Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Latarnie

Rozdział 1

Autor:mekyo
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Mroczne
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2009-02-25 08:09:52
Aktualizowany:2009-09-26 19:49:52


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Wracałam do domu. Było już ciemno, w mroku zatopiła się już każda ulica. Lekka mgła przeplatała się z powietrzem.

W powietrzu dało się czuć przyjemną woń nadchodzącej zimy. Mróz lekko gładził moje policzki. Czułam się naprawdę cudownie. Jakbym już nie była na tym świecie. Jakbym unosiła się nad ziemią, o własnych skrzydłach. Białych, czystych i pierzastych, jak śnieg.

Nagle usłyszałam drażniący dźwięk łańcuchów. Wyrwał mnie on z błogostanu.

Obejrzałam się do tyłu. Nic. Pusto. Postanowiłam to zignorować.

Jednak im bliżej byłam pobliskiej latarni, tym dźwięk narastał.

Moje uszy aż domagały się zatyczek. Wzięłam głęboki wdech.

W końcu stanęłam pod ową latarnią. Jej światło nieznacznie raziło moje oczy. Łańcuchy grzmiały coraz głośniej.

Wtem latarnia zgasła. Po niej zaczęły gasnąć kolejne. Poczułam przypływ adrenaliny, ogarniał mnie strach.

Dźwięk ucichł.

Gdzieś dalej jedna latarnia zapaliła się. Ulżyło mi.

Już miałam iść dalej, kiedy tuż za mną poczułam gwałtowny powiew. Odwróciłam się na pięcie. Za późno.

Padłam bezwładnie na ziemię. Nie mogłam się ruszyć.

Na latarnię coś wskoczyło. Było zakapturzone. Przypominało człowieka, ale nie miałam pewności.

Usiadło na czubie latarni. Trzymało w ręku łańcuchy, coś w nich było. Popatrzyłam na to z przerażeniem.

Nagle pociągnęło za łańcuchy i rzuciło przede mnie zaplątaną w nie kobietę. Serce biło mi coraz mocniej, szybciej. To coś ponownie pociągnęło za łańcuchy. Głowa tej kobiety uniosła się. Popatrzyła na mnie z politowaniem, troską, strachem i szepnęła:

- Przegrałam...

To była sekunda, albo mniej. Poleciała szkarłatna krew. Jej głowa opadła na ziemię, za szarpnięciem jednego łańcucha. Włosy nakryły jej twarz.

Nim się obejrzałam, tajemnicza istota zeskoczyła z latarni. Chwyciła głowę martwej za jej włosy i przyłożyła ją do mojej twarzy. W oczach kobiety już nie było strachu, nic w nich nie było. Beznamiętnie stały w miejscu.

Dreszcze przeleciały mi po plecach.

Ale to już nie były zwykłe ciarki. Jakby ktoś przekuł na wylot każdą kończynę mojego ciała, słabego i ulotnego, jak wszystko co nas otacza. Przebił sztyletem, zimnym, który błyszczał w blasku księżyca. I zostawił to w miejscu wbicia, chcąc abym cierpiała jak najdłużej.

Zamknęłam oczy.

Piekły mnie nadgarstki. Ból był tak niemiłosierny, że mimowolnie uniosłam powieki. Łuna sztucznego światła ugodziła moje oczy.

Tak bardzo pragnęłam być już po drugiej stronie. Ten zaszczyt nie był mi jednak dany.

Leżałam na tej samej ziemi, tej samej ulicy, w tym samym miejscu, pod tą samą latarnią. Mogłam się ruszać. Nadal potwornie piekły mnie nadgarstki.

Z trudem podniosłam się z ziemi, kręciło mi się w głowie.

- Ile ja tu leżałam?

Otrzepałam swój mundur. Bardzo o niego dbam. Wprost ubóstwiam chodzić w mundurach, szczególnie w tych ze spódnicami i krawatami.

Potrząsnęłam głową, wprawiając swoje brązowe włosy w ruch.

Wyciągnęłam telefon. Była już prawie 4 nad ranem. Nie miałam siły liczyć od ilu godzin miałam być w domu.

Jakimś niewyjaśnionym, w żaden naukowy sposób, cudem doczłapałam do domu. Nadal pozostał mi mętlik w głowie, pomijając nadgarstki.

Miałam klucze, bez problemów weszłam do środka. Rodzice już spali. Zostawili mi wiadomość.

Podniosłam małą żółtą karteczkę z blatu w kuchni.

„O ile w ogóle wrócisz i to przeczytasz to wiedz, że po szkole czeka nas rozmowa. Śniadanie masz w lodówce. Pa, mama.”

Mogłam się tego spodziewać. Znając życie zostawiła mi wczorajszy rosół. Wolę sobie zrobić tosty.

Do szkoły miałam jeszcze niecałe 4 godziny. Postanowiłam się przespać.

Ustawiłam odpowiednio budzik. Na wszelki wypadek włączyłam też telefon. Mam nadzieję, że uda mi się wstać. Oby.

Weszłam do szkoły spokojnym i powłóczystym krokiem. Zmierzałam w stronę szatni. Byłam pewna, że kogoś tam spotkam.

Nie myliłam się. Jak zwykle wszyscy siedzieli, spisując od siebie prace domowe. Panował lekko irytujący gwar.

Postawiłam pierwszy krok w pomieszczeniu pełne nadąsanych wrzasków. Zawahałam się, jednak postawiłam też i drugi krok. Już miałam stawać trzeci, kiedy ktoś złapał mnie za ramię. Odwrócił mnie i mocno przytulił.

- Twoja mama wczoraj do mnie dzwoniła. Jakąś godzinę po twoim wyjściu. Co się z tobą działo? - Edward popatrzył na mnie z troską. To od niego wczoraj wracałam. Ed jest obecnie moim najlepszym przyjacielem.

- Zgubiłam się... - odparłam, unikając jego wzroku. Nie miałam ochoty rozmawiać o wczorajszych zdarzeniach. Zwłaszcza, że jeden z nadgarstków ciągle dawał o sobie znać. On jedynie ciężko westchnął.

Każda lekcja mijała tak samo. Nudno.

Właśnie trwała matematyka. Nawet nie zaczęłam zadania, nie umiałam. Z matmy zawsze byłam beznadziejna. Ale nie miałam się czym martwić. Edo na pewno da mi potem odpisać.

Zabrzmiał dzwonek. Dźwięk niezbyt przyjemny, aczkolwiek kojący. Wszyscy czym prędzej wybiegliśmy z sali i popędziliśmy w stronę gimnastycznej. Teraz czekał nas WF, jeden z niewielu normalnych przedmiotów.

Nauczyciel chłopców był chory, więc mieliśmy lekcję łączoną. Nasza pani postanowiła, że zagramy z nimi w koszykówkę. Spodobał mi się ten pomysł, lubię tę grę.

Podział drużyn był nader banalny. Chłopcy kontra dziewczęta. Wszystkie dobrze wiedziałyśmy, że już przegrałyśmy, ale ważne było zachować pokerową twarz. Zupełnie jak nieplanowane lekcje z aktorstwa.

Ustawiłyśmy się na swoich pozycjach. Starałyśmy się sprawiać wrażenie pewnych siebie, pewnych naszego zwycięstwa. Może to ich zmiękczy?

Gwizdek rozległ się po całej sali i już po chwili zrobiło się zamieszanie. Dość niezdarnie próbowałyśmy wybić chłopakom piłkę. Jak już ją miałyśmy to istnym szczęściem. O dziwo, długo nie przegrywałyśmy, 0:0 było do ponad połowy meczu. Ale to musiało się zmienić. Ola zręcznie wybiła piłkę Jaśkowi i podała ją El. Ona jakoś dobiegła z nią do kosza i... trafiła. Chyba po raz pierwszy prowadziłyśmy z chłopcami. Magia.

Kiedy do końca meczu zostało niecałe dziesięć minut, mój nadgarstek rozbolał mnie jeszcze bardziej. Gorsze było to, że to był prawy nadgarstek, a jestem praworęczna. Piekł mnie coraz mocniej. Ręka zaczęła mi drżeć. Każdy najmniejszy ruch dłonią sprawiał mi diabelski ból. Łzy stawały mi powoli w oczach, ale dalej grałam.

Nagle zaczęłam wolniej biec. Ramiona zaczęły mnie szarpać, raz to w lewo, raz w prawo. Nie miałam nad tym kontroli. Stanęłam w miejscu. Targało mną we wszystkie strony. Nawet nie zauważyłam jak kurczowo trzymałam się za nadgarstek. Czułam jakbym obijała się o niewidzialne ściany. Odbijało mnie od jednej do drugiej. Z oczu dwiema strugami pociekły mi łzy. Usłyszałam jakiś potwornie żałosny jęk. To był mój jęk. Krzyczałam jak opętana. Czułam na sobie wzrok każdego.

Przestało mną miotać. Z hukiem upadłam na ziemię, tracąc przytomność. Obraz rozmywał mi się przed oczami, pojawiały się czarne plamy. Słyszałam coraz mniej wyraźnie. Jedyne co zdołałam pochwycić to przerażone okrzyki „Jul!”. Oni mnie wołali, a ja zasnęłam.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Kyo : 2009-03-06 11:19:25

    Styl trochę drętwy i bez polotu, kojarzy mi się niemrawo bardziej ze szkolnym esejem niż z beletrystyką. Jak już wspomniała moshi_moshi warto przeprosić się ze zdaniami wielokrotnie złożonymi. Nastrój zaś, szczególnie mroku, najskuteczniej buduje się posługując się kontrapunktem - chociażby umieszczając w tekście odrobinę humoru lub groteski, które później zostaną skontrapunktowane jakimś ponurym zwrotem akcji. Polecam Neila Gaimana, to mistrz tego typu zagrywek.

  • moshi_moshi : 2009-03-03 10:40:56
    Obiecujące

    Pomysł ciekawy i intrygujący, opowiadanie zdecydowanie wciąga, ale... Już w prologu rzucają się w oczy błędy. Oczywiście nie są to jakieś koszmarne orty, ale jednak nieco psują przyjemność czytania. To co najbardziej zwróciło moją uwagę to powtórzenia, jest ich naprawdę sporo. Może warto podczas pisania otworzyć słownik i w przypadku często używanych wyrazów, poszukać ich synonimów? Poza tym zdania są bardzo krótkie i często sprawiają wrażenie urwanych. Trudno uznać to za błąd, być może taki był zamysł autora/ autorki, ale czytanie takich zdań nie należy do przyjemności. Taki zabieg sprawdza się w krótkich tekstach informacyjnych, ale w przypadku tekstu literackiego, warto częściej używać zdań wielokrotnie złożonych.

    Ogólnie początek całkiem obiecujący, trzymam kciuki i z niecierpliwością czekam na więcej :)

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu