić Snape’a lekceważąco unoszącego brew w trakcie czytania.

Przypominając sobie o Snape’ie, Hermiona zaczęła się zastanawiać jeszcze raz, gdzie się podział i zdała nagle sobie sprawę, ile godzin minęło. Myśląc o jego niezadowoleniu z powodu wścibstwa, ostrożnie odłożyła papiery z powrotem na ich miejsce i uniosła się, gotowa do ucieczki gdyby nagle wpadł do pokoju i zaczął na nią wrzeszczeć.

Jednak to nie nastąpiło i jej obawa przed przyłapaniem szybko zmieniła się w zakłopotanie. Nie pamiętała, żeby wcześniej tego wieczoru widziała profesora patrolującego korytarze i wiedziała, że nie mógł tak po prostu zniknąć.

Chyba, że został wezwany przez Lorda Voldemorta.

Mimo braku cielesnego ciała, myśl, że Snape mógł zostać wezwany wystarczyła, żeby wstrząsnął nią dreszcz. Chociaż w dalszym ciągu był wyjątkowo nieprzyjemny, nadal był członkiem Zakonu Feniksa i ich sprzymierzeńcem w wojnie. Jego zasługi, jako szpiega, były bezcenne, ale też narażały go na niebezpieczeństwo i wiedziała, że za każdym razem, gdy odpowiada na wezwanie skierowane do Śmierciożerców, równie dobrze może to znaczyć, że został zdemaskowany.

Wypełniona rosnącą ciekawością Hermiona opuściła sekretną komnatę i zanurzyła się w ścianę znajdującą się naprzeciwko wyjścia. Tak jak się spodziewała, po drugiej stronie znajdowały się czyjeś prywatne kwatery. Ciężkie, proste meble i skromny wystrój nie rzucały się w oczy, ale czarna szata wisząca na krześle wyraźnie wskazywała na to, że był to pokój Snape’a.

Poza tym nieskazitelne spartańskie wnętrze zawierało kącik jadalny, małą kuchnię najwyraźniej wystarczającą, żeby zagotować kilka jajek, czy też czajniczek herbaty, oraz sypialnię. Drzwi naprzeciwko najprawdopodobniej prowadziły do łazienki. Tylko kilka pozostawionych przedmiotów zdradzało, że ktoś tu mieszkał, ale to, co znajdowało się na półkach nie zdradzało prawie żadnych informacji o właścicielu.

Jedyną rzeczą całkowicie nie na miejscu były małe drzwi, tkwiące w ścianie poniżej półki w łazience. Kiedy Hermiona zajrzała do środka, zobaczyła otwarte drewniane pudełko, ze zdjętą pokrywą, jakby ktoś, kto je otwierał bardzo się śpieszył. Wnętrze było pokryte aksamitem, teraz już w wielu miejscach wytartym, z owalnym miejscem na jakiś przedmiot. Zastanowiła się przez chwilę, zanim nie dotarło do niej, że owal ów idealnie pasuje do kształtu srebrnej maski, noszonej przez Śmierciożerców.

Dziewczyna stwierdziła, że jak na jedną noc już wystarczająco się wtrącała i podziękowała niebiosom, że nie wpadło jej do głowy stać się na tyle materialną, by poruszyć cokolwiek w pokoju. Uniosła się do góry i przenikała przez sklepienie lochów, dopóki nie dotarła do Wielkiego Holu. Zegar na ścianie wybijał właśnie godzinę i dawał znać, że zbliżał się już poranek.

Jedną z zalet bycia duchem jest posiadanie mnóstwa czasu, który można poświęcić na przemyślenia, w związku z czym Hermiona mogła do woli zastanawiać się nad współmieszkańcem lochów. Mimo że Severus Snape był niezaprzeczalnie bardzo niesympatyczny, nie mogła jednak lekceważyć niebezpieczeństwa, na które był narażony, i nawet niechętnie podziwiała jego zdolność do godzenia obowiązków nauczyciela i bawienia się w kotka i myszkę z wrogiem.

