Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Beneath my pillow

Rozdział II cz. 2

Autor:problematic-child
Korekta:Teukros
Serie:Naruto
Gatunki:Dramat
Dodany:2008-06-04 14:51:50
Aktualizowany:2008-06-04 14:51:50


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Nieodwracalna ślepota spowodowana całkowitą degeneracją nerwu wzrokowego, uszkodzenie organów wewnętrznych w stopniu znacznym. Zastosować środki znieczulające, przekazać wiadomość choremu i jego rodzinie.

Zapewne coś takiego napisałaby na karcie pacjenta w szpitalu, w którym jeszcze niedawno pracowała. Nie tylko z obowiązku, ale też z czystego współczucia i empatii posiedziałaby trochę przy łóżku pacjenta, potrzymała go za rękę, pocieszyła i uspokoiła, mówiąc, że nie będzie tak źle, że tam, gdzie teraz idzie, będzie o niebo lepiej. A potem poszłaby do bliskich i wzięłaby na siebie część ich bólu. Tak przecież robiła zawsze.

Ale to nie był normalny, zwyczajny pacjent! Wręcz przeciwnie, przeczył standardom i przeciętnym wyobrażeniom w każdy możliwy sposób.

Po opuszczeniu pomieszczenia, w którym znajdował się Itachi i wzięciu kilku głębokich oddechów („Ślepa śmierć zajrzała ci w oczy” - z przekąsem zauważyła wojowniczka w jej głowie), Sakura przemierzyła całe swoje mieszkanie i wyszła na taras przed domem, żeby usiąść na schodach i w spokoju pomyśleć. W przeciwieństwie do dnia wczorajszego, dzisiaj na niebie nie było ani jednej chmurki, a coraz mocniej świecące słońce przypominało, że do lata już bliżej, niż dalej.

Usadowiła się wygodnie, wyciągnęła nogi przed siebie i westchnęła głęboko. Czuła się zupełnie skołowana, nie tylko dlatego, że ostatni żyjący Uchiha, którego zresztą chętnie widziałaby jako nieżywego, znajdował się aktualnie w jej małej, prywatnej klinice, ale przede wszystkim dlatego, że prawdopodobnie pozostanie tam przez jakiś czas. Jak długi - nie potrafiła jeszcze określić, wszystko zależy od rozwoju choroby.

Przywołała z pamięci jego obraz, leżącego w białej pościeli, z zamkniętymi oczami. Ile mógł mieć lat? Policzyła szybko, że około dwudziestu pięciu, bo był około cztery lata od niej starszy. Mimo tego, Itachi nie wyglądał jak przeciętny młody mężczyzna w jego wieku. Nie miała pojęcia, czy to aktualny stan, czy też może zawsze tak było, ale wydawał się drobny, może o głowę wyższy od niej? Trudno powiedzieć. Był bledszy, stanowczo bledszy niż te parę lat temu. Z czerwonego, hipnotyzującego spojrzenia nie zostało nic. Teraz jego oczy były czarne, jeszcze bardziej puste, a sińce pod nimi wskazywały na to, że już dawno porządnie się nie wyspał. O ile ktoś taki jak on w ogóle potrafił spać.

