Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Bardzo straszna Draksylwania

Rozdział 3 - Tajemniczy pustelnik zaraża szczęściem!

Autor:Tula
Korekta:Dida
Serie:Slayers
Gatunki:Fantasy, Komedia, Przygodowe
Dodany:2010-09-18 14:51:38
Aktualizowany:2010-10-17 22:31:38


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Lina wiele w życiu widziała, ale to po prostu musiało być przywidzenie.

Na Szabranigdo! To nie mógł być Xellos! A jednak jego laska bez wątpienia była laską mazoku… Może ją ukradł? Może jest tylko podobna? Może to spisek mający na celu zniszczenie… „Nie, przestań, Lina”, upomniała się w duchu czarodziejka. „Koniec z niszczeniem świata!” A ten tutaj emanuje taką radością życia, że nawet rodzina królewska Seillune może się schować.

- Bardzo mnie rozczarowaliście - powiedział smutnym głosem staruszek.

Amelia i Gourry skoczyli na równe nogi, podobnie jak pozostali, wytrzeszczając oczy na przybysza.

- Kiedy zorientowałem się, że niedaleko są ludzie - podjął staruszek - wyobrażałem sobie wielką radość, tańce, muzykę i jedzenie. Dawno nie widziałem ludzi. Spotkałem zaś rzadko uśmiechającego się chimerę, łatwo irytującą się czarodziejkę i smoczycę na skraju depresji…

- Chwila, skąd to wiesz?! - wrzasnęła Lina, otrząsając się.

Staruszek obdarzył ją bardzo smutnym spojrzeniem. Bardzo, bardzo smutnym.

- Ja… przepraszam - wyjąkała Lina, czerwieniąc się. - Nie powinnam była krzyczeć…

- Krzyk to oznaka bezradności, gniewu i smutku, moje dziecko. - Staruszek pokiwał głową ze zrozumieniem. - Na szczęście przybyłem w samą porę. Twoją duszę można jeszcze ocalić.

Lina usiadła z wrażenia.

- Kim jesteś, starcze? - zapytał Zelgadiss, siląc się na miły ton głosu.

- Jestem…

W napięciu czekali na dalszy ciąg zdania.

- Cóż, jakieś pół roku temu zapomniałem - przyznał staruszek i roześmiał się, ukazując swoje pięć zębów. - Możecie nazywać mnie pustelnikiem.

Zelgadiss usiadł obok Liny.

- Jesteście naprawdę smutni - westchnął pustelnik.

- Skąd się pan tu wziął? - wyjąkała Amelia.

- Widzisz, dziecko, moja matka bardzo kochała mojego ojca…

- Ona pyta, skąd się wziąłeś tutaj, na drodze do Draksylwanii! - przerwała mu Lina, ale zaraz dodała: - Bardzo proszę, odpowiedz, panie pustelniku. - I splunęła za siebie.

- W młodości dużo podróżowałem - odparł pustelnik. - Moja historia brzmi tak…

Dowiedzieli się więc, jak bardzo kochali siebie i życie rodzice pustelnika. Wpoili synowi miłość do wszystkich żywych istot poza pająkami, bo jego matka śmiertelnie się ich bała. Mając kilkanaście wiosen na karku, opuścił rodzinną wioskę i zaczął podróżować. Korzystając z pomocy znajomego czarodzieja zwiedził wiele światów.

- Właśnie wracam z Ziemi - dodał pustelnik. - Musiałem się tam ukrywać i unikać ludzi. Chcieli umieścić mnie w dziwnym domu, który nazywali szpitalem psychiatrycznym czy jakoś tak. Bardzo smutny świat, bardzo. Ale za to mają wspaniałe dowcipy! Chcecie posłuchać?

Żadne z nich nie słyszało nigdy o Ziemi, choć znali teorię istnienia wielu układów planet.

- Nie - powiedzieli jednocześnie Lina, Zelgadiss i Filia.

- Tak, proszę mówić! - zawołali Amelia i Gourry.

- Doskonałe podejście! - zachwycił się pustelnik. - Najważniejsze to przekrzyczeć zło! Uwaga, nie będę się dwa razy powtarzał. Wczoraj śmialiśmy się z dziadkiem do utraty tchu. Dziadek wygrał.

Pustelnik był jedynym, który się roześmiał. Amelia wyglądała na zniesmaczoną - nie zdołała znaleźć w dowcipie radości z życia. Zresztą nigdy nie lubiła tak zwanego czarnego humoru. Gourry z kolei nie zrozumiał, co jest dziwnego w wygranej dziadka.

- Mniejsza z tym - westchnął radośnie pustelnik. Zdawało się, że wszystko robi radośnie. - Grunt, żeby się uśmiechać. Nieważne dlaczego.

- Koniec świata - jęknęła Lina.

- Mówiłam, że masz paranoję, ale tym razem się zgadzam - powiedziała cicho Filia. - Milczcie, ponuraki! - zagrzmiał pustelnik. - Zaraz zarażę was śmiechem. A tymczasem częstujcie się.

Wydobył zza pazuchy pudełko dziwnych okrągłych tabletek.

- Na Ziemi nazywają je cytrynowymi dropsami - wyjaśnił pustelnik. - Są słodkie i absolutnie niepowtarzalne.

- Słodka cytryna? - upewnił się Zelgadiss. - Może jednak podziękuję…

Pustelnik, niezrażony, wcisnął mu w rękę dwa dropsy. Zelgadiss popatrzył na cukierki, później przeniósł wzrok na pustelnika i schował dropsy do kieszeni, mając zamiar spalić je w najbliższym czasie. Pustelnik nie zauważył tego, zajęty obdarowywaniem pozostałych.

Zelgadiss nie potrafił polubić pustelnika. Staruszek traktował całą piątkę jak swoich dobrych znajomych. Do rana nie pozwolił im usnąć, ale nie udało mu się zmusić ich do tańcowania.

Lina ze zdumieniem zauważyła, że jej zły humor wyparowuje. Nie pogardziła kolejnymi dropsami od pustelnika i nawet uśmiechnęła się do niego. Gourry i Amelia zaczęli śpiewać piosenki, nie zważając na zdegustowane spojrzenie Filii.

Ku przerażeniu smoczycy, okazało się, że pustelnik ma zamiar im towarzyszyć w drodze do Draksylwanii. „Chociaż”, pomyślała, kiedy ruszyli w drogę, „może to nawet lepiej. Może trochę się rozchmurzę”.

Nawet nie zauważyła, że zaczyna nucić pod nosem jakąś wesołą melodyjkę.

- I mama woła do Jasia: Jasiu, nie huśtaj dziadziusia! Jasiu, słyszysz? Jasiu, przestań natychmiast! Jasiu, nie po to dziadziuś się powiesił, żebyś go teraz huśtał!

Tym razem śmiali się wszyscy poza Zelgadissem. Pustelnik znalazł wspólny język z Amelią i Gourry’m. Filia dreptała tuż za pustelnikiem, chcąc wysłuchać jego żartów i zapamiętać przynajmniej kilka. Lina zaś radośnie oznajmiła, że do Draksylwanii dotrą już jutro wieczorem. Wprawdzie zjedli na śniadanie prawie cały prowiant i niewiele pożywienia zostało im na obiad, ale uznała optymistycznie, że przynajmniej schudnie.

- Uśmiechnij się, Zelgadissie. - Pustelnik wyszczerzył zęby do chimery. - Jakie ma znaczenie wygląd? Liczy się wnętrze!

Zelgadiss uśmiechnął się tak krzywo, że pustelnik zrobił krok w tył i już więcej się do niego nie odzywał.

- Zeeel! - Lina chwyciła chimerę za rękę. - Zel, popatrz na tą książkę! To jest takie zabawne!

Zelgadiss szybko wyrwał Linie książkę, którą w myślach określał mianem przypadkowej książki, i schował do własnej kieszeni. Miał nadzieję, że pustelnik tego nie zauważył. Staruszek nie powinien zobaczyć aktów…

- Zel, co ty robisz?! - jęknęła Lina i łzy zalśniły jej w oczach. - A zresztą! Jest tyle innych wesołych rzeczy, prawda? - Rozpogodziła się natychmiast i podbiegła obgadać tę wspaniałą myśl z Amelią i Gourry’m.

Pustelnik szedł przodem, a Filia została z tyłu. Zelgadiss dołączył do niej. Zaskoczyło go, że smoczyca idzie coraz wolniej.

- Co się stało? - zapytał. - Źle się czujesz?

- Och, to takie zabawne! - zachichotała Filia. - Ja muszę w krzaczki…

Zelgadiss zarumienił się na to wyznanie. Smoczyca zaś poinformowała o swojej potrzebie resztę grupy i zboczyła ze ścieżki, ciągnąc za sobą Zelgadissa.

- Razem będzie weselej - wyjaśniła pogodnie.

Zelgadiss ucieszył się, że reszta grupy nie idzie z nimi. Filia na chwilę znikła towarzyszowi z oczu, a on spojrzał w przeciwną stronę, nie chcąc podglądać. Minęła dłuższa chwila i Filia nie wracała. Zniecierpliwiony Zelgadiss zawołał ją po imieniu. Odpowiedział mu szloch tuż obok. Wyglądało na to, że Filia podkradła się z powrotem, gdy nie patrzył.

- Filia, co ci jest? - zapytał przerażony, kucając przy niej.

Smoczyca uśmiechnęła się przez łzy.

- Nie wiem - wykrztusiła. - Może to ze szczęścia… Z jakiegoś powodu nie potrafię być szczęśliwa! - Wtuliła twarz w bluzkę chimery i rozszlochała się rozpaczliwie.

- Wszystko będzie dobrze - mruknął speszony Zelgadiss.

- Wiem!- jęknęła Filia i wytarła ostatnie łzy w jego ubranie. - Wracajmy do reszty! - Rozpromieniła się nagle. - Na pewno tańczą pod naszą nieobecność! Dołączmy do nich!

- Filia, muszę cię o coś zapytać - powiedział Zelgadiss, poważniejąc. - Czy jadłaś ostatnio coś podejrzanego? Pomarańczowe grzybki albo mięso z różowego słonia?

- Co? Nie! - roześmiała się smoczyca. - Ale to brzmi bardzo smacznie! Może kiedyś spróbuję!

Drastyczna zmiana w zachowaniu Filii przekonała Zelgadissa, że coś jest nie tak.

Kiedy pozostali śpiewali w marszu, Zelgadiss intensywnie rozmyślał. Co oni mogli zażyć? Śniadanie nie powinno im zaszkodzić… Zerknął na pustelnika, częstującego dropsami Amelię i nagle doznał olśnienia. To te cukierki!

To by się zgadzało. On nie jadł dropsów i pozostał normalny. Do tego pustelnik groził, że zarazi ich śmiechem. Zelgadiss jednak zdawał sobie sprawę, że jeśli teraz napadnie na pustelnika, pozostali obronią staruszka. Musiał odczekać. Poza tym te dropsy zaraz się skończą.

Okazja nadarzyła się na wieczornym postoju, kiedy wszyscy usnęli. Zelgadiss upewnił się, że śpią mocno, po czym chwycił staruszka za ręce i zaciągnął go w głąb lasu. Jednak staruszek obudził się w trakcie tej operacji, wyrwał się chimerze i skoczył na równe nogi. Zelgadiss ze zdumieniem zauważył, że żwawy pustelnik ma w ręku laskę. Był przekonany, że kij został przy posłaniu właściciela.

Zelgadiss jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać, bo staruszek całkiem sprawnie wymierzył mu w głowę silny cios laską. Gwiazdy pojawiły się przed oczami Zelgadissa, ale cios, który niechybnie zabiłby człowieka, nie powalił chimery. Zelgadiss sięgnął szybko po miecz, widząc, że staruszek zaraz znowu zaatakuje.

Pustelnik był zadziwiająco szybki. Zelgadiss głównie robił uniki, zamiast atakować. Nagle staruszek zatrzymał się.

- Jeśli jesteśmy już w lesie - powiedział pogodnie - to przypomniał mi się taki stary dowcip… Otóż morderca ciągnie do lasu wyrywającą się ofiarę i pyta ją, czemu krzyczy. Na to ona, że las jest ciemny i się boi. I wtedy morderca mówi: „No, a ja będę wracał sam”. - Pustelnik odchrząknął. - No, ale kontynuujmy…

Nie zdążył, bo Zelgadiss znalazł się tuż przy nim.

- Mono Volt! - zawołał.

Spóźnił się o ułamek sekundy. Pustelnik zrobił unik, zbił chimerę z nóg i bez problemu przejął jego miecz.

- Czyżby zło opanowało twą duszę? - zacmokał pustelnik. - Jesteś silny, ale dobro zawsze zwycięża, pamiętaj!

- Jeśli uważasz się za dobrego, to dlaczego otrułeś moich przyjaciół? - warknął Zelgadiss, nawet nie próbując wstać.

- Otrułem? - zdumiał się staruszek. - Nie, drogi chłopcze! Ja pomogłem im odnaleźć radość z życia!

- Cudownie. A jak można stracić radość z życia?

- Co? Dlaczego pytasz o takie straszne rzeczy?! - Pustelnik zrobił kilka kroków w tył. - Depresja, złe wspomnienia, straszny widok… Tego należy się wystrzegać choćby za cenę życia!

Więc musiał tylko zdołować swoich towarzyszy… Wspaniale, o niczym innym nie marzył! Przecież od dziecka był sadystą i wyrywał muchom skrzydełka! Nic prostszego!

- Czy istnieje coś takiego w formie leku? - zapytał powoli Zelgadiss.

- Nic mi o tym nie wiadomo. - Wzruszył ramionami pustelnik. - Rozchmurz się, chłopcze, zanim pochłonie się otchłań rozpaczy!

Więcej Zelgadiss nie musiał wiedzieć. Teraz powinien tylko rzucić celnego Fireballa… a może Ra Tilt, na wszelki wypadek, ale staruszek był taki bezbronny, przygarbiony i podparty na swojej lasce…

- Tylko mi nie mów, że jesteś… - zaczął Zelgadiss, patrząc ze strachem na laskę.

- O co wam chodzi? - zdziwił się pustelnik. - Najpierw Lina, a teraz ty nie możesz oderwać oczu od mojej wspaniałej laski. Dostałem ją od bardzo miłego pana. A propos miłych ludzi, wróćmy do pozostałych. Na pewno się o nas martwią, a nie powinno się martwić swoich przyjaciół. Szczęście przede wszystkim.

- Wcale nie - sprzeciwił się Zelgadiss. - Nie można się cieszyć bez przerwy.

- Hm? Dlaczego nie? - zdziwił się pustelnik.

- Bo wtedy zatraca się sens radowania się. Nie docenia się szczęścia.

- Ciekawy pogląd - zgodził się staruszek. - Oszczędzę ci życie. A tymczasem uśmiechnij się.

Zelgadiss ukrył twarz w dłoniach.

Lina i pozostali bardziej zajęci byli snem, niż płakaniem nad nieobecnością Zelgadissa. Ku uciesze chimery, staruszek oznajmił, że wyrusza na nowo poszukiwać sensu szczęścia i zostawi ich na dłuższy czas samych.

Teraz pozostawało tylko wyleczyć pozostałych. Okazało się to trudniejsze niż Zelgadiss przypuszczał. Jak bowiem mógł powiedzieć towarzyszom w twarz coś okropnego?

Wiedział, że Amelia wychowuje się bez matki. Wiedział, że Lina.. no właśnie, czego boi się Lina? Wspomnienie jej siostry może okazać się zbyt łagodne. Pozostawali Filia i Gourry, o których Zelgadiss właściwie nic nie wiedział. Może uda mu się ocalić Filię wspominając o ciemnej stronie natury smoków, ale Gourry…

A może szok grupowy?

Nie, musi to powoli przemyśleć. Złe wspomnienie to negatywna energia. Najpierw spróbuje łagodnie, później obmyśli plan b, a jeśli to nie pomoże - zostaje przywołanie najgorszych wspomnień.

Do rana Zelgadiss nie zdołał zmrużyć oka, a pozostali obudzili się w wyśmienitych nastrojach.

- Zel, co ty taki skwaszony? - wyszczerzyła się do niego Lina, rześka i zadowolona.

- Tak sobie rozmyślam. - Wzruszył ramionami Zelgadiss. - Ciekaw jestem, jaka jest twoja słynna siostra.

- Wspaniała - odparła bez wahania czarodziejka.

- Zdaje się, że się jej boisz…

- Własnej siostry? Nie żartuj! Każdy ma wady, ale to rodzina. Co mamy na śniadanko? Nic? No trudno, przynajmniej schudnę!

Zelgadiss dał Linie spokój i zajął się Filią. Próbował mówić o złych smokach, które mają krew na rękach i są gorsze od mazoku. Próbował sugerować romans smoczycy z Xellosem. Próbował sugerować, że ona i Xellos mogą mieć dzieci. Filia wszystko kwitowała szerokim uśmiechem i z zaciekawieniem słuchała, jak Zelgadiss opowiada bajki.

Do Amelii i Gourry’ego Zelgadiss nie miał ochoty podchodzić.

Nic się nie zmieniło nawet, gdy opowiedział im o odejściu pustelnika. Po prostu uznali, że staruszek powinien dobrze wykorzystać życie.

Zelgadiss miał tego szczerze dosyć. Gdzie się podziała stara, dobra Lina, która niesie za sobą destrukcję? Wolał już przygaszoną Filię od tej nowej, niepoprawnie radosnej. Obiecał sobie, że nigdy nie powie złego słowa normalnej Amelii, kiedy ta zacznie mówić o sprawiedliwości. A Gourry… Gourry to Gourry. Przynajmniej maszerował w ciszy.

- Zelgadissie - powiedział nagle szermierz - ty się nie śmiejesz.

Popełnił błąd, bo Lina, Amelia i Filia spojrzały na chimerę jak na odmieńca. Następnie zaniosły się szlochem nad smutnym życiem Zelgadissa, odśpiewały jakąś balladę i ruszyły dalej dopiero wtedy, kiedy Zelgadiss zaśmiał się ponuro.

- Dlaczego właściwie one się śmieją, a ty nie? - podjął znowu Gourry.

Zelgadiss odzyskał nadzieję.

- Gourry, powiedz mi… jadłeś te cukierki, które dał nam pustelnik? - zapytał powoli.

- Te żółte kulki? Zachowałem je. Lina pewnie będzie miała ochotę na więcej, więc nie będzie zła, że się skończyły.

Dzięki wam, bogowie tego świata!

Zelgadiss pospiesznie poinformował Gourry’ego o co chodzi z dobrym humorem pozostałych.

- Szok? - mruknął szermierz, zerkając na roześmianą gromadkę. - Musiałby być bardzo silny.

- Najdłużej podróżujesz z Liną - zauważył Zelgadiss. - Jak można ją wpędzić w depresję?

- Może ślimaki?

Zelgadiss wyobraził sobie jak leczy Linę za pomocą ślimaków, ona wraca do siebie, a następnie wspaniałomyślnie urządza mu pogrzeb. Pomysł dobry, ale dość ryzykowny.

Dłużej nie dane im było rozmyślać - z naprzeciwka zbliżała się grupka nieprzyjemnie wyglądających mężczyzn.

W Draksylwanii wykształciły się dwa rodzaje łowców wampirów od czasu incydentu z rodziną królewską. Pierwszy rodzaj był całkiem normalny i dobrze wykonywał swoją robotę. Drudzy zaś nadużywali władzy i szybko stali się zwykłymi bandytami, napadającymi podróżnych pod byle pretekstem.

Drużyna Liny miała nieszczęście, czy może szczęście, natrafić na ten gorszy rodzaj łowców. Dodatkowo należący do pewnej rodzaju mafii pod wodzą sadysty znanego jako Białowąsy, który oczywiście rzadko brał udział w napadach.

Przywódca gromadki, Strzałoodporny, musiał ostatnio często grozić swoim ludziom, którzy chcieli opuścić posterunek w lesie. Podróżnych było bowiem mało i zwykle byli to nic nie warci biedacy. Bandyci chętnie otoczyli wędrowców, dziwnie zadowolonych.

- Ho, ho! - ucieszył się Strzałoodporny, patrząc na zdobycz. - Trzy kobiety! W tych czasach niestety nie można być wybrednym. No i to dziwadło. - Spojrzał na niebieskiego mężczyznę. - Pewnie uda się sprzedać w jakimś cyrku.

Niebieski obrzucił go lodowatym spojrzeniem i sięgnął po miecz.

- Spróbuj tylko, a zastrzelimy te panie! - zawołał jeden z bandytów, nowicjusz, dla którego była to pierwsza napaść.

- O, jak was dużo! - zawołała radośnie jedna z kobiet, mała i czarnowłosa. - Im więcej ludzi, tym weselej!

- Ta, jasne! - prychnął Strzałoodporny. - Wyskakiwać z kasy!

- Pieniądze to taka przyziemna sprawa! Jak możecie się nimi przejmować? - załkała rudowłosa. - To takie smutne!

- Lightning! - wrzasnął tymczasem niebieski i jasne światło oślepiło bandytów.

Napastnicy wypuścili strzały na oślep. Kiedy odzyskali wzrok, zobaczyli jednak nie zmasakrowanych towarzyszy, a bardzo dziwną scenę…

Rudowłosa klęczała przed blondynem, który właśnie odbił wszystkie strzały i miał zamiar zacząć pozbywać się bandytów. Czarnowłosa trzymała niebieskiego za płaszcz, a blondynka wyrwała mu miecz i odrzuciła daleko.

- Nie róbcie im krzywdy! - łkały kobiety. - Brutalność jest smutna! Na pewno się dogadamy i wszystko będzie dobrze!

- Posłuchajcie mnie! - jęczała czarnowłosa. - Przecież jestem księżniczką!

- Jako smok, jestem gotowa do negocjacji! Byle obyło się bez rozlewu krwi! - wołała blondynka.

Ale Strzałoodporny nie miał zamiaru gadać. Ile mógł być warty niebieski czarodziej? Na pewno sporo! Nie wspominając już o księżniczce i smoku. Jeśli dobrze ich sprzeda, wystarczy mu pieniędzy na resztę życia, a jeszcze dla dwóch synów i córki sporo zostanie! „Gdyby moja żona nieboszczka mogła zobaczyć te stosy złota”, myślał Strzałoodporny, nie przejmując się tym, że na razie żadnego złota nie ma.

- Dobra, kamraci! - ryknął. - Załatwcie blondyna, a niebieskiego zwiążcie! Potem zajmiemy się paniami. - Zerknął łakomie na biust czarnowłosej.

- O rany, chyba jednak nie! - Usłyszeli nagle.

Przed gromadką ofiar pojawił się fioletowowłosy człowieczek w pelerynie i z paskudnym uśmiechem na twarzy.

- O, Xellos! - Rozległy się wesołe okrzyki kobiet.

- Jak miło cię widzieć! - uśmiechnęła się blondynka.

- Niech no cię uściskam! - Ruda skoczyła na równe nogi i rzeczywiście go uściskała.

- Zdrowie panu dopisuje? - dopytywała się czarnowłosa.

Przybysz posłał dziewczynom krzywy uśmiech i machnął ręką. Więcej Strzałoodoporny nie pamiętał. Po prostu umarł.

Lina, Amelia i Filia zdumione patrzyły na krwawe pozostałości bandytów. Zdawało się, że dochodzą do siebie. Mazoku tymczasem kolejnym machnięciem ręki ukrył zwłoki w krzakach w lesie. Zelgadiss odetchnął z ulgą, kiedy zaczęły witać Xellosa na swój sposób.

- Co ty znowu knujesz, Xellos? - pytała Lina. - Śledziłeś nas?

- Po coś tu przylazł, namagomi?! - darła się Filia. - Nie tak miało być!

- Dzień dobry, panie Xellos! - Amelia próbowała przekrzyczeć Filię.

Zelgadiss nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Minął dziewczyny i przywitał się krótko.

- Cóż, Xellos… Dzięki.

- Pomógł nam? - zdziwiła się Lina. - Jak?

Zelgadiss szybko opowiedział o cytrynowych dropsach, pomijając tylko śpiew dziewczyn i sposób, w jaki powitały Xellosa. Xellos, słysząc to, uśmiechnął się wrednie. Na pewno znajdzie dobry moment, by dopowiedzieć szczegóły, które już znał.

- No to… dzięki za pomoc - mruknęła Lina. - A teraz… Zel, dokąd poszedł ten pustelnik?

- Panno Lino, staruszek chciał dobrze! - stanęła w jego obronie Amelia.

- Staruszek? - zdziwił się Xellos.

- Znasz go? - zapytała cała piątka jednocześnie.

Kapłan wyglądał na zakłopotanego.

- Tak jakby - wymamrotał.

- Miał laskę bardzo podobną do twojej - zauważył Zelgadiss.

- Um… Naprawdę?

- Identyczną, jeśli już o tym mówimy…

- Już wiem!- zawołała Amelia. - Pan pomógł temu biednemu człowiekowi!

- Tylko raz - mruknął Xellos.

- Oddałeś mu swoją laskę?! - nie mogła uwierzyć Filia.

- Był zmęczony, bardzo mnie prosił - tłumaczył się demon. - I emanował taką nieprzyjemną energią…

- Radością z życia - dokończyła smoczyca.

- No właśnie…

- Wiedziałam, że potrafi pan być dobry! - ucieszyła się Amelia.

Lina nie zdołała powstrzymać chichotu.

- Hej, namagomi - odezwała się Filia. - Pozwolisz, że poproszę cię o krótką rozmowę na osobności? Chciałabym ci odpowiednio… podziękować.

Linie śmiech przeszedł jak rękę odjął. Zelgadiss i Amelia nie mogli powstrzymać się od pytań, ale czarodziejka szybko ich uciszyła.

- Idźcie - wyszczerzyła zęby do Filii i Xellosa. - Tylko się zapomnijcie za bardzo.

Filia zmroziła ją wzrokiem i szybko odeszła, ciągnąć za sobą rozbawionego Xellosa. Lina odczekała chwilę, nakazała towarzyszom nie ruszać się z miejsc, a sama podreptała za Filią i Xellosem. Nie wierzyła, że nagle Filia rzuci się mazoku w ramiona. I miała rację, bo pierwsze co usłyszała, to obelgi pod adresem Xellosa. Szybko skryła się w pobliskich krzakach, mając nadzieję, że jej nie zauważą.

- Oczywiście, żaden mazoku nie jest uczciwy! - syczała wściekle Filia.

- O czym ty mówisz, Filia? - odparł urażony Xellos. - Co jak co, ale zazwyczaj dotrzymuję danego słowa.

- Zazwyczaj, tak? Więc nie jestem tym szczęśliwcem! Dałeś mapę Linie!

- Nonsens! Jedyną mapę, jaką miałem, dałem tobie! Nie wykrzywiaj się tak, złość piękności szkodzi.

- W takim razie dlaczego Lina nagle maszeruje dokładnie tam, gdzie ja?

- Przypadek? - Lina dałaby głowę, że Xellos wzruszył ramionami. - Znasz ją przecież.

- Przez przypadek postanowiła odwiedzić Zamek Królewski Draksywalnii?!

Tego było za wiele! Filia układająca się z Xellosem? Lina chętnie posłuchałaby jeszcze trochę, ale czuła, że rozmowa zaraz zejdzie na temat niej samej. A co za tym idzie, książka… Na samą myśl zrobiło jej się gorąco. Może jest tam coś, co przegapiła… Coś, co interesuje mazoku…

Lina uśmiechnęła się pod nosem. Ona musi odkryć to pierwsza. Tymczasem hałaśliwie podeszła bliżej rozmawiających. Czas przerwać tą pogawędkę.

- Coś długo sobie dziękujecie - zażartowała, a Xellos i Filia podskoczyli. - Martwiłam się, że nie możecie się od siebie odkleić. Idziemy, Filia?

Smoczyca kiwnęła głową. Wyglądała na zdenerwowaną. Xellos ani drgnął.

- Hej, Lina- odezwał się pogodnie. - Tak się zastanawiam, ile słyszałaś…

O cholera.

- O czym ty mówisz? - perfekcyjnie udała zaskoczenie. - Spokojnie, nie wydam was - uśmiechnęła się. - Każdy potrzebuje odrobiny miłości, nie?

Xellos odwzajemnił uśmiech.

- Jasne.

I pstryknął palcami przed twarzą zaskoczonej czarodziejki.

- Co ty robisz?! - przestraszyła się Filia.

Linie pociemniało przed oczami. Coś… jakieś świeże wspomnienie wymknęło się z jej umysłu i odmówiło powrotu. Co to było? Chyba coś ważnego…

Ach tak! Śledziła Xellosa i Filię. Odkryła, że bardzo się lubią. Czy oni czasem się nie całowali? Nie była tego pewna… Do rzeczywistości przywróciła ją przestraszona mina Filii. Chyba ją nakryli. Xellos gdzieś zniknął.

- Ojejku, przepraszam! - powiedziała szybko Lina. - Nikomu nie powiem, że ty i Xellos macie romans!

Filia musiała przytrzymać się drzewa, by nie upaść.

- Że ja i Xellos, co?! - wrzasnęła, ale zaraz się uspokoiła. - Och, tak… faktycznie. Dzięki, Lina. Dobrze się czujesz?

- Dlaczego miałabym źle się czuć? - zdumiała się Lina.

- No bo… Widok mnie i Xellosa razem musiał być szokiem, prawda?

- Przeżyję to.

Kiedy obie wracały do pozostałych, Linie zdawało się, że Filia układa pod nosem plany dokonania bolesnego morderstwa na mazoku. Ale to przecież niemożliwe, musiała się przesłyszeć.

Filia maszerowała kawałek za resztą grupy, wściekła jak osa. To było takie typowe dla mazoku! Zwalić cały problem tłumaczenia właśnie na nią! W końcu Xellosa obchodził tylko skarb, a ona miała też inne zmartwienie. Nigdy nie przyzna, że układała się z mazoku! Co za wstyd! Do tego ten głupi kapłan zmodyfikował Linie pamięć w najgorszy z możliwych sposobów. Pozostaje jej stryczek… Niech tylko zakończy nie zakończone sprawy…

Ile jeszcze będą szli do tej głupiej Draksylwanii?!

Tego samego dnia wieczorem Lina i jej towarzysze przekroczyli granicę Draksylwanii. Niedługo później tą samą drogą przyszedł niepozorny staruszek.

Jeszcze później do Draksylwanii przemknęła grupa bandytów, niosących Białowąsemu wieści o śmierci innej grupy. Głównymi podejrzanymi byli widziani na drodze wędrowcy, w tym dziwny niebieski stwór.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.