Opowiadanie
Brave: Lady Genevieve
Rozdział I
Autor: | Setsuna |
---|---|
Korekta: | Teukros |
Serie: | Warhammer Fantasy |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Przemoc |
Dodany: | 2008-02-19 15:45:30 |
Aktualizowany: | 2008-02-19 19:52:16 |
Następny rozdział
Siekąc mieczem na lewo i na prawo prowadziłem szwadron poprzez morze wrogów. Zwierzoludzie roili się wokół nas, a nasza broń wycinała w ich szeregach krwawy szlak. Konie, choć chronione elementami zbroi, też były celem wrogów i nie raz zdarzało się, że rumak padał na ziemię zabierając jeźdźca ze sobą. Kolejne uderzenie odrąbało głowę hybrydzie człowieka i małpy. Odbiłem sunące ku mej piersi ostrze i skontrowałem, wbijając miecz w pierś innego mutanta. Mutanci! Jak ja ich nienawidziłem. Walka z nimi była swego rodzaju przyjemnością. Nigdy nie planowałem być wojownikiem, ale przez ostatnie lata byłem nim. A teraz byłem tu, na polu bitwy, gdzie kwiat armii imperialnej ścierał się z niezliczonymi hordami plugastwa. Widzieliśmy już wyraźnie nasz cel, wzgórze, którego broniła garstka reiklandzkich piechurów. Mieliśmy przebić się, wziąć ich na siodła i wrócić. Beznadziejne zadanie. Znowu cios i znowu ostrze zsuwa się z mojego napierśnika. Jego właściciel nie miał czasu na zadanie kolejnego ciosu. Mój miecz rozrąbał mu głowę. Krew i kawałki mózgu chlapnęły na moje spodnie i pancerz, ale nie miałem czasu na zawracanie sobie tym głowy. Obejrzałem się do tyłu. Szwadron szedł wciąż równo, mimo furii mutantów. Już blisko... Tak...!
Wpadając na wzgórze na chwilę uwolniliśmy się od wszechotaczających nas wrogów. Piechurzy powitali nas dzikimi okrzykami radości. Utworzyliśmy koło, zaś reiklandczycy wsiadali na nasze konie za jeźdźców. Do mojego konia również podbiegł jeden z nich. Podałem mu rękę i wdrapał się za mnie. Jego pancerz był brudny i powgniatany. "Trzymaj się" - krzyknąłem - "Ruszamy". Gdy już wszyscy byli na koniach dałem znak do powrotu. I znowu przebijanie się przez morze mutanciej tłuszczy. Piechurzy obok nas, choć obciążali konie i je spowalniali, rewanżowali to dodatkową pomocą w walce. Mutanci padali jeden po drugim lecz nie było tego w ogóle widać pośród ogromu wrogich armii. Nasze siły wydawały się oddalone o całe dni jazdy. A nas było coraz mniej... Kiedy jednak dojechaliśmy do naszych linii wydawało mi się, że dokonałem czegoś niezwykłego. I choć zdawałem sobie sprawę, że nasza brawurowa akcja nie ma wpływu na losy bitwy, to nie chciałem uwierzyć, że śmierć tylu z nas była niemal bez znaczenia. Zatrzymałem konia.
- Dobra, żołnierzu - powiedziałem do siedzącego za mną piechura. - Koniec jazdy.
- Dziękuję, Dietrichu.
Ten głos sprawił, że omal nie spadłem z konia. Obróciłem się gwałtownie i spojrzałem w twarz, której nie krył już hełm. Kasztanowe, bujne włosy były teraz przycięte krótko, jednak tej twarzy nie zapomniałbym nigdy. Patrzyła na mnie Genevieve Jaures. Wspomnienia powróciły, uderzając we mnie całą siłą.
- Zdziwiony? Spodziewałbyś się pewnie, że walczę po przeciwnej stronie - powiedziała zsiadając z konia i kierując się ku resztkom swego regimentu.
Zeskoczyłem z rumaka, omal nie łamiąc sobie przy tym nogi i pobiegłem za nią. Dogoniłem ją i zatrzymałem.
- Czego chcesz? - spytała. - Muszę wrócić do swoich. Piechoty używa się aż do zdarcia.
- Gen... - zacząłem nie wiedząc za bardzo co mówić - Gen...
- Nie dotykaj mnie - powiedziała, zsuwając ma dłoń ze swego ramienia. - Dlaczego nie powiesz wszystkim prawdy?
Prawdy... Prawdy, o której dowiedziałem się dwa lata temu.
Zostałem wtedy wysłany z uniwersytetu, by odnaleźć w bibliotece w Kohlenburgu pewien manuskrypt. Choć wyglądać by to mogło na jakąś misję, tak naprawdę była to kara. Lubiłem pojedynki. I lubiłem w nich uczestniczyć. Choć oficjalnie zakazano ich wśród studentów, to w praktyce zazwyczaj przymykano na nie oczy. Problem pojawiał się, gdy któryś z pojedynkujących się zginął. Wtedy drugi najczęściej był wyrzucany. Niestety ten problem dotknął także mnie. Wariat, który obraził mnie w karczmie, chciał walki jak z jakiegoś kiepskiego dramatu. No i doigrał się. Mnie nie wyrzucono, ale wysłano na miesiąc do Kohlburgu z ciężkim zadaniem. Jechałem już dwa dni i za trzy powinienem był być na miejscu. Nocowałem w gospodach, tego jednak dnia zatrzymałem się w znacznych rozmiarów zajeździe. Siedziałem przy winie, kiedy nagle do środka wbiegł człowiek. Ciężko dysząc krzyknął:
- Mutanty! Stado ich tu lizie! Uciekajta wszyscy!
Sięgnąłem po miecz, który nosiłem u pasa. Choć nie byłem wojownikiem, w tych czasach każdy mężczyzna nosił miecz u boku. Do przybysza podszedł wysoki, duży w barach mężczyzna, który z wyraźnie tileańskim akcentem spytał:
- Spokojnie, gdzie widziałeś te mutanty?
- Staje bo i dwie stond, panocku.
Tileańczyk wszedł na ławę i krzyknął:
- Obudźcie wszystkich! Niech ci, którzy mają broń przygotują się do walki!
- „Prawda” - pomyślałem - Skoro mutanci są tak blisko, to nie damy rady uciec. Przy palisadzie, która okalała zajazd zebrali się wszyscy zbrojni. Było nas dwudziestu, może dwudziestu dwóch. Wtedy właśnie ujrzałem Genevieve, choć oczywiście nie znałem jeszcze jej imienia. Niewysoka, choć nie jak na kobietę, w ręku dzierżyła długi miecz z charakterystycznym jelenim jelcem. Długie, ciemnorude włosy opadały jej na ramiona i na zielony płaszcz. Na świat patrzyła pełnymi ciekawości, niebieskimi oczyma. Nasze oczy spotkały się i przez dłuższą chwilę zatrzymały. Ktoś jednak nas rozdzielił. Wtedy nadeszła horda mutantów. Było ich wielu, z pewnością około setki.
Gdy zbliżyli się, widać było potworne deformacje, jakie wywołał Chaos. W miejsce rąk i nóg wyrastały macki lub łapy zwierząt, głowy niezmiernie rzadko zachowały choćby szczątkowo człowiecze kształty. Trudno było uwierzyć, że kiedyś byli to ludzie. Teraz jednak nie byli nimi. Horda rzuciła się ku palisadzie i zaczęła się wspinać na drewniane bale. Czekałem, aż któryś znajdzie się w zasięgu mego miecza. Kiedy zbliżył się tam stwór o odnóżach jaszczurki, ciąłem przez łeb z całej siły. Miecz zadzwonił jednak na łuskach i odbił się od nich. Trójpalczasta łapa odepchnęła mnie do tyłu. Mutant zatrzymał się i warknął, rozwierając swą szeroką i pełną ostrych kłów paszczę. Jego ślina kapała na moje buty. Zareagowałem szybciej niż pomyślałem. Wbiłem ostrze niemal po rękojeść w rozwartą mordę mutanta. Ten zacharczał i upadł do tyłu, pociągając mnie za sobą. Ostatkiem sił utrzymałem się na palisadzie podczas gdy on spadł z niej. Nie było czasu na odpoczynek. Ku mnie sunęli już kolejni wrogowie. I choć walczyliśmy w morderczym natchnieniu, widać było gołym okiem, że nie podołamy tej morderczej hordzie. Tam, gdzie padał jeden mutant, zaraz wchodził następny, zaś nas było coraz mniej...
Wtedy dostrzegłem ich przywódcę. A raczej przywódczynię. Była to demonica, lub jakiś inny upiór, gdyż w niej, w odróżnieniu od reszty mutantów nie było już nic ludzkiego. W jednej dłoni trzymała zakrzywiony miecz w drugiej zaś bat. Pojedyncza pierś oznaczała, że służyła Slanneshowi, panu perwersji.
Zeskoczyłem z palisady. Ciosem rozłożyłem stojącego na drodze mutanta z mackami zakończonymi głowami węża, potem drugiego z głową kruka, i stanąłem naprzeciw niej. Spojrzała na mnie i trzasnęła batem. Liczyła, że się uchylę i tu spotkał ją zawód. Kiedyś przyjaciel nauczył mnie sposobu radzenia sobie z takim zagrożeniem. Na cios odpowiedziałem ciosem i na ziemię spadła połówka jej bata. Cisnęła gniewnie jego resztę i zbliżyła się ku mnie mieczem, z którego skapywał zielony, gęsty śluz.
- Choć do mnie, młodzieńcze - jej głos wcale nie brzmiał wrogo, wręcz przeciwnie, miałem ochotę porzucić broń i skoczyć ku niej - Choć, a obdarzę cię przyjemnościami, o których w życiu nie słyszałeś.
Wahałem się, naprawdę nie wiedziałem co czynić. Siła hipnozy w jej głosie była niemała. Wielkim, niemal nadludzkim wysiłkiem uniosłem miecz i wykrzyknąłem:
- Ja zaś obdarzę cię śmiercią!
Skoczyłem ku niej. Nasze miecze zabrzęczały po uderzeniu. Zielona posoka z jej ostrza bryznęła, plamiąc mi ubranie, jednak na szczęście nie dotknęła skóry. Mój pierwszy atak odepchnął ją do tyłu, jednak już w drugim zwarciu to ona wyraźnie kierowała sytuacją. Walka wokół zamarła, mutanci patrzyli jak walczy ich przywódczyni, z, w ich mniemaniu, wodzem wrogów. Jej ciosy spadały szybko, a ja robiłem wszystko by je odbijać, nie mówiąc o jakichkolwiek kontratakach. Nie uważałem się za kiepskiego szermierza. W pojedynkach, jak już wspomniałem, miałem wprawę. Mimo to wszystkie poznane przez mnie sztuczki były wobec niej bezużyteczne. Cały czas słyszałem jej śmiech i choć starałem się nie patrzeć w jej twarz, to dziwne nieziemskie piękno sprawiało, że mimowolnie to robiłem. Nagle jedno z jej pchnięć przeszło przez mą zasłonę, a ostrze jej broni wbiło się w moje lewe ramię. Ból promieniujący z rany był tak ogromny, że upadłem na ziemię, a mój miecz wypadł z dłoni. Horda odmieńców zawyła z radości na widok zwycięstwa ich pani. Demonica zbliżyła się do mnie. Na jej ustach wykwitł lubieżny uśmiech a krwistoczerwone wargi oblizała długim, rozdwojonym językiem.
- Będę cię torturować a ty będziesz prosił o więcej miast prosić o śmierć - syknęła i roześmiała się.
Czułem jak trucizna dostaje się do mej krwi i stopniowo rozlewa się po całym ciele. Dłonią szukałem miecza by przed śmiercią zadać ostatni cios tej potworności. Wtedy to się stało...
- Nikomu nie wyrządzisz już żadnej krzywdy, potworze - usłyszałem dziewczęcy głos.