To była niewiarygodna sytuacja. Po roku stagnacji, którą znalazła, odkąd zamieszkała w Hisorimurze, nagle spotyka na swojej drodze człowieka, który był w stanie niejednokrotnie wywrócić jej życie do góry nogami, nie mając nawet z nią kontaktu. Sakura wciąż nie mogła uwierzyć w to, co stało się jej udziałem. Czasami, szczególnie zaraz po śmierci Sasuke, marzyła o tym, by spotkać jego starszego brata na swojej drodze, żeby wyrzucić mu, jak bardzo ich skrzywdził, jak zniszczył ich życie. Zabił Sasuke, a to zabrało Sakurze chęć do jakiejkolwiek dalszej egzystencji. Wyobrażała sobie, jak mówi mu to wszystko - chociaż oczywiście jej słowa nie przyniosłyby jakiegokolwiek rezultatu - a potem silną mocą swojej nienawiści, silniejszej od nienawiści Sasuke, bo nikt nie potrafi nienawidzić tak intensywnie, jak kochająca kobieta, której zabrano tego, komu oddała swoje serce, dokonuje zemsty Sasuke i swojej własnej. Doskonale wiedziała, jak bardzo nierealne są to marzenia - jej mąż, po tylu latach ćwiczeń, treningów i poświęcenia nie był w stanie pokonać Itachi’ego, co więc mogłaby zrobić ona, mała, słaba kunoichi Konohy - ale taka była ich specyfika. Odciążały ją, dawały ujście furii, smutkowi i żalowi, pozwalały też na prowizoryczną łączność z Sasuke, a przynajmniej z jego ideałami i nieśmiertelną chęcią zemsty.

Było też coś innego, nad czym Sakura zazwyczaj się nie zastanawiała. Spychała jeden z prawdziwych motywów agresywnych marzeń, jeżeli nie najprawdziwszy, gdzieś w dalekie zakamarki umysłu - tylko czasami jej gadatliwa, ukryta osobowość zrzędziła coś o odwracaniu się od prawdy. Stanięcie z nim twarzą w twarz wymagało zbyt wielkiej siły, zbyt wielkiej odwagi. Musiałaby przyznać, że tak samo jak na Itachi’ego jest wściekła na Sasuke. Za to, że ją zostawił po raz kolejny, za to, że znowu to ona musiała czekać na jego powrót, który tym razem nie nastąpił, że okazała się mniej ważna od sprawy pomszczenia klanu. Za to, że w ostatecznym rozrachunku przegrała z Itachim.

Nie, próbowała się uspokoić i znowu odrzucić od siebie niechciane myśli. Sasuke nie żyje, Sasuke nie żyje.

Kochałam mojego męża, nie mam prawa tak o nim myśleć. On też mnie kochał, przecież mówił, że mnie kochał, tyle razy, udowadniał mi to każdego dnia.

To wszystko wina tego mordercy, gdyby nie on, Sasuke żyłby nadal, a ona nie mieszkałaby w jakiejś małej, pozbawionej ninja miejscowości. Nie, Sakura wciąż nazywałaby się Uchiha, miała status kunoichi Konohy i prawdopodobnie nosiła w sobie drugie już dziecko (i tak dziw, że nie doczekali się ani jednego, przecież Sasuke tak bardzo chciał restauracji swojego… nie, ich klanu). Gdyby nie Itachi Uchiha wszystko wyglądałoby inaczej. Tak bardzo chciała w to wierzyć, tak bardzo chciała go nienawidzić, cały czas z taką samą mocą.


***


Nie chcieli jej pokazać chłodnego ciała Sasuke. Zabroniła Tsunade, odradzał Kakashi, prosił Naruto - nic nie skutkowało. Sakura po prostu musiała, musiała zobaczyć go jeszcze raz. Zastanawiała się później, po co właściwie jej to było. Czego się spodziewała, że będzie leżał na metalowym stole jak młody bóg, tak samo, jak każdego ranka, kiedy wstawała wcześniej i mogła patrzeć na niego, zawiniętego w kołdrę, oświetlonego promieniami porannego słońca, które nietaktownie wdzierało się do ich sypialni? Przecież wiedziała, wiedziała bardzo dobrze, jak wygląda człowiek po walce, szczególnie takiej, jaka miała miejsce - dwóch potężnych ninja, z których żaden nie będzie walczył pół-serio. To było oczywiste, że Sasuke da z siebie wszystko, by tylko pokonać brata i że Itachi nie będzie mu dłużny.

Nie idź tam, nie patrz na to, zachowaj inny obraz w pamięci - krzyczała jej intuicja, ale jak zwykle w takich sytuacjach, Sakura była zbyt głupiutka, by jej posłuchać.

