Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Beneath my pillow

Rozdział II cz.1

Autor:problematic-child
Korekta:Teukros
Serie:Naruto
Gatunki:Dramat
Dodany:2008-05-07 17:12:45
Aktualizowany:2008-05-07 17:14:50


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Eerie whispers

trapped beneath my pillow

won't let me sleep

your memories

I know you're in this room

I'm sure I heard you sigh

floating in-between

where our worlds collide

It scares the hell out of me

and the end is all I can see

and it scares the hell out of me

and the end is all I can see

I know the moment's near

and there's nothing we can do

look through a faithless eye

are you afraid to die?

Muse - Thoughts of A Dying Atheist

__________________________________________________________

- …Ślepy. - Wykrztusiła Sakura. Zadawało jej się to zbyt dziwaczne, zbyt niemożliwe, by być rzeczywistym. Tymczasem słynny na cały świat shinobi Itachi Uchiha leżał przed nią na ziemi i faktycznie nie widział kompletnie nic.

Owszem, dochodziły do niej różne wieści, jeszcze wtedy, gdy pracowała jako asystentka Tsunade. Tajemnicą poliszynela było to, że starszy Uchiha tracił powoli swój doskonały wzrok, że Sharingan po czasie okazał się być większym przekleństwem, niż błogosławieństwem. Tsunade obawiała się nawet, że Sakura (której sława jako medyka coraz szybciej się rozchodziła) mogłaby zostać uprowadzona i wykorzystana, żeby uleczyć jego chore oczy. Nie było wątpliwości, że używając Tsukuyomi Itachi mógłby właściwie każdego do tego nakłonić. Nadopiekuńczość, czy może zapobiegliwość Hokage doprowadziła do tego, że Sakura przez pewien czas nie brała udziału w misjach, na których mogłaby „przypadkowo” natknąć się na Akatsuki. Zważywszy na fakt, iż przestępcza organizacja, a raczej jej członkowie byli całkowicie nieprzewidywalni (mówimy tu przecież o żywych marionetkach, czcicielach domagających się krwawych rytuałów bogów, ludziach - rekinach i socjopatycznych mordercach własnych klanów), Sakura kilka miesięcy, ku swemu rosnącemu niezadowoleniu, przesiedziała w domu.

Szybko otrząsnęła się z tego chwilowego zamyślenia. Niewątpliwie, zarówno mieszkańcy wioski jak i Uchiha oczekiwali na jej decyzję. Musiała przyznać - to, że miała do czynienia z człowiekiem niewidomym troszeczkę skomplikowało sprawę. Siedząca w jej głowie Sakura - medyk parsknęła z triumfem. „I co teraz? Chyba nie zamierzasz tak tego zostawić?!” Fakt, nie zamierzała.

Poniekąd miała ochotę odegrać scenkę, udać, że go leczy a tak naprawdę spowodować „niespodziewany” atak serca, wylew, cokolwiek innego, byleby tylko usunąć go raz na zawsze ze swojego życia i sprzed swoich oczu. Widzowie tego spektaklu nie zorientowaliby się, dla nich sprawa byłaby jasna - pacjent nie przeżył, był zbyt słaby, zbyt chory lub też po prostu próba leczenia przyniosła odwrotny efekt. Brak podejrzewających cokolwiek świadków, skorzystanie z własnych umiejętności i przy odrobinie szczęścia Itachi Uchiha przestałby istnieć.

Z drugiej jednak strony właśnie ta wiedzą, która posiadła kilka lat temu i którą nieustannie pogłębiała stanowczo sprzeciwiała się uknutej intrydze. „Miałaś ratować życia, a nie je zabierać.” Poza tym, nagle Sakura poczuła palącą potrzebę rozwiązania problemu tak jak należy. Nie powinna pozwolić mu zginąć ot tak, nie ukarawszy go wcześniej za cierpienia, które zadał jej i swojemu bratu. Jakkolwiek by Itachi potężny nie był, jego życie leżało teraz w jej rękach. Postanowiła to dobrze wykorzystać.

- O nie, nie pozwolę ci w ten sposób uciec! - syknęła cicho. Ludzie wlepili w nią wzrok, czekając na następny ruch. Sakura wręcz czuła ich piekące spojrzenia na swoich rękach i plecach. Pewnie przycisnęła dłoń do czoła mężczyzny i zanim ten zdążył zareagować - a pomimo półprzytomności refleks wciąż miał niezły, jego chłodne ręka natychmiast zacisnęła się mocno na nadgarstku Sakury - jasnozielona czakra momentalnie wprowadziła Itachiego w głęboki sen. Uścisk trochę zelżał. Sakura zdecydowanym ruchem odciągnęła zesztywniałe palce (niespecjalnie delikatnie zresztą. Cóż, najwyżej kilka z nich mu wyłamie). Była zaznajomiona z takimi gestami ze strony pacjentów, chociaż nigdy wcześniej nie bała się aż tak bardzo. Gdyby spóźniła się z pozbawieniem go przytomności o choćby sekundę, gdyby zamiast po jej rękę sięgnął po ukryty gdzieś kunai, leżałaby tu już martwa lub wykrwawiająca się na śmierć i nikt z obecnych nie mógłby jej pomóc.

Sakura wstała i oderwała przyklejone do kolan źdźbła trawy. Nogi lekko jej drżały, klęczała na ziemi dość długo, by zmniejszyć dopływ krwi do nich. Odwróciła się w kierunku najbardziej silnych mężczyzn.

- Zabierzcie go do mojego domu. Bądźcie ostrożni, co prawda przez najbliższe kilka godzin będzie nieprzytomny, ale lepiej dmuchać na zimne.

„Z tym człowiekiem nigdy nic nie wiadomo.” - Dopowiedziała w myślach.

Skinęli głowami i ostrożnie złapali Itachiego za ręce i nogi. Wydawał się przy nich strasznie drobny i niepodobny do siebie.

„Gdyby był w pełni sił, żadne z nas by już nie oddychało” - Sakura - kunoichi mruknęła z niezadowoleniem i wyrzutem.

„Ale nie jest. I zapewne w najbliższym czasie nie będzie.” - Zaoponowała lekarska część jej natury.

„W najbliższym czasie? Nigdy więcej nie będzie. Już ja się o to postaram.”

Tłum ruszył w kierunku wioski.


***


Kiedy się obudził, nie czuł już chłodu niedogrzanej jeszcze przez słońce ziemi. Nie było też podekscytowanych głosów różnych ludzi, którzy szeptali między sobą, krzyczeli coś o pomocy i jednocześnie obchodzili go z rezerwą i niepewnością.

Wszystko to zostało zastąpione czymś innym, czymś, czego nie znał a co mimo wszystko wydawało mu się ciekawszą alternatywą. Przynajmniej takie sprawiało wrażenie.

Leżał w łóżku, podparty o dużą, płaską poduszkę, która nie zawierała zbyt wiele puchu. Ktoś przykrył go cienką kołdrą, obleczoną w lekko chropowaty materiał. Musiała być świeżo prana, pachniała świeżością, spod której słabo wybijał się zapach środków czyszcząco - dezynfekujących. Samo łóżko było zrobione z twardego, mocnego drewna. Przejechał ręką po wystającym spod prześcieradła brzegu - stolarz niewątpliwie poskąpił papieru ściernego. Nieheblowane drewno było szorstkie w dotyku, przy silniejszym czy szybszym przeciągnięciu mogłoby pokaleczyć.

Położono go w pobliżu okna, prawdopodobnie tuż obok niego, ponieważ promienie słońca ocieplały mu twarz na zmianę z chłodnym podmuchem wiosennego wiaterku, który co pewien czas wpadał przez okno, poruszając przy tym firanką, która irytująco zahaczała o jego włosy. Roznosiła przy tym woń krochmalu, widać też dopiero co została uprana.

W samym pokoju pachniało po trochu kwiatami (prawdopodobnie były to dzikie róże, chociaż nie mógł stwierdzić tego z całą pewnością), a po trochu nasączonymi etanolem wacikami, leżącymi zbiorowo w kącie, a służącymi zapewne do odkażania ran. Oba te zapachy docierały do niego z tą samą intensywnością, chociaż momentami drażniący spirytus okazywał się mocniejszy. Itachi nigdy nie narzekał na swoje powonienie, ale teraz, po utracie wzroku, zmysł przechodził samego siebie. I dobrze, trzeba sobie jakoś radzić.

Jednego był pewny - znajdował się właśnie w kobiecym mieszkaniu przemienionym w szpital albo w szpitalu zmienionym w kobiecy dom.

Ani jedna, ani druga opcja mu się nie podobała.

- Jesteś pewna, że sobie poradzisz, Haruno - san? - Itachi nagle usłyszał męski, zatroskany głos, dochodzący gdzieś z wnętrza mieszkania. Natychmiast odwrócił głowę w tamtym kierunku.

- Ależ oczywiście, proszę się o mnie nie martwić. Jestem już dużą dziewczynką. - Kobieta stojąca blisko tamtego zaśmiała się krótko. Mimo tego, Itachi mógł wyczuć cień niepokoju w jej głosie. I czegoś jeszcze, czego na razie nie mógł zidentyfikować. Widać rozmówca nie miał aż tak wyczulonego słuchu, bo tylko bąknął coś niezdarnie i pożegnał się, rzucając na odchodnym, że jakby co oni wszyscy (kimkolwiek byli) służą pomocą, żeby tylko ich powiadomić i że Haruno - san jest naprawdę człowiekiem z wielkim sercem. Stąpając ciężko po drewnianej podłodze wyszedł z pomieszczenia.

Haruno.

To nazwisko wydało mu się znajome. Z doskonałą pamięcią zawsze dokładnie zapamiętywał nazwiska i twarze osób raz spotkanych, które mogłyby stanąć mu kiedyś na drodze, niezależnie czy z dobrych czy złych pobudek. Zmarszczył lekko brwi i spróbował przypomnieć sobie, kim jest kobieta o nazwisku Haruno i w jakich okolicznościach zobaczył ją po raz pierwszy. Już po chwili pamiętał dokładnie wszystko. Łącznie z tym, iż - o ile mu było wiadome - jeszcze niedawno nazywała się Uchiha.

Sakura Haruno, dziewczynka z drużyny jego brata i Kyuubiego, którą spotkał sześć lat temu. Nie wydała mu się wtedy ani interesująca ani specjalnie silna. Ot, kolejna płotka, nic nieznacząca w porównaniu z mocą Lisiego Demona czy chociażby jego głupiutkiego brata. Wiadomość o tym, że z jej pomocą Akatsuki straciło jednego ze swych silniejszych członków wydała mu się wtedy zastanawiająca, choć tylko przez krótką chwilę. Sakura Haruno zniknęła z jego myśli tak szybko, jak się tam pojawiła. Później słyszał tylko wieści o tym, że jest najlepszym lekarzem w Konohagakure, zaraz po Piątej Hokage i że przyjęła nazwisko Uchiha, wychodząc za mąż za Sasuke.

Mało go to obchodziło, szczerze mówiąc. Właściwie wcale.

Sakura Haruno westchnęła ciężko. Słyszał, jak przesuwa dalej papierową ściankę i wchodzi do pokoju, w którym się znajdował. Poruszała się lekko i cicho, nie dudniąc bosymi piętami, jak to niektórzy mają w zwyczaju. Usiadła na stojącym blisko łóżka krześle.

Zapach dzikich róż stał się nagle stanowczo bardziej intensywny.

Przez chwile Sakura siedziała nieruchomo. Po chwili spokojnie podniosła się i ostrożnie zbliżyła rękę do jego twarzy.

- Zbadam cię teraz - powiedziała stanowczym, oschłym głosem. Brzmiał inaczej niż te kilka lat temu. Dojrzalej ale też bardziej apatycznie. - Jeden pochopny ruch i będziesz martwy. - Dodała.

Lekko rozbawił go fakt, że taki ktoś jak ona śmie mu grozić. Nie dał jednak po sobie tego poznać.

Miała ciepłą dłoń. Gładką, oprócz minimalnie wyróżniającej się blizny, która biegła od kciuka do wewnętrznej strony nadgarstka.

Itachi nie lubił procesu leczenia. Tej chwili, kiedy obca czakra wlewała się do jego ciała, wypełniała je całe, docierała do każdej komórki. Nie zajmował się nigdy medycyną, ale ze znanych mu informacji istniała możliwość manipulacji stanem organów wewnętrznych tak, że ich właściciel umierał natychmiast lub orientował się dopiero po jakimś czasie, kiedy było już za późno. Itachi nie miał zamiaru znaleźć się w żadnej z tych grup. Jeśli tylko coś zacznie iść nie tak, - pomyślał - po prostu ją zabiję.

