Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

sin (grzech)

rozdział 2

Autor:feroluce
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Fikcja, Romans, Science-Fiction
Uwagi:Erotyka
Dodany:2008-01-24 12:50:58
Aktualizowany:2008-06-25 10:10:18


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

7. Obserwowałam z niepokojem, jak pan Sin tłucze się po apartamencie niczym lew w klatce. Nigdy wcześniej nie widziałam go w podobnym stanie.

Narkotyczne oszołomienie już mi przeszło. W końcu jestem Suni, taki sposób przekazywania energii jest dla nas naturalny, chociaż rzadko na taką skalę. Po prostu nigdy jeszcze tego nie robiłam i nieco mnie zaskoczyło. Przelewanie energii w mojej rasie jest nieodłącznie powiązane z aktem miłosnym i stanowi jego nieodzowną część. Tak jak Atelicze nie jest w stanie odczuwać przyjemności bez kontaktu z innym umysłem, tak Suni bez dzielenia się energią. Gdybym powiedziała jakiemuś Zewnętrznemu, że to był pierwszy raz, kiedy otrzymałam ją od kogoś innego, roześmiałby się z niedowierzaniem. Dziewiętnastoletnia zdrowa Suni, która nigdy się nie kochała. Rzecz możliwa chyba tylko na Ziemi.

Pan Oun pozostał u nas w gościnie dwa dni, potem zamierzał wrócić do domu, zabierając ze sobą Maleikę. Doszli do porozumienia z panem Sinem i Suni została wypożyczona jako w pełni wyszkolona Mebel-ogrodniczka. Czasami zdarzało się, że Atelicze wymieniali się Suni, szczególnie Meblami o rzadko spotykanych umiejętnościach. Nie była to praktyka powszechna, jednak nie stanowiła czegoś niespotykanego.

W ten sposób pan Sin zapewnił Maleice bezpieczeństwo. Podczas całego pobytu poza posiadłością zachowa obrożę z oznaczeniami swego właściciela i nikt nie będzie miał prawa nawet jej tknąć, gdyż będzie to uznawane nie tylko za kłusownictwo, ale też za naruszenie umowy między dwoma Atelicze. Pan Oun miał obowiązek bronić jej z całą surowością i czuwać nawet bardziej niż nad własnymi Suni.

Nadal jednak nie rozumiałam przyczyny permanentnego rozdrażnienia, które objawiał pan Sin. Jedyny logiczny powód jego zachowania, jaki przychodził mi do głowy, to słowa pana Ouna.

Mimowolnie wzdrygnęłam się na wspomnienie poranka.

Szybko postawiłam tacę z posiłkiem na stoliczku i ruszyłam do drzwi, byle dalej od kolejnego nieobliczalnego Atelicze. Miałam na dziś dość przejść z przedstawicielami tej rasy.

- A ty dokąd?

Zdrętwiałam, zatrzymana w drzwiach jego słowami równie skutecznie, jak trzaśnięciem bata. Posłałam panu Sinowi spłoszone spojrzenie.

Znów był niekompletnie ubrany. Czubek jego ogona kołysał się miarowo w tę i z powrotem, jak u rozdrażnionego kota. Wyglądał... groźnie. Równie chłodno, jak wtedy, gdy wydawał wyrok na pana Tau.

- Chodź tu.

Och proszę... Tylko nie to!... Nie on!

- Bliżej.

Zmusiłam oporne ciało do wysiłku. Jeśli dzięki temu ma się uspokoić... Przynajmniej wiem, że mnie nie zabije.

Wyciągnął dłoń. Zamknęłam oczy. Wszystko się we mnie napięło w oczekiwaniu na ból.

Dotyk ciepłej skóry na policzku zaskoczył mnie. Atelicze nigdy nie dotykają Suni, na której żerują!

Nie czułam go. Zagęścił osłony do tego stopnia, że miałam wrażenie, iż otacza go niewidzialny mur. Otworzyłam oczy, niepewnie spoglądając na zachowującego się mocno nietypowo samca.

Przyglądał mi się uważnie. Tak uważnie, że zaczęłam czuć się nieswojo.

