Opowiadanie
Wielkie Łowy
Prolog
Autor: | Shelim |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy, Fikcja, Kryminał, Mroczne |
Uwagi: | Przemoc |
Dodany: | 2010-01-28 09:57:34 |
Aktualizowany: | 2010-01-28 09:58:34 |
Następny rozdział
Copyrights (c) by Piotr Kosek (www.piotr-kosek.com) All rights reserved! Zabrania się kopiować całości lub części fragmentów tego tekstu, oraz publikować bez zgody autora.
Ten dzień był zdecydowanie chłodniejszy od swoich poprzedników, znacznie właściwszych pod tym względem dla rozpoczynającego się właśnie lata. Niebo zasnuwała ponura warstwa ciemnoszarych chmur, a w twarze nielicznych podróżników bił przeraźliwie zimny wiatr, zmuszający wędrujących do zakładania kapturów. Czyniąc drogę nawet bardziej ponurą niż otaczająca ją sława.
Trakt do Valgradu nie był szczególnie uczęszczany w ostatnich tygodniach. Przemytników odstraszały silniejsze niż zwykle kontrole u bram wiążące się z niedawną zmianą władz miasta. Elfich handlarzy niewolnikami skutecznie zniechęcała powtarzana po stokroć plotka o legendarnej bestii mającej napadać na, jak to się ludzie wyrażali, „złe istoty”. Ile prawdy było w tych bajaniach, powtarzanych niemal we wszystkich osadach od Valgradu aż do stolicy, tego nie wiedział nikt. Faktem jest jednak, iż wielu elfów zaginęło podczas swoich wypraw, a okoliczni mieszkańcy potrafili przysiąc na życie własne i swoich córek, iż słyszeli warkot wygłodniałego potwora, pożerającego w całości nieszczęśników. Jeżeli zaś chodzi o uczciwych podróżników, ci do Valgradu nie przyjeżdżali niemal nigdy.
- Prrr… spokojnie Iskra - łagodny głos jeźdźca zatrzymał niespokojne zwierzę przed stojącą przy trakcie karczmą. Nieznajomy, opatulony szczelnie w jasnozielony, długi płaszcz zeskoczył z siodła i uwiązał gniadą klacz przy ścianie budynku. Zakapturzony zaopatrzył zwierzę w obrok, poklepał po szyi i wypowiedział kilka uspokajających słów. Gdy Iskra pogrążyła się w błogiej każdemu zwierzęciu konsumpcji, nieznajomy skierował się do drzwi tawerny.
Wnętrze nie było duże, ale i tak ziało niemal całkowitą pustką. Za kontuarem stał karczmarz oddając się ulubionej czynności chyba wszystkich członków jego profesji w całej Akai. Kilku chłopów siedzących przy jednej ławie wyraźnie podzielonych na dwa obozy rywalizowało w piciu mocnych trunków. Sądząc po jakości śpiewanych przez nich piosenek, zawody trwały już dość długo. W kącie siedział samotnie mężczyzna w czarnym kapturze nasuniętym na twarz i pijący, sądząc po zapachu, mocną kawę.
Nowoprzybyły zdjął kaptur i podszedł do kontuaru. Karczmarz spojrzał w twarz jeźdźca z zaskoczeniem, przerywając w pół ruchu wycieranie kufla. Choć trakt był tak niebezpieczny i w ostatnim czasie okrył się tak złą sławą, nieznajomy, podróżujący najwyraźniej sam, okazał się być nie starszą niż trzydzieści lat kobietą! W dodatku, jeżeli nie liczyć niewielkiego sztyletu wiszącego w pochwie u pasa, zupełnie bezbronną! Czarne włosy sięgały jej ramion, lecz twarz była zupełnie przeciętna. No… na pewno nie brzydka - poprawił się w myślach - ale z całą pewnością nie przypominała tych dziewek ze wsi. Wzrok karczmarza ześlizgnął się w dół. Ku swemu rozczarowaniu kobieta była ubrana bardzo skromnie, w jasną koszulę, zasznurowaną prawie pod samą szyję i, nietypowe jak na swoją płeć, spodnie. Strój wyglądał zupełnie tak, jakby został ukradziony pod nieobecność męża, kochanka, czy kogoś jeszcze. Zresztą nawet gdyby ubrała się w coś bardziej wyzywającego, to pewnie niewiele by jej to pomogło, bo rozmiar wybrzuszeń pod koszulą nie robił specjalnej nadziei. Dlaczego dzieweczki ze wsi tak rzadko tu przychodzą?
- Może nie lubią być obmacywane wzrokiem? - Zasugerowała spokojnie nieznajoma.
Karczmarz zaniemówił, natychmiast oblewając się rumieńcem wstydu.
- Przepraszam, bardzo przepraszam zaszczytną panią… uhm… - wymamrotał niepewnie. - Nieczęsto spotykamy tu kobiety maginie… W zasadzie to pirszy raz… tego… nie wiedziałem… - Umilkł.
Kobieta nie wyglądała na urażoną, wprost przeciwnie, uśmiechnęła się ciepło.
- Nic się nie stało. Naprawdę. Czy mógłbyś, dobry człowieku, zaproponować mi obiad, coś lekkostrawnego i może kieliszek jakiegoś wina?
- Uhm… Pani dobra, może być królik na dziko z ziemniakami i utartą marchewką?
- Brzmi bardzo apetycznie. - Odpięła sakiewkę od pasa i wyjęła dwie złote monety. - Przyda się jeszcze obrok dla konia, tego przed karczmą. - Zamyśliła się na moment. - Prowiantu chyba mi starczy. - Położyła monety na ladzie. - Zachowaj resztę.
- Dobrodziejko hojna! - Karczmarz ostrożnie pozbierał monety i, chcąc zatrzeć niemiłe wrażenie, niemal pobiegł do kuchni.
Dziewczyna powiodła wzrokiem po pomieszczeniu. Większość chłopów leżała już pod stołem, a ocalałej parze niewiele brakowało do ostatecznego rozstrzygnięcia konkursu. Kobieta zatrzymała trochę dłużej wzrok na nieznajomym siedzącym w kącie. Choć w karczmie było znacznie cieplej niż na zewnątrz, mężczyzna nie kwapił się by zdjąć kaptur opadający mu na oczy. Pił powoli kawę i wpatrywał się nieruchomo w drzwi. Wydawał się na kogoś czekać, a sądząc po aparycji, interesy jakie chciał ubić nie należały do najuczciwszych.
Najwyraźniej nie chcąc robić sobie niepotrzebnych problemów kobieta zajęła miejsce po przeciwnej do obcego stronie tawerny. Nie musiała zresztą długo czekać, gdy karczmarz biegnąc na jednej nodze postawił przed nią zamówione danie i kieliszek najlepszego jakie znalazł na zapleczu wina. Chciał odejść, ale nieznajoma powstrzymała go gestem.
- Dobry człowieku, czy mógłbyś rozwiać moje wątpliwości?
Mężczyzna zatrzymał się zaskoczony. Nie do końca chyba zrozumiał, ale na wszelki wypadek kiwnął głową.
- Dużo się mówi o legendarnej bestii krążącej po tych okolicach. Czy ktoś ją widział?
- Dobrodziejko wspaniała, ta bestia, munstrum straszliwe to demon z dna piekła! Dziesiątki luda znika z traktu, ludziska po nocach drzwi ryglują i zbrojne warty po wsiach wystawiają. Co dzień modlimy się do Blasku coby zmiłował i ulitował się nad nami. Pisma starsi wioski pisali, do Króla nawet niech Blask go chroni, ale odpowiedzi nie przyszło.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - powiedziała spokojnie.
- No więc we wsi raczej nikt - podjął zmieszany karczmarz - Ale Sam, pirworodny znachora opowiadał że brat jego przyjaciela z Oazy widział poczwarę. Potwór ma to być straszliwy, demon siedem głów mający, ognistą aurę roztacza, a wszystko czego dotknie umiera! No i ten brat przyjaciela podobno tylko cudem się uratował, bo bestia akurat zwęszyła elfa, niech ich zaraza, to na pewno ich wina.
- Właśnie, elfy - spytała. - Próbowały reagować? Przysłały Łowców?
- A owszem, byli. Dużo ich. Strasznie skąpili, na ludzi patrzyli jak to oni, jak na jakieś stado wszów. No i szli w lasy i żaden nie wrócił. Nawet trupów potem nie znaleźliśmy, bestia wszystkich w całości pożarła.
Kobieta umilkła.
- Dobrodziejko, tak se myślę… - podjął karczmarz - Nieczęsto widujemy tu magów w ogóle… Czy może to Król, niech Blask go chroni, odpowiedział na nasze prośby?
Dziewczyna westchnęła.
- Nie, przykro mi. Moje zadanie tutaj nie ma nic wspólnego z waszą bestią. Nie należę nawet do Zgromadzenia. To znaczy grupy magów którzy bezpośrednio odpowiadają przed Królem - dodała szybko, widząc że nie rozumie.
- Dobrodziejko…
- Mhmm? - odparła zamyślona.
- Mamy pieniądze, cosik odłożyliśmy na czarną godzinę. Każda wioska się coś dorzuci na pewno. Może… - zawahał się. - Może jakoś… tego… ubiłabyś tego demona?
- Jadę do Valgradu. Mogę wam jedynie obiecać, że jeżeli bestia napadnie mnie po drodze, to przynajmniej jeden wasz problem się rozwiąże. Ale wątpię żeby do tego doszło, bo nie mam krzty krwi elfa.
- Dobrodziejko wspaniała…
- Naprawdę nie mogę.
Nagłe skrzypnięcie i powiew zimnego wiatru sprawiły że dziewczyna błyskawicznie odwróciła głowę. W drzwiach stał osobnik ubrany w całkowicie czarną szatę z kapturem nasuniętym na oczy. Wyglądał niemal identycznie jak tamten mężczyzna siedzący w kącie. Nowoprzybyły zresztą podszedł do niego stukając rytmicznie butami o podłogę. Siedzący zniecierpliwionym gestem wskazał mu miejsce obok siebie. Obaj mężczyźni nachylili się nad stołem i zaczęli szeptać.
- Kto to jest? - spytała kobieta wskazując na parę.
- Dobrodziejko kochana - wyszeptał karczmarz tak cicho, że prawie go nie słyszała - Ja ich o imiona nie pytam, kłopotów nie chcę, a obaj widać uzbrojeni i źle im z oczu patrzy… znaczy, zeźleni z wyglądu, bo oczu nie widać. Przychodzą tu raz na parę dni i coś tam wymieniają między sobą, pewnikiem jakieś oprychy, informacje czy co.
- Dziękuję, dobry człowieku. Nie chcę cię zatrzymywać.
Karczmarz zrozumiał aluzję i odszedł szybko. Kobieta oparła się wygodniej, wracając do swojej potrawy. Wciąż jednak obserwowała kątem oka to, co się dzieje w stoliku w kącie. Ten, który przybył później wręczył drugiemu jakąś złożoną kartkę pod stołem. Mężczyzna schował ją do kieszeni nawet nie patrząc na jej treść. Obaj nieznajomi spojrzeli sobie w oczy, po czym tamten który siedział dłużej nieznacznie kiwnął głową. Chwilę później jednocześnie wstali i wyszli z budynku nie zaszczycając dziewczyny nawet jednym spojrzeniem. Kobieta odwróciła się odruchowo i spojrzała przez okno na swojego konia. Obaj nieznajomi poszli jednak w drugą stronę, nie przejawiając na szczęście niezdrowego zainteresowania nie swoim wierzchowcem.
Kobieta patrzyła za nimi jeszcze chwilę, aż zniknęli za rogiem budynku.
Przepraszam wszystkich za nagromadzenie słowa "kaptur". W dalszej partii tekstu słówko to praktycznie nie występuje, tutaj po prostu nie mogłem znaleźć lepszej alternatywy.