Badanie trwało kilka dobrych minut. Przez cały ten czas Itachi pozwalał, choć z rosnącą irytacją, żeby jej ręce przesunęły się z czoła na oczy, a później w dół na klatkę piersiową. W pewnym momencie poczuł, jak emitowany przez nią strumień czakry zmniejsza się, a w końcu zanika. Sakura usiadła z powrotem na krześle.

Milczała. Czuł na sobie jej wzrok.

- Jesteś nieodwracalnie niewidomy - powiedziała w końcu.

Nie zareagował.

- Tego się nie da wyleczyć.

Również brak reakcji.

- I do tego umierasz. - Dodała protekcjonalnym, chłodnym tonem.

- Wiem - odpowiedział w końcu pozbawionym jakichkolwiek emocji głosem.

Parsknęła głośno.

- „Wiem” to wszystko, co potrafisz powiedzieć na ten temat? Doprawdy, na kimś takim, jak ty wiadomość o własnej nieuchronnej śmierci powinna wywrzeć większe wrażenie. - Rzuciła ironicznie. Mógł sobie wyobrazić, jak jej wargi wykrzywiają się w złośliwym, pełnym triumfu uśmiechu.

- Jestem przygotowany na śmierć od piątego roku życia. - Odparł apatycznie, nie siląc się na dalsze wyjaśnienia. „Co prawda, nie na taką śmierć, ale zawsze na śmierć”.

***

Dorośli dzielili się na dwie grupy: grupę numer jeden, która mówiła, że Itachi jest cudownym dzieckiem i grupę numer dwa, która mówiła, że Itachi jest dziwacznym dzieckiem.

Co prawdopodobnie wiązało się jedno z drugim. I miało swoje potwierdzenia w rzeczywistości.

Oczywiście, w to, że jest wyjątkowy, nikt nie wątpił. W wieku pięciu lat przyjęto go do akademii. To dawało około pięciu lat przewagi nad rówieśnikami, którzy w większości zaczynali szkolenie w wieku lat dziesięciu. Mając lat sześć do perfekcji opanował Katon no Jutsu, etatowe jutsu klanu Uchiha, którym posługiwał się każdy, kto chciał być uznany za dorosłego członka klanu. Itachiemu szczególnie na tym nie zależało, ale cóż : stało się. Kiedy skończył siedem lat był już absolwentem szkoły ninja (co i tak, według ojca, zajęło mu więcej czasu, niż powinno.) - wtedy oficjalnie i ogólnie przyjęto to, że Itachi jest cudownym dzieckiem i dojdzie do wielkich rzeczy za aksjomat. Tego od niego oczekiwali i to też im dawał.

Z pewnością jednak Itachi Uchiha był dziwny. Od małego, podobnie jak większość członków klanu, ubierany był w czarne stroje, co dobrze komponowało się z tego samego koloru włosami i brzoskwiniową skórą. Miał duże, pełne zamyślenia oczy. Matka czasami żartowała, że patrząc w nie widzi człowieka mającego nie cztery lata, a czterdzieści. Do tego dwie linie biegnące prawie od kącików oczu, przecinające policzki.

Itachi, oprócz tego, że nie kontaktował się zbyt wiele z rówieśnikami (na początku z powodu nieustannych zajęć, treningów, a później po prostu z przyzwyczajenia czy braku czasu) miał jeszcze jedną cechę, wyróżniającą go spośród innych dzieci. Nigdy nie płakał. Nieistotne, czy powodem miała być irytacja dopadająca małoletnich próbujących opanować tajniki ninjutsu ( Itachi zazwyczaj wtedy po prostu marszczył lekko brwi, zastanawiał się przez chwilę i zaraz po tym wykonywał zadanie perfekcyjnie), czy też cokolwiek innego, chociażby ranka, skaleczenie - Itachiego nikt nigdy nie widział zalanego łzami. Ba, nikomu nie udało się uchwycić momentu, kiedy z jego czarnych oczu skapnęłaby chociaż jedna.

