Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Brave: Lady Genevieve

Rozdział VIII

Autor:Setsuna
Serie:Warhammer Fantasy, Forgotten Realms
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Przemoc
Dodany:2008-03-31 08:00:29
Aktualizowany:2008-04-05 01:53:40


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Świadomość odzyskałam leżąc na pryczy, przykryta kocem. Rozejrzałam się. Byłam w niewielkiej izbie o drewnianych ścianach. Na stoliku obok leżały moje ubrania, zaś o stolik oparto mój miecz. Czułam się krzepko, toteż od razu wstałam wstałam, ubrałam się i przypasałam miecz. Teraz mogłam przyjrzeć się dokładniej temu miejscu. Na ścianach wisiały rożnego rodzaju garnki, kubki i inne naczynia. Przez uchylone okiennice dobiegał śpiew ptaków, słońce zaś wskazywało południe. Ujrzałam tez drzwi. Pchnęłam je i weszłam do drugiej izby.

Tam ujrzałam kobietę, którą spotkałam w lesie. Stała przy stole i mieszała w misie jakieś rzeczy. Kiedy weszłam, jej wzrok uniósł się ku mnie, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.

- O, cieszę się, że już się obudziłaś. Jak się czujesz?

- Dobrze - odpowiedziałam niepewnym głosem - Kim pani jest?

- Kim jestem ? - uśmiechnęła się - Niektórzy nazywają mnie czarownicą, ha, ha. Jednak ci sami ludzie przychodzą do mnie prosząc mnie o rady i leki. A nazywam się Ouville.

W pierwszej chwili zdjęło mnie przerażenie. Świat znałam tylko z bajek, a tam jasno stoi, że czarownice są złe i zjadają ludzi. Jednak ta miała już sposobność, by mnie pożreć i nie skorzystała z niej. To przekonało mnie, że może jednak nie wszystkie czarownice są złe. Poza tym miałam przy pasie mój miecz. A z nim czułam się pewniej.

- Boisz się? - spytała. Musiała widać dostrzec wyraz strachu na mojej twarzy - Nie masz powodu. W końcu pomogłam ci, kiedy byłaś tam w lesie - gestem wskazała miejsce obok niej - Siądź, proszę. Porozmawiajmy.

To, że uratowała mi życie, dawało jej u mnie spory kredyt zaufania. Siadłam bez wahania. Kiedy to uczyniłam, spytała:

- Nie chcę być niedyskretna, więc jeśli nie chcesz to nie odpowiadaj, ale chciałabym wiedzieć, co o tak nietypowej porze robiłaś ledwo żywa w lesie ?

Nie wiedziałam, czy mogę opowiedzieć jej całą prawdę. Pominęłam więc fakt, czyją córką jestem, opowiedziałam tylko o moim problemie i o tym, że ścigała mnie zgraja złoczyńców.

Kiedy skończyłam, poprosiła, bym pokazała jej moje ramię. Mimo pewnych oporów zrobiłam to. Obejrzała je i pokiwała głową, a na jej twarzy odmalował się smutek.

- To rzeczywiście początkowe stadium mutacji. Biedne dziecko. Jeśli mi pozwolisz, może spróbuję ci jakoś pomóc.

To były słowa, które w mych uszach zabrzmiały najcudowniej na świecie. Od razu i bez wahania wyraziłam zgodę. Ouville spoważniała.

- Potrzebuję całego dnia i nocy, by wszystko przygotować. Musisz tu zostać, podczas gdy ja będę przygotowywać składniki.

Do końca dnia Ouville pracowała, przerywając to tylko kilkoma wyjściami do lasu po jakieś zioła. Pod wieczór, kiedy skończyła, wezwała mnie do siebie. Poprosiła mnie, bym położyła się na podłodze i odkryła ramię. Uczyniłam to. Następnie Ouville kazała mi wypić kubek dziwnego w smaku naparu. Kiedy i to również uczyniłam, poczułam jakbym leżała na wodzie, i odpływała, odpływała coraz dalej i dalej i dalej...

Kiedy powróciłam do rzeczywistości i otworzyłam oczy był już poranek.Podniosłam się. Magdy nigdzie nie było. Spojrzałam na moje ramię. Znamię pozostawało niezmienione. Wtedy ujrzałam leżący na stole zapisany kawałek papieru.

