Opowiadanie
Melissa de la Cruz: Błękitnokrwiści - recenzja
Autor: | Grisznak |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Kategorie: | Książka, Recenzja |
Dodany: | 2010-10-20 21:46:44 |
Aktualizowany: | 2010-10-20 21:50:44 |
Tytuł: Błękitnokrwiści
Tytuł oryginału: Blue Bloods
Seria: Błękitnokrwiści
Autor: Melissa de la Cruz
Tłumaczenie: Małgorzata Kaczarowska
Data wydania polskiego: marzec 2010
Liczba stron: 320
ISBN: 978-83-60010-95-2
Wydawnictwo: Jaguar
To, co obserwowaliśmy w ostatnich lata trudno nazwać inaczej, niż prawdziwym zmierzchem literatury wampirycznej. Ktoś może się zdziwić - wszak trudno sobie przypomnieć czasy, kiedy książki o pijawkach zalegały na półkach księgarskich w takich ilościach. Niestety, ilość nie idzie w parze jakością. Co ciekawe, jeszcze jakieś dwadzieścia - trzydzieści lat temu wampir w popkulturze miał się dobrze, a jego pozycję wyznaczały trzy wielkie tytuły - Miasteczko Salem Stephena Kinga, Bram Stoker’s Dracula w reżyserii Francisa Forda Coppoli i Wywiad z wampirem Anne Rice. Pokazując różne oblicza wąpierza - realistyczne, gotyckie i romantyczne, stworzyły pewien kanon, w ramach którego było raz lepiej (RPG Vampire: The Masquarade), raz gorzej (film Dracula 2000), ale do mizerii było daleko. A potem nadszedł Zmierzch.
Stephanie Meyer dokonała gwałtu ze szczególnym okrucieństwem na poczciwych wampirach, ale o tym napisano już dużo. Wiadomym było, że wraz z sukcesem jej powieści można się spodziewać armii epigonów. Być epigonem grafomanki to mało wdzięczne zajęcie, choć z drugiej strony, daje spore szanse, by przeskoczyć pierwowzór, bo i poprzeczka nie jest zbyt wysoko zawieszona. Jednak trzeba pamiętać, iż takie „dzieło” ma trafić do tych samych czytelników, których zauroczyła goła, sparklająca klata Edwarda. I przed takim właśnie zadaniem stanęła Melissa de La Cruz, pisząc swoich Błękitnokrwistych.
Akcja tejże powieści (będącej pierwszym tomem pięcioodcinkowego cyklu) rozgrywa się w Nowym Jorku czasów nam współczesnych. Na pierwszy plan wypchnięta zostaje niejaka Schuyler van Alen, piętnastolatka z bogatej rodziny, uczęszczająca do liceum dla potomków nowojorskiej elity finansowej. Dziatwa milionerów nie ma wysublimowanych rozrywek - modne kluby, butiki z ciuchami, których ceny liczą po pięć lub sześć zer, imprezy, seks i wszelkiego rodzaju uroki dekadencji. Nasza bohaterka stara się trzymać od tego całego hedonistycznego piekiełka najdalej, ale gdy wlazło się między kruki, trudno ćwierkać jak wróbel. Toteż w miarę upływu czasu Schuyler powoli wtapia się w towarzystwo, odkrywając, że nawet sprawia jej to przyjemność. A jeszcze dodatkowo ten śliczny Edwa… znaczy się Jack Force, błyskotliwy, przystojny i czarujący. Co z tego, że jego siostra, szkolna gwiazdka o imieniu Mimi, patrzy na bohaterkę coraz gorzej? I mielibyśmy kolejną Modę na sukces, gdyby nie trup.
Owszem, pewnego dnia jedna z uczennic liceum Duchesne ginie. Okoliczności śmierci nie są jasne, ale od początku wiadomo, że coś tu śmierdzi. Schuyler w międzyczasie zaczyna odczuwać dziwne rzeczy - widzi wydarzenia z przeszłości, a apetyt u niej wzbudza surowe mięcho. Dojrzewanie? A gdzieżby… Nie będzie spoilerem, gdy napiszę, że dziewczyna staje się wampirem. I nie, nie jest jedynym wampirem w okolicy. W zasadzie trudniej znaleźć wśród otaczających ją osób te, które wampirami nie są. Zamiast jednak roześmiać się opętańczo, założyć czarny płaszcz i cieszyć się życiem, które dopiero teraz nabiera uroku, Schuyler ma problem. Dziewczyna, którą niedawno zamordowano, też była wampirem. A przecież podobno wampira nie da się zabić… Tak, teoria jest rzeczą piękną, a potem przychodzi praktyka i sprzedaje jej kopa w potylicę.
Już po kilkudziesięciu pierwszych stronach powieści można odnieść wrażenie, że obcuje się z ubranym w fabułę katalogiem mody. Autorka zasypuje czytelnika markami strojów, nazwami domów mody, tytułami czasopism i katalogów. Jest tego od groma, a czytelnik, któremu te nazwy niewiele mówią, może się zastanawiać, po kija to wszystko. Ot, wizualizacja marzeń dzisiejszych nastolatek, które śnią równie intensywnie o przystojnym, sparklającym wampirze co o kiecce, która kosztuje tyle, co roczne dochody jej rodziców. Bohaterowie Błękitnokrwistych przebierają w takich ciuchach na co dzień. Do tego są odpowiednio tru, mrokness and darkness, ale w stosownej dawce. O jakimkolwiek gotyku nie ma w tej książce mowy. Pod pewnymi względami można by powiedzieć, że Błękitnokrwiści to crossover Wywiadu z Wampirem i Beverly Hills 90210. Z jednej strony mamy mieszkające między ludźmi wampiry, z drugiej radosne życie zamożnych nastolatków. Dodajmy jednak, że pijawkom z powieści pani Melissy daleko do klasycznego obrazu wampira. Wszystkie klasyczne zasady ich dotyczące (czosnek, słońce, woda święcona) nie mają tu zastosowania. Bo jak tu pozować do zdjęć robionych do katalogu mody, gdyby trzeba by było pół dnia przespać w trumnie?
Wspominałem o bohaterach ogólnie, więc może kilka słów o tej zbieraninie. Schuyler to zwyczajna nastolatka, ani z niej ofiara typu Belli Swan ani też bohaterka w rodzaju Kim Possible. Mimo to da się u niej zauważyć ślady charakteru i osobowości, które mogą w przyszłości (czytaj: w kolejnych tomach) sprawić, że bohaterka nieco dorośnie. Gorzej jest z jej partnerem. Jack ma przede wszystkim ładnie wyglądać, być kuszący i odpowiednio niedostępny, co by dziewczynie nie było za łatwo. Przeszkodą odpowiedniej wysokości jest tu jego „siostra”, Mimi. Z charakteru dość irytująca egocentryczka, a zarazem związana z Jackiem o wiele mocniej, niż można na pierwszy rzut oka przypuszczać. Jeden z nielicznych śmiertelników w tym gronie, Olivier, musi robić za pomoc domową i ochroniarza Schuyler, z pełną zresztą świadomością, że i tak do Jacka startu nie ma. Reszta postaci trzyma się drugiego i trzeciego planu, nie wychylając się za bardzo. Uczciwie trzeba przyznać, bohaterowie nie irytują. Nie ma w tej powieści sytuacji, w których czytelnik bije się książką w czoło nad głupotą bohaterów. Co z tego, że są wampirami - to przecież wciąż nastolatki.
Nie wiem, czy Melissa de la Cruz czytała w życiu chociaż jedną mangę. Jednakże pewne rozwiązania przez nią zastosowane mają pełne prawo zachwycić młodszych fanów mangi i anime. Wampirom dorobiono bowiem genealogię godną Saint Beast czy Angel Sanctuary, a we wszystko wmieszano obrabianą już chyba na wszystkie możliwe sposoby historię o Roanoke. Dorzucono sporą dawkę fanserwisu - nie wiem, czy powieść ta doczeka się ekranizacji, ale myślę, że gdyby ktoś na jej bazie zrobił anime, to byłoby ono dość mocno ecchi, a i bizonów by w nim nie zabrakło. Plusem jest to, ze nie ma tutaj furry à la Jacob.
Daleki jestem od stwierdzenia, że to powieść bardzo dobra. Nie, gdzieżby. To sprawnie napisane i dobrze przetłumaczone czytadło typu pociąg - metro - autobus - dworzec. Nie wyrywa się specjalnie z bagna, w jakie wepchnęła literaturę wampiryczną pani Meyer, tu także wampiry sparklają, a jakże. Mimo to brodzi raczej na brzegu tego bagienka, z możliwością wyrwania się poza nie w kolejnych tomach, czego jednak nie przesądzam. W tej chwili cykl liczy sobie pięć tomów, ale planowanych jest jeszcze kilka. Ile? To już zależy od autorki. Jeśli macie młodsze siostry, które zachwyciły się boskim Patisonem i nie przyjmują do wiadomości, że taka np. Anne Rice jest dużo lepsza, sprezentujcie im Błękitnokrwistych. Nie będzie to wielki krok, ale przynajmniej uczyniony w dobrą stronę.
Git majonez!!;)
Moim zdaniem książka jest normalnie odjazdowa. Co prawda, niektórych rzeczy nie rozumiałam, ale i tak mi się podobało. Bohaterowie są dobrzy, Schuyler nie jest przedstawiona jako bogata snobka, Mimi Force, zawsze jej dogryza... A najbardziej podobały mi się układy Schuyler z Jackiem. Był przedstawiony jako ciacho, ale nie było przesady jak w Zmierzchu... Mogę się uczepić tylko tego, że faktycznie nie było w tej książce za dużo humoru, choć niektóre scenki miały humor..xDD A tak przy okazji, to polecam także książki Miasto kości, Cassandry Claire... ;0 czytałam i ta książka oraz bohaterowie ciągle mają gdzieś tam w mojej pamięci miejsce, także gorąco polecam Akademię Wampirów!!!!!;)
... xD
ja uważam ze obie serie sa bardzo fajne. obie czytałam. kazda na swoj sposob mnie zaciekawiła ;)
;3
Mało powiedziane "ciekawsze". Miasto Kości jest zajedwabiste, cholernie mangowe - jaja jak berety, cudowni bohaterowie i przede wszystkim to, co yaoistki lubią nabardziej, czyli Alec i Magnus ;3 Błękitnokrwiści się nie umywają.
Przeczytajcie Miasto Kości Cassandry Clare. Jest o wiele ciekawsze od błękitnookrwistych.
Dobra okładka to podstawa.
Osobiście również muszę przyznać, że okładka miała ogromny wpły na to, że sięgnełam po tą książkę. Kolory są mroczne - co strasznie przyciąga moje oczy. Duży wpływ na mój wybór miał też tytuł. "Błękitnokrwiści" - aby być szczerą, muszę przyznać, że na początku myślałam, że książka opowiada o rodzinie królewskie. Rozumiecie :D .
Kiedy już otworzyłam książkę, musze przyznać, że urzekły mnie wzorki na brzegu stron! To było fajne. Jedyna rzecz, która mnie lekko zniesmaczyła w pierwszym tomie, to wymienianie projektantów ubrań. Na litość boską! Myślałam, że coś komuś uszkodzę.
Aktualnie czekam, aż przyslą mi "Dziedzictwo" - tak bardzo wkręciła mnie ta seria.
Polecam na serio. Nie ma co się zrażąć tymi projektantami.