Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Days of Destroyer

XXI. W krainie króla lasów- niesamowite jak to los wszystko komplikuje.

Autor:Socki
Serie:Slayers
Gatunki:Fantasy
Uwagi:Fusion
Dodany:2010-02-23 09:45:59
Aktualizowany:2010-02-23 09:45:59


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Autor ogólnie nie ma nic przeciwko kopiowaniu czegokolwiek z tego fica przez osoby trzecie... Jeżeli takowa się w ogóle znajdzie, to niech osoba trzecia sobie kopiuje co chce i niech się nie krępuje.


Czy jest coś gorszego niżeli śmierć? Życie, jeśli pragniesz umrzeć. Seneka Młodszy

Zelgadis, Amelia i Filia w niemym zachwycie wpatrywali się w potężną postać króla lasu, stojącego tuż przed nimi. Żadne z nich nie było w stanie tego wytłumaczyć ale w jakiś nieopisany sposób wydawał im się być zarazem piękny i straszny, dobry i groźny, okrutny i sprawiedliwy. To było bardzo dziwne uczucie, jakby zapomniane wiele lat temu…coś co przypominało dziecięcą trwogę przed karą gdy właśnie zniszczyło się kolejną parę spodni, czy wazon. Nikt nie miał wątpliwości, stali przed obliczem boga i sądząc po ich drżących kolanach, gęsiej skórce i zimnym pocie oblewającym czoła, był to bóg potężny.

- Troję was widzę, choć wiem, że wyruszyło was sześcioro. Wiem też, że dwoje z was ruszyło na spotkanie Słonym Górom, lecz powiedźcie mi, gdzie jest Xellos, ponieważ muszę z nim rozmawiać.- Powiedział dudniącym głosem poczym zwrócił swoje złote oczy na Filię.

„Witaj Filio! Co wyczytałaś w moich oczach?- usłyszała w swojej głowie głos potężny jak spiżowy dzwon.

„Wiesz co się stało z tajemniczym kapłanem, panie. Nie pytaj nas więc o to i nie dodawaj bólu moim przyjaciołom i mnie”. Odpowiedziała spokojnie, przyzwyczajona już do niewerbalnych rozmów. Stworzenie zmierzyło ją spojrzeniem mądrych ponad wiekowych oczu, które oglądały już wszystko. Nagle oderwał od niej wzrok i wbił go w Zelgadisa, po chwili uśmiechnął się i powiedział.

- Dobrze więc.- Tupnął potężnym kopytem.- Czego chcecie ode mnie i moich poddanych?

- Wybacz moją śmiałość panie, ale pragniemy odzyskać konia i jak najszybciej powrócić do doliny Długiej Rzeki.- wytłumaczył Zelgadis, kryjąc za sobą dwie towarzyszki podróży jakby ciągle obawiali się potężnego boga.

- Nie mogę was wyprowadzić z mojego królestwa, ponieważ jestem jego istotą. Tam gdzie będę ja będzie i puszcza, to moje błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. Jednak mogę podarować wam przewodnika…- Powiedział swoim spiżowym głosem. Przyjaciele chwilę milczeli poczym Zelgadis wyraził zgodę.

- W zamian chcę byście nigdy tutaj nie wracali, idzie za wami potężne zło, którego moja moc nie jest w stanie powstrzymać. - Dodał król. Gdy ponownie w odpowiedzi otrzymał niemą zgodę podróżników, Król Lasu zadarł głowę ku niebu, a z jego gardła dobiegło potężne ryknięcie, tak głośne i wielkie, że ziemia pod ich stopami zadrżała. Z oddali usłyszeli rżenie, jednak nie jednego konia lecz paru. Po chwili, ich oczom, ukazała się sylwetka Undis, oraz dwóch innych koni. Jak wielkie było zdumienie Zelgadisa Amelii i Filii kiedy zorientowali się, że ich, wcześniej gniady chudy i pokraczny koń, teraz wygląda jak śnieżnobiały wierzchowiec godny samych bogów. Właściwie rozpoznali ją tylko po wstążce zawiązanej przez Amelię, na szyi konia. Klacz, już bez siodła i ogłowia pobiegła na przywitanie najpierw Królowi, a potem Zelgadisowi.

- Jest bardzo mądrym stworzeniem. Gdy się zgubiła od razu przybiegła do mnie..- Powiedział Złoty władca, gładząc klacz po grzbiecie.

- Z tego co mi powiedziała, najadła się liści Centry.- zwrócił złote spojrzenie na grupę. - Nie wiem jak je znalazła, to rzadkie ziele… przez was, ludzi używane do kontaktowania się ze światem duchów. Doprawdy, nie mam pojęcia jak to się stało, że te zioła ją odmieniły. Nie jestem w stanie tego cofnąć, ale nawet gdybym mógł, nie zrobiłbym tego.- Powiedział bóg lasów wciąż gładząc zwierze. Po chwili wyciągnął ręce do dwóch pozostałych koni. Srokatego podał Amelii, a karego Filii.

- To Tobiano i Fuller. Przeprowadzą was przez las, ale nie będą was niosły ani kroku więcej o ile nie zechcą, to wolne zwierzęta .- Powiedział wrzucając dziewczyny na grzbiety wierzchowców i ruszył z kopyta galopem, tak szybkim, że dziewczyny i Zelgadis musieli się dobrze trzymać własnych rumaków. Król zwinnie przemykał miedzy drzewami prowadząc ich w zupełnie nieprzebyty gąszcz.

- Zelgadis, gdzie my jedziemy?- krzyknęła Amelia.

- Do Altaru światła, moja droga! Do Altaru, mojego domu!- odkrzyknął jej Król lasów, przyśpieszając jeszcze galopu. Pędzili tak w mroku, przez długi czas, mijając pola, zagajniki, rzeki strumienie i pagórki, aż w końcu Król lasu zatrzymał się przed ostatnim, największym wzgórzem i przeszedł do stępa. To samo uczyniły konie.

- Co się stało?- szepnęła księżniczka.

- Jesteśmy na miejscu!- odparł Złoty władca, wyskubując ze swoich złotych włosów gałązki i liście.

Towarzysze zeskoczyli z wierzchowców dając im chwilę wytchnienia. Wspinali się stromym, porośniętym trawą zboczem, na niebie było widać już pierwsze promienie porannego słońca. Gdy tak się wspinali, Filia przeszedł dreszcz i ogarnęło ją niewyjaśnione poczucie przemożnej trwogi lub swego rodzaju uniesienia…miała wrażenie, że niemalże dotyka rzeczy cudownych i boskich, nieznanych światu ludzi.

Gdy w końcu wspięli się na pagórek, ich oczom ukazał się niesamowity widok a wszyscy, nie tylko Filia, zrozumieli, że właśnie wkroczyli w świat pradawnych czasów, świat sacrum . Przed nimi rozciągała się nieziemsko piękna dolina tonąca w porannej mgle i ogrzewana przez pierwsze promienie złotego słońca. Z jednej strony była otoczona ścianą prastarego ciemnozielonego lasu, z drugiej zaś litą skałą gór, skąd wypływał piękniejszy od wszystkich kryształów świata wodospad. W dolinie znajdowały się dwa ogromne drzewa jabłoni i wiśni, splatające się gałęziami, tworząc naturalne drzwi, lub ołtarz; złoty blask Słońca oświetlał je, sprawiając, że wyglądały jak wykute ze srebra i złota. Nie, to światło omamiło wędrowców, one na prawdę były ze srebra i złota.

-Drzewa Hesperyd! To tu się wszystko zaczęło.- rzekł Władca lasów- Witajcie na Altarze światła, domu ostatniego z bogów stworzenia.

Cała trójka stała z zapartym tchem obserwując majestat i piękno miejsca gdzie zaczęto tworzyć Świat. Wtem otulił ich chłodny północny wiatr, wplatając w ich włosy złote i srebrne liście i przynosząc zapach najpiękniejszych wspomnień wszystkich ludzi na świecie. Pod stopami czuli aksamitnie miękki dywan gęstej szmaragdowo zielonej trawy. Powodowani niewyjaśnionym odruchem zdjęli pośpiesznie buty by nie niszczyć pięknego podszycia. Nad ich głowami wciąż błyszczały gwiazdy gdy zaczęli schodzić powolnym krokiem w dół doliny. Ruszyli w stronę pachnącego zagajnika rosnącego tuż u brzegu rzeki, tworzonej przez huczący wodospad. . Szli teraz między złotymi lipami i białymi jak śnieg brzozami. Miękkie listowie zupełnie zagłuszało odgłosy ich kroków.. Złoty Władca nie przystawał, w końcu doszedłszy do miejsca pod skałą, gdzie ułożył się wygodnie i spojrzał na przyjaciół.

- Możecie jeść i pić wszystko co znajduje się w tej dolinie z wyjątkiem drzew początku i końca. Skinął na satyry, które zaraz jęły przynosić placki z nasion trawy polnej i jagody. Przyjaciele rzucili się łapczywie na jedzenie, zapijając je cudowną wodą, jednak ku swemu zdziwieniu, po jednym placku nie mogli zjeść już nic więcej.

Po skończonym posiłku, zaczęli się przechadzać po cudownej dolinie, w ten sposób spędzili dzień w Altarze światła, a każde z nich zapamiętało to jako najcudowniejszy z ich życia. Drzewa Hesperyd odważyli się oglądać jednie z daleka, jednak zauważyli, że w bramie którą tworzyły nie ma nic, jest pustka, chociaż pustka byłaby czymś, a tam po prostu było-nic. Amelia i Zelgadis pozwolili sobie na zupełną beztroskę, wrzucając się nawzajem do strumienia i wygłupiając

Jedynie Filia przycupnęła na brzegu strumienia i podciągnęła kolana pod brodę pozwalając wreszcie wyrzutom sumienia rozerwać jej serce na strzępy.

Zaczęło się niepozornie…pomyślała sobie, że gdyby tylko ten głupi potwór to widział, to nawet on by się zachwycił, albo coś ciekawego przynajmniej powiedział. Potem przypomniała sobie, że on już nie żyje, jeszcze chwilę później doszło do niej komu(Xellos) to zawdzięcza i nim się obejrzała łzy znowu płynęły jej po policzkach. Otarła je wierzchem dłoni i strzepnęła…ktoś by jeszcze pomyślał, że za nim tęskni, czy rozpacza. Właściwie, to chyba tak myśleli…Zelgadis i Amelia. Trochę to bez sensu, brali ją za wrażliwą i tak dobrą, że wybacza nawet wrogowi a Xellosa za bohatera. Ani jedno, ani drugie nie było dobre ponieważ, jej daleko było do nawet zwykłej ludzkiej dobroci(nie wspominając o takiej kapłańskiej) a Xellosowi jeszcze dalej do bohatera. Nie zmieniało to niestety faktu, że ona wciąż była odpowiedzialna za śmierć kapłana a fakt, że kiedy rozwalała ten cały most to myślała, że ona zginie razem z Xellosem, nie miał teraz nic do rzeczy. Odrzuciła jasną grzywkę do tyłu i powstrzymała kolejne łzy napływające do oczu.

Może ona wcale nie płakała za Xellosem? Nie, chyba nie. Płakała, bo okazało się, że miał rację…była taka jak on. Od początku miał rację, mówiąc, że są do siebie podobni. Z tym, że on sobie nie wmawiał bycia dobrym i robił to co uważał za przydatne, nie dorabiając do tego teorii. Koniec końców, powinien być z niej zadowolony, w końcu jego szkoła wzięła nad nią górę, udało mu się zbrukać najlepszy z charakterów.

I znowu! Znowu myślała o sobie jako o lepszej od innych. A to czyniło ją jeszcze bardziej podobną do tego przeklętego kapłana…pycha, duma. Czy nie unosiła się pychą dając sobie prawo do decyzji o zabiciu demona. Łatwo było jej płacić cudzym życiem.

- W tamtej chwili płaciłaś też swoim.- Usłyszała za plecami dudniący głos boga lasów. Odwróciła się gwałtownie i ujrzała jego potężną postać.- Nie wiedziałaś przecież, że przeżyjesz.

- Nie bierz na siebie dodatkowo ciężaru śmierci. Nie pozwól by mroki starożytnego miasta zaćmiły twój umysł i serce.- Powiedział przyklękając przy niej. Filia posłała mu spojrzenie swoich zapłakanych oczu.

- Pochopnie zrezygnowałam z życia towarzysza.- Westchnęła cicho.- Bojąc się, że nie podoła wyzwaniu i zawierzając własnym snom. Bogowie co ja zrobiłam…

- Żałujesz tego?- Zapytał Bóg lasu. Filia zamarła na chwilę, JEGO nie potrafiła okłamać.

- N nie wiem.- Wyjąkała.- Nie sądzę. Myślę, myślę, że z, zab- to słowo nie chciało jej przejść przez gardło- że poświęcając jego życie, myślałam, że to ktoś kogo nienawidziłam. Jednak kiedy tylko odszedł beze mnie, zrozumiałam, że wraz z nim zginęło parę innych demonów, które lubiłam. Nie wiem dlaczego ale czuję się jakby ktoś mi zabrał rękę, tylko dlatego, że powiedziałam, iż boję się ukłucia w palec.- Powiedziała powoli starając się zrozumieć własne uczucia.

- Chociaż tego jeszcze nie rozumiesz, twoje winy zostaną ci odpuszczone. - Powiedział Złoty władca dźwigając się powoli na nogi.

- Dlaczego?- Zapytała odruchowo. Bóg lasów zaśmiał się tak, że Filia poczuła jak pod nią drży ziemia.

- Jak bym ci powiedział nie stałoby się to co się ma stać…ale jeżeli chcesz wiedzieć to najważniejsze jest to, że żałujesz swojego błędu, nawet jeżeli wciąż nie uważasz tego za błąd.- Powiedział. Filia zamrugała nerwowo kompletnie nie wiedząc o co mu chodziło. W końcu udało jej się wydukać:

- Nie jestem pewna czy wystarczająco żałuję by zasłużyć na przebaczenie. - Na dźwięk tych słów Król Lasów znów się roześmiał.

- I właśnie dlatego wiem, że na nie zasługujesz. - Powiedział i odszedł wciąż śmiejąc się donośnie pozostawiając zaskoczoną smoczycę samą ze sobą. Filia pokręciła głową i zaczęła bawić się włosami, to wszystko było przynajmniej dziwne.

Pod wieczór Amelia i Zelgadis wrócili do zagajnika Króla lasów i tam zastali władcę brodzącego w strumieniu i rozmawiającego z jednym ze swoich sług. Gdy ich ujrzał odesłał wasala, a ten pospiesznie wycofał się w ukłonach.

- Zostańcie jeszcze tutaj na noc- powiedział- Jutro jeden z moich gości was odprowadzi. Moi bracia i siostry przygotują wam prowiant na drogę, gdyż jest ona długa i niebezpieczna.- Wyjaśnił. I tak towarzysze spędzili ostatnią noc w dolinie. Ułożyli się w pobliżu strumienia, na miękkich liściach. Filia i Zelgadis posnęli oparci o siebie plecami, jednak Amelia odeszła od nich kawałek i przysiadła na niewielkim kamieniu wpatrując się w rozgwieżdżone niebo.

Nazajutrz Filia obudziła się wyspana i spokojna. Przetarła oczy, leżała na niewielkiej kupce liści, a jednak było jej ciepło, wygodnie i miękko. Podniosła się i przeciągnęła. W oddali spacerowali już Amelia i Zelgadis. Gdy tylko ją ujrzeli podeszli do niej.

- Zaraz zjawi się tu Złoty Pan, z naszymi końmi i swoimi „braćmi” już niedługo powinniśmy być w drodze.- Poinformował ją Zelgadis. Jak chimerka powiedziała tak się stało. Już po chwili stali ze swoimi końmi u boku, wyposażeni w placki i wodę. Złoty władca raz jeszcze życzył powodzenia, niestety nie mógł ich odprowadzić na koniec lasu jako, że w miejscu gdzie postawił swe kopyta zaraz wyrastał nowy las(wyjątek stanowił Altar).

- Poprowadzi was Acanthopsis.- Powiedział i wskazawszy na wyłaniającą się z cienia wysoką postać, odszedł.

Zostali z Acanthopsisem... dziwna to była postać. Cały spowity w ciemny płaszcz, kaptur miał nasunięty na twarz, tak, że nie widzieli nawet jego ust. Jednak z postury i wzrostu mogli wnioskować, że był on młodym mężczyzną, niższym od Gourego ale wyższym od Zelgadisa. Ich przewodnik wyciągnął rękę i wskazał na konie dając do zrozumienia, że maja się na nie zapakować i ruszać w drogę. Jednak teraz nikomu nie chciało się myśleć o koniach…wszyscy wlepili wzrok w jego rękę, przypominającą szkielet dłoni obciągnięty czarną, wysuszoną skórą. Wniosek był jeden: potwór. Ale ani Amelia, ani Zelgadis ani nawet Filia nie czuli jego aury, którą powinien z takiej odległości, dosłownie razić po oczach.

Przerażający bliżej nie określony istot raz jeszcze obejrzał się na resztę i pchnął swojego konia, najpierw do kłusa, a potem do galopu. Gdy znaleźli się tylko poza pagórkiem zaczęli przyśpieszać tak, że ciemny płaszcz Acanthopsisa powiewał za nim niczym żałobna flaga. Pędzili tak, aż znaleźli się na skraju gęstego, młodego lasu, gdzie ziemia była wilgotna i grząska. Przewodnik rozkazał im zejść z koni i prowadzić z wodzami w rękach. Kiedy tak przedzierali się między krzakami, Amelia podeszła do niego i zagadnęła

- Skoro mamy spędzić razem parę dni w tej puszczy, to może się sobie przedstawimy? Nazywam się Amelia Will Tesla Sailoon i jestem księżniczką Seruun. - Powiedziała. Mężczyzna milczał.

- A to Zelgadis i Filia…- Dodała trochę zmieszana. Acanthopsis dalej milczał. Amelia musiała zrezygnować z próby nawiązania kontaktu i wróciła do Filii.

- Ale gbur.- powiedziała do smoczycy.

- No nie?- odpowiedziała Filia. Dziewczyny raz jeszcze zmierzyły nieprzychylnym spojrzeniem wysokiego mężczyznę. Acanthopsisa zdawało się nie obchodzić, co dwie młode rozkapryszone pannice o nim myślą. Właściwie to chyba po za jak najszybszym pozbyciem się pasażerów, nic go nie obchodziło. O zmierzchu wychodzili już z najstarszej części lasu i teraz przemierzali niewielka polanę. Robiło się coraz ciemniej i Filia, która jechała na końcu, ledwo widziała ciemną postać przewodnika. Zamyśliła się, nie wiedziała co sądzić o tym całym Acanthopsisie, no bo co można powiedzieć o człowieku(bądź potworze), którego zna się zaledwie parę godzin, który cały czas chowa swoją twarz pod ciemnym kapturem i dla którego nawet najkrótsze zdanie, jest widocznie wielkim wysiłkiem. Nawet nie była pewna, czy jest potworem…potwory chyba nie służyły Złotemu władcy. Tylko kim albo czym on był? Ta dłoń wciąż budziła w niej niewyjaśnioną grozę.

Zrobiło się już ciemno, nagle usłyszała głos Amelii.

- Panie przewodniku, nie moglibyśmy się zatrzymać? Podróżujemy cały dzień!- W odpowiedzi mężczyzna wyciągnął rękę i wskazał na kłębiące się tuż u skraju polany stadko białych jak śnieg koni…koni z rogami na łbach.

- Jednorożce?!- Wypaliła zachwycona Amelia i wychyliła się do przodu by móc lepiej się przyjrzeć, jednak nagle została pchnięta z powrotem w siodło. Po chwili znów galopowali w mrokach nocy.

Gdy w końcu zatrzymali się na postój, dziewczyny nie były w najlepszych nastrojach. Siedziały w trójkę z Zelgadisem dookoła ognia i wpatrywały się w odwróconego do nich plecami Acanthopsisa.

- Nietowarzyski gbur. Już nawet Xellos był lepszy- szepnęła Amelia do towarzyszki obserwując spode łba przygarbioną sylwetkę. Ich towarzysz na pewno to usłyszał ale nie zareagował tylko wciąż siedział pochylony i milczący. W końcu Filia zlitowała się nad mężczyzną i zawoławszy go podała mu chleb z ziaren. Mężczyzna odwrócił się powoli, a blask ognia zatańczył na jego czarnej szacie, wziął chleb od smoczycy pochylając głowę i znowu odwrócił się do nich plecami.

-Może jakieś…dziękuję?- zapytał poirytowany Zelgadis.

-Daj spokój Zel.- Filia położyła mu rękę na ramieniu.- Nie zależy mi.

Nie usłyszeli odpowiedzi ale po chwili w ich stronę poszybowały trzy jabłka.

Chwilę później, gdy Amelia tak sobie chrupała soczysty owoc, przyszła jej do głowy pewna myśl. Milczenie, wymiana barterowa, odrażający wygląd…to wszystko składało się na potencjalnego ducha. Czyżby Acanthopsis był duchem?

Po skończonym posiłku, a raczej szybkiej konsumpcji placków, położyli się pod drzewami.

Przewodnik stał na straży, Zelgadis spał mocno przytulony do miecza, a Filia i Amelia jeszcze

rozmawiały między sobą, oglądając jednocześnie gwiazdy.

- Popatrzy panienka, TAM!

- Gdzie? Amelio nie widzę.

- Tam jest jeden trójkąt, a tu drugi.- Amelia nakreśliła palcem linię.- Heksagram. Ciekawe co to oznacza?- Zamyśliła się dziewczyna. Nagle Filia coś sobie przypomniała.

- Xellos kiedyś powiedział, że Merkaby składają się w heksagram.

- Naprawdę? I co?- Zapytała księżniczka, lecz Filia odwróciła się tylko do niej plecami i ułożyła głowę na ziemi.

- I nic. Po prostu…kiedyś powiedział.- szepnęła i wtuliła twarz w liście. Amelia uznała, że już lepiej się nie odzywać, ułożyła się więc wygodnie i zamknęła oczy. Zanim zasnęła zdążyła tylko pomyśleć: ”Biedna panienka Filia” i usnęła.

Filia leżała na ziemi i głaskała opuszkiem palca brązowy listek. W głowie miała istna plątaninę myśli; sama nie za bardzo wiedziała co się wokół niej dzieje. Od śmierci Xellosa wszystko potoczyło się tak szybko... Lina i Goury odeszli; oni są na drugim końcu świata. Z jednej strony wypominała sobie, że pchała się na tą wyprawę; ale czy jej obecność coś by zmieniła? Może Xellos by jeszcze żył? Z drugiej jednak, czuła, że nie byłaby szczęśliwa zamknięta w jednym miejscu. Od pewnego czasu szargały nią mieszane uczucia, zwątpienie, nagły przypływ odwagi, zaraz potem smutek i frustracja, a na koniec poczucie obowiązku. A w dodatku rozmowa ze Złotym Władcą. Szczerze mówiąc Filię nie bardzo obchodziło to czy kiedyś, ktoś jej przebaczy. Wiedziała, że już do końca życia będzie ją prześladować dławiące poczucie winy i widok tych zaskoczonych oczu…oraz jego dziwna radość, czy satysfakcja, jakby na to czekał. . Popatrzyła na konstelację Pulchara- z domu jej nie było widać.

Znowu jej się śniło wszystko od nowa, jak w jakimś wesołym miasteczku na karuzeli; gdzie cały czas migają te same obrazki. Śniła jej się Lina i Goury, jak odchodzą. Prosiła ich, ale musieli iść- rozumiała to.

Ale śmierć Xellosa, była dla niej conocnym koszmarem. Za każdym razem wiedziała, że on zostanie, że już mu nie pomogą; zawsze widziała ten sam uśmiech. I ich pożegnanie zakończone słowami „przeżyjesz, uciekaj”. I w ten sposób, co noc, żegnała się z Xellosem; cicho wypowiedziana przestroga i ryk jego Cienia. Później ciemność zdawała się nagle rosnąć i w akompaniamencie szaleńczego śmiechu potępionych pochłaniała ją…

- Filia.- z oddali usłyszała głos Xellosa. Otworzyła szeroko oczy, ciemności miasta trolli rozpłynęły się zastąpione przez jasne promienie słońca, które padały na jej twarz. Nad nią stał odziany w ponurą czerń Acanthopsis . Usiadła oddychając szybko i rozglądając się szeroko otwartymi oczami po skąpanej w słońcu polanie. To znowu sen.

- O bogowie.- szepnęła zasłaniając twarz dłońmi. Była przekonana, że słyszała kapłana. Spojrzała na przewodnika ale ten odwrócił się do niej plecami i odszedł.

Tak rozpoczął się kolejny dzień jazdy. Teraz błądzili po najdzikszej części puszczy, często musieli się wracać i szukać innej drogi, rzadko galopowali z powodu nierównego terenu, nie rozmawiali też z powodu hord centaurów zamieszkujących te okolice.

Kiedy tak przemierzali galopem kawałek równej leśnej polany, z krzaków wyskoczył jakiś nawiedzony centaur i zaczął atakować podróżnych. Przerażone konie uskoczyły w bok, jedynie ich przewodnik zdołał poskromić swojego i jednym gestem ręki odesłał centaura na drugi koniec polany. Gdy bydle się podniosło i rozjuszone jęło galopować na podróżników, mężczyzna gestem podciął mu nogi, nie czyniąc mu przy tym żadnej szkody. Centaur wił i szarpał się, jak gdyby był przygnieciony czymś bardzo ciężkim, wtedy Acanthopsis zeskoczył z konia i podszedł do stworzenia. Bez cienia strachu pochylił się nad nim i zasłaniając ręką oczy- uśpił. Towarzysze patrzyli ze zdumieniem na swojego przewodnika, gdy gestem przywoływał swojego konia. I znowu ruszyli w drogę. Dopiero o zmierzchu przeszli do stępa i teraz przeciskali się między wielkimi, grubymi pniami dębów i kasztanowców.

- Amelia, co myślisz o tym całym Acanthopsisie?- zagadnęła księżniczkę Filia.

- Że musi bardzo ładnie wyglądać bez tego płaszcza?-

- O bogowie! Tak na poważnie.

- Ja mówię poważnie, patrząc na jego sylwetkę to nie może być gorszy od któregoś z naszych chłopaków.-powiedziała. Filia fuknęła.

- A nie zauważyłaś jego ręki?-

- To tylko ręka…reszta może jest normalna. Moim zdaniem nie wygląda jakoś odrażająco. - Broniła go księżniczka.

- Bo cały jest zasłonięty…w ogóle jest strasznie dziwny!

- Pan Xellos też był dziwny nawet bardzo, no i nie ubliżając...panienka też nie zawsze jest normalna.-

- Dzięki.

- A co?

- No chodzi mi o to...o to, że on chyba używa czarnej magii.

- Tak?- Zdziwiła się Amelia.

- Czy nie dziwi cię, że sługa Złotego Władcy brata się z demonami?

- Nie. Tutaj trafiają sami dziwacy.

- No ale bez przesady, nie mówi, gnije…mnie on przeraża.

- Przecież on ma nas tylko przeprowadzić przez las. Niech panienka nie węszy spisków.- Westchnęła księżniczka kręcąc głową. Mimo to Filia wciąż miała wątpliwości co do ich przewodnika. Ten gość był...był taki inny. Trzeba go obserwować.

Po paru godzinach zatrzymali się na postój. Amelia usnęła od razu, Filia też padała z nóg, ale wytrwale przyglądała Acanthopsisowi. Niestety ich przewodnik usiadł pod drzewem i tak siedział nie dając po sobie żadnych oznak potworności. W końcu Filia usnęła zbyt znużona podróżą by móc dalej go pilnować.

Tej nocy Filia miała jeszcze bardziej zakręcony sen niż zwykle. Tym razem śniła jej się matka, która wyśpiewywała pieśń wilków męskim głosem. Otworzyła oczy, dalej słyszała głos. Było jeszcze ciemno, ale przewróciła się na drugą stronę.

- Dopóki się da, Twoja, dopóki twoja....- Słowa ucichły. Rozejrzała się dookoła ale w blasku księżyca nie była w stanie niczego dostrzec. Zwaliła odpowiedzialność za sen na zmęczenie i ie zaprzątając sobie dłużej tym głowy, usnęła.

Nazajutrz obudziła się rześka i wypoczęta. Miejsce w którym spali było tak niezwykłe, że żal było je opuszczać. W ogóle, teraz kiedy już opuszczali Murmurwood, nawet trochę tego żałowała. Z czasem zaczynało się żyć tym dziwnym, własnym, niezrozumiałym rytmem lasu. To było takie cudowne uczucie odcięcia od rzeczywistości.

Ostatni etap podróży był chyba najmniej przyjemnym ze wszystkich, brnęli przez rozległe bagniska i torfowiska. Konie co rusz zapadały się w śmierdzące kałuże, co uniemożliwiało szybkie przemieszczanie się. Dodatkowo, jak na złość dookoła latały komary wielkości kciuka!!! Nie przejmowały się nawet ostrym sztyletem Amelii którym to sztyletem księżniczka, co rusz zabijała kolejną „krwiożerczą bestię”.

- A było tak dobrze, tak dobrze!- Lamentowała Filia brodząc po kolana w błocie i odganiając się od komarów. To samo robili inni. Nagle smoczyca wrzasnęła i odskoczyła do tyłu wskazując na coś, co pływało w wodzie.

- To tylko śnięta ryba.- powiedział Zelgadis odrzucając gnijącego trupka

- NO WŁAŚNIE.- Krzyknęła Filia, która nie mogła zapanować nad swoimi odruchami i po części mimo woli, po części, że był najbliżej zaczęła się na niego wspinać.

- Mogłabyś ze mnie zejść, chciałbym zabić komara, a nie mogę tego zrobić trzymając cię na rękach.- powiedziała spokojnie chimerka. Filia posłusznie opuściła jego ramiona zastanawiając się przy tym jakim komarem trzeba być, żeby przebić kamienną skórę. Chwilę później wlepiła w niego przerażone spojrzenie, zaszokowana tym co zobaczyła. Zel również popatrzył na nią dziwnie.

- Czemu ty się tak...- zaczął, ale Filia już nie mogła się powstrzymać i ryknęła takim śmiechem, że Amelia i ich przewodnik przystanęli żeby zobaczyć, co tak rozśmieszyło smoczycę.

- Co jest?- Zapytała ją księżniczka. Filia jedynie wskazywała palcem na Zelgadisa i dalej dusiła się ze śmiechu.

- O co wam chodzi?- Tym razem pytanie zadał Zel. Niestety Amelia też zaczęła się śmiać wskazując na jego twarz, więc odpowiedzi nie otrzymał…tak szybko jak chciał. Zelgadis delikatnie dotknął policzka i gdy tylko to zrobił zamknął powoli oczy. Pochylił się nad płaską taflą wody i aż zbladł.

- Co, co to?- wyszeptał dotykając ogromnych czerwonych bąbli na całej twarzy i ciele.

- Albo masz trądzik młodzieńczy, albo uczulenie na komary.- Amelia przyjrzała się jego twarzy.

- Komary- Powiedziała Filia- Tylko…wytłumacz mi Zel, jak to możliwe?

- Ruszajmy już.- Burknął i wraz ze swoim koniem ruszyli do przodu. Szli i szli i szli. Teraz słońce świeciło wprost nad nimi, jednak jego promienie z trudem przedzierały się przez parasolkowate korony olbrzymich drzew. Woda w bagnach było lodowata i tak cuchnąca, że dech zapierało, w dodatku monotonny krajobraz sprawiał wrażenie ciągłego chodzenia w kółko. Biedna Filia, już nawet nie wiedziała ile idą, ostatnie dni były dla niej samym marszem. Z początku jeszcze myślała o tym czy ten ktoś kto ich prowadzi jest godzien zaufania, ale była zbytnio znużona by zaprzątać sobie nim głowę. W końcu wyłączyła się zupełnie i szła pogrążona w jakiś rozmyślaniach, nie słuchając nikogo i nie zważając na nic.

- Uważajcie teraz, możecie trafić na pewien rodzaj lilii lub grążeli, który będzie chciał was skonsumować. Gdy tylko poczujecie coś w okolicach kostki-krzyczcie, nawet, jeżeli zdaje się być glonem.- powiedział do towarzyszy Zelgadis i nim Amelia zdążyła zadać pytanie, skąd to wie, powiedział:

- Kiedyś o mało co mnie taki nie utopił.

Filia dalej szła zamyślona nie słuchając tej rozmowy. Nagle zdało jej się, że czuje coś wokół kostki.

- Pewnie glon- pomyślała, była to w sumie ostatnia rzecz jaką zrobiła, bo zaraz potem coś mocno ją szarpnęło. Stało się to wszystko tak gwałtownie, że nawet nie zdążyła krzyknąć gdy jakaś wyjątkowo wielka siła przyciągnęła ją do dna. Chwilę później była pod wodą, pod zieloną, zgniłą i cuchnącą wodą. Z przerażeniem oglądała podwodny świat torfowiska. Zdechłe ryby, zmutowane ślimaki, ogromne oślizgłe rośliny, wszystko to pływało w zielonej galarecie i lgnęło do niej. Smok, jako stworzenie ognia i powietrza, źle czuje się w wodzie...zwłaszcza zimnej i śmierdzącej a już szczególnie smok taki jak Filia, która właśnie zaczynała tracić powietrze.


Towarzysze szli przez niebezpieczną część bagien. Acanthopsis na przedzie, zaraz po nim Zelgadis, Amelia i na końcu Filia. Żadne z nich się nie odzywało, czujnie wsłuchani w jakiekolwiek głosy wroga. Nagle Zelgadis stanął jak zamurowany.

-Gdzie Filia?- szepnął.


Koniec. Szkoda, że wszystko się tak kończy...zjedzona przez roślinę. To była ostatnia rzecz jaką pomyślała Filia, potem zwróciła wzrok ku powierzchni. Już nie miała siły, wszystko zrobiło się czarne a grążel właśnie zamierzała ją zjeść…zjedzona przez grążel. Bogowie.

Nagle poczuła silne szarpnięcie w okolicach brzucha, coś ciągnęło ją do góry. Zebrała resztkę sił i walnęła słabiutkim zaklęciem... jak sądziła w roślinę. Po chwili poczuła uderzenie lodowatego, ale świeżego powietrza na twarzy.

- Filia!- coś klepało ją po policzku. Otworzyła szybko oczy . Nad nią pochylał się Zelgadis i Acanthopsis, który podtrzymywał ją i klepał po twarzy. Nagle zdała sobie sprawę, że tam, pod wodą, nałykała się tego obrzydliwego, śmierdzącego czegoś. I teraz to coś było gdzieś tam w niej i jakby to, że tam jest, było niewystarczająco obrzydliwym faktem, to dodatkowo nie pozwalało jej oddychać. Naturalną reakcją organizmu jest odkaszlnięcie cieczy...toteż zrobiła Filia. Na całe nieszczęście, ta masa wody znalazła się na twarzy jej wybawcy.

- Na BOGÓW!- krzyknęła odchodząc na bezpieczną odległość. Acanthopsis milczał. Amelia i Zelgadis znieruchomieli, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Filia zauważyła, że ma przypalone brzegi szaty. Przewodnik stał jeszcze chwilę w milczeniu, poczym odszedł. Teraz przy Filii pojawil się Zelgadis posyłający jej zniesmaczone spojrzenie.

- Byłam zamyślona.- żachnęła się smoczyca.

- To nie bądź, bo następnym razem może nie być jakiegoś bohatera, który cię wyciągnie z wody. Ja na przykład nie miałbym siły.- Warknął i odwróciwszy się gwałtownie, ruszył na przód.

- Zelgadis!- krzyknęła za nim Filia, lecz ten nawet nie przystanął.- Uwa....- chimera zapadła się pod wodę.

- …żaj.- dokończyła. Po chwili z pod wody wyłoniła się sylwetka Zelgadisa, poprawił płaszcz na ramionach i ruszył na przód.

Szli dalej, Filia szczękała zębami, była cała mokra, a lodowaty północny wiatr najwyraźniej miał ochotę się wyszaleć. W końcu zaczęło padać, więc już wszyscy byli mokrzy i wszyscy szczękali zębami…no może z wyjątkiem ich przewodnika. On wydawał się być tym zupełnie niewzruszony. Po pewnym czasie Filia zaczęła się zastanawiać, czy on nie jest przypadkiem jakimś mutantem, czy chimerą, na podobieństwo Zelgadisa. To by tłumaczyło, dlaczego cały czas chowa się pod płaszczem, nie marznie i jest silny…i brzydki. Kolejne silne dmuchnięcie. Wilgotna tkanina przylgnęła do ciała smoczycy, aż ją skręciło z zimna ale milczała co by nie wyjść na jakąś niedojdę. Przemierzali bagna, które po pewnym czasie ustąpiły torfowiskom, a następnie miękkim czarnym glebom z rozlicznymi kałużami. Wskoczyli na swoje konie i żwawym stępem ruszyli do przodu, z oddali słychać było kumkanie żab, obwieszczających nadejście wieczoru. Wędrowcy przemierzali ostatni kawałek lasu, oddzielający ich od Długiej Rzeki, pełnym galopem. Noc planowali spędzić jeszcze pod osłoną drzew, jednak nazajutrz ruszyli by do Akkary, po równych, wygodnych dla końskich nóg stepach. Już zbliżali się do koryta rzeki, kiedy nagle Acanthopsis ściągnął wodze i zeskoczył na ziemię. Zaraz obok niego, pojawili się przyjaciele.

- Wracasz już.- zapytała Amelia. Przewodnik uciszył ją tylko niecierpliwym machnięciem ręki i spojrzał w stronę lasu. Nagle skinął na nich i dał znak by się cofnęli.

- Ale do Rzeki jeszcze tylko...-zaprotestowała Filia ale oczywiście nikt jej nie słuchał. Cofnęli się jakąś godzinę drogi do tyłu i zatrzymali na postój.

Filia leżała przy ognisku niepocieszona. Bolało ją gardło, i miała katar. ”Jasne” pomyślała „gdyby ten dziwak nie ciągnął nas przez moczary…” A PSIK! Jej kichnięcie przerwało nocną ciszę. „… to by mnie to cholerstwo nie wciągnęło. I nie miałabym kataru.” Pomstowała. Nakryła się kocem i westchnęła ciężko…Xellos to przynajmniej jej koc podgrzewał. No ale…już ona zadbała o to by nigdy więcej tego nie zrobił.

Zmrużyła oczy.

Chyba…chyba właśnie do niej coś dotarło…

Ziewnęła…

Była idiotką.

Zasnęła.

Wydawało jej się, że spała zaledwie parę minut gdy obudził ją ściszony głos Zelgadisa.

- Filia, beliale. Przylazły tutaj, wstawaj. Dlatego musieliśmy się cofnąć…cały czas szły brzegiem lasu, wylazły za nami z pustyni.- Powiedział. Podniosła się cicho, na niebie widać było pierwsze promienie słońca

- Że co?- zapytała, zbierając swoje rzeczy.

- Beliale wlazły do lasu. Nie wiem o co do końca chodzi temu Acanthopsisowi, jak zwykle nic nie mówi ale chyba chce żebyśmy się schowali. Przyszły tu niezłą gromadą, pewnie zwabione naszym zapachem..- Wytłumaczył. Wraz z resztą szybko ukryli się między drzewami i tam czekali w kompletnej ciszy obserwując bieg wydarzeń. . Po godzinie na polanę, na której jeszcze chwilę temu spali, wbiegło całe stado beliali krzycząc, klnąc i niszcząc wszystko co mogli. Obrzydliwy smród uderzył w nosy przyjaciół. A skoro mowa o nozdrzach i nosach.... Filii zbierało się na kichanie. Potarła nos lecz nic to nie dało. Znowu, potarła nos, i już wydawało się być dobrze, gdy nagle, w tym całym zgiełku i rumorze, dało się słyszeć jedno wysokie: A PSIK! W lesie zapadła cisza jak makiem zasiał. Przyjaciele znieruchomieli. Filia znowu nabrała powietrza, aż łzy zebrały się w jej oczach. Całe szczęście, że kolejne kichnięcie zostało opanowane. Zelgadis odetchnął z ulgą i położył rękę na ziemi.

TRZASK!!!!!!!

ASK!!!!!

ASK!!!

Ask!!

ask!

Sucha gałąź pękła pod ciężarem kamiennej ręki, a echo poniosło dźwięk wraz ze sobą. Beliale zwróciły się w stronę hałasu i na rozkaz dowódcy ruszyły do przodu.

- Teraz, to nie mamy wyjścia.- Powiedział Zelgadis podnosząc się z miejsca i wyciągając miecz. Cała czwórka wyszła na polanę, ku radości potworów. Rozradowane beliale napięły krótkie łuki i bełkotały między sobą, czkając na rozkaz wodza.

- Zabijemy was jak dzikie świnie.- przywitał się dowódca.

- Naprawdę?- Zapytał zaskoczony Zelgadis.

- Na pewno.- Padła odpowiedź a salwa strzał runęła w stronę przyjaciół, lecz wszystkie spłonęły zanim doleciały do swych ofiar. Zelgadis uśmiechnął się przebiegle.

- Naprawdę?- zapytał ponownie.

- Atakować!!!- ryknął rozjuszony i niczym nie zrażony przywódca. Oddział beliali rzucił się w stronę przeciwników, atakując ich zajadle. Beliale nie były trudne do pokonania, ale w takiej przewadze przyjaciele mieliby szczęście gdyby uszli z tego cało. Filia raz po raz rozprawiała się z kolejnymi wrogami, wtedy jej wzrok stał na stojącego nieopodal Acanthopsisa. Żaden belial go nie tknął, a przewodnik stał nie wzruszony. „ Wiedziałam” pomyślała z pewną satysfakcją, ale też rozgoryczeniem. Jednak pozostawał promyk nadziei, że jeżeli go poprosi, odrzuciła paru wrogów jakimś zaklęciem i krzyknęła w stronę ciemnej sylwetki.

- A…Aca…BRZYDALU! Może byś się ruszył, co?!- Ryknęła na całe gardło. Ciemna postać spojrzała na nią powoli. Poruszył się i zszedł w stronę walczących.

- Kobiety. - Mruknął. Filię zamurowało. To on mówił?! Beliale zresztą też były zdumione, zachowywały się tak jakby dopiero teraz zauważyły mężczyznę, rzuciły się na niego z rykiem.

- Siad.- rzekł i jednym gestem ręki odrzucił około setki przeciwników. Na ziemię spadły tylko ich popioły. Rozwścieczone bestie zostawiły resztę i jęły atakować tajemniczego przybysza.

- Powiedziałem spokojnie.- przystanął. Czarne mrowie beliali rzuciło się na niego. Nagle unieśli się w powietrze, wymachując na oślep orężem i wrzeszcząc.

- Tak jasne.- Westchnął i pstryknął palcami. Jakaś siła ścisnęła wszystkie stwory miażdżąc je w jedną krwawą kulę. Pozostał jedynie dowódca, który teraz rzucił się na mężczyznę, wymachując zakrzywionym mieczem. Acanthopsis nawet się nie poruszył, kiedy bestia zamachnęła się potężnie i wycelowała prosto w niego. Filia pisnęła. I wcale nie dlatego, że martwiła się o ich przewodnika…ona martwiła się o siebie! W chwili obecnej chyba nawet zaczynała sympatyzować z belialami a sądząc po minach Zelgadisa i Amelii, to i oni nie byli przekonani, czy ich kompan nie jest przypadkiem „nieodpowiednim towarzystwem”

- Schowaj to.- przewodnik spokojnie opuścił rękę w dół wskazując na beliala. Bestia jakby posłuszna niewidzialnym siłą wepchnęła pałasz sama w siebie. Gdy trup dowódcy beliali padł na ziemię Acanthopsis, przestąpił truchło i ruszył w stronę przyjaciół.

- Nie powinny były tutaj wchodzić. - powiedział beztrosko. Reszta patrzyła na niego jakby przyleciał z Marsa. W chwili obecnej cała trójka zastanawiała się jak tu najszybciej nawiać.

- Umiesz mówić!- Bardziej stwierdził niż zapytał, Zelgadis.

- Ty też. Tylko, że ty mogłeś też mówić w granicach królestwa Boga lasów- Zauważył Acanthopsis, który dalej był spokojny, a sądząc po jego głosie, chyba nawet się uśmiechał.

- Jesteś potworem!- Krzyknęła Filia, do której właśnie dotarło, że stoją z mordercą w środku lasu, najprawdopodobniej dobrze znanego przez tego mordercę a w dodatku przed chwilą opuścili teren, na którym ten morderca nie mógł im nic zrobić.

- Tak. Potworem w każdym calu…- odparł spokojnie.

- Ale wy znacie się na potworach. Powiedziałbym, nawet bardzo dobrze.- Powiedział i nagle rozpłynął się w powietrzu. Jak dym! I tylko z oddali dało się usłyszeć złowieszczy chichot.

- O rzesz!- warknął Zelgadis. - No teraz to już po nas!

- Kim jesteś!- Krzyknęła jeszcze Amelia ale na polanie nie było już nikogo poza nimi i trupami.

- Idziemy!- Zarządził Zelgadis i wskazał na prześwitujące przez gąszcz stepy. Chwycili konie i ruszyli pośpiesznym krokiem w stronę Wielkiej Rzeki.

- Może jeszcze się nam uda!-

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.