Otrzymała od Tsunade i Shizune gruntowne wykształcenie medyczne. Nauczyła się obcować z chorymi, umierającymi i umarłymi. Nie przerażało jej to już, jako pojętna uczennica poznała i zaakceptowała krąg życia i śmierci, którego każdy jest częścią. Nigdy jeszcze jednak prosektorium nie pachniało tak przeraźliwie mdło. Zachwiała się w progu, gdy tylko poczuła ten nieprzyjemny zapach.

- Sakura-chan, naprawdę nie powinnaś… - szepnął Naruto, gdzieś za nią, gdzieś daleko, skąd nie mogła go dokładnie słyszeć. Właściwie nie docierały do niej żadne słowa, pozostawała głucha na wszelkie prośby. Sasuke był blisko, zbyt blisko, by teraz poświęcała swą uwagę czemukolwiek innemu.

Sasuke…

Dziwne wrażenie - z każdym krokiem czuła, jakby już za chwilę podłoga pod jej stopami miała się zapaść. Sakura nie przejęła się tym jednak. Może się zawalić, zabierając ją ze sobą, jeśli gdzieś pod tą podłogą on będzie na nią czekał, z otwartymi ramionami i tym delikatnym uśmiechem, który znała tylko ona.

Tyle razy mu to mówiła, przez łzy czy przez śmiech.

„Mogłabym dla ciebie umrzeć, Sasuke. Oddałabym wszystko, co jest mi drogie, nawet moje życie, żeby tylko być z tobą. Opuszczę Konohę, zostawię wszystko to, co jest mi drogie, jeśli tylko weźmiesz mnie ze sobą.”

Dlaczego, dlaczego nie posłuchałeś?

Droga do stołu z położonym nań ciałem dłużyła się niemiłosiernie. Pokój zaczął niebezpiecznie wirować, kolory zmywały się ze sobą, a głos Sasuke, to jego cholerne: „Sakura, dziękuję” dzwoniło jej w uszach. Nie dała rady, znowu, potknęła się i upadła na kolana, podtrzymując się tylko o metalowy blat.

Sakurcia! Sakurcia!

Znowu Naruto, gdzieś niby blisko, chyba biegnie w jej kierunku, nieważne. Teraz wszystko straciło jakąkolwiek wartość.

Podciągnęła się do pionu i jednym, zdecydowanym ruchem odsłoniła biały materiał, oddzielający ją od Sasuke.

A raczej tego, co z niego pozostało.

Sakura nie wiedziała, jak długo trwał jej przeraźliwy krzyk, przerywany szlochem, jakim cudem udało jej się wybiec z prosektorium, mijając po drodze i Naruto, i Kakashi’ego, którzy natychmiast pobiegli za nią. Nie miała zielonego pojęcia, jakim cudem udało jej się pchnąć ciężkie, stalowe drzwi i stanąć na ulicy, spływającej pyłem i kurzem. Znowu padało. Sakura klęknęła na ziemi, bardziej dlatego, że nogi odmówiły jej posłuszeństwa, niźli z własnej woli.

- Przeklinam cię - syknęła, wbijając paznokcie w uliczne błoto. Zielone oczy, pomimo wypełniających je łez lśniły niebezpiecznym blaskiem. - Przeklinam cię, słyszysz?! - Tym razem krzyknęła w niebo. Czyjeś ciepłe ramiona próbowały podnieść ją z ziemi. - Gdziekolwiek jesteś… mam nadzieję, że będziesz choć raz czuł taki ból, jak ja teraz!

- Sakurcia, wstań proszę. - Błagalny ton Naruto przywołał ją do rzeczywistości. - Wszystko będzie dobrze, jestem przy tobie, wszystko będzie dobrze.

Jakie „dobrze”?! Już nic nigdy nie będzie dobrze!

Poddała się i pozwoliła podnieść z ziemi. Ogrzana bluza przyjaciela opatuliła jej ramiona, a on sam przytulił Sakurę mocno do siebie.

- Cii… wszystko będzie dobrze, Sakurcia. - Wtedy nie słyszała, jak bardzo łamał mu się głos. Tak, jakby sam nie wierzył w to, co mówił.

- Przeklinam cię, Uchiha Itachi - szepnęła cicho, gdzieś w ramię Naruto.

I ciebie, Sasuke. Przede wszystkim ciebie.

Chyba poskutkowało.


***


Bolało. Bolało cholernie, chociaż oczywiście nie byłby sobą, gdyby się do tego przyznał. Pomimo powtarzanych plotek, Itachi wciąż był człowiekiem i pomimo usilnych starań i wieloletnich treningów czuł ból (w przeciwieństwie do Sasori’ego, na przykład). Irytowało go niepomiernie to nieznośne mrowienie, pieczenie, rwanie czy pulsowanie obolałego ciała. Widział ból jako jednoznaczną oznakę słabości, kolejną przeszkodę, którą próbował pokonać. Gdyby to jeszcze była złamana noga czy ręka! Nie, tym razem (i każdym ostatnim, szczerze mówiąc) to, co go tak bolało, znajdowało się w środku, w jego ciele i niewiele mógł poradzić, by osłabiające uczucie pokonać.

Usiadł na brzegu łóżka, starając się uspokoić i zagłuszyć jakoś pokusy zakopania się w pościeli i powolnego oczekiwania na ostateczność. Nie, nie miał zamiaru okazywać takiej słabości. Stanął na drewnianej podłodze i pewnie zrobił krok do przodu. Doskonale wytrenowane ciało poddało się, chociaż niechętnie - lekko się zachwiał - żelaznej woli Itachi’ego. To akurat miał opanowane do perfekcji - wolę, która pozwalała mu pokonać wszystkie przeszkody na swojej drodze. Siłę woli, trenowaną od najmłodszych lat. Ojciec zawsze powtarzał, że shinobi powinien mieć żelazną wolę, której nikt ani nic nie jest w stanie złamać. Właśnie dlatego - tłumaczył swojemu pierworodnemu - nie dostaniesz słodyczy. Słodycze osłabiają, a ninja nie wolno być słabym. Słabość może pewnego dnia kosztować cię życie.

Więc nie okazał słabości, nawet wtedy, kiedy ocierał z policzków krew ojca na oczach przerażonej matki. Pamiętał doskonale, jak się na niego patrzyła - najpierw zaniemówiła ze strachu, patrząc, jak jej mąż upada na podłogę od perfekcyjnego cięcia katany. Chwilę później uspokoiła się trochę i odważyła spojrzeć synowi w oczy, prosto w wirujący niebezpiecznie Kalejdoskop.

„Wiedziałam, że to się tak skończy” - szepnęła, uniosła głowę i zamknęła oczy. Chwilę potem już nie było jej wśród żywych.

Co dokładnie Mikoto Uchiha miała na myśli, nie wiedział. Wtedy mało się nad tym zastanawiał, chociaż zaskoczyła go odwaga matki i jej stoicki spokój. W porównaniu do innych członków klanu nie krzyczała, histeryzowała czy błagała o litość. Umiała odejść z klasą, to Itachi musiał przyznać kobiecie, której praktycznie nie znał, a która miała nieszczęście być jego matką.

Teraz coraz częściej ostatnie słowa pani Uchiha pojawiały się znikąd w jego głowie. Z właściwą sobie obiektywnością i nieporuszeniem stwierdził, że istotnie dogodny termin przedśmiertne wyznanie matki sobie wybrało, by się przypomnieć - akurat teraz, gdy Itachi sam stoi nad grobem.

Gdzie teraz? Na powietrze - odpowiedział sobie szybko. Itachi przywołał z pamięci odgłos kroków Sakury po podłodze. Zwrócił na nie uwagę, by w razie czego wiedzieć, jak poruszać się po obcym domu. Wychodząc, zrobiła dokładnie piętnaście kroków. Jak dużych, tego nie mógł wiedzieć, ale przypuszczał, że raczej nie da się zbyt szeroko rozstawiać nóg, jeśli chodzi się w kimonie.

O ile Haruno była w kimonie.

Itachi ostrożnie przeszedł dziesięć kroków i wyciągnięte przed siebie dłonie napotkały papierowe ścianki. Cicho je rozsunął.

Jak iść dalej? Po zamknięciu pokoju nie słyszał, w jakim kierunku poszła Sakura. Przystanął i zaczął nasłuchiwać dźwięków, które mogłyby go nakierować. Nagle dobiegł go śmiech dzieci.

To musi być to - pomyślał.

Trzymając się ściany, zaczął iść w kierunku, skąd słychać było odgłosy zabawy, obijając się przy tym, ku swemu rosnącemu niezadowoleniu, o przypadkowe przedmioty.

Tak bardzo chciał z powrotem widzieć.


***


Sakura nie zdziwiła się szczególnie, kiedy zobaczyła go wychodzącego z domu na taras. Pewnie chce stąd jak najszybciej odejść - i dobrze, ona na pewno nie będzie go powstrzymywać. Nie zmieniało to faktu, że niespodziewanie głupio jej się zrobiło, kiedy szedł tak, z jedną ręką opartą o ścianę, drugą uniesioną lekko na poziomie pasa, ostrożny w każdym następnym kroku, nasłuchujący, w którą stronę ma iść, z siniejącym czołem (już dawno powinna była naprawić te drzwiczki od szafy, otwierające się niespodziewanie - sama kilka razy prawie na nie wpadła).

„Zawołaj go, Sakura, zanim zrobi sobie krzywdę” - stanowczy głos medyka pouczył ją tak, jak rodzic uczy dziecko, że powinno się mówić dzień dobry.

"Po co? Będzie śmieszniej, jeśli coś się stanie" - odpowiedział złośliwy głosik kunoichi.

„To jest chory człowiek”

"To jest Itachi Uchiha."

„Twój pacjent, Sakura”

Dajże spokój, odkąd to zajmujesz się opieką paliatywną? On i tak schodzi z tego świata, jakiś przypadkowy wypadek teraz skróci tylko jego cierpienia.

Grupka dzieci niefrasobliwie się dotąd bawiąca ucichła. Wpatrywali się w nadchodzącego mężczyznę.

Nie, to nie może tak wyglądać, stwierdziła Sakura i poderwała się na nogi. Podeszła do niego szybko. Okazało się, że jednak jest wyższy niż tylko o głowę. Złapała go niechętnie za rękaw czarnej koszuli.

- Tędy - powiedziała twardo. Posłuchał i nadal ostrożnie ale już pewniej szedł w kierunku, w którym go prowadziła.

„Jesteś naiwna, Sakura-chan. I zbyt łatwo poddajesz się emocjom” - zganiła ją kunoichi. I Sakura musiała przyznać jej rację.

To prawda, jestem. To właśnie dlatego Sasuke zawsze uważał, że jestem słaba.

Pomogła mu usiąść obok na schodach - oczywiście w odpowiadającej jej odległości. Wyciągnął przed siebie nogi, zupełnie jak Sakura i wystawił twarz do słońca. Wyglądał tak, jakby mu się to podobało.

Dzieci wróciły do zabawy, zachęcane przez Sakurę, ale raz na jakiś czas zerkały na nieznajomego.

Trudno powiedzieć, jak długo siedzieli tak na schodach: Sakura bawiąca się z roześmianymi dziećmi, one same biegające po trawie, próbujące otrzymać jak najwięcej uwagi i milczący Itachi, który zachowywał się tak, jakby w ogóle go nie było.

Kolejny raz, nie wiedziała nawet który to już, uderzyła ją absurdalność sytuacji. Wielokrotny morderca, znany na całym świecie członek organizacji przestępczej i eks-kunoichi, uzdrowicielka, ścigana przez demony przeszłości. Śmiertelni wrogowie razem na schodkach przed jej domem wygrzewali się w słońcu i słuchali beztroskiego śmiechu dzieci. Zupełnie jak rodzina, którą, jakby na to nie patrzeć, przez pewien czas byli.

- Haruno-sama! - zawołała Nami, podbiegając do Sakury i siadając przy jej nogach. - Mama powiedziała, że będę miała rodzeństwo! - Niebieskie oczy dziecka lśniły z podekscytowania.

- To cudownie! - Sakura szczerze się ucieszyła. Mała już kiedyś pytała ją, gdzie można sobie kupić brata albo siostrę. Wiadomość o tym, że w domu pojawi się nowy członek rodziny brzmiały dla dziewczynki jak spełnienie marzeń.

Nami uśmiechnęła się promiennie. Wstała i z typową dziecięcą ciekawością i śmiałością podeszła do Itachi’ego.

- A pan ma dzieci? - zapytała, przekrzywiając zabawnie głowę.

Itachi obrócił się w kierunku dziewczynki. Sakura niezbyt wierzyła w to, że taki dumny i małomówny człowiek nagle wda się w dyskusję z dzieckiem. Poczuła, jak instynktownie wszystkie jej mięśnie przygotowują się na ewentualne odparcie ataku. Mało prawdopodobnie, by małej coś się stało, ale lepiej być przygotowanym. Wbrew temu, co mógł uważać, Sakura nie zapominała, z kim ma do czynienia.

Morderca.

- Nie, kochanie, ten pan nie może mieć dzieci - rzuciła szybko, wyręczając Itachi’ego.

Pozabijałby je, kiedy by się tylko urodziły.

- Nie tyle nie mogę, co nie planuję w najbliższym czasie - odpowiedział apatycznie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

Co ona sobie wyobraża?!

Mówił cichym, głębokim głosem. Nie tak sobie wyobrażała ton psychopatycznego przestępcy. Zanim po raz pierwszy go usłyszała, myślała o tym, że pewnie więcej w nim szaleństwa, obłędu, groźby. Nie przypuszczała, że będzie się go tak dobrze i przyjemnie słuchać. Chociaż - poprawiła się zaraz - to może być tak, jak z mięsożernymi kwiatami o słodkim, upajającym zapachu. Sakura nie zamierzała być głupiutką muszką, która da się złapać w pułapkę.

- Och! To smutne. - Dziewczynka wydawała się niepocieszona. - I jest pan zupełnie sam? - Kiwnął głową. Reszta dzieci przysłuchiwała się tej wymianie zdań z zainteresowaniem i rosnącym oczekiwaniem na kolejną wypowiedź nieznajomego. Która, o dziwo, faktycznie nastąpiła.

- Ale miałem brata.

- Naprawdę?! Co się z nim stało? - Podekscytowane dzieci stłoczyły się przed Itachim, w małą grupkę. Sakura parsknęła śmiechem - scenka rodzajowa, wujek zaraz opowie wam bajkę.

Chociaż lepiej by było, gdyby tego nie robił. Stanowczo.

- To długa historia - odparł krótko i z nieodgadnionym wyrazem twarzy odwrócił głowę.

- Proszę nam powiedzieć! Jaki on był? Jak miał na imię? Gdzie jest teraz? - Dzieci nie miały zamiaru dać za wygraną.

Coraz bardziej jej się to nie podobało.

Sakura przybyła do Hisorimury jak wędrowny medyk z odległej Wioski Ukrytego Liścia. Ludzie wiedzieli o niej tylko tyle, ile sama zdecydowała się powiedzieć - czyli prawie nic. Trzymała swoją przeszłość pod kluczem, jak bolesny skarb. Czasami tylko, z urywanych zdań czy rzucanych w przestrzeń głośnych myśli, można było wywnioskować, że kiedyś istnieli ludzie bardzo Sakurze drodzy. I że teraz już ich nie ma.

Tym bardziej nie mogła pozwolić, by wszystkie jej brudy były wywlekane na wierzch akurat teraz i to przy dzieciach.

Wstała gwałtownie.