"Kochane dziecko - widniało tam - Udało mi się powstrzymać twoją mutację. Jednak ślad na ramieniu pozostał i obawiam sie, ze usunąć go jest niemożliwością. Ja muszę udać się w długa podróż. Przykro mi, ale nie będziesz miała okazji, by mi podziękować. Niech cię Bogowie prowadzą. Ouville"

Nie wiedziałam co zrobić. Na stoliku w mojej izbie znalazłam tobołek, w którym znajdowały się zapasy jedzenia na pewien czas. Zarzuciłam na ramiona swój płaszcz, na plecy tobołek, i ruszyłam w świat. Miałam o tyle szczęścia, że dzięki sakiewce, którą zabrałam z domu w pierwszej napotkanej osadzie udało mi się kupić wierzchowca. Opuściłam mój kraj i udałam się do Imperium. Dziadek opowiadał mi , że dziś ci, którzy chcą walczyć, idą do najemników bądź do Imperium. Wybrałam to drugie. Wtedy to spotkałam ciebie. Potem było to... Wiesz, co. Nie wiedziałam co z sobą zrobić. Miałam wrażenie, że jakaś wielka siła uwzięła się na mnie i próbuje zniszczyć mi życie. Błąkałam się długo bez celu. W końcu pojechałam do Reiklandu. Nauczyłam się strzelać z arkebuza. Wstąpiłam do strzelców. Po raz pierwszy od dawna trafiłam na ludzi, którzy przyjęli mnie z ufnością i przyjaźnią. Z nimi pojechałam na wojnę. A dalej już wszystko wiesz...

Butelka była już prawie pusta. Genevieve miała już w oczach sen. Podniosłem ją i wspierając ramieniem pomogłem wejść po schodach do naszego pokoju. Ułożyłem ją na łóżku i już sam się chciałem położyć, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi.

- Kto tam? - spytałem.

- Mam dla pana ważną wiadomość, panie Bamberfeld.

Uniosłem skobel i uchyliłem drzwi. W ostatniej chwili odskoczyłem, kiedy pchnięte uderzyły o ścianę. Zdążyłem wyciągnąć miecz i stanąłem w obliczu trójki zamaskowanych ludzi.

Pierwszy cios poleciał ku mnie niemal natychmiast. Zasłoniłem się mieczem, jednak musiałem się cofnąć, bo pomiędzy mną a przeciwnikami było niebezpiecznie mało przestrzeni. "Dziewczynę żywcem, jego można ubić!" - usłyszane słowa jednego z napastników upewniły mnie co do osoby, która ich nasłała. W tym pomieszczeniu nie było wiele miejsca na walkę. Odbijając jeden cios musiałem już śledzić dwa kolejne. Przy pomocy zwodu udało mi się zranić jednego w nogę. Cofnął się do tyłu. Zostało dwóch. Wtedy zauważyłem stojący koło łóżka stołek. Zaryzykowałem, uchyliłem się i podniosłem go wolną ręką a następnie cisnąłem nim w jednego z wrogów. To iście pokerowe zagranie przyniosło rezultat, bo siła uderzenia sprawiła, że tamten upuścił miecz. Moje ostrze przebiło go na wylot. Został jeden.

Wtedy Genevieve podniosła się. Tamten zauważył to i nim zdążyłem zareagować znalazł się przy niej, trzymając na jej gardle miecz.

- Nie zbliżaj się - wysyczał - Bo przedziurawię jej to piękne gardło.

- Nie zrobisz tego - odpowiedziałem, starając się nadać swemu głosowi pozory stanowczości - twój mocodawca by cię zabił.

- Jeśli ją puszczę zabijesz mnie ty - odparował - kiepski wybór. Cofnij się pod ścianę i nie wychodź z pokoju. A ty pójdziesz ze mną, ślicznotko.

Genevieve, choć wciąż oszołomiona, musiała szybko odzyskać pełnię świadomości dzięki ostrzu na szyi. Dziękowałem bogom, że nie szarpała się, gdyż ten desperat był w tej chwili zdolny do wszystkiego.

