Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Tchnienie przeznaczenia

Ponowne spotkanie

Autor:Rinsey
Korekta:Dida, Dida
Redakcja:Inai, Inai
Serie:Slayers
Gatunki:Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2008-12-04 20:25:52
Aktualizowany:2015-03-28 17:33:52


Następny rozdział

Kopiowanie całości lub fragmentów przez osoby trzecie bez zgody autorki jest zakazane.


Rozdział 1

Ponowne spotkanie

Blask… delikatny… przedziera się przez pojedyncze źdźbła trawy … Wszędzie panuje mrok nocy, ale światło, chociaż jeszcze słabe, przedrze się kiedyś przez otaczającą je ciemność. Tak przynajmniej mówiła niegdyś matka. To, co zostało utracone, nie może stać się zapomniane. Nie wolno zapomnieć krzywd zadanych przez nich, ale trzeba wciąż iść naprzód. Najstarsza mówiła, że trzeba tylko poczekać. Spotka przecież kiedyś tych ludzi, o których nadejściu wiedziała już od dawna. Oni nadadzą sens jej szarej egzystencji. Dzięki nim jej unmei stanie się blaskiem, który pokona mrok. Na pewno tak się właśnie stanie. Inaczej być nie może. Śmierć matki nie może pójść na marne…


***


Amelia Will Tesla Seyrun z przerażeniem spojrzała na kolejną dostawę listów, kontraktów, zażaleń i wszelkich innych możliwych świstków papierów, które pomimo całej swojej nieistotnej treści, wymagały od młodej księżniczki poświęcenia ogromnej ilości czasu, gdyż każdy dokument musiał być podpisany przez królewska personę.

- Zażalenie w sprawie niedotrzymania terminu dostawy nowej zastawy sztućców nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością… - zamruczała cicho czarodziejka spod sterty dokumentów. Po chwili wstała i podeszła do okna, które otworzyła jednym ruchem dłoni. Do gabinetu wpłynął delikatny powiew ostatniego, prawie ciepłego, jesiennego wiatru. To zwiastowało tylko szybkie nadejście zimy… Zima… Ostatnio księżniczka była zmuszona do założenia ciepłego płaszcza w czasie ostatniej wyprawy w poszukiwaniu legendarnych pięciu świetlnych broni. Wtedy zawitali do tej zwariowanej świątyni, gdzie zostali połączeni w pary… Uśmiechnęła się do siebie i oparła się o przyjemnie chłodny parapet. - Panie Zelgadisie gdzie pan się podziewa? - wyszeptała do obłoków gromadzących się nad Seyrun. Tęskniła za wszystkimi swoimi przyjaciółmi, za panną Liną, za panem Gourry’m, za panną Filią, ale najbardziej jej myśli zaprzątał mistrz szamanizmu. Nieraz zastanawiała się, czy jest ktoś, kogo chimera kocha. Oczywiście były to rozmyślania bardzo ostrożne, w końcu własną miłość rozważa się najtrudniej. Najczęściej kończyło się to ogromnym rumieńcem, co było powodem nagłych pytań, czy księżniczka nie ma gorączki. Amelia kochała swojego ojca i królestwo, ale tęskniła do nowych wyzwań, szerzenia sprawiedliwości w zapomnianych miejscach, do przygód… Czyżby pod tym względem zaczęła się robić jak panna Lina? No może troszeczkę… - Panna Lina… ciekawe co u niej słychać… pewnie jest szczęśliwa jedząc obiad z panem Gourry’m w jakiejś przydrożnej knajpce… - Ponownie jej usta ułożyły się w wyraz miłego rozmarzenia. Jak ona za nimi tęskniła… Minął prawie rok od pokonania Dark Stara…

Nagle z zamyślenia wybiło ją pukanie do drzwi. Odpowiedziała nieco zaskoczona „proszę”. Ukazał się jej oczom poważnie wyglądający mężczyzna z listem w ręku. Czarodziejka znała jego ubiór, który był uniformem obowiązującym wszelkich dostawców ważnych przesyłek. Osobnik ukłonił się i przekazał nieco zbitej z tropu księżniczce kopertę. Amelia otworzyła list i zaczęła czytać. Po skończeniu krótkiej lektury uśmiechnęła się i wybiegła z pokoju. Wreszcie po roku otrzymała list od Liny. Nie dopuściła jednak do siebie wniosku, który od razu cisnął się na usta. Jeżeli Lina Inverse prosiła o stawienie się jak najszybciej i to na dodatek w ruinach przeklętej przed wiekami świątyni, mogło to oznaczać jedynie poważne kłopoty.


***


Morze jest ogromną siłą. Proste zdanie, prawda? Ale trudno bardziej rozbudowywać tę myśl. Każdy, kto kiedykolwiek zobaczył ów żywioł, natychmiast po usłyszeniu takiej maksymy widzi oczami wyobraźni wzburzone fale, z których każda delikatnie muska brzeg w ustalonym przed wiekami rytmie. Ten rytm pozostaje niezmieniony od chwili stworzenia. Stanowi on żywy znak istnienia czegoś mocniejszego, trwalszego nie tylko od człowieka, ale i od Mazoku czy też Ryuzoku. Może właśnie z tego powodu wierzono, że na północy kontynentu, gdzie morze nie dało się ujarzmić człowiekowi, znajdywało się miejsce pierwszego tchnięcia ducha życia, czyli obszar pierwotnego pobytu LoN. Niewielu jednak wiedziało, że wznosiła się tam niegdyś świątynia ku czci Najwyższej Pani. I nie był to żaden mit. Oczom strudzonej pary bohaterów ukazały się ruiny przeklętej metropolii Licikeds.

- Panie Gourry to chyba tutaj. To o tym miejscu mówiła panna Lina - stwierdziła Sylphiel Nels Rada zwracając się, po uprzednim zatrzymaniu się, do swojego towarzysza: rosłego, przystojnego blondyna o nieco błędnym wyrazie twarzy, Gourry’ego Gabrieva.

- Eeee skoro tak mówisz Sylphiel to ci wierzę. Dla mnie to wygląda podobnie do jakiegoś miejsca gdzie kiedyś byliśmy z Liną… W sumie to wygląda jakby tu Lina już była… -Prawdopodobnie Gourry odnosił się do faktu, że widział ruiny. Możliwe, że w słowniku bohatera istniał znak równości pomiędzy rudą czarodziejką i ruinami, ale są to jedynie domysły narratorki, gdyż nikt tak naprawdę nie wie co się skrywa w umyśle naszego szermierza… Sylphiel musiała pomyśleć podobnie, gdyż uśmiechnęła się wyrozumiale do mężczyzny.

- Nie panie Gourry, panny Liny jeszcze tutaj nie było. Dopiero mamy się tam spotkać o zachodzie słońca.

- No faktycznie, jakoś Liny ostatnio z nami nie było. W sumie całkiem mile to było, nikt mi nie podjadał mojego obiadu, nikt mnie nie turbował, żadnych Fire Balli. Naprawdę, Sylphiel, bardzo milo się z tobą podróżuje. - Swój mini wywód blondyn zakończył swoim typowym chłopięcym uśmiechem. Słysząc to, uzdrowicielka zarumieniła się, w jej oczach pojawiły się małe kręciołki, a w uszach cały czas jej pobrzękiwało: „bardzo miło mi się z tobą podróżuje”, „bardzo miło mi się z tobą podróżuje”, „bardzo miło mi się z tobą podróżuje”, „bardzo miło mi się z tobą podróżuje”. Jednym słowem u Sylphiel rozpoczął się mały odlot, co miało ostatnio miejsce dosyć często. Dwa tygodnie wcześniej Lina i Gourry spotkali adeptkę białej magii w Atlas City. W tym miejscu młodsza dziewczyna przekazała pozostałej dwójce odpowiednie instrukcje i sama ruszyła w drogę.

- Hm… Sylphiel? Sylphiel? - Gourry próbował zwrócić na siebie uwagę swej towarzyszki.

- Tak panie Gourry? - odpowiedziała po krótkiej chwili.

- A gdzie tak w zasadzie poszła Lina? - Tutaj nastąpiła cisza. Sylphiel przypomniała sobie zachowanie przyjaciółki z ich poprzedniego spotkania. Czarodziejka była wtedy niezwykle poważna. Nie poświęciła wiele czasu na wytłumaczenie sytuacji, ale zasiała w uzdrowicielce ziarno niepokoju, które sukcesywnie kiełkowało i wydawało już obfite plony. Wyraz oczu Liny zdradzał ciągłą analizę, planowanie, rozważanie. Co mogło być powodem skłonienia osoby, która tak lubowała się w beztroskim życiu, do takiego skupienia? Na pytanie towarzysza odpowiedziała z ciężkim westchnieniem i zatroskaniem w oczach.

- Nie wiem, panie Gourry.


***


Mewa symbolizuje wolność. Jest w stanie polecieć gdzie tylko zapragnie. To niezwykle stworzenie żyje na granicy dwóch światów: lądu i wody. W pozornie małych skrzydłach tkwi ogromna siła przetrwania. Mały, nieugięty wędrowiec, który nigdy nie rozpatruje trasy swojej wędrówki ze względu na wiatr lub deszcz. Czasem ma się wrażenie, że wiatr jest na jej usługach, wiejąc we wskazaną przez stworzenie stronę. Innym razem wydaje się, że wraz z deszczem wzrasta jej determinacja. Jednak są takie chwile, kiedy niebezpieczna trasa lotu doprowadzi mewę do trudnej przeprawy przez wąski wąwóz pomiędzy dwiema skałami. Gdy rozpada się potężniejszy deszcz niż zazwyczaj, uniemożliwiając ucieczkę od góry. Wtedy mewa ma tylko jedno wyjście: musi wyrzec się swojej wolności i lecieć jedyną słuszną drogą, którą wskazują jej nie pragnienia, lecz wymogi otoczenia.

Lina Inverse siedziała na szczycie wysokiego klifu. Gdyby spojrzała w dół, ujrzałaby ogromne fale rozbijające się złowrogo o skały, jednak czarodziejka wcale tam nie patrzyła. Obserwowała z zazdrością mewy krążące wokół osi toru własnej wędrówki. Po chwili zadumy podniosła głowę, spoglądając na słońce. Zbliżał się zachód na tle krwistoczerwonego nieba.


***


Za zasłoną lekko uchylonego okna rozpościerał się przepiękny widok. Strumyk płynący w oddali doskonale komponował się ze strzelistymi wierchami zwieńczonymi białymi czapami śniegu. U stóp gór rósł gęsty las wyróżniający się niezwykle bujną zielenią. Drzewa tak szczelnie okalały wzniesienia, że można by pomyśleć, iż znajdująca się tam flora strzeże jakiejś tajemnicy, skrywanej przez wnętrze szczytów. W krajobrazie krył się pierwiastek nieziemskości. Żywe kolory, bezdyskusyjny urok elementów powodowały niedostrzegalność paradoksu współistnienia zimy i lata na jednej płaszczyźnie bytu. Niewielu zauważyłoby tą nieścisłość i jeszcze mniej osób doszłoby do słusznego wniosku, że niesamowita panorama jest jedynie iluzją. Stworzenie czegoś tak czarownego wymagało ogromnej mocy oraz bycia prawdziwym mistrzem wszystkich trzech rodzajów magii. Zazwyczaj wzbudzało to w ludziach zachwyt i szacunek do człowieka, który potrafił wykreować zaklęte w materialnej formie cuda. Wyjątkiem od tej reguły był osobnik znajdujący się w pomieszczeniu. Znał on bardzo dobrze twórcę wspomnianego złudzenia, jednak równocześnie żywił do potężnego kapłana głęboką urazę. W końcu fałszywy arcymag zamienił życie Zelgadisa w ciągłe, beznadziejne poszukiwanie. Mężczyzna o ostro zakończonych, lawendowych włosach zmrużył w skupieniu swe niebieskie oczy. Siedział przy stoliku w słabo oświetlonym pokoju. Nieduże okiennice dostarczały delikatnego oświetlenia, mającego swoje źródło w zaklęciu rzuconym wiele lat temu. Wnętrze wyglądało na dawno opuszczone, ogromne laboratorium. Pełno tam było regałów z przeróżnymi książkami, stołów z wygrawerowanymi pieczęciami oraz fiolek z niezidentyfikowanymi preparatami. Widać było, że dawno nie zjawił się tutaj żaden gość. Poza faktem, iż powierzchnia mebli tonęła pod grubą warstwą kurzu, świadczyła o tym jeszcze jedna rzecz. Nikt przeciętny nie byłby w stanie odnaleźć podziemnego labiryntu niebezpiecznych korytarzy chronionych przez rozmaite zaklęcia.

Zelgadis przewrócił kolejną kartkę grubego tomiska, którego strony były pełne odręcznych zapisków. Po jego prawej stronie piętrzyła się góra książek o różnorakich tytułach. „Klątwy i uroki”, „Związek pomiędzy Mazoku a astralem”, „Ryozoku, Mazoku, ludzie”, „Zapiski Rehirnu”, tak brzmiały tytuły tylko części dzieł. Niedaleko lewej dłoni chimery leżała otwarta koperta, a obok list podpisany inicjałami Liny Inverse. Mężczyzna przerwał na chwilę czytanie, spojrzał kątem oka na leżącą w pobliżu kartkę papieru, a po chwili ponownie przebiegł wzrokiem po stronicy przeglądanej przez niego książki.

- Lina, w coś ty się znowu wpakowała? - zapytał szeptem. Jego głos rozniósł się po pomieszczeniu krótkim echem. Znikąd nie doczekał się odpowiedzi.


***


Zachód słońca tego dnia nie należał do zjawisk, które można oglądać codziennie. Krwistoczerwona poświata wokół oślepiającego globu nie tylko nie należała do częstych, ale nigdy też nie była kojarzona z dobrą wróżbą. Mówiono, że decyzje podjęte w ów dzień zostaną okupione niesamowitym cierpieniem, ale to były przecież tylko przesądy. Tacy ludzie jak Lina Inverse nigdy nie zwracali uwagi na takie pierdoły. Czarodziejka rozejrzała się po otaczających ją ruinach. Znajdywała się tu kiedyś świątynia zbudowana na cześć Pani Nocnych Koszmarów. Jednak ci, co ją wznieśli, musieli odpowiedzieć za swoją pychę. Cena, którą przyszło im zapłacić była okrutna. Do dzisiaj co bystrzejszy obserwator mógł znaleźć krople przelanej przed wiekami krwi. Legenda i mroczna atmosfera otaczająca to miejsce przyniosły mu ponurą sławę. Lecikeds - miasto śmierci, tak miejscowi nazywali przeklęte zgliszcza. Według wysłanych przez nią listów, spotkanie miało odbyć się właśnie w tym miejscu po zachodzie słońca. Ruda dziewczyna, opierając się o grube, ciemne mury, miała doskonały widok na szumiące w oddali morze. Westchnęła ciężko. Nie czuła się dobrze z tym, co zamierzała zrobić, ale nie było innego wyjścia, prawda?

- O czym to tak intensywnie rozmyślasz? - Nagle zza pleców dobiegł ją niski, melodyjny głos. Ciche kroki Zelgadisa były niesłyszalne dla ludzkich uszu, co nie zmieniało faktu, że odczuła mocne poirytowanie na myśl, że po raz kolejny dała mu się zaskoczyć.

- Zel, nie możesz się normalnie przywitać?! Zawsze musisz mnie zachodzić od tyłu?! - krzyknęła mu niemalże prosto do ucha, odwracając się do niego. Była to niewątpliwie jej mała słodka zemsta, wiedziała bowiem od wielu lat, że jej przyjaciel ma wyjątkowo wrażliwy słuch. Zelgadis, którego twarz zdobił wcześniej wredny uśmieszek, skrzywił się i zakrył odruchowo narządy wyżej wymienionego zmysłu.

- No tak, zapomniałem o zatyczkach do uszu - wymruczał, rozmasowując okolice skroni. Lina zrobiła groźną minę i walnęła go mocno łokciem w żebra, a po chwili sama stęknęła z bólu, gdyż skóra Zelgadisa zawdzięczała ostatecznie swoje praktyczne właściwości golemowi.

- Heh, chyba nigdy się nie nauczysz - westchnęła chimera. Czarodziejka, mocno poirytowana, spojrzała na niego.

- Odezwał się pan mądraliński! A powiedz mi może, co tam u Amelii słychać, hę? - Lina zdeterminowana by wygrać tę potyczkę uderzyła w kolejny słaby punkt. Szermierz zawiódł ją jednak całkowicie, gdyż bez żadnego znaku skrępowania, bez rumieńców, z całkowitym spokojem odrzekł:

- Nie mam pojęcia. Po raz ostatni widziałem się z nią po walce z Darkstarem.

- Jak to? W ogóle się nie widzieliście? Przez cały rok jej nie odwiedziłeś? - Czarodziejka podniosła na niego zdziwione spojrzenie.

- A ty, czemu nie jesteś z Gourry’m? - Pyk, piłeczka została odbita. Lina lekko się zaczerwieniła.

- Ma dojść z Sylphiel. Miałam sprawy do załatwienia, do których nie potrzebowałam towarzystwa kretyna.

- Jakie sprawy? - To pytanie nie było już zadane z nutką drwiny, brzmiało całkowicie poważnie. Lina słysząc to, zacisnęła lekko dłonie i po krótkim milczeniu odparła:

- Eee tam. Nic takiego. Musiałam poodwiedzać parę magicznych sklepów i przy okazji poszłam do restauracji, gdzie nikt mi nic nie podjadał - Wypowiedziała to prawie swoim beztroskim tonem. Zel zmierzył ją badawczym wzrokiem. Lina patrzyła na niego parę sekund, ale po chwili spuściła oczy, bo nie była w stanie wytrzymać tego spojrzenia. Całkiem zręcznie udało jej się udać, że dostrzegła poruszające się w oddali sylwetki. - No, wreszcie zjawiają się państwo spóźnialscy - mruknęła pod nosem. Mężczyzna wyłapał jednak wszystkie podejrzane elementy jej zachowania. Znał Linę na tyle dobrze, aby wiedzieć, kiedy dziewczyna robiła uniki. A jeżeli Lina Inverse postanawiała coś zataić, z pewnością zwiastowało to kłopoty.

- Jakoś nie wydaje mi się, aby to było „nic takiego”. Lina, w co ty się znowu wpakowałaś? - powiedział cicho, lecz dobitnie. Lina spojrzała w bok, unikając kontaktu wzrokowego.

- Zel…

- Lina - Wypowiedział jej imię w taki sposób, że dziewczyna mimowolnie ponownie spojrzała mu w oczy. Tego wzroku nie widziała u niego często. Nie znosiła, kiedy patrzył na nią w taki sposób. Czuła się wtedy jakby były mu znane wszystkie jej sekrety.

- Zel, nie teraz. Później ci o powiem o wszystkim, ale póki co po prostu mi zaufaj, dobrze? - Jej ton, silne, aczkolwiek nieco przerażone spojrzenie, zawierające w sobie element wahania, świadomości własnej potęgi, ale też i prośby, zaskoczyły go. Tej mieszanki nigdy przedtem u niej nie widział.

- W porządku. - Na te słowa czarodziejka uśmiechnęła się lekko, ale nie zdążyła odpowiedzieć, bo rzuciła się na nią trochę niższa dziewczyna z ciemnymi włosami do ramion.

- Panno Lino! Jak miło cię zobaczyć! Stęskniłam się! - Amelia wtuliła się na moment w Linę. Czarodziejka uśmiechnęła się pod nosem, księżniczka chyba niewiele się zmieniła.

- Cześć Amelio, ja za tobą też.

- Naprawdę? - W oczach ciemnowłosej pojawił się szaleńczo radosny błysk, a po chwili nieco się zaszkliły - Jestem wzruszona… - Nie zwracała uwagi na to, że mistrzyni czarnej magii zaczęła zaprzeczać i chciała odciągnąć od siebie przyjaciółkę. Na pomoc przybył jej fakt ujrzenia chimery przez adeptkę białej magii.

- Panie Zelgadisie! - Już po chwili obrończyni sprawiedliwości puściła przyjaciółkę i ruszyła w stronę chimery. Lina wykorzystała okazję i zaczerpnęła oddechu, kiedy młodsza czarodziejka wbiła obdarzyła Zelgadisa ciepłym uśmiechem.

- Panie Zelgadisie, czemu mnie pan w ogóle nie odwiedził przez ten cały rok? - spytała pozornie spokojnie, jednak serce zabiło jej mocniej. Liczyła, że może ta odpowiedź chociaż w niewielkim stopniu wyjaśni wątpliwości targające nią od kilkunastu miesięcy. Zanim jednak mężczyzna zdążył cokolwiek odpowiedzieć, pojawiły się dwie nowe postacie. Gourry i Sylphiel wyszli od jakiejś dziwnej strony, jak się potem okazało, zabłądzili przez blondyna, gdyż błędny szermierz uparł się na upolowanie niedźwiedzia. Uzdrowicielka z długimi, ciemnymi włosami przepraszała Linę jak tylko mogła za spóźnienie. Mistrzyni arkanów czarnej magii nie słuchała jej, tylko rzuciła w stronę Gourry’ego Fire Ball’a i stwierdziła, usatysfakcjonowana, że nic się nie stało. Kiedy Amelia wyściskała nowo przybyłych, a mężczyźni podali sobie ręce na przywitanie, wszyscy spojrzeli na rudą czarodziejkę.

- Panno Lino, co się tak naprawdę dzieje? - spytała Sylphiel. Lina bez mrugnięcia okiem odpowiedziała:

- Zaprowadzę was do kobiety, która zażyczyła sobie spotkania z nami. Ostrzegam, że jest to osoba nieco nerwowa i proszę was, abyście zachowywali się bardzo, bardzo poprawnie, dobrze? A zwłaszcza ty, Gourry. Nie palnij czegoś albo najlepiej nie odzywaj się w ogóle, ok? - Zgromadzeni pokiwali głowami, jednakże poza Zelgadisem jeszcze jedna z zebranych miała przeczucie, że coś tu jest nie tak. Skupienie uzdrowicielki przerwało jednak wybuch białego światła, które zwykle towarzyszyło transformacjom Ryozoku. Lina uśmiechnęła się szeroko, gdy zobaczyła idącą ku nim blondynkę z niebieskimi oczami. Spod jej spódnicy tradycyjnie wydobywał się smoczy ogon uwieńczony różową kokardką, co świadczyło o irytacji Smoczycy.

- Lina, tylko mi nie mów, że zjawi się tutaj ten Namagomi!

- Hehe, to zależy od powagi sytuacji - stwierdziła, niby żartując, lecz w rzeczywistości pojawienie się Mazoku decydowało o tym, czy sytuacja ma być uznana za poważną, czy też za śmiertelnie poważną. Czarodziejka przeklęła w duchu, gdy poczuła, że za jej plecami ktoś się zmaterializował. No cóż… A ostatnio życzyli sobie, aby się nigdy więcej nie spotkać.

- Witam wszystkich, stęskniliście się? - zapytał słodko Xelloss ze zwyczajowo zamkniętymi oczami. Oznaczało to jedno: koniec świata był bliski.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • annie2021 : 2009-09-20 18:02:53

    czy można się spodziewać dalszych części? bo już troche czasu minęło więc...;p

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu