Opowiadanie
Ciekawe czasy
Czarna Igła
Autor: | WolfBlacker |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Akcja, Fikcja |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2009-05-16 08:00:42 |
Aktualizowany: | 2009-05-17 22:45:43 |
Poprzedni rozdział
10:42
2km od Camp Formidable, bar „Les Nouvelles”
Sam i Marf weszli do lokalu, po którym snuła się jedna kelnerka, barman i parę niedobitków z armii francuskiej. Nowo przybyli zajęli miejsca przy ladzie i zamówili piwo. Sączyli je powoli, spokojnie, Marfory delektował się chwilą spokoju.
- Mało o sobie napisałeś w podaniu, które złożyłeś w dowództwie. Złe wspomnienia? - zagadnął Marf.
- Nie, po prostu nie czułem potrzeby. A co, chciałeś jakiejś sensacji?
- Nie, nie, skąd! - szybko rzucił sierżant. - No, może trochę. Ale to część mojej roboty. Widzisz, lubię wiedzieć z kim mam do czynienia, bo od tego zależy czy moje dupsko wróci w jednym kawałku, czy w ośmiu. Ale jak nie chcesz, rozumiem. Takie czasy, że co drugi albo musiał kiedyś brać psychotropy, albo coś ma na sumieniu.
- Trochę w tym prawdy. Ale ja miałem szczęście. - Samuel zabełtał zawartością kufla. - W 2012, jak wysadzili Londyn, akurat wyjechaliśmy rodziną na wakacje. To był szok - westchnął. - Wtedy się nikomu we łbie nie mieściło, że ktoś zdetonuje bombę atomową koło pałacu Buckingham. Potem wróciliśmy do rodzinnej Szkocji, na prowincję, bo nasze wyżyny znośne były, wolne od promieniowania. A pół Anglii świeciło w nocy jak żarówka. No i, cholera, nadal świeci. A potem bez zmian, omijało się wszystkie wypadki.
- Jak w Stuttgarcie. Czy Dublinie.
- Właśnie. Jakoś się udało, dzięki Bogu. Ale potem i tak żona odeszła. Nie wyszło nam. Życie - westchnął. - To chyba tyle ode mnie. Teraz ty mi wisisz krótki życiorys.
- Ja? Ech, cholera… Dupek z ciebie. O mnie nie ma co mówić. - Marf ściszył głos i spojrzał smętnie w kufel. - Moja rodzina była w Szwajcarii, gdy włączyli tego Zderzacza Hadronów.
- Pierdolę… Przykro mi. Nie chciałem.
- W porządku. Pogodziłem się z tym. Tak myślę. - Sierżant wyprostował się na stołku. - Weźmy jeszcze jedno małe, co? Musimy się nie chwiać na nogach jak dzisiaj…
Z kieszeni Marfory’ego odezwała się komórka, którą właściciel pospiesznie wyjął i odebrał.
- Marfory. Tak. W barze. Tak, rozumiem. Ta, jest ze mną, kapitanie. - Spojrzał na zdziwionego MacLeana. - Dobra, odebrałem, będziemy za kwadrans. - Rozłączył się i wstał ze stołka, kładąc od razu banknot na ladzie.
- Podrożało, diabelstwo. Ok., nasz Scotty dzwonił. Mamy się stawić się w bazie ASAP. Rzadko się zdarza takie nagłe wezwanie.
- ASAP?
- As soon as possible, mate. As soon as possible.
11:04
Camp Formidable, kompleks dowodzenia, sala odpraw
- Co tak długo, do diabła? Osiem minut spóźnienia!
- Korki, kapitanie - odpowiedział wchodzący właśnie Marfory, tuż za nim wsunął się MacLean. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Było ono spore, bez żadnych szyb, z miękką wykładziną i gipsowo-kartonowymi ścianami, pokrytymi mapami i notatkami. Na środku stały dwa rzędy krzeseł oraz stolik z projektorem i laptopem. Teraz było tu ciemno, bo akurat kapitan zaczynał omawiać jakieś zamazane zdjęcie, które zostało wyświetlone na ścianie.
- Dobra, zdążyliście, siadać. Wiem, że mieliśmy się spotkać dopiero za parę godzin, ale mamy nagłą sytuację. Dostaliśmy informację, że terroryści przejęli platformę wiertniczą typu Troll A, znajdującą się u wybrzeży Norwegii. - W tym miejscu pokazał się slajd z dużą konstrukcją oraz jej planami. - I grożą wysadzeniem jej w powietrze. Cynk jest wiarygodny, bo pochodzi od Forsvarets Spesialkommando.
- Po co nam o tym mówią? Toż zostali założeni właśnie po to, żeby radzić sobie z takimi problemami.
- Też mnie to zainteresowało Faulkes. Ale to co się dzieje, to coś innego. Interwencji żądają od nas też Szwecja, Francja, Niemcy i nieoficjalnie ONZ. Nie dość, że to miesza w i tak już napiętych stosunkach o Morze Północne, to nasz informator potwierdził obecność Gieorgija Mirela - rosyjskiego watażki, wspierającego neokomunistów w Kalifornii. Broń, amunicja, te sprawy. - Teraz na ścianie pojawił się jakiś obwieszony biżuterią umięśniony facet z brodą i krzaczastymi brwiami, gadający przez komórkę. - Co tam robi, nie wiadomo. Czy dalej tam jest, też nie wiemy. Nie możemy jednak zmarnować takiej szansy. Jeśli go znajdziemy, najlepiej by było wziąć go żywego. Szczegółów dowiemy się w drodze. Jakieś pytania, zanim wyjaśnimy plan działania?
- Status załogi, sir?
- Załoga zbędna. Na pokładzie brak osób cywilnych. Z tym akcentem przejdźmy dalej…
Dzień następny
02:14
Morze Północne, okolice wybrzeża Norwegii
- Ciemno, mokro, i gówno co widać - mruknął Liu, inżynier grupy.
Udało mu się w jednym zdaniu opisać pogodę, panującą na zewnątrz ich helikoptera SH-60S Seahawk. Trwał mały sztorm, z nieba wręcz lało, co porządnie ograniczało widoczność. Mimo zamkniętych drzwi, do środka wciskał się lodowaty wiatr. Załoga - osiem osób, podzielonych na dwie drużyny, powtarzała plan, paliła papierosa lub siedziała, bezmyślnie gapiąc się na deszcz, walący wściekle w szyby. Wszyscy mieli H&K MP5 z tłumikami. W końcu w głośniku rozległ się głos:
- Baza, tu Mewa Zero-Trzy. Wysokość Cztery-Pięć-Siedem, kąt minus dwa. Zbliżamy się do celu, czekamy na sygnał, odbiór.
- Mewa, tu baza, macie zielone światło. Czekamy. Bez odbioru.
Kapitan Scott wstał ze swojego miejsca i stanął obok drzwi.
- Dobra, zaczynamy. Nasz limit to osiem minut. Uważajcie na sprzęt wiertniczy, może i bierzemy naboje .40 S&W dla małego przebicia, ale nie wiadomo co się stanie podczas cięższej wymiany. Wchodzimy cicho i stanowczo. Nie strzelać bez rozkazu. Maski nałóż.
Oddział natychmiast nałożył swoje maski przeciwgazowe. Podlecieli na skraj platformy wiertniczej, wichura chybotała groźnie helikopterem. Zapaliła się zielona lampka.
Oddział natychmiast otworzył drzwi, spuścił liny i zjechał na nich na dół. Sztorm zagłuszał nawet ich maszynę, nie mówiąc już o zejściu. Obie grupy rozeszły się w dwie strony, MacLean razem z Marfem i kapitanem Scottem, szedł z nimi jeszcze Grey, specjalista przeniesiony do oddziału na czas misji. Poszli schodami w dół, w głąb platformy. MacLeanem zaczęło trząść, i to nie ze strachu. Lodowaty wiatr i już przemoczony kombinezon to była zabójcza mieszanka.
- Dwa Tango - szepnął Marf, wychylając się zza węgła korytarza. Grey wyjął lusterko i spojrzał, stało tam dwóch rosłych chłopów z M16. Kapitan jednym gestem nakazał MacLeanowi i Greyowi zdjąć wroga.
- Znak.
Padło kilka cichych, świszczących strzałów i przeciwnik padł bez ruchu na podłogę. Kolejny gest dowódcy i ruszyli dalej, w głąb korytarza.
- Trzy drzwi w lewo, skład wydobywczy.
Drużyna powoli, spokojnie otworzyła ciężkie wrota. Głuchy skrzek rdzewiejących zawiasów niósł się po korytarzach. Schody, w dół, kładką na prawo. Stało tu kilka kontenerów, jakieś paczki i beczki z ropą oraz gazem ziemnym. Nie było nawet śladu po terrorystach.
- Marf, Grey, wy prawo. Blitz, za mną - szepnął w mikrofon w masce kapitan Scott. Ruszyli między kontenerami powoli, z bronią gotową do strzału. Rozglądali się czujnie, każda kropla, każdy zlekceważony odgłos mógł oznaczać śmierć. Nagle kapitan się zatrzymał i wysunął rękę przed MacLeana. Wystawił trzy palce i gestem wskazał lewą stronę.
- Kapitanie, mamy gości. - Dobiegł ze słuchawki głos Greya.
- Wiem. Trzech, może czterech. Uwaga na górny poziom. Wiedzą, że tu jesteśmy. Na mój sygnał, granat za osłonę. Chwila… Znak!
MacLean usłyszał ciche „pstryk”, gdy Grey odbezpieczał i rzucał granat. W sekundę później rozległ się huk i wrzask zaskoczonych i ogłuszonych terrorystów. Komandosi natychmiast wychylili się zza kontenerów i ostrzelali przeciwnika. Dwóch padło, jeden zdążył uskoczyć. Na górnym poziomie słychać było ciężki stukot butów. Marf zdjął dwóch wbiegających wrogów, jeden przewalił się z rykiem przez barierkę. Terroryści walili gdzie popadnie. Nagle MacLean usłyszał obok siebie donośne „stuk”. Odłamkowy. Blitz w panice chwycił go i odrzucił, w ostatniej sekundzie. Gdy żołnierz ledwie się ukrył za osłoną, granat wybuchł, zdzierając warstwę metalu ze stalowych skrzyń. W parę sekund później kanonada ucichła.
- Czysto! - zawołał Marfory.
- Dobra, szukać bomby! Mamy pięć minut! Musi gdzieś tutaj być!
- Mam ją. Rozbrajam. - To Grey odezwał się zza czerwonego kontenera, obok głównych zbiorników z gazem. MacLean oparł się o wielkie logo StatoilHydro na skrzyni. Oddychał ciężko, wszystko to działo się dla niego zbyt szybko.
- Szybciej do cholery, to nie jest spacer! Cztery minuty!
- Już prawie ją mam! Kurwa! - rzucił wściekle Grey do kapitana, gdy kropla spadła na odkryte obwody. Nic się jednak nie stało.
- Skończył… - zaczął żołnierz, ale przerwał mu głos w słuchawce.
- Oddział jeden, oddział dwa, natychmiast wycofać się. Sonary wykrywają niezidentyfikowany obiekt, wygląda to na łódź podwodną, zmierza do was, i to szybko. Zabierać stamtąd tyłki… Cholera, spieprzać na górę! Już!
- Zbieramy się, panienki - rzucił kapitan i ruszył na schody, gdy nagle cała konstrukcja się rozbujała. Wszyscy rozejrzeli się zaskoczeni, nie wiedząc co się dzieje. I wtedy dla MacLeana świat wywrócił się do góry nogami.
Cała ściana składu eksplodowała, wpuszczając do środka mnóstwo wody. Palić zaczęły się beczki z ropą, w powietrzu mimo masek czuć było wyraźnie zapach gazu. Samuel otrząsnął się, leżał na ziemi, jego broń gdzieś poleciała. Zamrugał i spojrzał zaskoczony, jak Marfory próbuje wyciągnąć zza kontenera przygniecionego Greya. Dolna część jego ciała była zmiażdżona, wokół niego rozlewała się coraz większa kałuża krwi. Grey wisiał bezwładnie, obok niego były resztki bomby, przy której jeszcze kilka chwil temu pracował.
- Kurwa, kapitanie! Grey!
- Nie żyje! Wstawaj MacLean, nie mamy zamiaru tu odpoczywać! Wychodzimy! - Scott szarpnięciem za kamizelkę kuloodporną postawił żołnierza na nogi i pobiegł na kładkę. Marf spróbował jeszcze raz wyciągnąć kolegę, rąbnął pięścią w ścianę i ruszył za kapitanem i MacLeanem.
- Baza, mamy straty! KIA, powtarzam, KIA.
- Tu Baza, Bravo, jaki status?
- Tu Bravo, mamy rannych! Widzimy Mewę, wchodzimy do środka!
Cały pokład zaczynał się niebezpiecznie przechylać. W którymś korytarzu rozległ się krzyk - to musieli być pozostali terroryści, teraz zalewani przez wodę.
- Którędy?! Którędy na górę?!
- W prawo, w prawo!
Trójka wspięła się schodami dwa poziomy wyżej, jakaś rura przeleciała im nad głowami. MacLean poślizgnął się i wywalił w wodę, ale natychmiast się zerwał. W końcu wybiegli na powierzchnię. Tam kilku terrorystów trzymało się barierki i próbowało nie spaść. Gdy zauważyli komandosów, otworzyli ogień. Marfory zdjął jednego, dwóch zabrała nagła, gwałtowna fala. Żołnierze biegli dalej.
- Mewa, jesteśmy na górze, gdzie jesteście?!
- Tu Baza, Mewa, widzisz Alpha?
- Ummm, potwierdzam Baza. Alpha, włączamy światła, pospieszcie się, wasza bramka to minuta.
- Nie odlatujcie bez nas, do cholery! - ryknął kapitan. Marfory zerwał maskę z twarzy. Zobaczyli śmigłowiec kilka metrów od barierki. Ruszyli biegiem. Jako pierwszy wdrapał się kapitan, tuż za nim wskoczył Marf. MacLean poślizgnął się przy skoku.
- Stój, stój kurwa! Czekaj! - zaryczał kapitan, machając do MacLeana. - Dawaj, dzieciaku!
Samuel wziął znowu rozbieg i rzucił się do środka szczupakiem. Wylądował na Marforym i splunął wodą.
- Dobra, zamykaj, zamykaj! Zabieramy się stąd!
- Baza, tu Mewa, paczka otrzymana, wracamy, odbiór.
- Odebrałem, droga wolna, czekamy, bez odbioru.
We wnętrzu śmigłowca panowała teraz krzątanina. Jeden z żołnierzy krwawił, bark miał rozszarpany kulą, kawałki ciała i strzępy materiału zwisały z rany, z której sączyła się żółta wydzielina. Co chwila rozlegał się jęk bólu. Kapitan padł ciężko na siedzenie, zdjął maskę i potarł czoło. Westchnął.
- Przesrane - rzucił ponuro Marfory, zapalając papierosa.
Za nimi tonęła platforma.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.