Opowiadanie
Próba Ognia
Kolory Magii
Autor: | Arleen |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Warhammer Fantasy |
Gatunki: | Fantasy, Romans |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2010-06-23 08:00:14 |
Aktualizowany: | 2011-04-28 11:45:14 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Jeżeli kiedykolwiek ktokolwiek z nieznanych mi przyczyn zapragnie zamieścić całość lub fragmenty opowiadania na stronie/blogu/forum proszę o podanie moich danych (nick) oraz źródła. :)
Wolfenburg był miastem tętniącym życiem i jak przystało na stolicę Ostlandu, miał się czym pochwalić. Mieszkańcy szczycili się wspaniałą świątynią boga-człowieka, Sigmara, oraz jedynym w swoim rodzaju, wzniesionym z estalijskiego marmuru, pałacem Księcia-Elektora, Valmira von Raukova. Miasto rosło w bogactwo dzięki żyznej glebie, ogromnym połaciom lasów i ukrytej w górach fortunie w postaci żył złota, a dzięki rozsądnej polityce księcia chętnie odwiedzali je egzotyczni kupcy z Kislevu, przywożąc dobra na wymianę oraz kiselvską gotówkę. Wspaniała twierdza przyciągała jednak nie tylko kupców i szlachtę, także czarodziejów ze wszystkich Kolegiów. Oddalony od stolicy Imperium Wolfenburg pozwalał na swobodne prowadzenie badań i naukę, lecz nie odcinał czarodzieja od bogatych zasobów wielkich bibliotek i życia towarzyskiego. O ile ktoś takowe prowadził i go w ogóle potrzebował...
Jonas Amsel złamał lakową pieczęć na liście, tylko po to by wyciągnąć z pergaminowego zawiniątka kolejną zapieczętowaną kopertę. Płynnym ruchem rozciął ją i wydobył gruby plik kartek, zapisanych równym jak spod linijki, ozdobnym pismem Arcymaga Adelberta Laubricha. W miarę jak czytał, ponurą twarz maga rozjaśniał uśmiech satysfakcji. Jonas od dawna badał legendy dotyczące Lasu Cieni i był przekonany, że w jego głębi kryje się źródło jakiejś mocy. Nie wiedział oczywiście co to - większość jego wiedzy pochodziła z zeznań nielicznych zapuszczających się w leśne ostępy wieśniaków, starych podań i nielicznych eksperymentów, próbujących śledzić przepływ ośmiu Wiatrów Magii. Zajęło mu to tygodnie, przez większość czasu bez znaczących rezultatów. Jednak w ostatnim czasie coś się zmieniło, przepływ Wiatrów jak gdyby zmienił kierunek i siłę, zaś Jonas był w stanie wyznaczyć kierunek, jaki powinny obrać poszukiwania. Niestety, wszystko wskazywało, że mógł mieć do czynienia z leżącym w lesie odłamkiem słynnego Czarciego Pyłu, będącego ucieleśnieniem mocy Eteru, zakazanej substancji. Skąd tam się wziął? Jonas nie miał pewności, mógł jedynie snuć domysły dlatego jak tylko wyznaczył kierunek, napisał do siedziby Kolegium, aby wydało zgodę na poszukiwania...
Nie czekał długo na odpowiedź. Po zaledwie sześciu dniach od chwili, gdy gołąb pocztowy opuścił Wolfenburg, do drzwi domu Jonasa zapukał specjalny posłaniec z Altdorfu. Amsel nie zastanawiał się jakim cudem dotarł tutaj w tak krótkim czasie, ani czemu to Laubrich osobiście napisał zezwolenie na prowadzenie badań, ale dawno już nauczył się, że pewne pytania powinny pozostać bez odpowiedzi. Uznawszy pewne rzeczy za naturalne, rozpoczął przygotowania do wejścia w przysłowiową paszczę lwa, Las Cieni...
Amsel był rezydentem w Wolfenburgu od siedmiu lat, od pięciu zaś pełnił służbę na dworze księcia von Raukova jako doradca w sprawach magii, jednak jako czarodziej, słynącego z ponurego usposobienia Ametystowego Kolegium, nie cieszył się popularnością na salonach. Miał zasłużoną opinię racjonalnego i kompetentnego, wciąż jednak mimo jego zasług dla miasta wszelkie rozmowy milkły, gdy pojawiał się w pobliżu dworzan. Jednym z powodów było jego przezwisko. Już na samym początku jego pobytu kilka dwórek zaczęło go przezywać Śledziem. Jonas zasłużył na to miano nie tylko z powodu małomówności, ale także ze względu na swój wzrost, nienaturalnie szczupłą sylwetkę oraz rysy bladej jak pergamin twarzy, które faktycznie nieco przypominały tę popularną rybę. Dodatkowo - zwyczajem swego kolegium - golił głowę, co tylko podsycało krążące na jego temat dworskie dowcipy. Właśnie dlatego poważny jak sama śmierć czarodziej, nie znosił bywania na dworze książęcym i unikał tego jak ognia.
Sprawa miała się nieco inaczej z jego młodym przyjacielem, który rozpoczął rezydenturę w Wolfenburgu zaledwie pół roku wcześniej. W przeciwieństwie do Jonasa Axel Fritz, wędrowny czarodziej Kolegium Płomienia, zdążył już zasłynąć na dworze księcia ciętym dowcipem i dworskim obyciem, co zdjęło z lubiącego samotność Amsela obowiązek częstego pojawiania się na bankietach. Nie oznaczało to oczywiście, że lubiący swobodę Piromanta uwielbiał książęce imprezki, ale układ był prosty: Jonas zapewniał Axelowi warunki do jego badań i miał napisać mu referencje. W zamian za to, na czas swego pobytu Fritz zdejmował z kolegi ciężar towarzyskich obowiązków. Na razie ich mały pakt sprawdzał się wyśmienicie i Jonas uznał, że gdy młody mag opuści Wolfenburg będzie mu go bardzo brakowało, choć wcześniej wydawało się to nie do pomyślenia...
Czytając pismo od przełożonego Jonas wiedział już, że zabierze Piromantę ze sobą i będzie to swoisty chrzest bojowy dla chłopaka, jak nazywał dwudziestoczteroletniego przyjaciela. Axela przysłano tutaj pół roku wcześniej, by mógł go ocenić licencjonowany Magister spoza jego własnej szkoły magii. Wędrowny czarodziej, był swoistym stadium przejściowym między uczniem, a licencjonowanym czarodziejem i uważano, że zanim dopuści się go do dalszego szkolenia, bezstronna ocena jest po prostu konieczna. W tym wypadku padło na Jonasa, który przyjął te wieści bez entuzjazmu, ale nie miał wielkiego wyboru. Dodatkowo okazało się, że mężczyźni byli niczym swoje lustrzane odbicia. Dla dojrzałego maga z dorobkiem naukowym ciemnowłosy młodzieniec o zawadiackim uśmiechu był po prostu kolejnym kandydatem do szybkiego zgonu w imię Imperatora. Amsel nigdy szczególnie za Piromantami nie przepadał - żyli szybko i umierali młodo, uosabiając dokładne przeciwieństwo jego własnego kolegium. Obserwował więc Fritza uważnie już od pierwszego dnia, oceniając każdą jego decyzję niezwykle krytycznie.
Mijały jednak tygodnie, a Axel zjednywał sobie ponurego maga Kolegium Śmierci nie tylko sporą dozą zdrowego rozsądku, jakim kierował się na co dzień, lecz także determinacją i uporem z jakimi dążył do obranego celu. Koniec końców, po zaledwie sześciu miesiącach od przybycia Axela do Wolfenburga, Jonas referencje miał już tak naprawdę napisane, wystarczyło w odpowiedniej chwili przystawić pieczęć. Amsel zamierzał wręczyć przyjacielowi - tak, zaczął bowiem myśleć o nim jako o przyjacielu - pismo na wiosnę, jak tylko możliwe będzie podróżowanie do Altdorfu. Choć odrobinę narwany i charakteryzujący się typowym dla Piromantów temperamentem, Axel wyniósł z kolegium żelazną wojskową dyscyplinę, która pomagała mu okiełznać podszepty Czerwonego Wiatru. Dla Jonasa to wystarczało, by uznać, że z „chłopaka będą ludzie” i ręczyć własną pieczęcią za przyszłego Magistra.
Nie bez znaczenia był oczywiście fakt, że Axel zgodził się chodzić za niego na „herbatki jaśnie pana”, jak Amsel określał bankiety von Raukova, ale tego Ametystowy Magister już głośno nie przyznawał...
- Co mam przynieść? - wrzasnął Erich Hess, aż resztki liści posypały się z okolicznych drzew i aby zaakcentować powagę pytania z wściekłością wbił nóż, którym się przed chwilą bawił, w ziemię, tuż obok siedzącego w kucki gora. Po pierwszym spotkaniu przy Krwawym Głazie Rukhar uznał za słuszne zgromadzić składniki w bezpiecznym miejscu i przenieść je pod głaz w ostatniej chwili i jego plan wydawał się - czego przyznanie przyszło Erichowie z trudem - logiczny i przemyślany . Jednak przez ostatnie dni szaman poważnie wystawiał cierpliwość wojownika Khorne’a na ciężką próbę, posyłając go po drogie i egzotyczne komponenty. Niektóre wystarczyło kupić, choć kosztowało to majątek i nastręczało pewnych problemów, rzadko które bowiem były legalne. Po inne musiał wysyłać najemników, aby później musieć się ich po cichu pozbywać. Erich wypełniał jego żądania bez szemrania, mając na uwadze przyszłość jaką im obu to zapewni, ale jak dotąd tracili tylko czas, bo szaman godzinami siedział nad ogniskiem, mrucząc i zawodząc nad przybierającym najdziwniejsze barwy ogniem. A teraz...
- Co mam niby przynieść? - powtórzył, przeczesują palcami włosy.
- To, co usłyszałeś - odparł beznamiętnie Rukhar. - Krew czarodzieja.
- Masz moją. Potrafię posługiwać się Dhar, widzę Wiatry Magii więc moja będzie równie dobra.
- Musi być nietknięta znamieniem Tego Który Zmienia Drogi - wyjaśnił cierpliwie szaman, mając na myśli boga Chaosu, Tzeencha. Erich parsknął, splatając potężne ramiona na piersi.
- W mieście jest łącznie czterech, z czego jeden wiecznie siedzi gdzieś po lasach i szukanie go zajmie mi wieczność. Drugi to jego uczeń i taki z niego mag jak ze mnie demonetka. Trzeci to doradca księcia, który praktycznie nie rusza się poza mury miasta, a ostatni to jakiś przybłęda z Altdorfu.
- Dużo wiesz... - Szaman odsłonił w parodii uśmiechu imponujący zestaw koźlich zębów. Tym razem to człowiek miał dla szamana niespodziankę.
- Powiedzmy, że jestem bliżej dworu księcia, niż komukolwiek się wydaje - powiedział, kopiąc niecierpliwie korzeń drzewa, jaki mu się nawinął. - Ale nie na tyle blisko, by podejść do któregoś z magów, wsadzić mu nóż pod żebro i przynieść fiolkę jego nieskażonej krwi.
- Nie musi być fiolka. - Szaman przesunął dłonią nad kolorowym dymem. Może być materiał... Bandaż. Okrwawiony nóż. Wszystko jedno...
- To wciąż zajmie mi sporo czasu. - Hess usiadł naprzeciwko gora, od niechcenia żgając nożem polana w ognisku - Czarodzieje to chodzący paranoicy, a każdy może zobaczyć Dhar wokół mnie i usmażyć mnie, nim zdołam zbliżyć się do niego na wyciagnięcie miecza.
- Tym sobie głowy nie zaprzątaj. - Gor dmuchnął w ognisko, posyłając snop iskier Erichowi prosto w twarz. - Mag sam do ciebie przyjdzie.
- Tak? A to niby jakim cudem?
- Zadbałem o to... - Zachichotał szaman, szczelniej okręcając się burym, poplamionym płaszczem.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.