Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Dom Wariatów

Szczęśliwy telefon (rozdz. 3)

Autor:DuchDucha
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Komedia, Parodia
Uwagi:Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2010-07-20 09:19:06
Aktualizowany:2010-09-14 22:05:06


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Jeśli chcesz rozpowszechnić opowiadanie, to zaznacz, że autorem jest DuchDucha i wskaż na blog http://zanapar.blog.onet.pl/.


Topniejący w zastraszającym tempie majątek, zgromadzony podczas koncertów w mieście, zmusił Maćka do poszukiwania pracy. Korzystając z zeszłotygodniowej gazety, którą znalazł na ławce w parku i z przyczyny, której musiał uciekać przed innym bezdomnym krzyczącym coś w stylu: „Złodziej! To moje! Znajdź sobie własną!”, odnalazł kilka numerów telefonów z ofertami zatrudnienia. Fakt nie posiadania telefonu zmusił go do skorzystania z jednej z budek znajdujących się kilka ulic od jego lokum. Po drodze, dla rozrywki, poczytał sobie nowo nabazgrane napisy wymieniające nieodkrytych do tej pory, bądź świeże mianowanych wyznawców wiary mojżeszowej i mniejszości seksualnych.

Gdy dotarł na miejsce, z pierwsza z trzech kabin z wybitą szybą, trzymającej się dzięki zasadom magii opisanej w nauce i przerdzewiałym aparatem, z którego przez lata nikt nie korzystał. Stwierdziwszy, że taki złom nie może działać, roztworzył kolejne drzwi. Z kabiny rozległ się obrzydliwy fetor będący mieszanką kilkudniowego moczu i wymiocin. Następna zdawała się być dużo czystsza, więc zdawało się że może z niej skorzystać. Niestety kołyszący się na zasadzie bezwładności wyrwany kabel od słuchawki zmusił go do zweryfikowania opinii. Pozostała tylko jedna możliwość, którą wypadałoby sprawdzić chociażby dla formalności. Wróciwszy do pierwszej kabiny, spróbował otworzyć drzwi. Sypiąca się z nich rdza nie nastrajała optymistycznie. Maciek zadawał sobie pytanie: „Dlaczego tak stara się dostać do telefonu który na pewno nie działa?”. Wreszcie po całych dziesięciu minutach rozwarły się na tyle, aby chuderlawy dzieciak, taki jak on, mógł się przez nie przecisnąć. Teraz nadeszła chwila prawdy. Podniósł słuchawkę i w tej chwili rozległ się syntetyczny długi sygnał świadczący o tym, że pod grubą warstwą ciemno-bordowej rdzy kryje się nadaj sprawny aparat telekomunikacyjny. Wyciągną zdobyczną gazetę i położył ją na aparacie. Odszukał interesujące go numery i pełen entuzjazmu zaczął dzwonić. Pierwszy rozmówca poszukiwał osób młodych, a to kryterium spełniał. Po krótkim oczekiwaniu nastąpiło połączenie.

- Dzień dobry. Ja w sprawie pracy. - powiedział grzecznie.

- Dobry, a pan dzwoni w czyimś imieniu?

- Nie, w swoim. - odrzekł zdezorientowany.

- Dziękuję, szukamy kobiet. - odparł, po czym odłożył słuchawkę.

Następne ogłoszenie wymagało już nie tylko spełnienia cenzusu wieku, ale także wykształcenia i doświadczenia. Co prawda, spełniał tylko pierwszy wymóg, ale liczył na wyrozumiałość. Wykręcił numer i zaczekał.

- Tak? - odezwał się damski głos w słuchawce.

- Dzień dobry, dzwonie w sprawie pracy. - powiedział równie grzecznie co za pierwszym razem.

- Niech sie zareklamuje. - burknęła.

- Tak więc, mam 19 lat... - bał się co będzie musiał wymyślić dalej, ale to babsko na szczęście przerwało mu w połowie niewymyślonego zdania.

- Za stary. - wrzasnęła.

- Co? - zdziwił się - Ale przecież tam były studia.

- I co z tego, nie spełniasz kryteriów. Żegnam. - rzuciła słuchawką.

Maciek pierwszy raz w życiu stwierdził, iż jest starym dziadem. Dzwoniąc na inne numery ze zdecydowanie mniejszą werwą, zawsze okazywało się, że oferta jest już nieaktualna. Zdołowany złapał się za głowę. Patrząc w dół dojrzał wydrapany numer telefonu i nad nim napis „Masz doła? To jest miejsce dla ciebie!”. Pomyślał „Czemu nie” i wystukał rzeczony numer.

- Miejski Szpital Psychiatryczny słucham.

W pierwszej chwili będąc w szoku nazwy miejsca do którego się dodzwonił chciał się rozłączyć, jednak po otrzeźwiającym „Jest tam kto?”. Zareagował. Przecież nie miał nic do stracenia.

- Tak, jestem.

- O co chodzi?

- Szukam pracy.

- Na stanowisku opiekuna?

- Tak. - potwierdził, nawet nie wiedząc na co się zgodził.

Topniejący w zastraszającym tempie majątek, zgromadzony podczas koncertów w mieście, zmusił Maćka do poszukiwania pracy. Korzystając z zeszłotygodniowej gazety, którą znalazł na ławce w parku i z przyczyny, której musiał uciekać przed innym bezdomny,m krzyczącym coś w stylu: „Złodziej! To moje! Znajdź sobie własną!”, odnalazł kilka numerów telefonów z ofertami zatrudnienia. Fakt nieposiadania telefonu zmusił go do skorzystania z jednej z budek, znajdujących się kilka ulic od jego lokum. Po drodze, dla rozrywki, poczytał sobie nowo nabazgrane napisy, wymieniające nieodkrytych do tej pory, bądź świeże mianowanych wyznawców wiary mojżeszowej i mniejszości seksualnych.

Gdy dotarł na miejsce, przyjrzał się kabinom. Pierwsza z trzech miała wybitą szybą, trzymającą się dzięki zasadom magii opisanej w nauce i przerdzewiały aparatem, z którego przez lata nikt nie korzystał. Stwierdziwszy, że taki złom nie może działać, roztworzył kolejne drzwi. Z kabiny rozległ się obrzydliwy fetor, będący mieszanką kilkudniowego moczu i wymiocin. Następna zdawała się być dużo czystsza, więc zdawało się że może z niej skorzystać. Niestety kołyszący się na zasadzie bezwładności wyrwany kabel od słuchawki zmusił go do zweryfikowania opinii. Pozostała tylko jedna możliwość, którą wypadałoby sprawdzić chociażby dla formalności. Wróciwszy do pierwszej kabiny, spróbował otworzyć drzwi. Sypiąca się z nich rdza nie nastrajała optymistycznie. Maciek zadawał sobie pytanie: „Dlaczego tak stara się dostać do telefonu który na pewno nie działa?”. Wreszcie po całych dziesięciu minutach rozwarły się na tyle, aby chuderlawy dzieciak, taki jak on, mógł się przez nie przecisnąć. Teraz nadeszła chwila prawdy. Podniósł słuchawkę i w tej chwili rozległ się syntetyczny długi sygnał świadczący o tym, że pod grubą warstwą ciemnobordowej rdzy kryje się nadal sprawny aparat telekomunikacyjny. Wyciągnął zdobyczną gazetę i położył ją na aparacie. Odszukał interesujące go numery i pełen entuzjazmu zaczął dzwonić. Pierwszy rozmówca poszukiwał osób młodych, a to kryterium spełniał. Po krótkim oczekiwaniu nastąpiło połączenie.

- Dzień dobry. Ja w sprawie pracy - powiedział grzecznie.

- Dobry, a pan dzwoni w czyimś imieniu?

- Nie, w swoim - odrzekł zdezorientowany.

- Dziękuję, szukamy kobiet - odparł rozmówca, po czym odłożył słuchawkę.

Następne ogłoszenie wymagało już nie tylko spełnienia cenzusu wieku, ale także wykształcenia i doświadczenia. Co prawda, spełniał tylko pierwszy wymóg, ale liczył na wyrozumiałość. Wykręcił numer i zaczekał.

- Tak? - odezwał się damski głos w słuchawce.

- Dzień dobry, dzwonię w sprawie pracy - powiedział równie grzecznie, co za pierwszym razem.

- Niech się zareklamuje - burknęła.

- Tak więc, mam dziewiętnaście lat... - Bał się co będzie musiał wymyślić dalej, ale to babsko na szczęście przerwało mu w połowie niewymyślonego zdania.

- Za stary - wrzasnęła.

- Co? - zdziwił się. - Ale przecież tam były studia.

- I co z tego, nie spełniasz kryteriów. Żegnam. - Rzuciła słuchawką.

Maciek pierwszy raz w życiu stwierdził, iż jest starym dziadem. Dzwonił na inne numery ze zdecydowanie mniejszą werwą, zawsze okazywało się, że oferta jest już nieaktualna. Zdołowany złapał się za głowę. Patrząc w dół, dojrzał wydrapany numer telefonu i nad nim napis „Masz doła? To jest miejsce dla ciebie!”. Pomyślał: „Czemu nie?” i wystukał rzeczony numer.

- Miejski Szpital Psychiatryczny, słucham.

W pierwszej chwili, będąc w szoku spowodowanym nazwą miejsca, do którego się dodzwonił, chciał się rozłączyć, jednak po otrzeźwiającym: „Jest tam kto?”. Zareagował. Przecież nie miał nic do stracenia.

- Tak, jestem.

- O co chodzi?

- Szukam pracy.

- Na stanowisku opiekuna?

- Tak - potwierdził, nawet nie wiedząc na co się zgodził.

- A tak, mówili że kogoś szukają.

Maćkowi ulżyło, po usłyszeniu tego zdanie. Dowiedział się jakie musi złożyć dokumenty, co zrobił niezwłocznie i nawet nie zastanawiał się, jaki charakter będzie miała ta praca. Miał nawet wszystkie niezbędne dane lub były one osiągalne. Poza jednym. Adres. Nie mógł przecież napisać, że mieszka w dawnej fabryce mebli. Więc wykupił skrzynkę pocztową na poczcie, gdzie urząd skarbowy przysłał mu później numer NIP.

W dzień rozmowy, wczesnym rankiem, wybrał się na plażę, gdzie wziął prysznic pośród zwałów śmieci, puszek i butelek po piwie oraz zalanych cielsk ich właścicieli, a następnie przebrał się w najlepsze ubranie, to znaczy, takie najmniej ostatnio noszone i udał się w kierunku szpitala. Podczas rozmowy okazało się, że dyrektor Rożdzewski był wyjątkowo mało zainteresowany potencjalnym nowym pracownikiem. Za to oddziałowa Michalska, uśmiechając się fałszywie, zachwalała nowe perspektywy wynikające z podjęcia nowej pracy, nawet nie podejrzewając, że jej kandydat zgodziłby się na gorsze warunki. Zważywszy, że nie było więcej chętnych do pilnowania „nie zawsze zdrowych umysłowo”, umowę podpisał jeszcze tego samego dnia.

I tak życie samo napisało scenariusz, pozwalający mu egzystować.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.