Kiedy miał cztery lata i po raz pierwszy (i ostatni) nie pohamował się, jego duży, srogi ojciec oschłym tonem poinformował go, że prawdziwi mężczyźni nie płaczą, a już na pewno nie mężczyźni szczycący się nazwiskiem Uchiha. Pomyślał wtedy, że chce być prawdziwym mężczyzną ze szlachetnego klanu i już nigdy więcej tak nisko nie upadł.

Zastanawiało go tylko czasami, dlaczego ojcu nie przeszkadzało nosić na rękach czy przytulać zapłakanego, zasmarkanego Sasuke, który swoimi bezsensownymi łzami zawsze moczył mu strój. Ojciec zazwyczaj nic wtedy nie mówił, nie kazał Sasuke się uspokoić, tylko z uśmiechem przekazywał go matce, która zaczynała śpiewać uspakajającą kołysankę.

Głupi mały braciszek.

W wieku pięciu lat po raz pierwszy zobaczył, jak jego ojciec szykuje się na poważną misję daleko od Konohy. Zazwyczaj, jako szef policji nie ruszał się z miejsca, Itachi rozumiał więc, że sytuacja, w której się wszyscy znajdują, jest poważna. Fugaku Uchiha, ubrany w standardowy strój Jonina (jedyną różnicą był czerwono - biały wachlarz wyszyty na plecach kamizelki) staranie sprawdzał jakość i umieszczenie ekwipunku, który ze sobą zabierał. Skupienie sprawiało, że zmarszczki obok jego ust jakimś cudem wyglądały na jeszcze bardziej głębokie.

- Co będzie, jeśli zginiesz? - Zapytał cicho jego pierworodny syn. Fugaku spojrzał na Itachiego z powagą, następnie przeniósł swój wzrok na Mikoto. Patrzyli na siebie z matką przez krótką chwilę, jakby wymieniając bezgłośnie informacje. Ojciec znowu wrócił wzrok na syna.

- Chodź ze mną. - Odparł tylko, surowym jak zwykle tonem i wyszedł z domu.

Itachi szybko pobiegł za nim.

Gdzie ojciec go prowadzi? - Nie miał pojęcia, zważywszy na fakt, że już wkrótce miał się stawić na posterunku, skąd jego skład wyruszał na misję. Szli w milczeniu, szybko. Nagle ojciec zatrzymał się gwałtownie i wskazał ruchem głowy na budynek przed nimi.

Centrala Policji Konohy, Organu założonego i prowadzonego do dnia dzisiejszego przez klan Uchiha.

- To, - zaczął cicho, - jest nasz największy powód do dumy.

Itachi spojrzał przelotnie na gmach. Znał go bardzo dobrze.

- Podobnie jak to, - wskazał na wachlarz widniejący na budynku i klapie od kamizelki, - i to - tym razem kciukiem lekko poprawił tkwiącą na czole opaskę z symbolem Konohy.

Chłopiec kiwnął głową ze zrozumieniem.

- Czy wiesz, dlaczego? - zapytał Fugaku, patrząc na syna z oczekiwaniem. Ten jednak milczał.

- Ponieważ one określają skąd jesteś, gdzie przynależysz, w co wierzysz. I za te symbole warto, a nawet należy umierać.

Itachi nadal nie rozumiał. Po co dawać się zabić za znaczek?

- Śmierć na polu bitwy to największy zaszczyt dla każdego shinobi, Itachi. Taka śmierć potwierdza ideały, których się broniło przez całe życie. Właśnie dlatego idziemy do walki i nie boimy się podczas niej ginąć. Ty też wkrótce zostaniesz prawdziwym ninja, więc będziesz wiedział, o czym mówię. - Mówiąc to, Fugaku wpatrywał się w niezniszczalny budynek Policji. Dopiero po pewnym czasie znowu odwrócił się w kierunku syna.

- Dlatego jeśli będziesz miał wybór lepiej zginąć chwalebnie na polu bitwy, niż gdzieś w zaciszu domu. Zginąć po długiej i wyczerpującej walce która przyniesie tobie i twojemu domowi sławę. Odejść w sposób, który zapewni ci miejsce w historii ninja, tak, że każdy będzie znał twoje imię.

To ostatnie zdanie najbardziej się Itachiemu spodobało. Dobrze by było być potężnym, niepokonanym ninja.