Nagle wsunął mi dłonie we włosy i mocno poczochrał.

Zdumienie trwało tylko przez moment, zastąpione innym uczuciem. To swędziało! Jakby mnie nagle oblazło stado mrówek!

Wrażenie trwało tylko chwilę. Potem na oczy opadła mi grzywa włosów. Krańcowo zdumiona odgarnęłam je z twarzy.

Pan Sin kiwnął głową.

- Tak jak myślałem.

Odruchowo zerknęłam za niego, tam, gdzie w aneksie łazienkowym znajdowało się wmurowane w ścianę lustro.

Wyglądałam... Dziwnie. Zawsze wstydziłam się swoich włosów i nawet w tej posiadłości nosiłam je krótko ścięte, chociaż już nie na łyso, jak u poprzedniego właściciela. Teraz jednak, nagle wydłużone przez pana Sina do pasa, skręciły się w nieobliczalną burzę loków. Miałam fryzurę, jak, nie przymierzając, Atelicze przed czesaniem!

Suni z kręconymi włosami. Żenujące.

Pan Sin ponownie wsunął mi dłoń we włosy, wyciągając jedno pasmo.

- Lorrelaine, kto jest twoim ojcem?

Wzruszyłam ramionami. Mógł nim być ktokolwiek.

„Nie wiem, panie. Ja nawet nie wiem, kto jest moją matką, o ojcu nie wspominając.”

Płynnym ruchem obrócił moją twarz, jakby szukając w niej czegoś.

„Masz dziewiętnaście lat, prawda? To był już koniec Cyklu, urodziłabyś się dziesięć lat później i byłabyś już Dzieckiem Cyklu. Nie ma wątpliwości, jesteś mieszańcem, masz wszystkie ich typowe cechy: kręcone włosy, nieco zbyt szczupłą twarz, trochę inne proporcje ciała... Jeszcze Suni, ale już nie czystej krwi.”

Spróbowałam się zobaczyć jego oczami.

Byłam niewątpliwie Suni. Miałam typową dla tej rasy kolorystykę: zieloną skórę, może trochę za jasną, ale nie odbiegającą od standardów, kilka odcieni ciemniejsze zielone włosy i zielonozłote, niemal kanarkowo żółte oczy o jakże charakterystycznych poziomych źrenicach. Mieszane pochodzenie zdradzały szczegóły, na pierwszy rzut oka niewidoczne: sercowata, zbyt szczupła twarz pozbawiona typowych wysokich kości policzkowych, z ostro zakończoną, niczym u Atelicze, brodą, trochę inne proporcje ciała - zbyt szczupłego, o za wąskich biodrach i ramionach.

Przynajmniej biust miałam typowy dla Suni.

No i, oczywiście, te felerne loki. Rzecz, która natychmiast mnie zdradzała.

„Nie wiem, czy powinnam się cieszyć. Jeśli to prawda, jeśli jestem pół-Atelicze, to mogłam przyjść na świat poczęta tylko w jeden sposób. A to, panie, to chyba najgorsze, co mogło spotkać moją matkę.”

Pan Sin drgnął. Zaskoczyłam go, jakoś o tym nie pomyślał.

Dreszcz przeszedł mi po karku. Przysięgałam sobie nigdy, nigdy, nigdy więcej o tym nie myśleć!

8.W Sina uderzyła fala strachu i głuchej nienawiści, gdy Lorrelaine nieopatrznie przywołała wspomnienia ze swojego naruszenia.

Szczerze mówiąc, kiedy określał jej pochodzenie go głowy mu nie przyszło zastanowić się, skąd w takim wypadku mogła się wziąć na świecie. Sam nigdy nie brał udziału w tego typu rytuałach i bardzo się z tego powodu cieszył, mimo że jego pozycja w klanie mu to umożliwiała.