Rozdarta pomiędzy niepokojem a ciekawością, co by powiedział, gdyby się zorientował, że się o niego martwi, wybrała bardziej dyskretny sposób dowiedzenia się tego, co było jej potrzebne i poszybowała nonszalancko przez korytarze, mniej więcej w kierunku gabinetu dyrektora.

Czuła się całkowicie usprawiedliwiona, kiedy gargulec strzegący schodów do gabinetu dyrektora zaczął hurgotać i odsuwać się, otwierając przejście dla kogoś, kto wchodził lub schodził. Jednak kiedy pojawił się ostatni stopień, Hermiona poczuła się prawie zawiedziona, kiedy Snape zszedł schodami. Wyglądał na zmęczonego, ale raczej bez jakichś widocznych obrażeń, jego ubranie było w nieładzie, włosy wisiały w strąkach wokół twarzy, a ciężka szata nie powiewała, tak jak zazwyczaj.

Rzucił jej ostre spojrzenie i Hermiona zastanowiła się, czy czasem się czymś nie zdradziła.

- Dzień dobry, profesorze - wykrztusiła.

Krótkie skinięcie głową było jedyną odpowiedzią, jaką otrzymała, zanim się nie odwrócił i podążył korytarzem. Zmierzał w przeciwnym kierunku od swoich lochów, a że technicznie rzecz biorąc ona też wybierała w te stronę, popłynęła korytarzem za nim. Wyglądał jakby całą noc był na nogach, stwierdziła w duchu, zauważając, że jego krok nie jest tak energiczny jak zwykle, i natychmiast karcąc się w myślach za martwienie się o kogoś, kto jest całkowicie zdolny do tego, by sam o siebie zadbać. Nie czekając na oskarżenie przez Snape’a, że go śledzi, Hermiona zrezygnowała z bezcelowej włóczęgi i przemieściła się szybko w dół korytarza.

Zostawiając za sobą ciemnowłosego mężczyznę, podążała ciemnym korytarzem, rozświetlonym okazjonalnie wetkniętymi pochodniami, dopóki kamienne mury nie ustąpiły łukowatym oknom umieszczonym po jednej stronie. Powoli podpłynęła do jednego z nich, kręcąc głową. Pomijając fakt, że dzielili razem lochy,

oszukiwała się myśląc, że profesor Snape kiedykolwiek zaakceptuje jej troskę o swoje samopoczucie, nie wspominając już o zwykłym powitaniu. Było absolutnie bezcelowe tym się zamartwić, myślała, spoglądając przez okno.

Głęboko w swoich niewidzialnych kościach, czuła słońce, które już gotowe było do pojawienia się.

Poniżej leżało jezioro, nadal gładkie i ciemne na tle mrocznej masy drzew, znaczącej początek Zakazanego Lasu. W miarę zbliżania się przesilenia zimowego, słońce zaczynało wstawać coraz później i później każdego dnia, czyniąc noce coraz dłuższymi i dając duchom więcej czasu na wędrowanie korytarzami i zajmowanie się swoimi sprawami. Niektóre duchy w zamku całkowicie unikały światła słonecznego, ale Hermiona nie pozwoliła, by obawa przed promieniami słonecznymi udaremniła jej cieszenie się grą kolorów, gdy noc ustępowała miejsca dniowi. Kiedy jeszcze żyła, uwielbiała obserwować zachody słońca, a po śmierci zamieniła to na radość z obserwacji, jak rankiem budzi się nowy dzień.

Ku jej zaskoczeniu, z korytarza za nią dobiegł ją odgłos kroków i za chwilę ciemna głowa pojawiła się w zasięgu wzroku. Profesor Snape wyłonił się z holu i zbliżał w jej kierunku. Wyglądał na zaskoczonego, widząc ją unoszącą się nad podłogą przy oknie i na chwilę się zatrzymał.

