Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Trucizna

Rozdział 4

Autor:carmilla
Serie:Harry Potter
Gatunki:Fantasy
Dodany:2009-10-16 22:24:50
Aktualizowany:2009-10-16 22:24:50


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

- Tak, tak dyrektorze, ma pan całkowitą rację. Oczywiście się z panem zgadzam.- Odpowiedział szybko Snape, zapełniając ciszę, powstałą w gabinecie po wypowiedzi przełożonego.

- No, Severusie, zdaję sobie sprawę z tego, że Kruche Ciasteczka Babci Jagi są lepsze niż Żelki Mordojadki. Nie musisz mnie do tego jeszcze przekonywać. - zaśmiał się dyrektor, patrząc na Snape’a zza swoich okularów - połówek, osadzonych na długim nosie.

Snape nie mógł się skupić na słowach Albusa Dumbledore’a. Wciąż widział krew tryskającą z Bellatrix i zastanawiał się czy przeżyła…

- Severusie, tak jak mówiłem załatwiłem wszystko z Ministerstwem. - Dumbledore siedział za swoim ogromnym biurkiem i przeglądał rozłożone przed nim stosy pergaminów. Za jego plecami spały smacznym snem portrety byłych dyrektorów Hogwartu. Wydawało się, że zakończył rozmowę z Severusem, więc ten powoli podniósł się z krzesła i skierował do wyjścia.

- Będąc dziś w Ministerstwie zdobyłem ciekawe informacje. Mianowicie, niejaki Severus Snape, nauczyciel eliksirów w mojej szkole, użył nazwiska swojego dyrektora, jako biletu wstępu na przechadzkę po Azkabanie. Wycieczka ta niemal nie skończyła się śmiercią jednej z więźniarek. Czy jest ci coś na ten temat wiadomo?

Snape zamarł w połowie kroku. Wiedział, że dyrektor się o wszystkim dowie, ale nie spodziewał się, że zajmie mu to tak mało czasu. Zapomniał, że przed Dumbledore’m nic się nie ukryje. Nie doceniał tego starca tak jak należało. Spojrzał na niego i powiedział głosem całkowicie spokojnym, pozbawionym emocji.

- Czyli przeżyła.

- Tak Severusie, wiedz jednak, że mało brakowało. A teraz powiedz, jaki miałeś powód? Spodziewam się, że nie poszedłeś tam w celach towarzyskich lub dla przyjemności. Nie mylę się, prawda? - zapytał dyrektor. Wydawał się być szczerze zatroskany i bacznie przyglądał się Severusowi. Snape natomiast patrzył na Albusa ze złością i zakłopotaniem. Nie wiedział, dlaczego ten wysoki, kościsty, siwowłosy mężczyzna, z brodą, sięgającą aż do pasa, tak na niego dział. Wydawało mu się, że spojrzenie tych błękitnych oczu dociera do najciemniejszych zakamarków jego umysłu, czytając w nim jak w otwartej książce.

- Musiałem coś załatwić. - odpowiedział wymijająco po chwili namysłu i odwrócił się plecami do dyrektora. Byle uciec od tego spojrzenia…

- W każdym razie, biorąc pod uwagę twoją przeszłość, nie jestem zadowolony z tego, co zrobiłeś. Nie unikniesz konsekwencji swojego czynu. Nie będziesz jednak musiał jechać do Ministerstwa. Wytłumaczyłem twoje zachowanie. Nie było łatwo, ale ustąpili. Doceń to i obiecaj, że już więcej tego nie zrobisz. A i byłbym zapomniał. Jak sądzisz, w którym z Domów znajdzie się młody Harry?

Mówiąc to spojrzał na Severusa z zaciekawieniem. Snape wzruszył tylko ramionami a następnie skinął mu głową i skierował się do drzwi.

Po drodze mijał najróżniejsze przyrządy, porozrzucane po całym gabinecie, z których większość nie nadawała się już do użytku, albo nie było wiadomo jak można je wykorzystać. Gdy złapał za klamkę, odwrócił się, by coś powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Wypuścił, więc nabrane w płuca powietrze i otworzył ogromne drzwi. Zanim jednak zdążył opuścić pokój, usłyszał cichy głos dyrektora.

- Severusie, nie jestem pewien, co chcesz mi powiedzieć, ale za to wiem, że jesteś dorosłym, odpowiedzialnym mężczyzną, który wie, co robi. Proszę, nie zawiedź mnie. - mówił dobrotliwym głosem, nie cierpiącym sprzeciwu.

Gdy skończył, Snape mógł w końcu opuścić gabinet. Nie wiedział, dlaczego, ale zawsze, gdy tam przebywał czuł w sobie nieopisane poczucie winy. Wydawało mu się, że znowu jest tym małym, przygarbionym nastolatkiem, którego nie ominie kara.

Odegnał od siebie te myśli i wyprostował się rozglądając po pustym korytarzu. Stojący obok drzwi gargulec wydawał się drwiąco uśmiechać, co Snape skwitował wyzywającym spojrzeniem. Figura w odpowiedzi zaczęła cicho chichotać. Nie mogąc nic na to poradzić, skierował się do swojego gabinetu.

Znajdował się on w lochach, najzimniejszej części zamku. Rzadko ktoś go tam odwiedzał. Czasami był to jakiś naiwny Ślizgon szukający pomocy w rozwiązaniu swoich szczeniackich problemów lub, co zdarzało się znacznie częściej, ukarany szlabanem przedstawiciel innego z Domów Hogwartu. Regularnie odwiedzały go tylko skrzaty domowe, które musiały wypełniać swoje obowiązki. Te całkowicie zniewolone przez czarodziejów stworzenia, choć robiły to bardzo niechętnie, gabinet Snape’a zawsze był dokładnie wysprzątany, łóżko pościelone a podłoga zamieciona. Po kilku karach, jakie im zafundował, nauczyły się, że w tym gabinecie nie pali się w kominku, nawet jeśli za oknami szalała zima stulecia.

Pochłonięty myślami o rozmowie z dyrektorem, spotkaniu z Bellatrix i Ognistej Whisky czekającej na niego w gabinecie, przemierzał kolejne piętra i labirynty korytarzy. Nie zauważał gwaru otaczającego go z każdej strony.

Wszędzie pełno było skrzatów domowych, dekorujących zamek na przyjęcie z okazji rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Rozwieszaniu ozdób przewodniczyły duchy, które instruowały swoich żywych przyjaciół, gdzie mają zawiesić poszczególne dekoracje. Sporo było również nauczycieli, spieszących, każdy w swoim kierunku.

Z otępienia wyrwało go nagłe zderzenie. Zdążył jedynie zarejestrować, iż obiekt ten był cały mokry, czarny i szybki. Snape usłyszał jedynie ciche „pardon” i zanim coś odpowiedział, obiekt zniknął tak szybko, jak się pojawił. „Całkowity brak wychowania.” mruknął pod nosem złowrogo i ponownie zanurzył się w rozmyślaniach.

Choć był dopiero początek września, na dworze panowała jesień a deszcz lał się strumieniami, bębniąc monotonnie w szyby. Im bliżej Snape był swojego gabinetu, tym robiło się zimniej i ciemniej. Czuł, że to było jego królestwo. Cisza i spokój nie mącone przez dzikie wrzaski uczniów, czy okrzyki poltergiestra Irytka.

Wystukując rytm obcasami butów w końcu znalazł się w swoim gabinecie. Był on ciemnym, zimnym miejscem, wzbudzającym lęk i niepewność u i tak nielicznych gości, którzy go odwiedzali. Naprzeciwko wejścia, od ziemi aż do sufitu, piętrzyły się półki, na których znajdowały się słoje z przeróżnymi składnikami, potrzebnymi do sporządzania eliksirów. Oprócz zwykłych substancji takich jak skrzydła nietoperza czy odnóża pająków, były też takie, które wywoływały mdłości samym swoim widokiem. W jednym ze słojów pływało coś na kształt mózgu.

Obok znajdowała się biblioteczka wypełniona po brzegi książkami. Był to prawdziwy skarb Snape’a. Od kiedy nauczył się czytać wszędzie zabierał ze sobą coś, na czym mógłby praktykować nową umiejętność. Książki stały się jego jedynymi, prawdziwymi przyjaciółmi. Były jednak monotematyczne. Wszystkie dotyczyły albo sporządzania eliksirów, albo stosowania czarnej magii, która była wielką miłością Snape’a.

Na środku pokoju stało biurko zawalone pergaminami i starymi księgami. Snape usiadł w swoim ulubionym skórzanym fotelu i wyciągnął długie nogi. Po chwili zastanowienia rzekł sam do siebie.

- A co mi tam. - jedną ręką zapalił cygaro a drugą napełnił Ognistą, stojący przed nim kieliszek. Nalał połowę i już zabierał się do wypicia całej zawartości, gdy położył go powrotem na biurku.

„Kiedyś muszę z tym skończyć.” Pomyślał, „ale jeszcze nie teraz.” dodał po chwili. Dolał do pełna i wychylił wszystko naraz. „Cholera, czeka mnie jeszcze cała uczta z okazji rozpoczęcia roku… i Potter, cały rok z Potterem. I sześć następnych...” przypomniał sobie posępnie i napełnił następny kieliszek, zaciągając się dymem. „Jakoś to przeżyje.”

***

Gdy Snape siedział w swoim gabinecie i rozkoszował się smakiem ulubionego trunku, wszystkie dekoracje już zawisły a potrawy czekały na podanie. Wielka Sala, gdzie miała odbyć się uczta wyglądała wspaniale. Było to ogromne pomieszczenie, w którym znajdowały się cztery podłużne stoły, przy których już za kilka chwil mieli zasiąść uczniowie przydzieleni do poszczególnych Domów. Nad nimi powiewały chorągwie z godłem, każdego z nich. Były to - szkarłatny lew, srebrno - zielony wąż, borsuk na żółtym tle oraz kruk na tle niebieskim.

Naprzeciwko wejścia, w centralnej części Sali, stał piąty stół - nauczycielki. Był on o wiele krótszy od pozostałych czterech. Na środku ustawione było piękne krzesło z wysokim oparciem oraz pozłacanym obiciem - miejsce przeznaczone dla dyrektora szkoły.

Najwspanialszym elementem Wielkiej Sali był jednak jej sufit. Właściwie odnosiło się wrażenie, jakby wcale go tam nie było. Działo się tak dzięki szczególnemu zaklęciu, które sprawiało, że dokładnie odwzorowywał rozpościerające się nad nim niebo.

W pięknie przystrojonej Sali grasował Irytek i podziwiał jej wystrój w sposób dla siebie charakterystyczny, czyli bardzo obraźliwy. Był okropnym duchem, któremu w głowie były tylko harce i zabawa. Zawadiacko opadający mu na jedno oko zielony kapelusz, potęgował wrażenie złośliwości bijące z jego twarzy. Był niski i miał nieproporcjonalnie dużą głowę oraz mocno odstające uszy. Ubrany był w żółty strój przypominający mugolski garnitur. Całokształt dopełniała ogromna czerwona mucha przewiązana pod szyją.

Najgorszy wróg Irytka - woźny szkoły, Flich, ciągle prosił dyrektora o zezwolenie na usunięcie szkodnika z Hogwartu, jednak bez skutku. Irytek był dla niego sporym problemem, ponieważ gdziekolwiek się pojawiał siał postrach i zniszczenie, nie tylko wśród uczniów, ale również duchów i skrzatów domowych. Nie szanował nawet nauczycieli, za wyjątkiem Dumbledore'a.

Irytek smarował właśnie krzesła, na których mieli siedzieć uczniowie, jakąś tajemniczą substancją, uwalniając przy tym jej okropny zapach. Zwabiona tym odorem profesor McGonagall, wpadła nagle do Wielkiej Sali zaciskając swoje wąskie usta, tak, że została z nich tylko cienka kreska.

- Iryt! Co ty wyprawiasz?! Zaraz rozpocznie się uczta a ty… - profesor McGonagall złapała się za serce niezdolna do określenia tego, co robił właśnie złośliwy duszek. - Wynocha z tej Sali, ale już! I żebym już cię tu dziś więcej nie widziała! - zdołała jeszcze wykrzyknąć rozcierając sobie klatkę piersiową. Jedną z niewielu rzeczy, które mogłyby zdenerwować Minerwę McGonagall, była przerażająca myśl, iż coś mogłoby zaszkodzić starannie przez nią zaplanowanemu przyjęciu.

Irytek popatrzył na nią i uśmiechnął się złośliwie. Rzucił tubkę z śmierdzącą substancją przed siebie i powiedział do nauczycielki.

- Oczywiście szanowna pani profesor, już mnie nie ma. - I wyleciał z Wielkiej Sali, wystawiając swój długi język w stronę nauczycielki.

Profesor Minerwa McGonagall nauczała w Hogwarcie transmutacji, będąc jednocześnie zastępcą dyrektora. Uchodziła za osobę opanowaną, czasami wręcz oziębłą, o nienagannych manierach. Była bardzo wymagająca, lecz zawsze sprawiedliwa.

Zachowanie Irytka wyprowadziło ją jednak z równowagi. Zdenerwowana chwyciła różdżkę i zaczęła naprawiać wyrządzone przez duchszka szkody. Ponieważ machała nią dość ostro, krzesła obijały się o siebie robiąc wiele hałasu.

Po kilku minutach skończyła, a uznawszy, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik, wyszła z Wielkiej Sali i udała się do pokoju nauczycielskiego, by tam spędzić ostatnie chwile przed przyjazdem uczniów.

Gdy w końcu tam dotarła, zastała prawie całe grono pedagogiczne w środku. Panowało tam prawdziwe poruszenie. McGonagall starała się zrozumieć powód, który wprawiał jej kolegów, a właściwie koleżanki w tak wielką euforię. Wystarczył jeden rzut oka, by go odnaleźć.

Powodem tym był siedzący w kącie pokoju, pod ścianą mężczyzna. Ubrany był w czarny podróżny płaszcz oraz niedbale przewiązany na szyi czerwony szal. Znajdujący się na głowie kapelusz z szerokim rondem, zakrywał nieznajomemu większą część twarzy, dodając postaci uroku. Rozmawiał z otaczającymi go kobietami, rozsiewając wokół siebie aurę tajemniczości. Gdy spostrzegł stojącą w drzwiach McGonagall, natychmiast wstał i podszedł, by się z przywitać.

- Buenos días señora. Jak mniemam to pani jest profesor McGonagall, o której tak wiele słyszałem. - powiedział zdejmując kapelusz i całując ją w rękę. Gdy się wyprostował, Minerwa zobaczyła lekko falowane, brązowe włosy, sięgające prawie ramion. Urzeczona McGonadall, wpatrywała się w piękne, jasnobłękitne oczy i kształtne usta, wygięte w czarującym uśmiechu. Ciemna karnacja oraz akcent, z jakim mówił, wskazywały, że pochodzi z południa Europy, a konkretnie z dalekiej Hiszpanii.

Po raz kolejny tego dnia, w bardzo krótkim odstępie czasu zabrakło jej tchu i nie wiedziała, co powiedzieć. Gdzie podziało się jej chłodne wyrafinowanie? Gdy otrząsnęła się z pierwszego szoku, powiedziała.

- A pan to pewnie Santiago Sombra, nowy nauczyciel obrony przed czarną magią, o którym wspominał profesor Dumbledore.

- Si. To rzeczywiście ja. Gdy profesor Dumbledore zgodził się mnie zatrudnić, wyrażał się o swoim gronie nauczycielskim w samych superlatywach, zachwalając przede wszystkim panią.

Minerwa czuła, że płoną jej policzki a nogi miękną jakby były z waty. To niesłychane jak ten trzydziestokilku letni mężczyzna oddziaływał na jej zmysły. Czuła się jakby znów była nastolatką, cieszącą się z pierwszych komplementów prawionych jej przez młodych czarodziejów.

- Poznałem już chyba wszystkich nauczycieli, ale zdaje mi się, że brakuje tu kogoś. Nikt nie poinformował mnie, kto naucza eliksirów w tej szkole. Miałem cichą nadzieję na to stanowisko, gdyż był to kiedyś mój ulubiony przedmiot. - powiedział Santiago, szczerząc zęby w idealnym uśmiechu, wyrywając tym samym McGonagall z rozmyślań.

- Och, nasz Mistrz Eliksirów nie jest zbyt towarzyską osobą… - powiedziała niechętnie i oderwała wzrok od czarodzieja. - Nie sądzę, by go pan kojarzył. To Severus Snape.

- Czy mówiłaś coś o mnie Minerwo? - zapytał Snape, wchodząc właśnie do pokoju i przynosząc ze sobą woń cygar pomieszanych z whisky.

Gdy zobaczył, z kim rozmawiała zamarł w pół kroku. Nie wierzył własnym oczom! Z tego wszystkiego zapomniał zapytać Albusa, kto w tym roku otrzymał stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią. Co roku ubiegał się o nie, ale bez większych sukcesów. Dyrektor nie chciał się na to zgodzić, nie dając mu jasnych powodów swojej niechęci do objęcia go przez Snape’a. Ale co tu mógł robić ON? Przecież, kiedy się ostatnio widzieli umierał samotnie w środku jakiegoś lasu. Snape’owi nie przyszło do głowy, że mógł przeżyć tortury, które mu osobiście zafundował. A teraz stoi tu przed nim zdrowy i uśmiechnięty, wystrojony w wspaniałe szaty. Co jeszcze złego go dziś spotka?

- Co tu robisz? - rzucił szorstko w jego kierunku.

- Hm, chyba to samo, co ty, amigo. Będę w tym roku nauczycielem obrony przed czarną magią. - odpowiedział aksamitnym głosem Santiago. Jeśli był zaskoczony to doskonale to ukrył.

- To jest szkoła, a nie burdel. Nic tu po tobie. - powiedział Snape i zacisnął swoje długie palce na różdżce.

- Severusie, uważaj na słownictwo! - ofuknęła go McGonagall, rzucając mu karcące spojrzenie. Wzięła głęboki oddech i dodała już spokojniej.

- To panowie się znają?

Snape nic nie odpowiedział, tylko wciąż wpatrywał się w swojego wroga. Z czarnych jak żuki oczu, aż kipiała nienawiść. Żyła na jego skroni pulsowała niebezpiecznie. McGonagall stwierdzając, iż nie uzyska od niego odpowiedzi, odwróciła się w kierunku Sombry.

- Cóż, można powiedzieć, że spotkaliśmy się kilka razy. - Zdawało się, że Santiago w ogóle nie zwracał uwagi na reakcję Snape’a, a wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie, jakby cała ta sytuacja bardzo go bawiła.

Na szczęście panujące w pokoju napięcie i ciszę przerwało wejście dyrektora. Ubrany był odświętnie - w jaskrawo zieloną szatę oraz tiarę w tym samym kolorze.

- Co się tu dzieje? - zapytał zaskoczony widokiem Snape’ a sięgającego po różdżkę, stojącego przed nim spokojnie Sombry i zdezorientowanej McGonagall. Podszedł szybko do Snape’a i chwycił go za ramię, mówiąc.

- Kilkanaście minut temu obiecałeś mi, że nie będziesz szukał kłopotów. Zostawiłem cię na chwilę a ty nosisz się z zamiarem zaatakowania nowego nauczyciela. Poza tym czuć od ciebie whisky. Jak tym razem się wytłumaczysz? - zapytał go Dumbledore i niebezpieczne błyski pojawiły się w jego oczach.

- Ale… - zaczął Snape, jednak po raz kolejny zabrakło mu słów, by odpowiedzieć na postawione przez dyrektora pytanie. Ponadto czuł się upokorzony. Żaden z nauczycieli nie patrzył w ich stronę. Z wyjątkiem Sombry. Ten wydawał się być zachwycony rozwojem wypadków. Widok bezradnego Snape’a wzbudzał w nim prawdziwy zachwyt.

Snape przełknął głośno ślinę i zaczął mówić od początku.

- Ale Albusie, dlaczego nie powiedziałeś mi, że zatrudniłeś tego człowieka, jako nauczyciela? Przecież on się do tego kompletnie nie nadaje…

- Ponieważ nie jesteś ani moim zastępcą, ani tym bardziej dyrektorem, nie muszę konsultować z tobą decyzji dotyczących zatrudnienia nauczyciela. Jeżeli natomiast chodzi o profesora Sombrę, to uważam, że nadaje się on znakomicie na stanowisko nauczyciela obronny przed czarną magią. - powiedział Dumbledore tonem kończącym dyskusję. Puścił rękę Snape’a i podszedł do Sombry, by się z nim przywitać.

- Przepraszam za Severusa, ma dzisiaj zły dzień, ale to jeden z najlepszych nauczycieli w szkole. Nikt spośród znanych mi osób, nie zna się na eliksirach tak jak on.

- Ależ nic się nie stało senior Dumbledore. Myślę, że przez ten czas, który razem tu spędzimy, dojdziemy do porozumienia. Prawda senior Snape? - powiedział uśmiechając się szarmancko a jego jasnobłękitne oczy rozbłysły.

Severus myślał, że za chwilę puszczą mu nerwy. Miał wrażenie, że to jakiś koszmar, z którego zaraz się obudzi. Ale wiedział, że to nieprawda. Perspektywa spędzenia całego roku w towarzystwie Sombry była prawdziwa i musiał się z tym pogodzić.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.