Głównym zadaniem naruszenia było uzyskanie Suni, od której można było w miarę bez wysiłku wyciągać energię. W tym celu należało zachwiać jej naturalną równowagą energetyczną. Rytuał, jakiemu poddawano wszystkie Suni, które skończyły dwanaście - trzynaście lat, niezależnie od płci, polegał na rozdziewiczeniu pechowego dziecka w określony tradycją sposób. W sumie od zwykłego gwałtu naruszenie odróżniało się tym, iż ofiary były traktowane jeszcze bardziej przedmiotowo, jak coś, co trzeba poddać ostatecznej obróbce, zanim trafi do sprzedaży. Konsekwencją naruszenia były trwałe obrażenia psychofizyczne na stałe zaburzające przepływ energii w ciele Suni, co pozwalało na ułatwione na nich żerowanie.

By dobrze naruszyć Suni trzeba było posiadać w miarę słabe zdolności telempatyczne i pewne skłonności do zachowań bez emocji. Niestety, brak emocji często przekształcał się w okrucieństwo, a nawet sadyzm, co owocowało nieodwracalnym urazem psychicznym u ofiary, tak jak u Lorrelaine. Wbrew pozorom Suni z podobnymi urazami były w cenie, ponieważ skutecznie zabijał on w nich popęd seksualny. Uzależnieni Atelicze nie przepadali za nazbyt rozbuchanymi erotycznie samicami Suni, gdyż przypominały im o konsekwencjach nałogu, jakimi były psychiczna i fizyczna impotencja.

Sin cofnął dłoń uwalniając Lorrelaine od swego dotyku. Ku swemu niezadowoleniu zauważył, jak momentalnie się rozluźniła. Tak jakby kontakt fizyczny z nim sprawiał jej przykrość.

I tak było zawsze. By dotknęła go dobrowolnie, musiała być albo przerażona, albo nieźle rozeźlona. Zwykle jej dotykowi towarzyszyło mniej lub bardziej uświadomione uczucie frustracji faktem, że nie ma innego sposobu na komunikację. Lorrelaine, mimo mieszanej krwi, była niewątpliwie Suni, jej ciało wytwarzało charakterystyczną dla tej rasy potężną barierę energetyczną uniemożliwiającą jakąkolwiek łączność telempatyczną. By blokada ustąpiła potrzeba było bezpośredniego kontaktu fizycznego, skóra musiała się zetknąć ze skórą. Nawet tak cienka bariera jak materiał ubrania wystarczała, by całkowicie zablokować połączenie z Suni.

Lorrelaine bała się być dotykana. I nie lubiła go dotykać. Jakby był zakaźnie chory i nie chciała się zarazić.

Sin zatrzepał ogonem w niemej irytacji.

Stała dalej tam, gdzie ją zostawił, obserwując go z lękiem. Głowa pochylona, twarz niemal ginęła w chmurze loków...

Coś w jej pokornej postawie rozzłościło go jeszcze bardziej.

- No i czego, na Ewolucję, tak się boisz?!

9. Pan Sin przez długą chwilę stał bez ruchu, obserwując mnie uważnie. Mimo to sprawiał wrażenie, że błądzi myślami gdzieś daleko. Jego twarz nie wyrażała niczego, jednak wybijający dzikie stacatto ogon świadczył o narastającej frustracji. Wydawał się balansować na granicy wybuchu.

Jednak sposób, w jaki to zrobił, kompletnie mnie zaskoczył. Praktycznie wykrzyczał to pytanie. Frustracja odbita na twarzy, rozłożone dłonie. Wyglądał na... bezradnego?!

Uświadomiłam sobie w tym momencie, po raz pierwszy w życiu, że chociaż to Atelicze, to jednak też istota ludzka. I jako taka może czuć się bezradny i ma do tego całkowite prawo.

- Ja...

Przerwałam. To bez sensu - on i tak mnie nie usłyszy. Potrząsnęłam głową w irytacji.

Błędnie odczytał ten gest, bo opadły mu ramiona.

- Odejdź. Na dziś jesteś już wolna.

Nie mogła znieść smutku w jego głosie. Przygryzłam wargę. Co robić?