- Chciałaś czegoś Granger? - zapytał, jego głos był zmęczony i pozbawiony jakiegokolwiek jadu.

- Nie profesorze - odparła zdenerwowana. - To jest jedno z moich ulubionych miejsc do obserwacji wschodu słońca.

Nad lasem Hermiona mogła dojrzeć pierwsze promienie rosnące na wschodnim horyzoncie. Snape bez słowa podszedł do parapetu i ciężko oparł się o kamienny filar, dzielący pionowo okno. Oboje obserwowali w milczeniu, jak słońce zaczyna powoli wspinać się nad taflę wody i daleki las.

Niepewna co powiedzieć, Hermiona katem oka przyglądała się głębokim zmarszczkom na jego twarzy. Zanim zdążyła pomyśleć, usłyszała siebie zadającą pytanie:

- Czy pan dziś w ogóle spał?

Zbyt zmęczony, by dać jej ciętą odpowiedź, Snape pokręcił ze znużeniem głową.

- Nie chcę zabrzmieć jak ktoś przemądrzały, profesorze, ale każdy, kto pracuje tyle godzin, a potem stoi i ogląda wschód słońca nie śpi zbyt wiele.

- Nie trzeba być geniuszem, żeby to odkryć, panno Granger, i nie, nie byłem jeszcze tej nocy w łóżku - odparł znużonym głosem. - A ty brzmisz jak niania - dodał, kiedy fuknęła gniewnie w odpowiedzi.

Hermiona uśmiechnęła się ostrożnie z obu powodów, rosnącego światła dnia i z ulgi na w miarę przystępne zachowanie Snape’a.

- W takim razie młody człowieku, marsz spać.

- Nie mogę spać - mruknął. - Muszę zobaczyć wschód słońca.

- Bez obrazy profesorze, ale nigdy nie przypuszczałam, że jest pan osobą, która lubi wschody słońca.

Upłynęła długa chwila, zanim odpowiedział.

- To jest jedyna stała rzecz w moim życiu. Jedyna, na którą mogę zawsze liczyć.

Hermiona zachichotała.

- A ja byłam pewna, że jest pan pesymistą. - Rzucił jej spojrzenie które wyraźnie mówiło „Nie bądź głupia”, więc poczuła się w obowiązku wyjaśnić swoje słowa. - Słyszałam, że prawdziwy pesymista nie wierzy, że słońce wstanie każdego ranka tylko dlatego, że tak robiło co dzień przez miliony lat.

Ku jej zaskoczeniu usta Snape’a wygięły się w grymasie uznania dla jej komentarza.

- Nawet ja nie byłbym tak cyniczny.

Prawie przyjemna cisza zapadła pomiędzy nimi, w miarę jak słońce kontynuowało wspinaczkę nad wzgórzami, jarząc się najpierw różowo, a potem złoto w miarę, jak powoli rozpalało się na nieboskłonie. Hermiona obejrzała się na mężczyznę, który stał spokojnie przy niej, jego twarz wznosiła się ku boleśnie jasnym promieniom. Ostry profil był surowy w bezlitosnym świetle, łagodzony tylko przez bruzdy zmęczenia na twarzy i ciemne cienie rzucane przez rzęsy.

Kiedy go obserwowała, Snape wziął głęboki oddech i, czując na sobie jej wzrok, odwrócił się unosząc brew.

- Tak więc profesor Snape nie jest wcale stworzeniem ciemności - zakpiła. - Kto by pomyślał?

Jak zarzucony płaszcz, wrócił jego pochmurny nastrój, i bez śladu zniknął spokojny mężczyzna, który stał tam przed chwilą.

- Ja jestem ciemnością - powiedział ze znużeniem i bez słowa odwrócił się i odszedł, powiewając szatą.

&&&&&

Hermiona delikatnie odłożyła ostatnio pożyczone książki na stolik, narażając się na pełne dezaprobaty syknięcie ze strony Madame Pince. Bibliotekarka w końcu przestała protestować przeciwko duchowi korzystającemu z biblioteki, ale nadal wyrażała swoją opinię o całej sytuacji częstymi syknięciami, wzdychaniem i innymi bezgłośnymi wyrazami niezadowolenia, gdy Hermiona szukała książek. W zamian Hermiona starała się ją ignorować. Jeśli czasem czuła się winna bycia lekko zakurzoną, gdy wynurzała się z szafek, można to było przypisać raczej sukcesowi spowodowanemu znalezieniem rzadkiej książki, a nie tym, że w sekrecie cieszyła się frustracją bibliotekarki.

- Przepraszam panno Granger. - Zza pleców dobiegł ją cichy głos. Odwróciwszy się, ujrzała drugoroczną Gryfonkę. Dziewczyna także trzymała w objęciach stos książek, z których niektóre wyglądały na zbyt ciężkie jak dla niej. Hermiona uśmiechnęła się i usunęła z drogi, i została mile zaskoczona, kiedy dziewczynka nieśmiało odwzajemniła uśmiech.

Nowi uczniowie powoli przyzwyczajali się do stałej obecności ducha w bibliotece, zwłaszcza po jednym pamiętnym wieczorze, gdy pomogła dwóm z nich rozwiązać zadanie z Eliksirów. Szybko rozeszła się wieść, że Panna Granger wie też sporo o zaklęciach i, zanim się spostrzegła, została najpilniej strzeżonym sekretem najmłodszych uczniów, którym pomagała w odrabianiu prac domowych.

Przechodząc na skróty przez ścianę, Hermiona wypłynęła z murów skrzydła zawierającego bibliotekę, zmierzając ku Wielkiemu Holowi i lochom poniżej. Prawie przebyła otwartą przestrzeń dziedzińca, kiedy nagle się zatrzymała. Cała ziemia wokół niej była biała. Zamrugała z zaskoczenia, kiedy spojrzała w górę i zobaczyła kolejne fale nadchodzącego śniegu. Czy na pewno dopiero w zeszłym tygodniu uczniowie wrócili do szkoły?

Odwracając się, Hermiona wyszła naprzeciw przygnębiającej, cichej ścianie śniegu zmierzającej ku zimnym kamiennym murom. Jej stopy nie zostawiały żadnych śladów, kiedy kroczyła po gładkiej powierzchni, ale jej zimna twarz czuła delikatne dotknięcia opadającego śniegu. Płaskie płatki raczej przez nią przelatywały, niż osadzały się na lokach tak, jak do tego przywykła, i przez krótki moment Hermiona przypomniała sobie jak z Harrym i Ronem stali w padającym śniegu i rzucali się śnieżkami, śmiejąc radośnie, a echo odbijało ich głosy od murów. W miarę opadania kolejnych płatków cisza się pogłębiała i nie była już pewna, co był bardziej bolesne, pamięć o przyjaciołach, czy wolne zapominanie wspólnie spędzonych czasów.

Gdy Hermiona otrząsnęła się ze wspomnień i wróciła do środka, światła zgasły i wszyscy uczniowie byli już w swoich dormitoriach. Ta sama cisza, jak na zewnątrz, panowała w lochach, raczej spokojna i melancholijna niż przerażająca. Przypominała raczej chwilę ciszy, którą spędziła z Mistrzem Eliksirów przed wschodem słońca kiedyś wcześniej w ciągu roku, i znów odkryła, że niepokoiła się o tego mężczyznę.

Nie ważne, jak bardzo starała się zająć czymś innym, obawa o Severusa Snape’a wydawała się stale tkwić gdzieś na granicy jej podświadomości. Być może spowodowane to było faktem, że spędzili wspólnie tyle czasu, niekoniecznie rozmawiając, ale tylko przebywając ze sobą. Była świadkiem, jak jego ręce się trzęsły, a aura zmęczenia wydawała się być jego częścią, tak samo jak czarne szaty.

