Opowiadanie
Wielkie Łowy
Dzień drugi
Autor: | Shelim |
---|---|
Gatunki: | Fantasy, Fikcja, Kryminał, Mroczne |
Uwagi: | Przemoc |
Dodany: | 2010-03-25 08:00:15 |
Aktualizowany: | 2010-03-21 18:35:15 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Copyrights (c) by Piotr Kosek (www.piotr-kosek.com) All rights reserved! Zabrania się kopiować całości lub części fragmentów tego tekstu, oraz publikować bez zgody autora.
Ogromne poruszenie wśród bywalców karczmy zaskoczyło Bruxę, gdy ta weszła rano do głównej sali. Kobieta, ubrana w swój zwyczajowy jasnozielony płaszcz przysiadła się do jednej z rozgadanych grupek chcąc usłyszeć nowiny, które wywołały taką lawinę emocji.
- … podobno cała armia! De Vall posłał już po posiłki ze stolicy!
- A ja wam mówię, że to były trole które służą Bestii!
- Gdzie tam, ludzie zwykli! Pewnikiem najemnicy Szakala, łupy mieli spore.
- Co się stało? - zapytała Bruxa.
- Napad był nad ranem - wyjaśnił podekscytowany i wyraźnie podchmielony młodzieniec. - Dziesiątki luda…
- To trole były!
- Cicho bądź! A więc setki luda napadło na kilka wsi na północ od Valgradu. Wymordowali prawie wszystkich, ci co ocaleli prawie nic nie wiedzą, napastnicy złupili złoto i kosztowności, całe bydło, wioski puścili z dymem…
- Jakie znowu kosztowności? - wtrącił się ktoś. - We wsiach dzień targowy miał być dzisiaj i tyle.
- Nie mąć panience w głowie! No więc ukradziono legendarne klejnoty należące do De Vallów! Burmistrz organizuje wyprawę wojenną i szuka każdego, kto mógłby pomścić śmierć swojego brata i odzyskać skarby rodowe jego rodziny! - Tu nastąpiło głośne czknięcie.
- I może jeszcze Bestia miałaby narobić mu na ganek?
- A co ty się znowu tak czepiasz? Od rana próbujesz podważyć to co widziałem na własne oczy!
- Siedział z nami pół nocy - wyjaśnił kobiecie rozbawiony sąsiad młodzieńca.
Bruxa nie wytrzymała i parsknęła.
- Nie wierzycie mnie? - Młodzieniec przechylił się niebezpiecznie. - Świetnie, jak będzie wojna na skalę światową to ja się będę śmiał ostatni!
- Jasne - powiedziała ciepło. - Którędy do ratusza? - spytała kogoś wyglądającego bardziej trzeźwo.
- W dół ulicą, potem w prawo - odparł zagadnięty. - Ale wątpię, by De Vall miał dzisiaj czas… Całe miasto próbuje mu wejść na głowę.
Kiwnęła głową i wstała od stolika.
- Zagłada! Zagłada! - Zawołał ktoś w karczmie mocnym, przepitym głosem. - Blask sprowadzi na nas zagładę za grzechy jakich się dopuszczaliśmy! Padnijcie na kolana, módlcie się o zmiłowanie, a zostaniecie oszczędzeni!
Bruxa rozejrzała się ciekawie, ale nie udało jej się wyłowić wzrokiem pijanego demagoga.
Faktycznie, im bliżej ratusza tym więcej było ludzi. Mieszkańcy zgromadzeni w niewielkie grupki dyskutowali między sobą podekscytowanymi głosami. Raz czy dwa kobiecie udało się złowić uchem nawoływania o zagładzie. Miasto jeszcze chyba nigdy nie było tak żywe jak tego ranka. Przez rynek przed ratuszem praktycznie nie dało się przecisnąć. Przed budynkiem władz miasta stało sporo zbrojnych pilnujących porządku. Organizowali zaciąg do sił intewencyjnych, lecz niewielu było chętnych dołączyć do poszukiwań w lesie. Nawet pomimo obietnic wysokich żołdów, ułaskawienia i zapewnienia dobrej jakości wyposażenia.
- Chcę się spotkać z De Vallem! - Bruxa z trudem przekrzyczała rozgadany tłum.
- Tylko szlachta i magowie mogą wejść! - Odkrzyknął strażnik, pilnując by ktoś nie przecisnął się podczas gdy był zajęty rozmową.
Bruxa przywołała prostę iluzję niebieskiego płomienia który zatańczył w powietrzu nad jej ręką.
- A, w porządku! - Żołdak przepuścił ją do środka. - Ej, ty tam! Tylko szlachta i magowie mogą wejść!
W budynku było niesamowicie cicho. To znaczy w porównaniu z całym choasem który panował na zewnątrz. Dziewczyna skręciła zaraz na prawo od drzwi, do ratuszowej stołówki. Tak jak się spodziewała, było tu kilka osób jedzących drugie śniadanie. Kilka osób, u których można było zasięgnąć języka. Przysiadła się do mężczyzny po czterdziestce, który właśnie kończył bułkę z serem. To co jadł było dość niezwykłe, biorąc pod uwagę jego bogaty strój. No i z całą pewnością „pachniał” aurą maga, solamanty. Szkoła ta cieszyła się dużym szacunkiem wśród prymitywnych ludów na północy, lecz w bardziej cywilizowanych krajach uchodziła, najczęściej niesłusznie, za potencjalnie niebezpieczną. Solamanci, poprzez medytację i zaklęcia, potrafili słuchać duchów, do pewnego stopnia wpływać na świat zmarłych i, co było najbardziej praktyczną stroną ich profesji, odpędzać widma które posiadły ciała śmiertelnych. Ze względu na dużą wrażliwość Solamantów, często pomagali „leczyć dusze”, choćby powracać do stanu równowagi istotom które przeżyły wielką życiową traumę. Ludzie bardzo często mylili tą profesję z nekromancją, zakazaną szkołą która sprowadzała się do tworzenia nieumarłych i handlowania życiem tych, którzy odeszli.
- My się znamy? - pytanie wyrwało Bruxę z zadumy. Brzmiało dość lekceważąco, zważywszy iż męczyzna nawet nie podniósł na nią wzroku.
- Nie, raczej nie. - Odparła. - Jestem magiem ze stolicy. Iluzjonistą. Uhm… - Drgnęła, gdy mężczyzna nadal nie zwrócił na nią uwagi. - Chciałabym się jakoś przydać burmistrzowi. Mógłbyś mnie przedstawić?
- Mam dużo pracy, idź do kogoś innego. - Burknął zadając kłam wrażliwości swojej profesji. Mag skończył posiłek i najzwyczajniej w świecie wyszedł, zostawiając zaskoczoną kobietę.
Bruxa westchnęła i rozejrzała się po sali. Wciąż była wyczuwalna delikatna nutka magii… Na sali był jeszcze ktoś kto umiał rzucać zaklęcia, ktoś znacznie słabszy i przez to niemożliwy do rozpoznania na sam „węch”. Choć równie dobrze mógł się ekranować... Ciekawe, to pachnie prawie jakby w powietrzu wisiało już rzucone zaklęcie. Posmak wskazuje na szkołę iluzji. Ale kto z obecnych mógł być tym iluzjonistą?
Miała do wyboru dwóch strażników którzy zrobili sobie przerwę i tęsknie patrzyli w stronę napojów alkoholowych, typowego urzędnika starszej daty w dość zniszczonym stroju który smętnie mieszał łyżeczką w kawie, dojrzałą kobietę w nieco wyzywającej szacie i pewnym spojrzeniu jedzącą powoli ciasteczko biszkoptowe oraz młodzieńca, który był chyba szlachciem sądząc po stroju i wytrawności spożywanego posiłku.
Bruxa drgnęła, wyczuwając delikatną nitkę drugiego zaklęcia tuż przed sobą. Spojrzała na stół, na którym wciąż leżały okruszki po bułce spożywanej przez maga. Ułożyły się w napis, który z trudem można było odczytać.
Czuję cię, ale jeszcze nie wiem kim jesteś, magiczko. Wiem, że mnie rozpoznałaś. To dobrze, bo stoimy na pewnym gruncie.
Kobieta rozejrzała się po pokoju. Nikt z siedzących nie zdradzał śladu zainteresowania jej osobą. Spojrzała podejrzliwie na mężczyznę który serwował dania, ale ten też był zapatrzony w kubek który wycierał. A jednak… tak subtelna iluzja tak dobrze zamaskowana rzucana w takiej dyskrecji wskazywała absolutnego profesjonalistę lub profesjonalistkę. Strumień magii drgnął, iluzja się zmieniła.
Nie rozglądaj się, nie znajdziesz mnie. To byłby nudny pojedynek, więc dam ci fory. Herald zginie za dwa dni. Bestia go rozszarpie.
Bruxa zarzuciła „wędki” na wszelkie wici energii jakie były w pokoju. Nadaremnie, ten kto rzucił iluzję był perfekcyjnie ekranowany. Fakt, rozpoznała aurę rzucającego czar, to był jeden z tych dwóch zamaskowanych ludzi których widziała kilka dni temu w tawernie na trakcie do Valgradu. Ten wręczający kopertę pod stołem. Nawet zresztą gdyby nie miał wtedy kaptura, nic by to nie dało. Tak zdolny iluzjonista mógł wyglądać całkowicie dowolnie, mógł się wcielić we wszystko od szczura do smoka. Choć wydałaby go wtedy niewprawność ruchów, które musiałby długo trenować. No i wciąż walka w cudzej, tak złożonej iluzji byłaby absolutnie niemożliwa.
- Ten świadek, jak on się nazywał?… no, ten który tyle wie o Bestii… - powiedziała wyraźnie na głos. - Szlag, gdzie on jest?
Strażnicy odwrócili głowy i popatrzyli zainteresowani. Szlachcic ją całkowicie zignorował, kobieta dalej gryzła ciastko a starszy urzędnik westchnął coś cicho.
Sprytnie. - odpowiedziały okruszki. - Może zagramy na twoich zasadach? Lubię gry. Zrobimy tak: zadawaj swoje pytania, a ja będę kłamać. Jeżeli za pół godziny wciąż nie stwierdzą że jesteś opętana dyskutując sama ze sobą, podam ci miejsce gdzie się spotkamy.
Kiwnęła nieznacznie głową.
Nie, nie. Odpowiedz na głos. Ciekawi mnie, co wymyślisz.
- Jak zwykle się spóźnia… - mruknęła, chcąc nie chcąc dając się wciągnąć w to przedstawienie. - A De Vall tak liczył na to spotkanie.
Strażnicy patrzyli na nią jak na wariatkę która mówi do kogoś niewidzialnego.
Przegrywasz jak na razie. Stawiam twoje życie, że odpadniesz nim miną dwie minuty. Pytaj!
Bruxa była coraz bardziej zła. Lubiła naturalnie gry słowne, zabawy w półsłówka czy udawanie kogoś kim się nie jest… ale tutaj to ktoś inny był górą, a ona była zmuszona do robienia z siebie pośmiewiska. I chyba gra nie była warta świeczki, bo agresor wydawał się być równie pozbawiony skrupułów co ona.
- Chyba już nie przyjdzie - burknęła i wystudiowanie powoli zaczęła zbierać się do wstania.
Przegrałaś. Zginiesz w noc poprzedzającą śmierć Heralda.
Bruxa wyszła bez słowa i skierowała się po schodach na górę czując się totalnie upokorzona przez nieznajomego. Zatrzymała się w połowie piętra. Co zrobiła nie tak? Jasne, pozwoliła żeby tamten dyktował warunki. Gość jak na razie ma przewagę, więc trzeba znaleźć jakiś jego słaby punkt by ją odrobić. Jak choćby zamiłowanie do hazardu, którym tak się obnosił, czy totalne wypranie z sumienia. Zazwyczaj ciężko ukryć jedno lub drugie, choć to pierwsze mogło być tylko udawane. No i miała jeszcze jedną kartę w ręku, do zagrania w odpowiednim czasie. Wiedziała, że są przynajmniej dwie osoby które Bestii pomagają. Możliwe, że ta w mieście nosi tamtej informacje na temat ruchów władz, a ta druga przekazuje bezpośrednio… no właśnie, komu? Demona już dawno wykluczyła. Tak wielką iluzję trzeba by na czymś zawiesić. Może smok? Kapłanki odpadają, ale żyje jeszcze parę dzikich smoków. Tylko jak zmusiliby takiego do współpracy, jeżeli jedyne czego pragnie to zaszyć się głęboko, ukryć przed światem i udawać że nie istnieje?
Zła na siebie przeszła jeszcze kilka schodów i ruszyła korytarzem na pierwszym piętrze. Przed drzwiami na jego końcu stało dwóch wartowników którym wyraźnie dokuczała długa służba.
- Stać! - ocknął się jeden z nich na widok nadchodzcej kobiety.
- Mam bardzo ważną sprawę do sir Heralda - powiedziała, odczytując z odległości tabliczkę wiszącą na drzwiach.
- Prosił, by mu nie przeszkadzać - mruknął strażnik i ziewnął potężnie.
- To naprawdę ważne. Sprawa życia i śmierci - zaakcentowała ostatnie słowa, po czym zajrzała żołdakowi mu w oczy. Zmęczony umysł nie postawił żadnego oporu.
- W sumie… - burknął. - Jak coś ważnego się dzieje, to mamy mu od razu przekazywać. - Strażnik otworzył drzwi i wpuścił Bruxę przodem.
Sir Herald De Vall okazał się starszym mężczyzną o orlim nosie i dumnym spojrzeniu. W chwili gdy kobieta weszła, siedział za biurkiem i porządkował dokumenty. Na dźwięk otwieranych drzwi podniósł wzrok i spojrzał na Bruxę. Na jego twarzy odmalowało się bezgraniczne zdziwienie, które łagodnie przeszło w pełen spokój.
- Panienka bardzo nalegała na wizytę - wyjaśnił skruszony strażnik równie zaskoczony reakcją szlachcica co kobieta.
- Nic się nie stało - powiedział De Vall odzyskując animusz. - Ale niech nikt nam nie przeszkadza od teraz pod żadnym pozorem, powiedzmy przez… - spojrzał na nią. - Godzinę? Chyba wystarczy, prawda?
Nie zdradziła żadnym gestem że nie ma pojęcia o co chodzi.
Żołdak zasalutował i wyszedł.
- Usiądź, napij się - powiedział De Vall, sięgając po butelkę stojącą w szafce obok biurka. - Interesy mogą poczekać.
- Wolę od razu przejść do rzeczy - powiedziała szybko, chcąc zagrać w otwarte karty.
Westchnął ciężko.
- Spodziewałem się. Nie dasz staremu człowiekowi satysfakcji poznania zleceniodawcy? Bo chyba po to tu jesteś, prawda Bruxa?
- Znasz mnie? - podeszła i zaryzykowała zajęcie miejsca naprzeciw niego.
- Pewnie! - Żachnął się. - Assasynka na prowincji. Dwadzieścia pięć lat masz, jeżeli mnie pamięć nie myli, prawda? I miałaś tyle samo piętnaście lat temu, kiedy ubiłaś mojego kuzyna. Zresztą należało mu się, menda straszna. Zgaduję, iż wbrew temu co o sobie mówisz to tak nie do końca jesteś człowiekiem, prawda?
Parsknęła.
- Muszę cię rozczarować. Nie, nie ma żadnego zlecenia na ciebie - uśmiechnęła się ciepło. - Byłam w interesach, teraz mam wolne i z nudów poluję. Na szczury, psy i insze Bestie. Co do wieku to nie będę komentować, bom kobieta i nie wypada, a ty jako szlachcic powinieneś to uszanować. Tak z ciekawości, dlaczego odprawiłeś strażnika wiedząc kim jestem?
Westchnął.
- Sądziłem, że jeden trup w zupełności wystarczy i nie ma sensu pogrążać w rozpaczy rodziny kolejnego nieznanego nikomu zbrojnego.
Umilkli. Cisza przedłużyła się.
- Uhm… Szczerze mówiąc to nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek miała zatarg z De Vallami - przerwała w końcu milczenie.
Zlustrował ją wzrokiem. A miał naprawdę przeszywające spojrzenie.
- Taka piękna kobieta… zastanawiam się, dlaczego ubierasz się tak po chłopsku - umilkł na chwilę. - A przede wszystkim, dlaczego nie nosisz żadnych ozdób. Srebro pasowałoby ci idealnie.
Uśmiechnęła się słodko.
- Z twarzy to ty nie jesteś za bardzo podobny do kuzyna. Umówmy się tak, ty nie będziesz opowiadał o mojej… przypadłości, a ja nie wspomnę że Szakal proponował mi wino w swoim gabinecie. Stoi?
- Nie zrozum mnie źle - westchnął kiwając głową. - Sfora Szakala jest Szakala tylko z nazwy. Absolutnie nie popieram tego, co oni robią. I nie ja stoję za bestią.
- To już wiem - uśmiechnęła się łagodnie. - I liczę na możliwość zatrudnienia na stanowisku… mmm… agenta?
Spojrzał na nią z pytaniem w oczach.
- Bo widzisz - kontynuowała. - Ktoś w twoim otoczeniu wie, że Szakal i De Vall to ta sama osoba i grozi, że poczęstuje tobą Bestię, czymkolwiek by ona nie była.
- No dobra, a gdybym się zgodził to ile…?
- Trzysta za każdego z uczestników spisku i pięćset za osławioną „Bestię”. O ile w ogóle istnieje.
Uścisnął jej dłoń przez biurko.
- No to ustalone - kontynuowała. - Pytanie numer jeden, podpadł ci ktoś kto zna się na iluzji?
- Nie. Jest co prawda taka kobieta, trzydzieści pięć lat, ruda, metr osiemdziesiąt, ciemne oczy, która od kilku tygodni robi pokazy na rynku i przychodzi tu raz w tygodniu odprowadzić podatek. Nie wiem jak się nazywa, podpisuje się niewprawnie trzema iksami, pewnie analfabetka. Zwróciłem uwagę bo iluzjonistka to strasznie deficytowy towar tutaj. Kobitka jest chyba jedyna w mieście.
- Czy tak się przypadkiem składa, że miała ów podatek zapłacić dzisiaj, przed chwilą lub za chwilę? Rada przyjacielska, aresztuj ją i „przekonaj” do mówienia. Wszelkimi dostępnymi środkami.
- Za co niby? - westchnął. - Wiem, że mnie nie nabierasz, ale muszę mieć co wpisać do protokołu.
- Profilaktycznie. Zresztą wątpię by twoi ludzie ją znaleźli. Jest już pewnie zaszyta w lesie, przygotowując iluzję Bestii. Problematyczna jest tylko podstawa. Jak rzuci na siebie to będzie jej strasznie niewygodnie poruszać się na czterech łapach, walczyć i skupiać się na tak dużym i złożonym kształcie. Żeby rzucić na coś, to musi mieć duże, inteligentne stworzenie pod ręką.
- Dlaczego nie zatrzymałaś jej od razu jak się domyśliłaś? - przerwał jej wywód.
- Bo domyśliłam się przed chwilą - westchnęła. - A teraz to ona może wyglądać jak twoja kochanka, twój strażnik, lub twój pies.
- Huh… czy jest coś jeszcze o czym powinienem wiedzieć?
- Tak - dodała zdecydowanie. - Tej dziewoi ktoś pomaga, ktoś kto dostaje od niej listy, choć jeszcze nie wiem w jakim celu. Był przy niej parę dni temu i tyle go widziałam. Dobrze by było wysłać tajniaka do tawerny na trakcie do stolicy. Jakby jakaś parka w ciepłym pomieszczeniu przejawiała niezdrową fascynację gotowaniem się w czarnych płaszczach z kapturami, to można ich od razu zwinąć. Najlepiej uprzednio wezwawszy posiłki.
Umilkła. Mężczyzna nie opuszczał wzroku z jej twarzy.
- Jest jeszcze coś o czym ty powinnaś wiedzieć. Elfy napadły wioskę nad ranem.
- Tak, ciężko nie zauważyć wrzawy za oknem - Za kolejnym swoim uśmiechem ukryła zaskoczenie informacją o rasie napastników. - Kto to był konkretnie? Ktoś ich rozpoznał?
- Jednego z nich - powiedział poważnie. - Chłop który wydostał się z rzezi był przerażony, składał mętne wyjaśnienia ale tego jednego był pewien. To był jeden z Łowców, którzy kilka tygodni temu poszli szukać Bestii i nie wrócili.
- Oż…
- Właśnie - stwierdził ponuro. - „Ofiary” Bestii żyją, przynajmniej część. Dlatego wyprowadzam armię do lasu, żeby ich znalazła i podsysam plotki o jakiś śmiesznych trolach, żeby nie wzbudzać paniki.
- O to jej chodziło, kiedy mówiła że Bestia cię rozszarpie - drgnęła. - Miałeś dzisiaj wyprowadzić wojska, stwór pojawiłby się w samym ratuszu, kierowany na miejscu przez dziewczynę. Od ręki jesteś trupem, miasto w anarchię, armii która mogłaby utrzymać porządek brak bo się ugania po lasach za fantomami, nikt nie podjąłby się walki z przestępczością po twojej tak spektakularnej śmierci, szlaki byłyby oczyszczone z konkurencji a elfy które były „ofiarami” zmyśliłyby bajeczkę o cudownym ocaleniu i miałyby monopol na handel na tej trasie. Z tego co wiem interes wart jest każdych metod.
- Cholerne kłapouche! - De Vall wyglądał, jakby dostał furii. W jego oczach zapłonął wściekły ogień. Wziął głeboki oddech, potem drugi. Uspokoił się trochę. - To co mówisz ma sens… tylko co się działo z przypadkowymi ofiarami? Ciężko przypuszczać żeby porwany przez Bestię syn szewca miał być zamieszany w handel niewolnikami i narkotykami. A jego też nie znaleźliśmy.
- To tylko robocza teoria. Brakuje w niej miejsca na drugą osobę, która przecież gdzieś być musi. Ta, która dostaje listy. No dobra, ja się zbieram. Gdyby cię naszła chęć przysłania mi kwiatów, to zatrzymałam się „Pod Białym Krukiem”, pokój numer trzy.
* * *
Wieczorem, z budujących się od kilku dni chmur, zaczął padać deszcz. W kilka minut niewielka mżawka przerodziła się w potężną ulewę sprawiając, iż ulice miasta całkowicie opustoszały. Po bruku płynęły strumienie wody wypełniając każdą dziurę ogromnymi kałużami. Brak przechodniów działał właściwie pozytywnie. Nikt nie mógł dostrzec anormalności na dachu „Pod Białym Krukiem”.
Bo czy za normalność można uznać postać w niemal czarnej szacie, półleżącą na spadzistym dachu, wspartą na łokciach i podziwiającą niebo? Najwyraźniej całkowicie nie przeszkadzały jej strumyczki lodowato zimnej wody, które płynęły po jej włosach, twarzy, ramionach, ściekając po dachówkach i uderzając w bruk wiele metrów poniżej.
Spływająca woda delikatnie łaskotała skórę Bruxy. W takich chmurach kryła się groza… swoisty rodzaj niebezpiecznego piękna którego ludzie nie mogli, nie potrafili docenić przez ból, jaki wywoływał w nich chłód kropli… Ile to już lat? Ile to lat, kiedy po raz ostatni czułam zimno deszczu, mróz zimy? Mhmm… Nauczyłam się udawać, że je czuję. Bez znaczenia czy ludzie byli koło mnie czy byłam sama. To było ważne… mistyfikacja, pozory, gra słów, to wszystko było ważne. Każda społeczność, ludzkość w ogólności, opierała się na regułach, schematach. To oczywiste, że człowiekowi zdarza się mrugnąć gdy z kimś rozmawia. Te zwyczaje, choć pozornie zbędne, czasem nawet szkodliwe, były bardzo ważne. Człowiek jest przyzwyczajony do człowieka, dlatego potrafi wziąć wampira za równego sobie. Gdy wampir jest ludzki, gdy zachowuje się tak jak człowiek się spodziewa. Gdy wampir chce być człowiekiem odrzucając sposób rozumowania większości krwiopijców, których zadowala zwierzęcy byt. Szkolone i hodowane jako maszyny do zabijania, perfekcyjne w swym fachu i wyprute z uczuć…
Jak blisko się tego znalazłam? Ja, której nie przeraża myśl o wyłupieniu komuś oczu, o wyrwaniu komuś języka? Ja, której uprzejmy ton głosu jest tylko wyuczonym, sztucznym stylem bycia, grą aktorską która sprawia przyjemność i pozwala na uwierzenie, że jest się kimś, kim się nie jest? Ja, która znajduje spokój i ukojenie w tak niespokojnej i niepewnej nocy jak ta? Gdy chcesz nauczyć się być tym, kim nie jesteś, zacznij udawać, że tym kimś jesteś. Wkrótce różnica zacznie się zacierać i sam uwierzysz w swoje oszustwo, twoja gra stanie się nie tylko niewymuszona, ale wręcz nieświadoma. Nie ma doskonalszej formy leczenia swojej duszy.
Bestia… tak, to interesujący pojedynek przede mną. Niepewny, niebezpieczny i bardzo ciekawy. Przeciwnik, który czai się gdzieś w mieście, obserwuje moje ruchy i przygotowuje się. I jest równie ciekawy zakończenia co ja, równie niepewny tego co wiem i czego się jeszcze dowiem. Jutro będzie ostatni dzień na poszukiwania. W końcu wieczorem mam zginąć - parsknięcie. - Ciekawe, czy Bestia się pofatyguje osobiście, czy przyśle assasyna? W jednym i drugim przypadku mocno się zdziwi. De Vall był tak miły i dał mi na pożegnanie pozwolenie na broń specjalistyczną. Który najemnik może się poszczycić legalnym dostępem do tak śmiercionośnych zabawek? I to z pierwszej ręki?
Dobranoc Bestio. Zbieraj siły, bo jutro mam zamiar wypruć z ciebie flaki.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.