Potarł zmęczonym gestem czoło. Z całej postaci biła rezygnacja i poczucie samotności. Pan Sin, chociaż tego nie okazywał, musiał chwilami czuć się boleśnie samotny. W tej posiadłości był jedynym Atelicze. Otaczały go tylko Suni, z którymi nie mógł się komunikować inaczej, jak tylko werbalnie. Co to oznaczało dla naturalnego telepaty, jak powietrza potrzebującego czyjejś myślowej obecności, nawet nie próbowałam sobie wyobrażać. Nic dziwnego, że czasami był tak głodny dotyku. To był jedyny sposób, byśmy przestały być dla niego tylko obiektami w tle, a stały się istotami myślącymi. Szczególnie dotyczyło to mnie, gdyż nie miał innego sposobu, by się ze mną skontaktować.

Czy się go bałam?

Tak.

Nie.

Jego gniew był doprawdy przerażający. Nie była to furia, lecz lodowaty chłód i całkowita bezwzględność, granicząca z okrucieństwem.

A teraz stał przede mną ten sam Atelicze. Już nie rozzłoszczony prawnik, o których mówi się, że są najbardziej niebezpiecznymi istotami w znanej Galaktyce, lecz zmęczony, smutny i jakoś rozczulająco bezradny samiec.

Delikatnie dotknęłam jego ramienia.

„Przestań. Nie zmuszaj się, nie chcę tego. Dziś już zbyt wiele razy zrobiono ze mnie głupca. Chociaż ty mi oszczędź upokorzeń.”

„Nie boję się. I do niczego nie zmuszam.”

Musiałam mu to udowodnić.

Pan Sin był głodny dotyku. Głodny kontaktu z innym umysłem. A zarazem sprawiał wrażenie zmieszanego tą przecież zupełnie naturalną dla telempaty potrzebą, jakby już sam fakt, że ujawnił emocje, go zawstydzał.

Objęłam go i przytuliłam się do nagich pleców.

Poczułam, jak sztywnieją mu mięśnie ramion.

„Lepiej mnie puść.”

Przywarłam mocniej, ocierając się policzkiem o jego kark.

Coś połaskotało mnie po udzie, wsunęło pod bluzkę...

Ogon.

Muśnięcie strzałkowatego koniuszka wzdłuż kręgosłupa... Zawinął się niczym wąż wokół mojego ciała, jednak jego dotyk w niczym nie przypominał gadziego. Ciepła, gładka skóra. Pieszczota. Wibrujący czubek znalazł się między naszymi ciałami, zmysłowo prześlizgnął po powierzchni brzucha, wsunął między piersi...

Odruchowo przywarłam mocniej, nie dopuszczając go. Miałam wrażenie, że jego właściciel się uśmiechnął. Ogon posłusznie zsunął się niżej...

Zesztywniałam.

Wiedziałam już, co planował. Udowadniał mi, że kłamałam. Że tak naprawdę nadal się go bałam, a moje zachowanie było tylko pozą. Z drugiej jednak strony, miałam pozwolić się obmacywać tylko po to, by udowodnić swoją rację?!

Do tego miałam świadomość, że on doskonale orientuje się w moich myślach i reakcjach ciała. I nieźle się bawi, wyraźnie to wyczuwałam w kontakcie telempatycznym.

Tymczasem wędrujący koniuszek ogona przepełzł w powolnej, zmysłowej pieszczocie przez powierzchnię brzucha, coraz niżej i niżej...

Gwałtownie nabrałam powietrza.

Szarpnęłam się do tyłu. Złapał mnie za nadgarstki, przyciskając do siebie, uniemożliwiając ucieczkę.

To już nie była zabawa. Nie dla mnie.

Poczułam, jak wślizguje mi się między uda... Instynktownie spróbowałam zacisnąć je, ale pozycja, w jakiej mnie przytrzymał uniemożliwiła mi to.

Delikatny dotyk... Powolny, badawczy...

Jęknęłam przez zaciśnięte zęby.

Czemu mi to robi?

Traciłam kontrolę...

Ślizgał się po moich uczuciach, sprawdzał, uczył, co sprawia mi największą przyjemność. Pieszczoty stawały się coraz pewniejsze, coraz bardziej intensywne...

Już się nie broniłam. Przywarłam do jego pleców, zdyszana, mokra od potu i podniecenia, ocierając się o nie w rytmie starym jak ludzkość...

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.