Hermiona posunęła się nawet do tego, żeby jednego wieczoru, podczas częstych ostatnio nieobecności Snape’a, poruszyć ten temat w rozmowie z dyrektorem, ale Albus Dumbledore tylko zapewnił ją wesoło:

- Hermiono, Severus ma się dobrze - powiedział. - To, że nie musi już uczyć Harry’ego, czy któregokolwiek z Weasleyów sprawiło cuda. A także to, że może liczyć na twoją pomoc. Już dawno powinien wziąć cię na asystentkę!

Stary czarodziej odszedł, śmiejąc się z własnego żartu i zostawiając Hermionę, która doszła do własnych wniosków. Albo Dumbledore był całkowicie ślepy, albo wiedział, jak Snape nienawidzi jakiegokolwiek wtrącania się w jego prywatne życie, i byłby tak samo z tego zadowolony, jak z przyjęcia-niespodzianki. Co pozostawiło Hermionę dokładnie w punkcie wyjścia, unoszącą się nad klasą w lochach i zastanawiającą się, czy popadanie w ponure myśli nie było czasem zaraźliwe.

Nadal była pogrążona w rozmyślaniach, kiedy drzwi klasy otworzyły się gwałtownie. Zataczając się wszedł przez nie Snape, pozwolił sobie na wiązankę przekleństw i zatrzasnął je za sobą. Lodowe sople wisiały na jego włosach i płaszczu i wyglądał jak ktoś, kto przez długi czas przedzierał się przez zaśnieżony las.

- Cholerni popaprańcy, stać w taka pogodę na dworze przez tyle godzin - warknął do nikogo szczególnego, niepewnie zmierzając w stronę stołu stojącego z przodu klasy. - Myślałby kto, że facet który jest w połowie gadem, byłby bardziej zainteresowany trzymaniem tyłka w cieple. Ale nie, oczywiście że nie, on chce nas pouczać i słyszeć, jak wszyscy chełpią się swoim wkładem w sprawę. Zamarzlibyśmy wszyscy na śmierć, jakby dalej wstawiał te głodne kawałki.

Mokry płaszcz zmienił się w przemoczoną kupkę szmat leżącą na podłodze, wkrótce za nim podążył frak, z kilkoma oderwanymi guzikami, których nie mogły rozpiąć zmarznięte palce. Jedno długie ramię zagarnęło pobliski kociołek z kredensu i postawiło go z brzękiem na stojaku. Odgarniając mokre włosy, Snape ochłonął na tyle, żeby skierować różdżkę na palnik i po kilku zirytowanych stuknięciach udało mu się go rozpalić.

Różdżka została bezceremonialnie rzucona na stół po drugiej stronie kociołka, kiedy ogrzewał ręce przy wątłym płomyczku, i nawet nie drgnął, kiedy Hermiona zmaterializował się przy jego łokciu.

-Wszystko w porządku? - zapytała zaniepokojona. Spojrzenie, którym została obdarzona w zamian, mogłoby dorównać siłą rażenia spojrzeniu bazyliszka.

- A czy wyglądam, jakbym się dobrze czuł?

- Nie. Wygląda pan na przemoczonego, zmarzniętego... - przerwał i obdarzyła go badawczym spojrzeniem - że nie wspomnę, że na wpół pijanego.

- Dzięki za przypomnienie - warknął, ale jego głosowi brakowało przekonania, może dlatego, że dreszcze, które nim trzęsły powodowały szczękanie zębów.

- Dlaczego nie weźmie pan goręcej kąpieli - fuknęła Hermiona. - Nigdy się pan nie ogrzeje w ten sposób.

- Dziękuję bardzo, nianiu Granger - odparł, sztywnym gestem wyciągając flaszkę destylowanej wody z kredensu i wlewając ją do kociołka. - Może byś się na coś przydała i podała mi żółć pancernika?

Zaskoczona, ale posłuszna Hermiona przyniosła mu pękatą butlę ze schowka i postawiła na stole.

- Od kiedy to żółci pancernika używa się do eliksiru na otrzeźwienie? - zapytała. - Nie powinien pan może zażyć na żołądek czegoś lżejszego?

- Neutralizuje toksyny - odparł krótko, wlewając sporą ilość do wody, która natychmiast zaczęła parować. Dodał też kilka innych składników, wliczając w to trochę żółtych korzeni szczawiu i garść ziela ostropestu. Składniki nie były wcale niezwykłe, ale przygotowanie były bardziej niechlujne niż wszystko, co widziała podczas pierwszego roku.

Nie zdążyła się o nic zapytać, gdy nagle Snape złapał się za bok w okropnym paroksyzmie bólu. Na jego białej koszuli nie było jednak śladu krwi i chwilę potem wyprostował się i kontynuował mieszanie, jakby nic się nie stało.

Jednak mniej niż minutę później, jęknął i znów przycisnął rękę do boku. Zatoczył się, zatrzymując się na stole i łapiąc się go mocno drugą ręką, żeby nie upaść na podłogę.

Hermiona zdążyła tylko złapać pierwszy z brzegu kociołek i podstawić, nim Snape w końcu opadł na kolana i zaczął gwałtownie wymiotować.

Niepewna, co robić dalej, trzymała naczynie, podczas gdy Snape opróżniał żołądek w gwałtownych spazmach. Przypuszczała, że skończył, kiedy odepchnął go i otarł usta rękawem. Jego ręce drżały.

- Nie musisz tu być - powiedział sucho, próbując zachować resztki godności.

- Cóż - odparła - jednak moja obecność tu, wygląda chyba na dobry pomysł.

- Zawsze umiałaś się obchodzić z kociołkami - przyznał. - Ale chyba panna Bettencourt nie doceni tego, co zrobiłaś z jej własnością.

- To, co jest w nim teraz z pewnością wygląda lepiej niż wszystko, co ona kiedykolwiek tu uwarzyła - odparła Hermiona, starając się ostrożnie wybadać jego humor. - To wygląda gorzej niż przepicie. Ktoś pana przeklął?

- To tylko zboczone poczucie humoru jednego z moich tak-zwanych-przyjaciół.

- Ktoś pana otruł? - zapytała zaskoczona.

Snape mruknął niecierpliwie i niepewnie stanął na nogach, opierając się ciężko o stół. Kasetka z olejkami eterycznymi spadła z niego z trzaskiem, a kilka fiolek zaczęło się toczyć ku krawędzi.

Hermiona szybko złapała buteleczki i przestawiła je na środek stołu. Snape nieudolnie próbował odkorkować jedną z nich, ale jego ręce drżały tak bardzo, że była pewna, że rozleje zawartość zanim trafi ona do kociołka. Nie mogąc dłużej tego znieść, zdecydowanym gestem wyjęła mu fiolkę z roztrzęsionych palców.

- Usiądź w końcu ty głupi, uparty mężczyzno i pozwól sobie pomóc. Wylejesz wszystko na stół. Ile kropli?

Z widocznym wysiłkiem Severus Snape stłumił cisnące mu się na usta przekleństwo i opadł na pobliski stołek. Chwilę zajęło mu, zanim nabrał głęboko powietrza i podał jej wymaganą ilość kropli. Przez następne kilka minut nie robił nic innego tylko zrezygnowanym głosem kierował ruchami Hermiony, jak gdyby czekał, aż w końcu wykorzysta jego osłabienie.

W końcu ostatni składnik został dodany a Hermiona zamieszała w kociołku odpowiednią ilość razy, zanim znów przemówiła.

- Jadł pan coś, zanim zaczęliście pić?

Snape poczuł, że wbrew jego woli uniósł mu się kącik ust.

- Tak nianiu Granger. Zjadłem coś.

- Najwidoczniej niewystarczająco dużo, żeby zrównoważyć całą tą brandy, którą pan w siebie wlał. - odparła. Zerkając na niego, kiedy nie patrzył, zauważyła kroplę potu spływającą po jego czole. Oczy miał zamknięte, bruzdy wywołane bólem znów pojawiły się na jego twarzy, gdy kolejny skurcz targnął jego ciałem.

- Profesorze? - zawołała, a kiedy nie odpowiedział, zaniepokoiła się jeszcze bardziej. - Profesorze Snape!

Ku jej uldze powoli otworzył oczy, a czarne źrenice próbowały się skupić na jej przeźroczystej twarzy.

- Może powinnam zawołać Madame Pomfrey? - zapytała nerwowo.

- Nie - odpowiedział jej Snpe ledwo słyszalnym głosem. - Ona nie jest w stanie zrobić nic lepszego niż to, co robię teraz.

- Na pewno?

- Przestań wygadywać bzdury, Granger. Wiem, co jest nie tak, tak samo jak Poppy. - Jego spojrzenie zatrzymało się na kociołku, który wyrzucał z siebie kłęby fioletowego dymu, który przybrał dziwny, pomarańczowy odcień. Z większą siłą, niż Hermiona mogła przypuszczać, Snape podniósł się na nogi i złapał stołu.

- Wygląda dobrze. Daj go tu.

- Jest bardzo gorący - ostrzegła, ale nalała porcję do czystej zlewki. Snape wypił jednym haustem więcej niż połowę, starając się z determinacją utrzymać ją w żołądku.

W końcu Hermiona zapytała wprost.

- To w końcu co panu jest?

- To raczej bezpośrednie pytanie, panno Granger, że nie wspomnę o tym, że wysoce impertynenckie.

- Zażalenia proszę składać do Barona. Dlaczego pije pan mieszankę środków pobudzających organizm? - Popatrzyła na jego rękę, nadal przyciśniętą do boku. Jej spojrzenie powędrowało po zbiorze składników leżących na stole. - Chwila... korzeń kurkumy, mniszek, tarczyca, przytulia... - wyliczała na palcach składniki, łącząc je z sobą z myśli. - Niewydolność nerek?

- Wątroby, konkretnie -sprostował sucho, wlewając resztkę wywaru do buteleczki. - Czarodzieje nazywają to Syndromem Braxdice'a. Mugole nazywają to chyba żółtaczką.

- Jest kilka rodzajów żółtaczki.

- Tak samo jak jest więcej niż jeden rodzaj Braxdice’a. Okazuje się, że mój przypadek należy do tej nieuleczalnej odmiany. Podczas gdy objawy są zwykle niezauważalne, nasilają się dzięki uprzejmości Luciusza Malfoya, zwłaszcza gdy nalega żebym wypił jego destylat terpentynowy, którym częstuje, twierdząc, że jest to whiskey. Nie zaskoczyłoby mnie, jeśli robiłby to specjalnie tylko dla swoich kumpli Śmierciożerców.

Hermiona uzbrojona w nową informację, przyjrzała się Severusowi Snape’owi jeszcze raz i nie mogła nie zauważyć ziemistej cery i skóry obciągniętej na kościach policzkowych. Żółte zabarwienie nie wynikało raczej z braku przebywania na słońcu, ale spowodowane było złym funkcjonowaniem wątroby. Z tego wynikało by też złe zdrowie, a dieta złożona ze środków pobudzających tłumaczyłaby niespożytą energię i legendarną bezsenność.

Nietrudno było sobie wyobrazić Lucjusza Malfoya, który z sadystyczną przyjemnością usilnie nakłania Snape’a do wypicia napoju tak podłej jakości -trucie Mistrza Eliksirów w ten sposób uważałby zapewne za świetny żart.

- Czy ten eliksir łagodzi też ból? - spytała.

- Nie - odparł. - Ale powstrzymuje moją wątrobę od wywrócenia się na lewą stroną i neutralizuje alkohol, który nadal jest organizmie. - Pokazał na kociołek. - Resztę zażyję w normalnych dawkach. - Przerwał w pół słowa, zginając się wpół

- Niech pan idzie do łóżka - poleciła Hermiona, gdy atak minął. - Wleję to w jakieś naczynie i przyniosę do pokoju. Chyba, że w tym też pan nie potrzebuje pomocy?

Jego odpowiedź była na szczęście niezrozumiała, ale udało mu się wstać i przejść przez pokój. Kiedy tylko sekretne przejście zamknęło się za nim, Hermiona przyniosła kilka sporych buteleczek i sitko. Snape wypił pierwszą dawkę ze wszystkimi paprochami, które w niej pływały, ale nie sądziła, żeby ich obecność była niezbędna w pozostałym wywarze.

Do czasu, kiedy skończyła i przyniosła paczkę z sześcioma butelkami przez sekretne korytarze do komnat Snape’a, nerwowo przypominając sobie, żeby otwierać drzwi, a nie przez nie przenikać, mężczyzna wczołgał się pod kołdrę i zasnął. Postawiwszy pudełko z eliksirem na stoliku nocnym, Hermiona rozejrzała się i poczuła pilną potrzebę, żeby zrobić coś więcej niż tylko służyć za ducha na posyłki. Spojrzała na pusty kominek i przywołała skrzata domowego, który z radością rozpalił ogień i, po obietnicy, że zrobi to dyskretnie, rzucił suszący czar na nadal mokre włosy Snape’a.

Skrzat chętnie też wyczyścił i naprawił porzucone ubranie, które zostało zastąpione cienką koszulą nocną (oczywiście zapiętą po szyję). Hermiona miała nadzieję, że Snape był na tyle przytomny, żeby założyć grube skarpetki, ale zdecydowała, że nie zmusi skrzata do sprawdzenia tego.

Prosząc, żeby poszedł za nią, Hermiona przeniknęła jeszcze raz do klasy, podczas gdy skrzat aportował się z pyknięciem za nią. Tu poinstruowała swojego pomocnika, żeby zajął się płaszczem i pozostałymi rzeczami Snape’a, a ona tymczasem oczyściła stół z całego sprzętu, który się tam znajdował - skrzaty miały zakaz sprzątania czegokolwiek w królestwie Mistrza Eliksirów.

Kiedy już wszystkie składniki były umieszczone z powrotem na półkach, kociołek w zlewie, a śmieci wyrzucone, Hermiona pozostała patrząc na porzuconą różdżkę leżącą na stole. Niewyobrażalnym było, że zapomniał swojej różdżki. Szalonooki Moody umarłby ze śmiechu, wiedząc, że mężczyzna prawie tak samo paranoiczny jak on sam, tę różdżkę zgubił, ale Moody nigdy nie wykazywał się jakąkolwiek empatią.

Decydując, że nie pozwoli, by leżała ona na widoku, i chcąc ją przenieść na stolik nocny, Hermiona podniosła różdżkę tylko po to, żeby natychmiast ją upuścić, kiedy przeszywający gorący impuls przeszył jej palce. Natychmiast włożyła je do ust i zaczęła przyglądać się różdżce podejrzliwie, a jej mózg zaczął analizować sytuację i jej możliwości. W końcu udało jej się znaleźć parę drewnianych szczypiec i podnosząc ostrożnie różdżkę, zaniosła ją do gabinetu Snape’a. Blat biurka był zawalony piórami, słodyczami i innymi rzeczami skonfiskowanymi uczniom przez kilka ostatnich miesięcy, i wyglądał na doskonałe miejsce do ukrycia różdżki, dopóki jej właściciel nie wyzdrowieje na tyle, żeby jej używać.


c.d.n.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.