Za demonicą stała ta sama dziewczyna, którą wcześniej widziałem. W ręce trzymała czerwony od krwi mutantów miecz. Na sobie miała wciąż swój zielony płaszcz, lecz pod nim widziałem pancerz. Demonica odwróciła się ku niej. Starły się przy ponownym jęku stali uderzającej o stal. Dziewczyna walczyła dzielnie, lecz wiedziałem, że ów potwór jest silniejszy nie tylko ode mnie czy od niej, ale od każdego żywego człowieka. Choć starała się jak mogła, widziałem jak słabła. Trucizna powoli dosięgała kolejnych części mojego ciała. Niemalże po omacku szukałem broni. Wtedy poczułem w dłoni rękojeść mego miecza. Zebrałem w sobie resztki sił, których jeszcze nie przezwyciężył jad i zerwałem się na nogi. Zanim krzyk sług zdążył ostrzec demonicę, skoczyłem ku niej i wbiłem w jej plecy swój miecz, przebijając ją na wylot, a upadając jeszcze rozcinając w poprzek. Usłyszałem krzyk, który nagle przeszedł w upiorny skrzek. Moje palce przestały mnie słuchać i puściłem miecz. Wtedy zamknął się nade mną płaszcz nieświadomości...
RE: RE: Krytyka 'Brave'
Przypadkiem nie chodzi o Andre Norton od Świata Czarownic? Jeśli tak, to informuję, że Andre Norton była kobietą (co zresztą widać w jej twórczości gołym okiem).
RE: Krytyka 'Brave'
Tak, wydaje mi się,że czytałem całkiem dużo. Ale w pisaniu taka forma mi najbardziej pasuje, nie sądzę, abym potrafił pisać jak Sapkowski, a style Nortona czy Tolkiena z kolei mi nie odpoiadają.
Krytyka 'Brave'
Setsuna napisał:
To może ja zapytam: czy prócz Salvatore i Howarda przeczytałeś cokolwiek innego? Cokolwiek, co dałoby Ci porównanie?
Ja osobiście np. stwierdzam, że Zegarmistrz ma sporo racji, choć wyraził to w sposób bardzo szorstki i dośc uszczypliwy. Nie przepadam za tym tonem krytyki, ale za nim kryje sie prawda. W sumie Grisznak mówi to samo, tylko dłużej, konketniej i uprzejmiej.
I konwencja... Konwencja to nie zarzucanie banałami, inaczej po Tolkienie, o którym mówi się że stworzył i zarazem uśmiercił gatunek, wszystko byłoby banałem i powtórką.
RE: RE: RE: RE: RE: ...
Dziękuję, poszukam i mam nadzieję, że następnym razem pójdzie mi lepiej.
Krytykować zawsze można i to nie niezależnie od poziomu. Zawsze jestem wdzięczny za krytykę, taką jak w przypadku kilku osób poniżej - Grisznaka czy Ysengrima. To co ty robisz, to jest obrażanie się, ponieważ mój tekst nie spełnia twoich ideałów fantastyki. Przykro mi, że nie spełnia.
RE: RE: RE: RE: ...
Mój redakcyjny kolega Ysengrinn wymienił kilka tytułów. Generalnie, a w kwestiach realiów okołowarahmmerowskich, można opierać się na XV-XVI wieku, a więc na czasach wojen religijnych. Poszukaj więc w lokalnej bibliotece książek o tym okresie. Akurat "Historyczne Bitwy", aczkolwiek merytorycznie trzymające niezły (na ogół) poziom, nie zajmowały się ( z tego co pamiętam) tym okresem. Tytułów nie podaję, gdyż diabli wiedzą, do czego akurat masz dostęp.
Nie, ale powinno być dobrze napisane, z wypośrodkowaniem pomiędzy dynamiką akcji a opisem. Czytając "Brave" nie znalazłem (jak dotąd) żadnej informacji o powierzchowności głównego bohatera. Rozumiem, konwencja pamiętnika narzuca pewne ograniczenia, ale inteligentny autor znajdzie sposoby, aby to obejść (wystarczy, że bohater podsłucha rozmowę dotyczącą jego osoby, gdzie ktoś opisuje jego wygląd - że zasugeruję proste, acz skuteczne rozwiązanie).
Sam lubię Howarda, ale na nim świat się nie kończy. Skoro lubisz fantasy "męskie", "ciężkie" to spróbuj przeczytać "Czarną Kompanię" Cooka - masz tam dużo batalistyki, ale i sprawnie skonstruowaną fabułę.