- A teraz wracaj do domu, zjedz kolację i wracaj do treningów. Gdy wrócę, sprawdzę, czego się nauczyłeś.


***


Przez chwilę żadne z nich nic nie mówiło. Itachiemu szczególnie to nie przeszkadzało, był przyzwyczajony do ciszy i samotności. Teraz co prawda nie był sam, ale Sakura nie odzywała się, był więc w stanie tolerować jej obecność. Przynajmniej przez jakiś czas.

- Próbowałeś to wyleczyć? Jeszcze parę miesięcy temu dobry medyk…

- Nie chodzę do lekarzy - uciął.

Nie pytała, dlaczego, prawdopodobnie zrozumiała. Sakura siedziała przez chwilę nieruchomo.

- Co za zrządzenie losu - powiedziała w końcu. - Oczy, które były twoją największą chlubą teraz cię zabijają. Umierasz powoli, w małej wiosce, zapomniany przez wszystkich. A brak zaufania do kogokolwiek zamiast cię chronić, przyczynił się tylko do postępowania choroby. Czy to nie zabawne? - Zaśmiała się krótko, z triumfem w głosie. Słyszał, jak wypowiadanie tych słów sprawia jej przyjemność. - Gdzie się podziała twoja siła? - Rzuciła jeszcze i nagle słowa uwięzły jej w gardle.

Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nim zajęta kontemplacją i zachwytem nad swoimi własnymi inwektywami Sakura zdążyła się zorientować, męska ręka ściskała jej szyję. Zakwiliła i szybko złapała go za przedramię, próbując się uwolnić. Zaczynało brakować powietrza.

Po chwili Itachi poczuł, jak obca czakra wnika w jego mięśnie i zmniejsza ich napięcie. Mimowolnie rozkurczył palce i cofnął rękę, kładąc ją z powrotem na pościeli.

- Nie zapominaj, z kim rozmawiasz, kunoichi. - Jego głos czy wyraz twarzy nie zmienił się ani odrobinę, ale każdy człowiek z choćby minimalnie rozwiniętym instynktem samozachowawczym natychmiast zastosowałby się do rozkazu. Albo uciekł jak najdalej.

Sakura z trudem przełknęła ślinę. Rozmasowywała sobie obolałą szyję, chociaż o tym, że już wkrótce miały się na niej pojawić sinofioletowe plamy wiedziała doskonale. Uścisk był zbyt mocny, by nie pozostawić śladów. Gdyby szarpnął trochę mocniej, może nawet mógłby złamać jej kark, kto wie?

- Nie zapominam - odpowiedziała lodowato. - I nie jestem już kunoichi.

Poderwała się szybko z miejsca. Drewniane krzesełko z łoskotem przewróciło się na podłogę. Wychodziła z pokoju zdenerwowana, rozpoznał to po zmianie w jej krokach - były teraz głośniejsze, tak, jakby specjalnie chciała jak najmocniej wbijać stopy w podłoże.

- Nie wychodź z łóżka. Nie opuszczaj pokoju. - Rzuciła na odchodnym i z trzaskiem zsunęła ze sobą papierowe ścianki.

Itachi odwrócił głowę w kierunku okna. Słońce intensywnie ogrzewało mu twarz. Wywnioskował, że musi być około południa.

Itachi Uchiha przestał słuchać jakichkolwiek rozkazów w wieku trzynastu lat, kiedy uzyskał Kalejdoskop. Od tego czasu żył wyłącznie według swoich zasad i robił to, co mu się podobało kiedy tylko mu się podobało.

Jeżeli ta mała dziewczynka sądzi, że jest w stanie to zmienić, to trwa w błędzie. Błędzie, który może ją sporo kosztować.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Sanae : 2009-05-19 20:37:50
    :)

    świetne szkoda mi Itasia :(

  • Misuzu : 2008-05-13 21:07:12
    Aaaaaw.

    No piękne, piękne! *o* Na Czytelni to zawsze można przeczytać coś porządnego...

    Ogólnie za Sakurą nie przepadam, ale przedstawiłaś jej postać w tak ciekawy sposób, że aż ciekawość mnie zżera, co będzie dalej. Twoje zdania są logiczne, masz ciekawą stylistykę i piszesz ładnym językiem, po prostu nic dodać, nic ująć!

    Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały!

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu