Opowiadanie
Brave: Lady Genevieve
Rozdział X
Autor: | Setsuna |
---|---|
Serie: | Warhammer Fantasy |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Przemoc |
Dodany: | 2008-04-14 14:11:20 |
Aktualizowany: | 2008-07-09 10:23:10 |
Poprzedni rozdział
- Dietrich, obudź się, proszę, Dietrich, ja nie chciałam, myślałam, że to... - te słowa obudziły mnie.
Otworzyłem oczy i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem były pełne troski i niepokoju oczy Gen.
- Och, żyjesz, świetnie, jak się cieszę - obsypała mnie pocałunkami.
Podniosłem się, wciąż czując uderzenie w głowę. Kątem oka dostrzegłem szczątki jakiegoś krzesła czy stolika.
- Mogłem to przewidzieć - odpowiedziałem z uśmiechem - Nie pozwoliłabyś pierwszemu lepszemu wejść do twojej komnaty bez zaproszenia.
Przez chwilę śmieliśmy się oboje. Jednak jej twarz szybko spoważniała.
- Masz jakiś pomysł, jak stąd wyjść?
- Chyba tak - odpowiedziałem - ale póki co przebierz się, bo w tym z naszej ucieczki nici.
Genevieve miała na sobie jedynie koszulę nocną, która prawdę mówiąc niewiele kryła z jej pięknego ciała. Jakże lepiej w niej wyglądała niż dziś rano, w tych sukniach i falbankach. Teraz jednak szybko zrzuciła ją a z szafy wyciągnęła spodnie i skórzaną koszulę oraz płaszcz z kapturem. Dałem jej jeden z mieczy, które dwa udało mi się wnieść do zamku. Chwyciła go, zakręciła nim młynek.
- Noo, teraz czuję się sobą. Zabójczo sobą ! - rzekła i zaraz spytała - Co teraz? Czy tak jak w bajkach pod oknem czeka twój rumak, na którego zeskoczymy i uciekniemy z tego zamku?
- Niestety mój rumak czeka w stajni, a żeby się do niego dostać musimy stąd wyjść i to przez korytarze.
- Miałam taką nadzieję. Pokażę wreszcie kilku szumowinom czego nauczyłam się przez dwa lata służby w wojsku.
Od razu dostrzegłem w jej oczach charakterystyczny błysk, który pojawiał się zawsze przed walką.
- Nie - powiedziałem szybko - Postaraj się nie robić hałasu! Nie możemy walczyć z całym zamkiem.
Choć wiedziałem, że najchętniej ruszyłaby przez zamek, zarzynając każdego napotkanego strażnika, wiedziałem też, że naszym podstawowym zadaniem jest wydostać się stąd. Toteż cicho otworzyliśmy drzwi. W końcu korytarza stał strażnik.
Genevieve natychmiast wpadła na pomysł. Wysunęła przez drzwi głowę i zalotnym głosikiem zawołała:
- Hej, wojaku, chodź no tu na chwilę.
Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Szybkim krokiem ruszył ku nam. Kiedy wszedł do pokoju, poczuł to co ja kilka minut wcześniej, kiedy Gen zdzieliła mnie krzesłem w głowę. Jak kłoda osunął się na ziemię. Korzystając z liny po której się tu dostałem skrępowaliśmy go i zakneblowaliśmy. Korytarz był pusty.
Cicho, prawie na palcach szliśmy ku schodom prowadzącym na dół. Słychać było czyjeś kroki.
- Tam też jest strażnik - szepnęła Gen wskazując piętro pod nami - Spróbuję się go pozbyć, ale ubezpieczaj mnie.
Zeszła po schodach na tamto piętro. Klęknąłem, obserwując wszystko z za rogu.
Strażnik na widok Genevieve zareagował szybko.
- Gdzie się panienka włóczy? Nie wolno panience opuszczać pokoju.
- Źle się czuję i potrzebuję wody - szepnęła - czy mógłbyś mi ją przynieść ?
- Eee, jasne - słowa Gen najwyraźniej zbiły go nieco z tropu, ale odwrócił się ku łaźni, plecami do nas.
Nie wiem czy miał świadomość co mu się stało, kiedy Gen bezszelestnie wydobyła z pod płaszcza miecz i szybkim ruchem poderżnęła mu gardło, lewą ręką kneblując usta. Kiedy zszedłem na dół, właśnie wycierała dłonie o płaszcz trupa. Po schodach zeszliśmy do przedsionka. Tu straży nie było, ale według Genevieve przy wyjściu na zewnątrz zawsze stał strażnik. Dodatkowo wrota były spore i otwarcie ich mogłoby wywołać spory hałas. Wtedy we wnęce, w której znajdowały się wrota zobaczyłem dwa otwory okienne. Choć były dość wysoko, można się było pokusić o przedostanie się przez nie na zewnątrz. Gen zgodziła się ze mną. Klęknąłem na ziemi a ona po mnie wspięła się ku otworowi. Weszła nań a następnie zeskoczyła na dół. Strażnik w wartowni albo mocno spał albo był głuchy, skoro nie usłyszał odgłosów jej skoku.
Nieważne, teraz była moja kolej. Chwyciłem się mocno i odbiłem się od ziemi. Palce zabolały i bałem się że nie wytrzymają, jednak kiedy moje kolana znalazły oparcie na oknie, poczułem że wszystko jest dobrze. Mój zeskok był cichy, znacznie cichszy niż Gen.
Na drugim końcu zamkowego przedsionka była stajnia, a w niej mój rumak. Jednak aby się tam dostać, należało przejść przez cały zamkowy dziedziniec na oczach strażników na murach, przy odrzwiach i przy bramie. Kiedy zastanawiałem się, jak rozwiązać ten problem usłyszeliśmy kroki.
- Dwóch - szepnąłem do Gen.
Zakląłem w myślach. Jednego można było ogłuszyć albo cicho zabić. Dwóch to poważniejsza sprawa. Trzeba było myśleć szybko, bo idący szli w naszym kierunku i niedługo mieli minąć mur przy którym się kryliśmy.
- Gen - powiedziałem ściszonym głosem - musimy rozegrać to najszybciej jak potrafimy. Kiedy już tu podejdą, tniemy i wyskakujemy. Potem biegniemy do stajni. Jeśli ktoś nas zobaczy, to...
Nie kończyłem, tym bardziej, że kroki słychać było coraz wyraźniej. Kiedy pierwszy but wyłonił się z za załomu nasze miecze zareagowały szybciej niż my sami. Poczułem, jak ostrze przebija kolczugę i wbija się w ciało ofiary. Celowałem na wysokości serca i choć było to ryzykowne, to hazard się opłacił, bo nie słyszałem krzyku tylko cichy charkot...
Wtedy do moich uszu dotarł drugi dźwięk. Nie był to jednak charkot umierającego wojownika, ale kobiecy jęk. Wyszliśmy poza załom. Na ziemi leżał martwy strażnik z przebitym sercem a obok niego z raną w szyi kobieta. Genevieve padła na kolana, schwyciła ciało zabitej i zaczęła płakać. W pierwszej chwili zdziwiło mnie to, gdyż Gen nie była skłonna do histerii i potrafiła zabijać z bliska. Jednak kiedy spojrzałem na twarz tamtej to zrozumiałem wszystko. Genevieve trzymała w objęciach stygnące, martwe ciało Ruelle, swojej siostry. W wyniku tragicznej pomyłki uśmierciła jedyną osobę w rodzinie, którą, zdaje się, kochała.
Stałem przez chwilę jak sparaliżowany patrząc na to. Krew Ruelle wsiąkała w płaszcz Genevieve, a ta wciąż trzymała ją w objęciach płacząc. Otrzeźwienie przyszło jednak szybko. Musieliśmy uciekać bo w tym miejscu szansa dostrzeżenia nas przez któregoś ze strażników była bardzo duża. Chwyciłem więc dłoń Gen i pociągnąłem przez zamkowy podwórzec w kierunku stajni. Wtedy zabił dzwon. Ktoś musiał znaleźć zwłoki zabitego przez nas strażnika, albo i ten ogłuszony ocknął się i uwolnił. Nieważne. Przyspieszyłem kroku, a wtedy usłyszeliśmy krzyk strażnika na murach, który nas dostrzegł. Koło nas bzyknęła strzała i wbiła się w ziemię. Dopadliśmy stajni ciężko dysząc. Mieliśmy szczęście, gdyż okazało się, że jeden z koni, przygotowany do jazdy stoi uwiązany na zewnątrz. Pomogłem Gen wsiąść a następnie sam wskoczyłem na siodło, mieczem odcinając powróz. Skierowaliśmy się ku bramie. Przy bramie czekali już na nas. Jedną ręką trzymałem wodze, drugą zaś miecz. Cięcie z wysoka przewróciło jednego z nich. Drugi miał pecha potknąć się i znaleźć pod kopytami konia. Zsiadłem i odryglowałem wrota. Słyszałem już ludzi nadbiegających ku nam z pomieszczeń zamkowych. Naparłem ramieniem na wrota. Na szczęście udało mi się odchylić je na tyle byśmy mogli konno wyjechać na zewnątrz. Popędziliśmy w mrok nocy.
Kiedy już byliśmy kawałek drogi od zamku a pościgu jakoś nie było widać, zwolniłem trochę i odwróciłem się ku Genevieve. Wyglądała jakby chciała nadal płakać, a nie mogła tego robić bo brakło jej już łez. Popatrzyła na mnie półprzytomnymi z bólu i rozpaczy oczami. Nie powiedziała nic a ja nie potrafiłem znaleźć w tej chwili stosownych słów.
Po pewnym czasie dotarliśmy do naszego obozowiska. Moi ludzie wznieśli okrzyki radości widząc nas razem. Jednak miny im zrzedły, kiedy ujrzeli zrozpaczoną Genevieve. Ona sama szybko poszła spać do namiotu.
Nad ranem wyruszyliśmy z powrotem. Genevieve jechała na swym koniu obok mnie, a mimo to nie mówiła ani słowa. Uznałem, że trzeba jednak to przerwać:
- Gen - powiedziałem cicho - To był wypadek, to nie była twoja wina.
Zwróciła się ku mnie.
- Tak uważasz? - po raz pierwszy usłyszałem jej głos - Może i to był wypadek, ale to nie znaczy, że mi z tym łatwiej!
Ucichła na chwilę, po czym znowu się odezwała:
- Wiesz, Ruelle była jedyną osobą w tej rodzinie, która miała jakieś uczucia. Mój ojciec i matka i Ertille nie mieli w sobie nic z kochających ludzi. Tylko ona... - głos jej się na chwilę załamał - Tylko ona coś czuła. chyba nawet mnie kochała jak siostra siostrę. A ja... Ja stałam się jej katem. Zmieniłam się w maszynę do zabijania!
Znowu przez chwilę nic nie mówiła.
- Podjęłam decyzję - w końcu odezwała się - Potrzebuję spokoju, a tego nie znajdę tam gdzie podążamy. Wszędzie tylko krew, wojna, trupy... Jadąc kiedyś na południe od Nuln widziałam klasztor położony na wyspie na malowniczym jeziorze pośród lasów. Dowiedziałam się, że to klasztor Shallyi. Pojadę tam. Może uda mi się odnaleźć spokój i pogodzić z sobą.
Chciałem ją jakoś przekonać, jednak wszystkie moje słowa odbijały się od muru jej zdecydowania. Tak więc, kiedy przeprawiliśmy się przez góry, skierowałem moją chorągiew prosto do Altdorfu, zaś wraz z Gen ruszyliśmy w kierunku owego klasztoru. Po kilku dniach tam dotarliśmy. Było to rzeczywiście miejsce dużej urody. Wysoka budowla rankiem, bo wtedy tam dotarliśmy, stopniowo wyłaniała się z mgieł otulających jezioro. Ku nam wypłynęła mała łódka.
- Czy na pewno tego chcesz? - spytałem raz jeszcze - Kocham cię.
- Ja ciebie też - powiedziała i pocałowała mnie w policzek - Ale muszę... - nie dokończyła.
Do przystani dobiła łódka, w której niewielka, otulona płaszczem kobieta dzierżyła wiosła.
- Chcę wstąpić do zakonu - powiedziała Gen.
Kobieta skinęła głową i dłonią wskazała miejsce w łodzi. Gen wsiadła i łódka zaczęła oddalać się stopniowo od brzegu, niknąc we mgle, która leżała teraz już nisko. Stałem na brzegu patrząc na to. Genevieve odwróciła się raz jeszcze i pomachała dłonią a choć nie była już blisko to mógłbym przysiąc, że widziałem łzę spływającą po jej policzkach. Stałem tam i patrzyłem nawet wtedy, kiedy łódkę skryły już całkowicie opary mgły.
Dopiero wtedy wstałem i poszedłem ku naszym koniom. Wsiadłem na swojego i wziąwszy konia Gen za luzaka ruszyłem w drogę powrotną do Nuln. Wtedy spadł pierwszy tej zimy śnieg.
podsumowanie
Z tego, co widzę w terminarzu, to jest to ostatni rozdział tej części (proszę mnie poprawić, jeśli źle zrozumiałem). A zatem, kilka słów od ojca krytykującego:
Masz jakiś warsztat, a co chyba najważniejsze i co jest twoją najmocniejszą stroną, nie cierpisz na brak pomysłów - coś tu się cały czas dzieje, miesza, bohaterowie mają co robić. I fajnie, bo nic gorszego niż fiki pisane w stylu "Czekając na Godota". Oszczędność opisowa ma swoje dobre i złe strony - ja sugeruję jednak w kolejnych częściach nieco je rozwinąć. Dwa - trzy słowa więcej na temat każdej postaci, miejsca potrafią naprawdę zdziałać cuda.
Dalej - jednolitość narracyjna sie chwali, ale ma jedno zagrożenie - może nudzić. Eksperymentowanie z różnymi sposobami narracji to śliski grunt, ale myślę, że mógłbyś, drogi autorze, nieco tu pokombinować.
Wreszcie - jednolite, bardzo szybkie tempo akcji. Za szybkie, jak na moje oko. Dajmy bohaterom i czytelnikowi odpocząć choćby na chwilę.
To chyba tyle uwag, zobaczymy, jak ci pójdzie z kolejnymi częściami.