Opowiadanie
Brave: Lady Genevieve
Rozdział II
Autor: | Setsuna |
---|---|
Korekta: | Teukros |
Serie: | Warhammer Fantasy |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Przemoc |
Dodany: | 2008-02-25 17:15:38 |
Aktualizowany: | 2008-02-25 17:16:12 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
- Nie wiem, musi pani czekać - taki głos usłyszałem, kiedy poczułem, że z wolna wracam do realnego świata.
Nie mogłem otworzyć oczu. Leżałem otulony czymś miękkim. Chciałem poruszyć ręką, lecz zbyt wielkim wysiłkiem było dla mnie otwarcie oczu, więc o poruszaniu czymkolwiek nie było nawet mowy.
- Ale czy on w ogóle...
- Nic nie wiem, na razie żyje...
Pierwszego głosu nie znałem, ale głos osoby pytającej wydawał mi się znajomy. Zdobyłem się na wysiłek i uniosłem powieki. Opadły od razu. Jednak nie poddałem się i zrobiłem to jeszcze raz. Potem trzeci raz.
- Otworzył oczy!
- Zdawało się pani.
- Nie, niech pan patrzy.
Kiedy otworzyłem oczy po raz kolejny patrzyły na mnie dwie twarze. Jedna należała do starszego mężczyzny o siwych włosach, druga zaś, otoczona welonem kasztanowych włosów była najpiękniejszym widokiem o jakim mogłem marzyć.
- Obudził się! - dziewczyna z dziecinną niemal radością krzyknęła.
- Niech pani go nie rusza - zatrzymał ją tamten, zapewne medyk, po czym spojrzał na mnie - No, witamy ponownie pośród żywych.
Uśmiechnąłem się. Chciałem otworzyć usta i coś powiedzieć, lecz wydobył się z nich tylko charkot. Miałem gardło suche jak piach Arabii. Medyk szybko zrozumiał.
- Niech pani przyniesie wody - zwrócił się do dziewczyny, która wybiegła i po chwili wróciła z kubkiem i dzbankiem wody.
Nalała jej do kubka i usiadła na łóżku. Wspólnie z medykiem unieśli mą głowę, a w ona w otwarte usta wlała odrobinę wody. Nieomal się nie zakrztusiłem, kiedy mały strumyk spłynął przez me wyschnięte gardło.
- Przygotuję dla niego zioła - powiedział medyk i wyszedł.
Przybliżyła się.
- Leżałeś bez czucia dwa dni. Myślałam już kilka razy, że to koniec. Ale jesteś twardy. Wylizałeś się z tego.
Znowu wlała mi do gardła nieco wody, po czym kontynuowała.
- Kiedy rozbebeszyłeś tę wiedźmę i padłeś, to wydawało nam się, że ze zmęczenia. Wszystkie mutanty rzuciły się wtedy do ucieczki. Ale kiedy cię nieśli zauważyłam tę ranę. Medyk mówił, że kilku innych by tego nie przetrzymało. A ty żyjesz - tu perliście roześmiała się i pocałowała mnie w policzek.
Minęło kilka dni. Stopniowo odzyskiwałem czucie w ciele, a dzięki uroczej opiekunce czułem się świetnie. Okazało się, że nazywa się Genevive Jaures. Patrzyła na mnie w ten sposób, ze byłem pewien, że odwzajemnia uczucie, jakie żywiłem do niej od momentu naszego pierwszego spotkania. Zioła medyka przestawały być potrzebne. Po czterech dniach wstałem z łóżka. Kolejnego dnia mogłem już swobodnie chodzić. A Genevieve towarzyszyła mi cały czas. Opowiedziała mi o swej rodzinie, która pochodziła z Bretonii. O tym, jak wyjechała z domu i pojechała do Imperium, by wstąpić do armii. Od dzieciństwa uczyła się władać mieczem, a jej dziadek, stary wojak, który ze względu na wiek nie brał już udziału w walkach wpajał jej zasady walki. Jadąc z Bretonii trafiła tutaj. I tak nasze drogi się zeszły.
- Chciałbym by nigdy już się nie rozeszły - dodałem.
Czerwień oblała jej policzki, jednak w oczach ujrzałem blask radości.
Spojrzałem głęboko w nie. Nasze usta zbliżyły się i nie padło już żadne zbyteczne słowo, kiedy pocałunek połączył je w jedność.
Po pięciu dniach byłem już w pełni sił. Medyk był zaskoczony tak szybkim powrotem do pełnego zdrowia, bo jak sam przyznał, miał wątpliwości, czy kiedyś odzyskam w pełni władzę w członkach. Dodałem, że to dzięki towarzystwu Genevieve tak szybko ozdrowiałem. Karczmarz nie robił żadnych kłopotów, a kiedy chciałem zapłacić na zajmowany pokój, odmówił przyjęcia pieniędzy, twierdząc, że gdyby nie ja, to pewnie nigdy by już nic nie zarobił. Wróciłem więc do pokoju, by spakować wszystkie swe rzeczy do wyjazdu. Wtedy przyszła Genevieve.
- Wyjeżdżasz?
- Wyjeżdżamy - odpowiedziałem z uśmiechem - Wracam do Nuln, do rodziny. Przedstawię cię moim krewnym i pobierzemy się. A potem pojedziemy do Bretonii i odwiedzimy twych rodziców. Chyba nie będą mieli nic przeciwko mnie ?
- Och nie, jakżeby mogli - podbiegła do mnie i śmiejąc się zarzuciła mi ramiona na szyję.
Opadliśmy na łóżko i tarzając się po nim obsypaliśmy się pocałunkami. Jej szczęśliwa i jasna twarz na przeciw mojej, nasze oczy utkwione w sobie...
Wtedy to się stało. Moja dłoń wśliznęła się pod jej koszulę dotykając aksamitnej, mlecznej skóry. I nagle cofnęła się jak oparzona. Błyskawicznie wstałem zrzucając ją z siebie. Sięgnąłem po leżący w kącie miecz, wyciągnąłem go z pochwy i wycelowałem go w nią. Powód był prosty. Niewielki fragment skóry na jej ramieniu pokryty był zimną, śliską wężową łuską.
Skuliła się na łóżku. Jej oczy patrzyły na mnie niczym oczy zaszczutego zwierzęcia. Wciąż nie chciałem w to uwierzyć.
- Zdejmij bluzkę! - krzyknąłem niemal histerycznie, mierząc w jej gardło ostrzem miecza.
Trzęsącymi się z przerażenia dłońmi rozwiązała rzemyki i przez głowę ściągnęła lnianą bluzkę. Nie myliłem się. Na lewym ramieniu widniał niewielki zielony prostokąt łuskowatej skóry.
- Ty... jesteś mutantką...
Zaczęła płakać. Kasztanowe loki skrywały jej twarz, lecz jej szloch słychać było wyraźnie.
- Okłamywałaś mnie... - zacząłem, unosząc miecz do ciosu.
Odgarnęła włosy i spojrzała na mnie.
- Więc ty też ? Nigdy nie zrobiłam nikomu krzywdy ! Walczyłam ramie w ramię z tobą przeciwko mutantom! Kocham... kochałam cię...
Ręka trzymająca miecz zadrżała. Kochałem ją. Kochałem tak jak nigdy jeszcze nikogo. Ale to przecież mutant! Zdrajca! Pomiot Chaosu!
- Co ja ci zrobiłam?! Co ja zrobiłam komukolwiek?! Kiedyś po prostu znalazłam w lesie ten biały kamyk. To trwało chwilę. Kiedy to zobaczyłam, uciekłam. A potem, kiedy zobaczyli to moi bliscy... Cudem uszłam z życiem. Myślałam, że ty... Że jesteś inny... Lepszy...
Opuściłem miecz.
- Odejdź - powiedziałem - Odejdź stąd daleko.
Wstała, ubrała się i wyszła. Niedługo później usłyszałem tętent kopyt. Nie wyjrzałem nawet przez okno. Wyjechałem stamtąd kilka godzin później. Do Kochlenburgu.
słodko
Boziu, ależ to było słodziutkie! Żywcem niczym z Harlequina. Lukier spłynął z ekranu i zatopił mi klawiaturę...
Griszczak napisał, że uchachał się czytając ten rozdział, ja natomiast uśmiałam się przy poprzednim. Opis bitwy rządzi - takie polewki dawno nie miała. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że za taki numer, jaki wywinął dowódca opisanego oddziału, zarobiłby natychmiastową degradację, a pewnie i cios w szczękę od swego wkurzonego przełożonego. A co robi nasz główny bohater? Oczekuje podziękowań, a potem w środku bitwy rzuca wszystko i biegnie za dziewczyną... Ręce opadają.
Parę słów o stylu. Piszesz językiem zabawnie patetycznym, przez co treść jeszcze bardziej upodabnia się do dziełka spod znaku Arlekina. Miało być romantycznie i wzniośle, wyszło kwikogennie. Acha, i KONIECZNIE znajdź sobie betę! Powtórzenia,błędnie postawione przecinki, błędy językowe (bary są SZEROKIE nie duże), źle użyte wyrazy (z dialogiem z demonicą na czele:
chodzić -> chodź
choć -> chociaż)
Na temat fabuły się nie wypowiadam, bo jej na razie nie ma. Wszystko, co do tej chwili przeczytałam, to kalki z innych tekstów, zero własnego pomysłu. Póki co, jednak fragment jest na tyle krótki, by dało się z niego wyprodukować coś oryginalniejszego, bardziej własnego.
re:
Nie, bohaterka nazywa sie "Jaures" i nie ma nic wspolnego z zadna "Diudonne" (kimkolwiek by ona nie byla).
Dobrze, juz wiem, ze ci sie moje opowiadanie nie podoba. Rozumiem to, ale nie zamierzam bynajmniej przestac pisac - pisze, bo lubie to robic.
Skoro znam juz twoja opinie, to ciekaw jestem, czy ktos inny tez czytal ten tekst i czy podziela krytyke Grisznaka.
...
Bogowie melodramatycznego kiczu! Oto i godne was dzieuo!
A tak poważnie (choć na 100% poważnie tu się nie da) - uchichrałem się jak norka czytając ostatni fragment - stopień zidiocenia głównego bohatera zapowiada całkiem fazowy ciąg dalszy - pisz dalej, bo czytanie takich rzeczy poprawia humor.
Acha, ale jeśli się okaże, że główna bohaterka to Genevieve Dieudonne, to dopiero wtedy przekonasz się, drogi autorze, czym jest grisznakowy jad.