Kiedy wyszli z pokoju i usłyszałem ich kroki na schodach stałem jeszcze bez ruchu. Dopiero, kiedy wyszli z gospody wybiegłem za nimi. Tamten siedział już na koniu, a kiedy wyszedłem na zewnątrz słychać było tylko tętent kopyt konia mknącego przez opustoszałe ulice miasta. Stałem na podwórzu karczmy z zakrwawionym mieczem w dłoni. Dawno nie czułem się już tak bezradny.

Nagle na podwórze w pełnym galopie wjechał jeździec. Rozpoznałem go od razu. To był Hermann, jeden z moich ludzi. Zeskoczył z konia i zobaczywszy mnie niemal krzyknął:

- Panie pułkowniku, więc to prawda?

- Jaka prawda? - przecież nie mógł jeszcze nic wiedzieć o porwaniu Gen.

- Chodzi mi o ten rozkaz odjazdu.

- Co... Nie wydałem żadnego rozkazu...

- Tak jak myślałem - odpowiedział Hermann - Widzi pan, kilkanaście minut temu przybył do nas jakiś człowiek, który powiedział nam, że został wysłany przez pana by przekazać nam rozkaz o natychmiastowym wyjeździe. Zdziwiło mnie to, gdyż kiedy wcześniej przyjechał wysłany przez pana Jurgen, to powiedział, że wyjeżdżamy jutro rano. Kazałem zatrzymać tamtego i przyjechałem tutaj.

- Dobrze zrobiłeś, przyjacielu. Genevieve została porwana, prawdopodobnie przez ludzi nasłanych przez jej ojca. Próbowali mnie zabić a was się pozbyć. Cóż, dobrze że chociaż to im nie wyszło.

Zacząłem rozważać kilka rzeczy. Przydała by się pomoc hrabiego Otta, ale do zamku o tej porze nie było szans się dostać. Pozostało przesłuchać złapanego przez moich ludzi fałszywego posłańca.

Z miasta wypuszczono nas łatwo, wystarczyło pokazać pergamin z pieczęcią imperialną. Nawet w Bretonii jej siła była honorowana. Kiedy dotarliśmy do obozu, wszyscy byli na nogach i pod bronią. Widząc mnie rozległy się głosy radości. Jednak nie miałem czasu na powitania:

- Gdzie on jest? - spytałem zaraz.

- Kazałem trzymać go pod strażą - odpowiedział Hermann.

Zaprowadzono mnie tam. We wskazanym miejscu siedział niewysoki człowiek pilnowany przez dwójkę żołnierzy. Ręce i nogi miał związane. Podszedłem bliżej.

- Gadaj - cisnąłem mu prosto w twarz - Gadaj, kto cię nasłał?!

Skulił się w sobie.

- Ja... Ja nic nie wiem... - wybełkotał - Dali mi pieniądze i kazali powiedzieć.. Myślałem, że to prawda...

- Łżesz jak pies - byłem wściekły - Mów prawdę, bo weźmiemy cię na spytki i poznasz takie tortury, o jakich ci się nie śniło!

- Nie... proszę, ja nie kłamię... - cały się trząsł, mówił nieskładnie - Ja nie zrobiłem... Nie chciałem... Nic złego...

Spojrzałem mu prosto w oczy. Widziałem w nich tylko strach. Chyba rzeczywiście nie był świadom, o co w tej sprawie chodzi.

- Dobra - powiedziałem spokojniejszym głosem - Może i ci uwierzymy, ale opowiedz powoli i dokładnie wszystko co wiesz.

- Wieczorem w gospodzie podeszło do mnie trzech zbrojnych. Powiedzieli, że jak zawiozę tu ten rozkaz to otrzymam pięć koron. To wszystko co wiem, naprawdę.

- To się układa w całość - powiedziałem bardziej do siebie niż do reszty - Poślijcie ludzi, niech każdą z bram wiodących do miasta obserwuje dwóch. Gdy nad ranem zauważą wyjeżdżający orszak, niech jeden rusza za nim a drugi niech wraca tu i powiadomi nas.

Wydawszy ten rozkaz poszedłem do namiotu i próbowałem się przespać, wiedząc, że następny dzień może wymagać ode mnie sporo wysiłku. Jednak nerwy i obawy o los Genevieve sprawiały, że o śnie mogłem tylko pomarzyć. Toteż kiedy nadszedł świt ja wciąż ziewałem, przeklinając bezsenną noc.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.