Opowiadanie
Dziwadło
Tato, zimno mi cz.1
Autor: | dark whisper |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Dramat, Fikcja, Horror, Mistyka, Mroczne |
Dodany: | 2010-07-05 08:00:54 |
Aktualizowany: | 2010-07-05 22:47:54 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Kopiowanie tylko za zgodą, można się skontaktować przez maila.
Nie posiadam instynktu macierzyńskiego. Nie zachwycam się „szkrabami” i „słodziakami”. Dla mnie dzieci to nie szczeniaczki czy maskotki. Są przyszłymi dorosłymi, czyli tymi, za którymi nie przepadam, zresztą z wzajemnością. Ludzie nie należą do moich sympatii. Uważam jednak, że dzieci, póki jeszcze nie są skalane przez długie lata czysto ludzkiego życia, które wciąga do swojego brudnego rynsztoka każdego prędzej czy później, są istotami wartymi ochrony i miłości choćby jednej osoby. Jeżeli brak nawet tej jednej, dziecko staje się smutną istotą, dorastającą często z dnia na dzień. Umysł, sposób myślenia staje się niewyobrażalnie dojrzały, ale emocje i pragnienia zostają nadal dziecięce, pełne samotności, strachu i goryczy, zamknięte gdzieś głęboko w sercu.
Którejś nocy zauważyłam światło w salonie. Wiedziałam, że gdy tam wejdę zobaczę ojca, który siedzi zamyślony, patrząc w trzaskający kominek. Nigdy nie mogłam rozpoznać, co wówczas chodzi mu po głowie. Jego twarz nie odkrywała żadnych emocji. Jej wyraz wskazywał jedynie na mocne skupienie i natężenie myśli. Siadałam obok i cieszyłam się ciepłym światłem. Mijała dłuższa chwila, gdy ojciec mnie zauważał i wysyłał stanowczo do łóżka. Pociągnęłam za klamkę. Przebiegł mnie zimny dreszcz. Nie zobaczyłam ani kominka, ani ojca. Nie było salonu. Stałam w zimnym półmroku hotelowego korytarza. Wróciłam do pokoju. Spojrzałam na drewniany zegar, którego tykanie bardzo mnie irytowało. Zwłaszcza teraz, gdy to jego miałam za towarzysza, zamiast ojca. Sprawdzanie co noc godziny pobudki było bardziej odruchowe, niż z potrzeby. Wiedziałam, jaka jest dokładnie pora. Odkąd odeszłam, gdziekolwiek bym nie spała, w jak bardzo wygodnym łóżku, zawsze budziłam się (jeśli już zasypiałam) o tej samej godzinie. Było parę minut po pierwszej.
Przeczekała do rana gapiąc się na brudny sufit. Jej głowy nie zaprzątał choćby cień jakiejkolwiek myśli. O piątej wstała, przemyła twarz i wypiła swoim zwyczajem gorzką i gęstą kawę. Bez pośpiechu, ale też bez delektowania się. Nie wiedziała, czy jej smakuje. Smak potrawy, czy napoju był dla niej zupełnie obojętny. Ubrała znoszony, niegdyś czarny płaszcz i wyszła na ganek. Gęsta, mleczna mgła opadała ciężko na ziemię. Sięgnęła do jak zwykle prawej kieszeni. Wyjęła papierosa, który od razu rozmókł od wilgoci. Zapalił się dopiero po paru próbach. Powoli weszła na nierówną, piaszczystą drogę. Nie spieszyła się. Po jakimś kilometrze piasek zastąpiły jeszcze mniej wygodne kamienie. Po obu stronach drogi pojawiły się ciemne, duże cienie. Dotarła do miasteczka, jeżeli można nazwać tak kilka domów, aptekę i sklep. Wszystko to słabo widoczne, nieruchome, jakby uśpione. Zbliżało się wpół do ósmej, mimo to nie było żywej duszy. Poczuła spokój. Stała sama na środku martwej ciszy.
Tekst ciekawy.
Ale niestety nic się nie dzieje i nic nie wiemy. A do tego jest krótki, co nie nastraja optymistycznie.
I właściwie tylko to mogę o tym powiedzieć.
No i jeszcze, czekam na więcej :)