Opowiadanie
Wielkie Łowy
Dzień pierwszy
Autor: | Shelim |
---|---|
Gatunki: | Fantasy, Fikcja, Kryminał, Mroczne |
Uwagi: | Przemoc |
Dodany: | 2010-03-25 08:00:44 |
Aktualizowany: | 2010-03-21 18:34:44 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Copyrights (c) by Piotr Kosek (www.piotr-kosek.com) All rights reserved! Zabrania się kopiować całości lub części fragmentów tego tekstu, oraz publikować bez zgody autora.
- Jak minęła podróż? Szybko wróciłaś… Wszystko się udało? Masz to? - Młodzieniec wyraźnie będący pod wpływem wielkich emocji zasypał nowoprzybyłą pytaniami.
- Spokojnie. - Zaśmiała się. - Daj mi wypić coś ciepłego, od kilku dni jest naprawdę chłodno na zewnątrz.
- Bruxa, zadręczysz mnie… powiedz chociaż, udało ci się to odzyskać?
Kobieta wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni płaszcza zalakowaną kopertę.
- Lepiej dobieraj towarzystwo - powiedziała poważnie. - Podobno byłeś tak pijany gdy ów gość ci to zabierał, że spokojnie mógłby ograbić cały twój dom a ty nie zwróciłbyś nawet uwagi na brzdęk tłuczonego szkła gdyby przypadkiem upuścił to twoje drogocenne lustro. Nawiasem mówiąc gość nie zdążył się pochwalić jak przekonał cię, żebyś go zaprosił do domu, a chciałam dać mu odpocząć po naszej małej rozmowie. Zaspokoisz moją ciekawość, Valinie?
- Uhmm… - Młodzieniec zawahał się. - Więc… ten gość towarzyszył mi kiedyś podczas podróży do stolicy. Myślałem, że jest w porządku i w ogóle, zdawał się taki uprzejmy i pomocny. Kto by mógł przypuścić że pracuje dla Szakala i zajmuje się zbieraniem haków na różnych... hmm… możniejszych obywateli Valgradu?
Bruxa wyciągnęła się wygodniej w fotelu. Służący który pojawił się niemal znikąd postawił przed nią kubek parującej herbaty i natychmiast odszedł bez słowa. Dziewczyna upiła łyk i wbiła wzrok w Valina.
- Nie ciekawi cię ta cała afera? - zapytała beztroskim znów tonem głosu.
- Afera? Facet gwizdnął listy które… - ściszył głos. - … napisałem do jednej dziewczyny. Wielka mi rzecz. Powiedziała, że to była tylko jedna noc, nie chce mnie znać i tak dalej. I listy odesłała.
- Nie, nie, nie - przerwała. - Chodzi mi o tą legendarną „Valgradzką Bestię”.
- Aaa… nie, no - powiedział zdecydowanie głośniej. - W mieście to raczej bezpieczni jesteśmy. Po traktach faktycznie ludzie, czy też raczej elfy, bo to o elfy głównie chodzi, znikają. Wielka mi rzecz, dobry elf to martwy elf.
- I nic z tym nie robiono? - zapytała zaciekawiona. - Miasto nie wysłało oddziałów żeby przeczesały las?
- Nie. - Zaśmiał się, nie wiedzieć czemu rozbawiony. - Ta bestia trafiła w idealny moment. Właśnie się władza w mieście zmieniła, mamy nowego burmistrza. Twarda sztuka, zaczął od wywalenia na zbity pysk wszystkich radnych o których wiedziano że biorą. Teraz robi czystkę w straży. Fakt że jakiś potwór oczyszcza mu szlak z przemytników i handlarzy niewolnikami jest mu bardzo na rękę.
- Kiedy wybrano nowego burmistrza? To znaczy w stosunku do pierwszego ataku?
- To było zaraz na początku wiosny, jakoś tak… pierwszy elf zniknął coś koło tygodnia później. Dzień w tę lub tamtą, nie pamiętam dokładnie.
Bruxa upiła kolejny łyk herbaty.
- A Szakal? Po drodze widziałam plakat z okrągłą sumką za jego głowę. Nie boi się chować gdzieś po lasach?
Mężczyzna poskrobał się w brodę.
- Diabli wiedzą gdzie ma kryjówkę. Pewnikiem zamelinował się właśnie w mieście, bo teraz to już wszyscy boją łazić poza murami. Ale jego szpicle są wszędzie, poza miastem też. Mam nadzieję że burmistrz ich wszystkich powyłapuje, zanim stary go wykończy.
Umilkła, rozkoszując się herbatą.
- Bruxa? - zapytał.
- Mhmm?
- Znam te opowieści o tobie. Jak zaczynasz wypytywać to znak, że połknęłaś temat i nie odpuścisz.
- Mhmm… może - powiedziała przyglądając się kubkowi.
- Sądzisz, że to burmistrz za tym stoi? Bruxa, jeżeli tak, to nie ma sensu się w to mieszać, lepiej żeby bestia wytłukła wszystkich bandziorów i będzie spokój.
- Nie - powiedziała spokojnie. - Nie sądzę, żeby to były działania waszego władyki. Zważ fakt, że facet uchodzi tu za bohatera bo walczy z niesprawiedliwością jak jakaś postać z ludowej baśni, a jednocześnie sam miałby budować koronny dowód swojej nieudolności. Bo giną też całkowicie niewinni podróżnicy, a nikt ze strony władz nie zapewnia im najmniejszej ochrony. Oczywiście burmistrz mógłby wkroczyć za jakiś czas i widowiskowo pokonać swój „twór”. Problem w tym że to się ciągnie od… jak mówiłeś? Trzech, czterech miesięcy? Ofiar jest już na tyle dużo, że wściekłość na tak opieszałe działanie przekroczy zyski z efektownego rozwiązania. Poza, nie ma żadnego pretekstu dla takiej szopki, wybory do rady dopiero co były, a następne za półtora roku. No i jeszcze jedna ciekawa rzecz. Co się dzieje z ciałami? Nie ma nawet dowodu, że ofiary nie żyją. Dieta zawierająca tyle wapnia… - westchnęła na widok jego nierozumiejącej miny. - … znaczy jedząc tyle kości nawet najpotężniejsze znane mi demony zeszłyby na zatwardzenie. Szkielet pali się w bardzo wysokiej temperaturze. Nie wiem czy nawet smoczy ogień by wystarczył. Pomijając to wszystko nawet, to nie istnieją demony tak silne by dały radę więcej niż dwóm elfim Łowcom. O ile się nie mylę chłopi mówili o całych grupach elfów. Nawet uwzględniając ich talent do przesadzania, to jest to naprawdę duża siła.
- I co zrobisz? - zapytał ciekawie, będąc pod wrażeniem jej wywodu.
- A co mam zrobić? Sprawa jest faktycznie na tyle ciekawa, że szkoda byłoby się nie przyjrzeć jej bliżej. Oczywiście o ile jej rozwiązanie będzie komuś możnemu na rękę. Tak przy okazji, jak wasz burmistrz ma na imię?
- Sir Herald de Vall. Jeden z niewielu tutaj którzy mają faktyczne tytuły szalcheckie. Ale wątpię, by był zainteresowany, a już na pewno wątpię by zapłacił.
Kobieta dopiła herbatę.
- Zobaczymy jutro. Możesz mi polecić jakąś dobrą tawernę? Padam z nóg.
„Pod Białym Krukiem”, jak w każdy wieczór, pełna była możniejszych członków miejskiej społeczności. Konkretnie rzecz ujmując, byli to głównie ci, którzy zajmowali reprezentatywne miejsca w hierarchii lokalnych band i gangów. Przybytek był jednak w miarę spokojnym miejscem, a właściciele stanowczo reagowali na jakiekolwiek próby wszczynania awantur. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś nie zaakceptował tej prostej zasady zachowania spokoju, kilku miłych panów o aparycji dojrzałych goryli było gotowych wyjaśnić wszystkie jego wątpliwości i pokazać najkrótszą, powietrzną, drogę do drzwi.
- Czym mogę służyć? - mężczyzna o twardym spojrzeniu zdawał się mało pasować do roli zwykłego karczmarza.
- Pokój dla jednej osoby na trzy noce bez wyżywienia i opiekę dla konia w stajni w tym czasie - odparła Bruxa. - Byłbyś tak uprzejmy dobry człowieku i dał mi pomieszczenie z oknami skierowanymi na południe?
- Trzy sztuki złota - parsknął karczmarz, rozbawiony „dobrym człowiekiem”. - Trójka będzie chyba w sam raz. Ma pani duży bagaż?
- Tylko juki - uśmiechnęła się kobieta, podając monety.
- Joe, pomóż pani wnieść je na górę i pokaż jej pokój.
Nim pomocnik karczmarza wyszedł z kuchni, Bruxa miała chwilkę by rozejrzeć się po sali. Kilku możnych ubranych w drogie stroje, kilkunastu ubranych w identycznej modzie lecz o twarzach doświadczonych bandytów. I kilku graczy pokerowych.
- Idę! - zawołał młodzieniec.
Pokój okazał się być bardzo przytulnie urządzony. Szafa w kącie, dość szerokie łóżko o świeżej i pachnącej pościeli, szafka nocna, stolik, krzesło i matowe lustro na jednej ze ścian. Całości dobrego wrażenia dopełniały obrazy wiszące na ścianach. Łagodne landszafty namalowane były pewnie przez córkę lub kogoś bliskiego właścicielowi karczmy i, choć nie przedstawiały większej wartości dla złodziei, były bardzo urocze. No i to szerokie okno przez które wpadało pod ostrym kątem światło zachodzącego słońca…
Gdy tylko drzwi za pracownikiem karczmy się zamknęły, kobieta podeszła do szyby. W zanikającym szybko blasku zmierzchu widać było dachy o wiele niższych i znajdujących się w gorszym stanie budynków ciągnących się aż do pierścienia murów miejskich - reliktu po dawno minionej erze Wojen. Bruxa zasłoniła okno firanką i otworzyła juki. Jak dobrze się składało, że strażnikowi nie chciało się kontrolować jej w bramie miejskiej. Czemu, oczywiście, odrobinę dopomogła z pomocą swojej sztuki. Kobieta przejrzała szybko zawartość swojego bagażu. Narkotyki, neurotoksyny, środki usypiające, zaawansowane medykamenty, zakrzywiony nóż z ząbkowanym ostrzem i dodatkowy, niemal czarny strój skrojony by być możliwie wygodnym i praktycznym. Typowe wyposażenie bogatszego asasyna ze stolicy.
Dziewczyna szybko przebrała się w nowy strój. Wymieniła sztylet który zwykle nosiła z brzytwą z juków. Opięła się skórzanym pasem w talii, rozchyliła nieco poły kamizelki. Przejrzała się krytycznie w lustrze. Skupioną wolą zmusiła włosy do splątania się, zmiany odcienia na nieco jaśniejszy. Zmieniła sobie iluzyjny nos, podbródek, policzek, brwi i wargi. Spojrzała po raz drugi w lustro. Teraz z tafli patrzyła na nią o dziesięć lat starsza, ciężko doświadczona przez los kobieta. Dotknęła policzka, upewniając się, że blizna którą sobie dorobiła wygląda dostatecznie prawdopodobnie. Jeszcze trochę nieco zbyt mocnego makijażu, by sprawiać wrażenie jakby jej nowe wcielenie próbowało ratować swoją nadwątloną urodę… voila.
- Mówił ci ktoś, że jesteś piękna? - Zachichotała, kłaniając się swojemu odbiciu w lustrze.
Wieczór był zimny, zbyt zimny by móc liczyć na większe łupy. Siepacz dyszał lekko po długim biegu. Oparty o tylną ścianę jakiegoś budynku liczył monety, które spoczywały w świeżo wyrwanej komuś sakiewce. Trzy srebrniki, nędza. Ledwo na parę mocniejszych piw starczy. Chłopaki pewnie nie będą zbyt zadowoleni.
Tak, rola szeregowego rzezimieszka w większej bandzie nie była w ostatnim czasie zbyt przyjemna. Nie dość że ludzie potrafi nasłać na uczciwego złodzieja cały oddział najemników, który skutecznie wybijał mu z głowy taki sposób życia, to jeszcze ta straż przestała ostatnio brać i nawet - od czasu do czasu - robiła naloty na meliny. Tak, świat zdecydowanie schodził na psy.
Siepacz drgnął, dostrzegając coś na prawo od siebie. Uliczkami szła jakaś postać w ciemnej szacie, niemal niemożliwa do zidentyfikowania w mroku nocy. Szła pewnym krokiem i to w dodatku wyraźnie w jego stronę. Złodziej nie miał szczególnie lotnego umysłu, ale taki widok jednoznacznie kojarzył mu się z kłopotami. Na przykład z możliwością spotkania z nasłanym przez konkurencyjny gang zabijaką. Nie myśląc wiele, Siepacz rzucił się do ucieczki.
Gdy, klucząc labiryntem uliczek, zatrzymał się zdyszany kilka przecznic dalej z ulgą stwierdził, że tajemniczy nieznajomy go nie ściga. Zagrożenie okazało się chyba tylko jego wybujałą fantazją… Odwrócił się, by spojrzeć przed siebie i zamarł.
- Tak, to znowu ja - powiedziała słodko kobieta.
Wyglądała jak rasowy oprawca, który z niejednej już walki wyszedł zwycięsko. Policzek miała koszmarnie oszpecony, jakby ktoś ją kiedyś mocno zahaczył mieczem. Jedna z brwi sprawiała wrażenie jakby była kiedyś niedokładnie zszyta. Ale oczy… w oczach płonęła zimna, niczym nieograniczona nienawiść.
Siepacz cofnął się pod ścianę, wyciągając przed siebie pałkę, jedyną broń jaką miał przy sobie. Miał tylko nadzieję, że wiedźma nie była nasłana i skończy się na pobiciu…
Kopnięcie z pełnego obrotu pozbawiło go nadziei na skuteczne stawianie oporu. I pałki. Eksplozja bólu sprawiła, że chwycił się odruchowo za prawą dłoń. Stawiając wszystko na jedną kartę zanurkował pod kobietę, chcąc się wyrwać i uciec w dół ulicy. Wiedźma zręcznie podłożyła mu nogę i natychmiast wyciągnął się jak długi na twardym bruku ulicy. Kopnięcie w bok przewróciło go na plecy. Oprawczyni wbiła mu kolano w splot słoneczny, aż się zakrztusił. Cios w podbródek zadany pod małym kątem odebrał mu jakąkolwiek chęć do podjęcia jeszcze jakiejś inicjatywy.
- Jaki gang? - Warknęła. - Nie radzę kłamać.
- S…sfora Ss..szakala… - wyjąkał.
- Świetnie - Uśmiechnęła się, co przy jej zmasakrowanym policzku wyglądało naprawdę upiornie. - Gdzie znaleźć twojego szefa?
- N…nie… w..wiem… - Skulił się, oczekując kolejnego ciosu. Gdy ten nie nadszedł, otworzył oczy. - To znaczy… my mamy hierarchię i w ogóle… wiem tylko gdzie znaleźć tego, któremu dostarczam procent łupu… w zamian dają mi korzystać z usług…
- Jakich usług?
Zadrżał zmieszany.
- Więc… w dzielnicy zachodniej jest zamtuz „Dziki Zwierz”… należy do syndykatu…
Zachichotała, nie wiedzieć czemu ubawiona.
- Pani? - kontynuował - W sakiewce mam cały dzisiejszy łup… - Spojrzał w bok, wskazując nosem leżący nieopodal przedmiot. - Samo złoto - skłamał gładko. - Puści mnie pani…?
- Co? - Drgnęła. - Och, jasne. Przekaż swoim, że chcę się spotkać z Szakalem. Niech przyśle kogoś po mnie do „Pod Białym Krukiem” za dwa dni. Jak nie będzie chciał znaleźć dla mnie chwilki, to ja znajdę chwilkę dla niego, ale wtedy nie będę już tak uprzejma. Zrozumiałeś?
Kiwnął głową. Puściła go. Natychmiast rzucił się do ucieczki, chcąc zniknąć zanim kobieta zajrzy do sakiewki.
Nagły krzyk bólu który dobiegł go z tyłu zaskoczył go całkowicie. Nie chcąc sprawdzać kto lub co mogło zranić jego oprawcę, natychmiast skręcił w boczną uliczkę.
Wyjątkowo zła jak na tak udane polowanie Bruxa wracała do karczmy. Wszystko poszło gładko, jeżeli nie liczyć tego numeru, który chłystek wyciął na końcu. Złoto, psiakrew… akurat musiał spojrzeć w bok! Można było tyle rzeczy osiągnąć za pomocą magii Strumieni której oddawała się z taką przyjemnością... Można odczytać tajemnice dowolnej istoty, zmusić ją do dokonania czynów które przeczyły nawet jej naturze. Tak, to była wspaniała i bardzo słabo znana sztuka, jedyna forma magii która wymagała pełnego kontaktu wzrokowego. A ten dureń musiał patrzeć w bok!
Wleciała jako nietoperz przez otwarte okno do pokoju. Pilnując, żeby nikt nie zobaczył jej nagle materializującej się w pomieszczeniu, przybrała postać człowieka. Potem, jakby nigdy nic, zamknęła okno. Bycie wampirem wyższym miało dużo zalet, lecz jedną podstawową nieprzyjemność: srebro. Gdy srebrna moneta wypadła z sakiewki złodziejaszka wprost na jej dłoń, przeszył ją tak potworny ból, jakby ten niepozorny metalowy krążek był rozgrzany do białości.
Zdjęła iluzję, rozplątała włosy i rozebrała się, chowając ostrożnie strój do juków. Upewniwszy się, że jej bagaż wciąż w żaden sposób nie zdradza zawartości położyła się do łóżka.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.