- Nami, mama cię wołała. Miałaś wrócić na obiad - rzuciła ostro, może zbyt ostro w kierunku dzieci. - Wy też mieliście wrócić przed pierwszą. - Spojrzała na resztę dzieciaków.

- Ale Haruno-sama…

- Koniec dyskusji! - Dzieci odruchowo cofnęły się o krok. Poczuła wyrzuty sumienia, nie powinna tak krzyczeć, przecież to nie ich wina. - No, już dobrze. Nie chcę, żeby wasze mamy się złościły i nie pozwalały wam tu przychodzić. Zmykajcie - dodała łagodnym już, troskliwym głosem. Z ulgą przyjęła widok ich rozpogadzających się twarzy.

- To my przyjdziemy pojutrze! - krzyknęły radośnie. - Do zobaczenia, Haruno-sama!

- Do zobaczenia! - Sakura z uśmiechem pomachała odbiegającym dzieciom.

- Do widzenia, proszę pana - rzuciła Nami w kierunku Itachi’ego. Ten, jak Sakura mogła się spodziewać, nie zareagował.

Z otoczenia wyparowały ostatnie ślady po obecności dzieci, w powietrzu nie unosił się już ich melodyjny śmiech. Przez chwilę siedzieli w ciszy.

- Nigdy więcej nie poruszaj tego tematu! Szczególnie nie przy dzieciach - syknęła groźnie Sakura. - Jesteś ostatnią osobą, która ma prawo rozmawiać o Sasuke.

Itachi prawie niezauważalnie wzruszył ramionami.

- Gdyby nie ty… Gdyby nie ty, wszystko byłoby tak dobrze! Bylibyśmy razem, szczęśliwi, budowalibyśmy wspólną przyszłość - kontynuowała, coraz bardziej wściekła. Rozdrapywanie starych ran było bolesne, ale okoliczności i fakt, że mogła wreszcie wyrzucić sprawcy całą tę sprawę przeważyły.

- Nigdy nie dałabyś mu tego, czego naprawdę i jedynie pragnął - powiedział nagle Itachi.

Sakura spojrzała na niego z rozszerzonymi z wściekłości i zaskoczenia oczami. Nie mógł tego widzieć, to pewne, ale być może był w stanie poczuć bijącą od niej niechęć i nienawiść.

- Jak śmiesz!

Wstał i odwrócił twarz w jej stronę. Zobaczyła coś, czego tam wcześniej nie było, jakby zza pozbawionej emocji zasłony przebłyskiwały fragmenty wspomnień, resztki człowieczeństwa. Nie było tego dużo, właściwie prawie w ogóle, a jednak udało się coś takiego zaobserwować. Nagle Sakura zdała sobie sprawę, że jest coś o czym ona nie ma pojęcia. A co wie Itachi.

- To był jego wybór. - Itachi zaczął iść w kierunku drzwi wejściowych.

- On mnie kochał! - krzyknęła z desperacją.

- Być może - odparł apatycznie. - Więc gdzie jest teraz? - zapytał i zniknął we wnętrzu domu.

No właśnie, gdzie jesteś teraz, Sasuke?

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Misuzu : 2008-06-07 13:17:31
    Aaaw *.*

    Yay! Nareszcie nowy rozdział!

    I im więcej piszesz, tym lepiej Ci to wychodzi... Oderwać się od tego nie mogłam i skończyło się zbyt szybko, i znowu będę musiała tak długo czekać na następną część... W każdym razie jestem zdziwiona a jednocześnie zadowolona z przejawów człowieczeństwa u Itachi'ego (co prawda po ostatnich chapterach wiadomo, że jest baaardzo człowieczy, no ale Sakura przecież o tym nie wie).

    No i przez Ciebie zaczynam lubić Sakurę, no tak nie może być! ;P

    Ale wiesz? Jestem bardzo ciekawa rozmowy Itachi'ego i Sakury na temat Sasuke... mam nadzieję, że takowa nastąpi.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu