Opowiadanie
Notes
Królik
Autor: | listopad |
---|---|
Serie: | Twórczość własna, Death Note |
Gatunki: | Dramat |
Uwagi: | Wulgaryzmy |
Dodany: | 2010-03-03 22:11:51 |
Aktualizowany: | 2010-03-03 22:11:51 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Na końcu alejki dostrzegłem jakiś ruch. Przez ścianę deszczu i otaczającą nas ciemność, przerywaną z rzadka błyskawicami, ciężko było coś zobaczyć. Siedziałem więc dalej w milczeniu, czekając aż niewyraźna sylwetka się zbliży. Kankiri też się chyba zorientował, że ktoś idzie. Przynajmniej przestał się odzywać.
Z odległości jakichś dziesięciu metrów udało mi się rozpoznać w opatulonej postaci sąsiada z dołu. Facet miał jakieś czterdzieści lat, melinę w domu i dziwnych kumpli. Czy ktoś za nim zatęskni...? Zastanowiłem się chwilę. Hmm. Idealny królik doświadczalny.
Gwóźdź do trumny przybił sam, nie odpowiadając na moje niechętne „dzień dobry”. Kiedy mnie minął, wyjąłem notes, starając się osłonić go jakoś przed ulewą. Na dnie plecaka namacałem ołówek. Po chwili w zeszycie pojawiło się pierwsze, próbne nazwisko. Patrzyłem bez mrugnięcia okiem, jak się oddalał, licząc w myślach upływające sekundy. Czas... mijał zdecydowanie zbyt wolno.
- No już... - wymamrotałem. A może tylko poruszyłem wargami - Zdychaj...
Doliczyłem do trzydziestu, a on zniknął mi z oczu, przesłonięty przez gęste krzaki. Ja pierdolę! Zerwałem się z ławki, notes schowałem do plecaka. Kankiri przyglądał mi się tylko ciekawie. Szybkim krokiem ruszyłem za mężczyzną. Trzydzieści cztery, trzydzieści pięć...
Czterdzieści. Facet szedł powoli dalej, powłócząc nogami. Nie działa...? Nie. Moment. Zatrzymał się. Zachwiał. Tak! Tak! Upadł. Wije się po błotnistej alejce, mokry od deszczu, może krzyczy, ale jego głos zagłuszają grzmoty... Podbiegłem do niego.
Jego oczy były martwe. Leżał dziwnie wykręcony, z przerażeniem malującym się na twarzy, ściskając w dłoni kurtkę na piersi. Ścierwo. Patrzyłem na niego, na jego pożółkłą skórę, przeżarte próchnicą zęby w otwartych ustach. Śmierdział przetrawionym alkoholem. Zacząłem się śmiać. Ten śmiech nawet dla mnie brzmiał obco, dławił, ale nie mogłem przestać. Zabiłem go. Zabiłem... Zabiłem go ołówkiem. Brzuch mnie rozbolał, śmiałem się jednak dalej, obłąkańczo, ze łzami w oczach. Ołówkiem...
Podniosłem wykrzywioną twarz do nieba. Ale nieba nie było, był tylko on, bóg śmierci. Wisiał nade mną i patrzył. Jego żółte ślepia jarzyły się w ciemnościach, wycelowane we mnie. Zamarłem.
- I jak? - zapytał - Jakie to uczucie?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Spojrzałem jeszcze raz na trupa, przy którym klęczałem. Był taki... martwy. Jak Piotrek.
Zwymiotowałem.
- Chodźmy stąd - wycharczałem niewyraźnie, ocierając usta wierzchem dłoni.
- Żałujesz...? - spytał cicho.
Zwiesiłem głowę, wpatrując się w zabłocone spodnie. Ciężkie krople deszczu uderzały w moje ciało, wsiąkając w kurtkę, przeciekając przez kaptur, spływając po skroniach. Było mi zimno. Burza, panująca wokół, zdawała się współgrać z tym wszystkim, co działo się teraz w moim wnętrzu. Wstałem powoli i spojrzałem na boga śmierci.
Pokręciłem głową.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.