Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Sherlock : Błędy w Czerwieni

Rozdział Pierwszy

Autor:Luna
Korekta:Dida
Serie:Sherlock (BBC)
Gatunki:Dramat, Kryminał, Obyczajowy, Romans
Dodany:2011-01-29 23:21:48
Aktualizowany:2011-03-29 19:21:48


Następny rozdział

Sherlock niemal uśmiechnął się na widok grymasu, który pojawił się na twarzy Moriarty'ego, gdy kilka czerwonych punkcików przesunęło się po jego garniturze. Naprawdę nie chciał posuwać się do takich środków, ale wolał się ubezpieczyć.

- Radzę panu rozkazać swoim ludziom opuścić broń. - Rozległ się spokojny, uprzejmy głos. - To tylko przyjacielska porada. - Laser przesunął się na czoło przestępcy doradczego. - Nie musi pan tego robić, jeżeli nie chce.

Holmes ostrożnie przeniósł wzrok w stronę drzwi, którymi kilka minut wcześniej wszedł Moriarty. Opierający się na parasolu Mycroft uśmiechał się niemal beztrosko. Żeby musiał posunąć się do czegoś takiego. Że też zniżył się do tego, by jego brat przyszedł mu z pomocą. Żałosne. Za ratunek na pewno będzie musiał rozwiązać jakąś polityczną sprawę.

Ponownie wycelował w Moriarty'ego. Ciekawe, czy John będzie zły za to, że przywłaszczył sobie jego pistolet.

- Ty... Specjalnie to zrobiłeś. Ten wpis na stronie. - Głos Jima był wysoki, mężczyzna mówił przez zaciśnięte zęby.

- Oczywiście.

Doradczy przestępca zaczął się śmiać. Sherlock zacisnął mocniej dłonie na pistolecie.

- Mój drogi, kochany Sherlocku...

Detektyw czuł, że jego twarz drgnęła z obrzydzeniem.

- Najdroższy. Naprawdę myślisz, że nie przygotowałem się na taką... ewentualność? - Moriarty uśmiechał się słodko, kołysząc się na obcasach.

Jim szybko wsunął rękę pod garnitur. Maska przeciwgazowa, którą wyjął spod ubrania była najnowszym modelem armii amerykańskiej. Sherlock widział ją jedynie na zdjęciach. Minęły jedynie ułamki sekund nim urządzenie znalazło się na twarzy Moriarty'ego. Dokładnie w tamtej chwili usłyszał głośne syczenie.

Szary dym wdarł się do pomieszczenia przez wszystkie przewody wentylacyjne. Holmes pospiesznie zasłonił twarz rękawem, jednak już w momencie, gdy dotykał materiałem ust, widział, że jest za późno. Do oczu napłynęły mu łzy. Chmura była coraz gęstsza i chociaż Jim stał niedaleko, widział jedynie jego zarys. Zakaszlał, na kilka sekund zamykając oczy.

Słyszał kroki i dźwięk zamykanych drzwi.

Krztusząc się, chwycił Johna za nadgarstek i zaczął biec. Bolesny jęk dotarł do jego uszu, ale w tej chwili nie miał czasu się nim przejmować.

Musiał stąd wybiec. Zaczerpnąć świeżego powietrza, a później zacząć szukać tego świra. Dopadnie go... Wykryje wszystko i będzie miał dziką satysfakcję.

***

Kolano trafiło w okolice żołądka. John wciągnął ze świstem powietrze, dusząc wrzask bólu. Nie wiedział, który raz go kopnięto. Stracił rachubę przy dziesiątym uderzeniu. Był związany, ktoś - kobieta, tego był pewien - trzymała go za włosy, żeby nie upadł.

- Powiedz mi wszystko, co wiesz o Sherlocku. - Śpiewny głos Moriarty'ego wbił się w jego czaszkę. Oddychając ciężko spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę. - Czemu w twoim wzroku widzę nienawiść? Czy coś ci zrobiłem, Johnny?

Lekarz splunął na but Jima. Ten spojrzał z obrzydzeniem na własne obuwie i machnął ręką.

Tym razem uderzono go w plecy. Zacisnął usta, starając się nie pokazać jak bardzo to bolało. Jedynie szeroko otwarte oczy mogły zdradzić jak bardzo cierpiał.

- Powiedz mi wszystko, co wiesz o Sherlocku - ponowił ubrany w czarny garnitur mężczyzna.

- Po co? Przecież wszystko wiesz - wychrypiał. Nie był głupi, podejrzewał, że sieć, którą rozłożył wokół nich Moriarty była niewiele gorsza od tej Mycrofta... Jeżeli nie lepsza.

- Co cię z nim łączy...

Podniósł nienawistny wzrok na Jima. Oddychał ciężko, starał się nie zastanawiać jakie miał obrażenia wewnętrzne.

- Jesteśmy współlokatorami... Kumplami - mówił ostrożnie. Nie mógł niczego zdradzić. Żadnej, nawet najmniejszej informacji.

- I ja mam ci uwierzyć? - Mężczyzna zaśmiał się głośno, a czyjaś obuta w glan stopa trafiła w piszczel lekarza. - Mam uwierzyć, że nic cię z nim nie łączy?! On cię uwielbia, jesteś jak jego zwierzaczek. Wierny, nie opuścisz go na krok. A mój drogi Sherlock... - Słodki uśmiech Moriarty'ego sprawił, że Watsonowi zrobiło się niedobrze. - Mój najmilszy Sherlock, on zrobi dla ciebie więcej, niż dla kogokolwiek innego.

- Nic nas nie łączy, świrze - warknął.

Twarz Jima stała się kamienną maską. Spojrzenie było zimne.

- Zabawcie się z nim jeszcze. Tylko nie bijcie po twarzy - zawołał melodyjnie, odwracając się w stronę drzwi. - W końcu nasz drogi detektyw, umówił się ze mną na randkę o północy...

Lekarz zamknął oczy. W co wpakował się Sherlock...

***

John jęknął, gdy Holmes chwycił go za rękę i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. Oczywiście pobiegł za nim, ignorując fale bólu, które przetoczyły się przez jego ciało.

Gdy wybiegli na zewnątrz, w przeciwieństwie do Sherlocka nie zgiął się. Przez chwilę zapomniał, że powinien łapać świeże powietrze. Po prostu patrzył się przed siebie i nie wierzył własnym oczom. Nie chciał, żeby detektyw się teraz podnosił, prawie otworzył usta, chcąc go o to poprosić, ale ten akurat w tym momencie uniósł głowę.

- Czekałem na ciebie, mój drogi. - Moriarty mówił spokojnie, jego uśmiech był łagodny. Opierał się o czarny samochód, którego tylne drzwi były otwarte, zupełnie jakby były zaproszeniem. - Liczyłem, że wyjdziesz sam, bez swojego pieska.

John skrzywił się z obrzydzeniem. Zerknął na Sherlocka, który wyprostował się powoli. Dojrzał w oczach przyjaciela coś, co można było nazwać przerażeniem, jednak to coś szybko zniknęło. Znał to spojrzenie, widział je nieraz w Afganistanie, gdy byli pod ostrzałem. Znał je doskonale i nienawidził z całego serca.

- Kochany, nawet w ciebie nie celuję. Po prostu chodź ze mną... Zapewniam cię, że będziemy się świetnie bawić. Cóż, a na pewno ja będę miał ubaw.

- Wiesz co? Nie. Jakoś wolę zostać tutaj - warknął Holmes, podnosząc pistolet. Spojrzenie ponownie stało się ostre.

John wziął głęboki oddech. W końcu dotarło do niego, że może zaczerpnąć świeżego powietrza. Wiedział, że tylko adrenalina utrzymuje go na nogach i nie pozwala, by wył z bólu.

- To przez niego, prawda...? - Moriarty pokręcił głową. - Może powinieneś wziąć z nim ślub, skoro jest dla ciebie taki ważny? - Głos przestępcy doradczego stał się jadowity. - Chcesz się z nim pobrać? Cóż... Nie pozwolę ci na to!

Watson skrzywił się. Krzyk mężczyzny sprawił, że przypomniały mu się wszystkie rzeczy, które usłyszał tego wieczora. Na kilka sekund zamknął oczy, a gdy je otworzył, przyglądał się Jimowi, który oddychał płytko, odchylając głowę do tyłu. Gdy ponownie się odezwał, jego głos ponownie był melodyjny i radosny.

- Jaka szkoda, że nie pozwoliłeś odpocząć doktorowi. Jestem pewien, że wolałby sobie usiąść i zbadać kilka rzeczy. - Zachichotał, przenosząc wzrok na Sherlocka. - Czemu mnie teraz nie zastrzelisz, mój kochany?

- Myślisz, że nie wiem, ilu ludzi we mnie celuje?

- Kilku. - Moriarty uśmiechnął się niewinnie.

John przyglądał się oddechowi Holmesa. Pozornie spokojny, ale przerywany. Przełknął ślinę.

- Zabiję cię - szepnął detektyw.

- Ty? Mnie? Naprawdę byś to zrobił - Jim westchnął, a na jego twarzy odmalował się smutek. - Wątpię! - Ponownie się uśmiechnął. - Wiesz co się stanie, jeżeli mnie zabijesz? Wiesz co się stanie z twoją pracą, Sherlock? - Zaśmiał się cicho, kręcąc głową. - Będzie nudna jak cholera - szepnął lodowato.

Lekarz skrzywił się. Miał dość tego świra, chciał żeby detektyw strzelił, nie zważając na reperkusje. Gdyby pistolet był w jego ręku, pewnie już kilkadziesiąt sekund wcześniej strzeliłby temu gnojkowi w łeb.

- Wiesz czemu tego nie zrobisz, najmilszy? Ponieważ jesteśmy podobni. - Śmiał się cicho, kręcąc głową. - Gdybyś mnie zabił, to byłoby to jakbyś zabił sam siebie! Jesteśmy dla siebie stworzeni! Jesteśmy tacy sami!

- Sherlock. - Watson przełknął ślinę, zerkając na przyjaciela. Widział, że mięśnie na jego twarzy drgnęły minimalnie. - Sherlock, nie słuchaj go.

- Mam pistolet - zaczął w końcu detektyw. Lekarz odetchnął z ulgą. - I każdej chwili mogę cię zastrzelić... - Holmes wycelował w głowę Jima.

- Więc czemu tego jeszcze nie zrobiłeś, kochany? - Uśmiechnął się słodko. - Możesz to zrobić nawet teraz. A może nie robisz, bo tęskniłbyś za mną... - Zachichotał, a chichot przerodził się w maniakalny śmiech.

Huk wystrzału zagłuszył śmiech Moriartiego, który przerodził się w skowyt bólu. Mężczyzna zgiął się w pół, zaciskając rękę na prawym kolanie.

John odwrócił się szybko, spoglądając na Antheę, która wciąż celowała w Jima. Zaraz za nią stał, uśmiechający się dumnie Mycroft. Starszy z braci jakby nigdy nic bawił się parasolem.

„To koniec.” - Watson zaśmiał się w duchu. - „Koniec Moriarty'ego... Muszą go tylko...”

Budynek basenu miejskiego wyleciał w powietrze, a siła eksplozji powaliła ich na ziemię.

***

Jim usiadł na ziemi, podkulił kolana i objął je ramionami. Podłoga była chłodna, ale jemu to nie przeszkadzało. Dużo gorzej miał mężczyzna obok. Skrępowany, zakneblowany, ubrany jedynie w bokserki, leżał na zimnych kafelkach.

- Miło pana ponownie spotkać, doktorze. - Uśmiechnął się. - Jim Moriarty, do usług - zawołał piskliwie.

Patrząc na przerażenie, które zaczęło pojawiać się na twarzy Watsona, zaczął chichotać. Był absolutnie wniebowzięty. Kochał ten szok i strach, który tak często widywał w ludzkich oczach. Miał tą zasadę - nie brudzić sobie rąk, ale... Musiał przyznać, że uwielbiał patrzeć, jak jego ludzie niszczą ofiarę.

- Mamy dla siebie trochę czasu, Johnny... - Pochylił się nad nim. - Pozwól mi siebie lepiej poznać - wysyczał mu wprost do ucha.

Lekarz szarpnął, jakby chciał się odsunąć.

- Radziłbym, abyś był grzeczny. - Zaśmiał się beztrosko. - Inaczej, mogą wyjść bardzo nieprzyjemne rzeczy, doktorku.

Drzwi za nim otworzyły się. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć kto wszedł. Wystarczało mu spojrzenie na twarz Johna, zobaczyć to przerażenie, by wiedzieć, że do środka wkroczyła trójka ludzi. Wszyscy idealnie zamaskowani. Jedna kobieta i dwóch mężczyzn wielkości szafy.

- Pobawimy się, co ty na to, Johnny? Skoro nikogo tutaj nie ma...

***

Inspektor Lestrade spojrzał na płonący budynek miejskiego basenu. Według mieszkańców, słychać było wybuch. Z ogniem walczyło kilka zastępów strażaków, jak na razie bezskutecznie. Według wstępnych ustaleń, w środku mógł być też gaz.

Obawiał się, że i tym razem była to sprawka zamachowca. Moriarty, tak? Cóż, jeżeli Sherlock nie powiedział mu o kolejnym sygnale, poważnie tego pożałuje. Chyba będzie mógł się na dobre pożegnać ze swoją samowolką.

Wyciągnął telefon z kieszeni, czas zadzwonić do tego detektywa i albo go tu ściągnąć, albo wyciągnąć wszystkie potrzebne informacje. I tym razem nie da się zbyć. Znalazł na liście Holmesa i zadzwonił.

Zaczął tupać nogą, wsłuchując się w dźwięk sygnału oczekującego.

„Odbierz, odbierz” - powtarzał w myślach.

Wydawało mu się, że coś słyszy. Niedaleko. Przeklął, gdy włączyła się automatyczna sekretarka.

- Zajęty! - oznajmił jedynie nagrany głos detektywa.

Zadzwonił po raz drugi. Znowu słyszał ten dźwięk. Rozejrzał się, szukając skąd może dochodzić.

Telefon niemal wypadł mu z ręki, gdy dotarło do niego skąd zna tą melodię. Odwrócił się powoli, patrząc na stertę śmieci kawałek dalej. Pomiędzy cegłami i jakimiś szmatami leżał BlackBerry Sherlocka, a zaraz obok niego telefon Johna.

Nie... Co oni tu robili?!

- Szukajcie dwóch facetów! - wrzasnął w stronę strażaków. - Tam powinno być dwóch facetów! - krzyczał, idąc w stronę telefonów.

Przez chwilę nie słyszał wycia syren i ognia. Jedynie dzwonek telefonu detektywa i własne serce.

Co tu się do cholery działo...

- Szefie - Donovan podbiegła do niego - strażacy mówią, że dojrzeli w zgliszczach zwłoki - szepnęła. - Kogo mieliśmy tu szukać? - spytała zdenerwowana.

Lestrade przełknął ślinę, czując, że drżą mu ręce.

***

- Johnny. - Uśmiechnął się słodko, patrząc na Watsona, na którego kobieta w masce właśnie zakładała kamizelkę z bombą. - Usiądź proszę, porozmawiamy jeszcze. Opowiem ci coś. - Zachichotał. W prawej ręce trzymał pistolet.

Lekarz stał, patrząc się na niego wyzywająco. Jim westchnął i machnął ręką, a mężczyzna natychmiast został posadzony.

- Wyjdź - mruknął w stronę kobiety. Ta skinęła lekko głową i po chwili zniknęła za drzwiami.

Wstał, zaczął krążyć po pokoju.

- Czy wiesz, doktorze...? Czy wiesz, co zrobię z Sherlockiem? Co zrobię, gdy będę z nim sam na sam, tak jak z tobą teraz...?

- Gówno mnie to obchodzi, bo to się nigdy nie stanie.

Warknięcie Watsona sprawiło, że spojrzał na niego. I zaczął się śmiać. Śmiał się panicznie przez dobrą minutę.

- Och, Johny. Jesteś tak słodko naiwny - szepnął głębokim głosem. - Naprawdę myślisz, że nie będę z nim miał takiej intymnej chwili? - Zachichotał. - Mylisz się - warknął. - W zasadzie, miałbym ją teraz - pisnął. - Gdyby do mnie zadzwonił - zakończył lodowato. Usiadł w fotelu w kącie pomieszczenia.

Lekarz wydawał się być niewzruszony. Chociaż on wiedział, że bał się, że nienawidził go z całego serca. I było to naprawdę przyjemne uczucie, bo nienawiść była obustronna.

- Gdy dostanę Sherlocka w swoje ręce... Zrobię rzeczy, o których nawet nie śnisz. - Rozsiadł się wygodniej. - A zacznę od...

***

Roztarł kark. Siedział na pudle w jakimś opuszczonym magazynie. Morfina zaczęła działać jakiś czas temu, dzięki czemu nie czuł bólu. A powinno go boleć niemal całe ciało. Przetarł oczy. Był zmęczony. Cholernie zmęczony. Poziom adrenaliny we krwi powoli spadał i zaczynał odczuwać tego skutki.

Spojrzał na ubrania, które miał na sobie. Nie były jego i nie czuł się w nich zbyt dobrze. Jego własny ubiór został przy basenie, porzucony na wypadek, gdyby podłożono mu pluskwę.

Przez jego głowę przetaczało się tysiące myśli. W ciągu ostatnich kilku dni wydarzyło się dużo rzeczy, zbyt dużo. I jeszcze słowa, które kilkanaście minut temu padły z ust Sherlocka. Jedno zdanie, a sprawiło, że John do teraz nie wiedział co powiedzieć.

Nie wracając na Baker Street.

- To co robimy? - spytał w końcu. Nadal nie wierzył w to, co usłyszał.

Holmes siedział naprzeciwko niego, wbijając wzrok w rząd trzech plastrów nikotynowych przyklejonych do ramienia.

- Mycroft załatwił nam kryjówkę... - odparł obojętnie detektyw.

Watson spojrzał na przyjaciela, a następnie na jego brata, który stał nieopodal. Mimo że rozmawiał z Antheą, uśmiechnął się uprzejmie w stronę lekarza.

- To o to się wcześniej kłóciliście?

- Co? Ach.. Tak, o to - mruknął Sherlock. Do magazynu wjechało kilka furgonetek. - Musimy się rozdzielić, każdy z nas dojedzie na miejsce osobno.

Obaj wstali. Watson podnosił się dużo wolniej, podświadomie chcąc ochronić ranne ciało. Nie podobało mu się spojrzenie, jakim obrzucił go Holmes. Nie przypadł mu do gustu wzrok, którym detektyw badał jego ciało, oceniając obrażenia. Nie chodziło o to, że widział w oczach przyjaciela wrogość, niechęć czy pogardę. O, nie. Do tego zdążył się przyzwyczaić. W tej chwili widział w tym spojrzeniu coś, czego nigdy nie widział - poczucie winy, współczucie i żal.

I były to ostatnie uczucia, jakimi John Watson chciał zostać obdarzany tej nocy. Bo to, co się stało, nie było winą Sherlocka. Nawet przez chwilę go za to nie obwiniał. Jedyną osobą, która powinna ponieść odpowiedzialność był Moriarty. I lekarz naprawdę chciałby mu strzelić w tę wiecznie uśmiechniętą mordę. Strzeliłby i patrzył jak jego mózg rozbryzguje się na ścianie.

- John. - Cichy, acz stanowczy głos Sherlocka wyrwał go z zamyślenia. Ze zdziwieniem spojrzał na rękę, którą wystawił w jego stronę przyjaciel.

- O co chodzi? - spytał cicho. Coś w tym wszystkim było dziwne. W spojrzeniu Holmesa i w geście, który uczynił. Coś naprawdę absurdalnego.

- Pomyślałem, że powinniśmy sobie uścisnąć dłonie. - Detektyw wzruszył ramionami. - Wiesz, na szczęście.

Przerażająco ludzki gest. Niepodobny do Sherlocka. John przełknął ślinę, chwytając dłoń przyjaciela, z całych sił zaciskając na niej palce.

- Tak. Masz rację. Absolutną rację.

Na twarzy detektywa wciąż gościł dziwny grymas.

- Hej. - Watson puścił w końcu jego rękę. - Nie martw się, po drodze nic nam się nie stanie, w końcu mamy ochronę twojego brata. - Lekarz zaśmiał się, zdając sobie sprawę, że w ogóle nie brzmi to przekonująco.

Holmes jedynie przytaknął powoli. Po chwili odwrócili się do siebie plecami i wsiedli do dwóch różnych furgonetek. Ze zdziwieniem odkrył, że wnętrze wygląda niemal jak limuzyna. Miał do dyspozycji wygodne kanapy. Niemal westchnął z rozkoszą, siadając na jednej z nich. Mógł chociaż spróbować odespać minioną noc. Tak naprawdę wcale nie poczuł się lepiej.

Zamknął oczy, starając się wyrzucić z głowy pokój w piwnicy basenowej, w której trzymał go Moriarty. Chyba do końca życia nie pójdzie na pływalnię.

- Och, John.

Watson prawie krzyknął otwierając oczy. Spojrzał na Mycrofta, który siedział naprzeciwko niego, uśmiechając się uprzejmie. Chciał spytać, czy wsiadł do złego samochodu, ale pojazd akurat ruszył.

- Okej... Co się dzieje?

- Mój brat. - Holmes skrzywił się, dotykając policzka. - Chce się ciebie pozbyć. Uważa, że jest dla ciebie zbyt niebezpiecznie i prosił, żebym tymczasowo zawiózł cię w inne miejsce, a później wypuścił wolno.

Lekarz otworzył usta. Spojrzał najpierw na mężczyznę, a później na własne dłonie.

- I mówisz mi o tym, bo...?

Holmes uśmiechnął się pobłażliwie.

- To chyba nieuczciwe, że Sherlock tak chce cię wystawić. W końcu, to ty powinieneś decydować o tym, czy pójdziesz wiernie w ogień za moim bratem, czy go porzucisz. To trochę nie w twoim stylu, ale może rzeczywiście uznałbyś to za bezpieczniejsze. - Mycroft pytająco uniósł brwi.

John zamknął usta. Sherlock... Jak ten idiota... Przetarł twarz. Odetchnął głęboko.

Nie. Pomysł ukrycia się w innym miejscu, czy wolności wydał się - nawet jemu - jeszcze głupszy niż ukrycie się razem z przyjacielem. Rozdzielenie się na pewno nie będzie bezpieczniejsze, zwłaszcza że na pewno starałby się skontaktować z detektywem. No i Mycroft musiałby go uśpić, żeby się go pozbyć.

- Więc chcesz jechać tam, gdzie on? - Głos Holmesa wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał na mężczyznę, który wciąż uśmiechał się pobłażliwie. - Proszę jeszcze raz przeanalizować wszystkie za i przeciw, doktorze. W końcu, oficjalnie zostaniecie uznani za zaginionych. Nie będziesz mógł się skontaktować z nikim, z swoją siostrą włącznie. Nigdzie nie będzie mógł pozostać nawet ślad twojej obecności.

Uśmiech Mycrofta stał się nieco ironiczny. Przymknął powieki. Nie będzie mógł nawet zadzwonić do Sary, przeprosić, że się nie pojawił. Nie dostanie możliwości napisania wiadomości do Harry, żeby się nie martwiła i przy okazji nie zapiła na śmierć. Będzie zamknięty w czterech ścianach z Sherlockiem, ryzykując utratę zdrowych zmysłów...

- Tak, zawieź mnie tam - szepnął cicho, rozsiadając się wygodniej na kanapie. Mycroft uśmiechnął się i zapukał w ściankę, oddzielającą ich od kabiny kierowcy.

Sherlock mógł tego nie zrozumieć, ale na tym też polegała przyjaźń. Na cholernych poświęceniach. Zresztą, teraz i on miał na pieńku z Moriartym.

To wszystko nie potrwa długo, najwyżej kilka tygodni. W końcu czy aż tak trudne będzie odnalezienie świra z przestrzelonym kolanem? Powinien pochwalić Antheę, miała więcej zimnej krwi niż którykolwiek z nich.

- O to się kłóciliście? O porzucenie mnie?

Uśmiech Mycrofta był wystarczającą odpowiedzią.

***

Przesiadali się dwa razy, raz w furgonetkę podobną do tej, w którą jechali wcześniej, a za drugim razem wsiedli do rodzinnego vana, w którym czekała na nich Anthea.

Krążyli długo. Zbyt długo. W głowie starał się analizować, ile czasu minęło od momentu porwania, ale zupełnie mu to nie wychodziło. Był zmęczony, jego umysł nie pracował już tak dobrze jak... Cóż. Kilka dni temu. Od czasu, gdy dom naprzeciwko 221 Baker Street wyleciał w powietrze, nie miał okazji żeby się wyspać.

Samochód zatrzymał się w podziemnym garażu. Wyszedł z pojazdu i z powątpiewaniem spojrzał na małą armię ludzi ubranych w jednakowe, czarne mundury. Każdy z nich miał w jednej ręce pistolet, a drugiej krótkofalówkę. Zerknął na zegarek, z niezadowoleniem odkrywając, że wskazówki wskazują piątą rano. Jeździli tak ponad trzy godziny.

- Gdzie my w zasadzie jesteśmy? - spytał naiwnie.

Mycroft jedynie uśmiechnął się i ruszył w stronę windy, Anthea szła obok niego. Westchnął ciężko, ruszając za nimi. Wjechali na ostatnie piętro, wychodząc na korytarz John zdał sobie sprawę, że zaraz czeka go niezbyt przyjemna rozmowa. Ze świstem wciągnął powietrze, wyrzucając z głowy obrazy, które podrzucił mu Moriarty. Niemal słyszał jego głos, gdy mówił co zrobi z Sherlockiem.

- Proszę iść przodem, doktorze. My tu chwilę poczekamy. - Mycroft uśmiechnął się uprzejmie, wskazując parasolką drzwi.

John spojrzał na mężczyznę, który ponownie przyłożył palec do policzka. Więc detektyw miał rację. Leczenie kanałowe.

Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien mu podziękować za możliwość przeprowadzenia rozmowy w cztery oczy. Przynajmniej pozornie, był pewien że mieszkanie było wypełnione podsłuchami.

Ruszył przed siebie i zatrzymał się przed drzwiami. Wziął głęboki oddech i wszedł do środka. Przywitało go surowe, nowoczesne wnętrze. A także Sherlock, który najwyraźniej jeszcze przed chwilą krążył po pokoju, a teraz patrzył na niego z niedowierzaniem.

- Co ty tu robisz...?

- Stoję. Chociaż najchętniej bym sobie usiadł, albo położył się spać - mruknął w odpowiedzi, opierając się o framugę. - Och, chodzi ci... No tak. Co ja tu robię. Nie powinno mnie tu być prawda?

Holmes cofnął się o krok i poruszył ustami, jakby chciał przekląć.

- Mycroft ci powiedział. Cholera, mogłem to inaczej załatwić.

- Mogłeś się mnie inaczej pozbyć? Jak? Co zamierzałeś zrobić po podrzuceniu mnie w inne miejsce niż... To mieszkanie? Jak zamierzałeś mnie unikać, żebym nie kontaktował się z twoim bratem?

- Cóż, skoro pytasz... Zamierzałem sfingować swoją śmierć - odparł Sherlock.

John zasłonił oczy dłonią i pokręcił głową.

- Naprawdę? Chciałeś udawać trupa? Tak, to na pewno świetny sposób, żeby mnie spławić! - Jęknął, krzyżując dłonie na piersi.

Detektyw doradczy machnął nerwowo ręką.

- Tak byłoby lepiej. Moriarty uwierzyłby, że nie żyję. Jedyną potencjalną osobą do odstrzału byłaby Anthea.

Lekarz spojrzał krytycznie na przyjaciela.

-Sherlock, co z tobą? Czy ty w ogóle nie myślisz? Przecież ja wiem, jak on wygląda. Naprawdę myślisz, że byłbym bezpieczny? Poza tym - prychnął - gdybym miał podejrzenie, że to on ciebie zabił, sam chciałbym go zamordować dla zemsty.

Detektyw spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Chciałbyś mnie pomścić...?

- Oczywiście. - Wzruszył ramionami. - To właśnie robią przyjaciele. - Uśmiechnął się krzywo.

Sherlock spuścił wzrok.

- Zrobiłbym to teraz, ale za bardzo boję się kolejnego urazu. - Jęknął lekarz, opadając na fotel. - Przypomnij mi proszę, że mam cię walnąć. Najlepiej za kilka dni.

Holmes uniósł pytająco brwi.

- Za to, że chciałem się ciebie pozbyć?

- Bingo. - Rozejrzał się po mieszkaniu. Pomimo pozornej surowości widać było, że ktoś tu mieszka... - Co to za mieszkanie?

Sherlock zaśmiał się cicho.

- Nie powiedział ci...? To mieszkanie mojego brata. Będziemy mieszkać razem z nim. - Skrzywił się.

John jęknął. Mieszkanie z dwoma Holmesami będzie piekłem.

- A, i dzielimy pokój - dodał po chwili Sherlock.

Watson wziął głęboki wdech. Mogło być gorzej. Mogło być dużo gorzej. Mogli być teraz w łapach Moriartiego.

„Będę go ciąć, powoli... Lekkie nacięcia, ale długie, czasem głębsze...” - Głos Jima odbił się w jego czaszce. Miał nadzieję, że jego twarz niczego nie zdradzała.

***

Sypialnia była stosunkowo duża. Pod przeciwnymi ścianami ustawiono dwa łóżka. Detektyw domyślał się, że to był właśnie „wolny pokój”, który oferował mu Mycroft. Drugie posłanie przyniesiono tu godzinę przed jego przyjazdem. Był tego absolutnie pewien. Znalazło się i miejsce na dwa biurka, i dużą szafę, którą ktoś wypełni ubraniami, w które każdy z nich się zmieści. Świt powoli rozjaśniał pokój, którego okna skierowane były na wschód.

Sherlock siedział na ziemi, patrząc na leżące na etażerce skrzypce. Nie były jego, Mycroft je skądś załatwił. W innych okolicznościach pewnie zacząłby grać, jednak w tej chwili nawet dla niego wydawało się to nieodpowiednie. Wykończony John spał na tyle niespokojnie, że Holmes starał się nie wykonywać żadnego ruchu, by go nie obudzić. W przeciwieństwie do przyjaciela nie był zmęczony. Jego mózg pracował na pełnych obrotach. Myśl goniła myśl, a każdy dźwięk go rozpraszał. Z pokoju dziennego słyszał rozmowę i oddech dwóch osób. Skrzywił się. Cisza. To jedyne, czego wymagał. Zamknął oczy, chcąc się odciąć. Usłyszał chichot, przez chwilę miał ochotę chwycić broń Johna, wybiec z sypialni, strzelić kilka razy w ścianę i kazać zamknąć się im.

Roztarł czoło. Żałował, że tak późno - dopiero wchodząc do tego mieszkania - wydedukował pewien szczegół na temat życia swojego brata. Gdyby miał tę wiedzę wcześniej, nie zgodziłby się na wspólne mieszkanie. Niestety, Mycroft był zbyt dobry w ukrywaniu różnych rzeczy.

Kroki, dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi po drugiej stronie mieszkania. Sherlock odetchnął. W końcu cisza, będzie mógł myśleć...

Zbyt szybki, urywany oddech Johna nie pozwolił mu się skupić nawet na chwilę. Otworzył oczy, patrząc na przyjaciela, którego pierś opadała i wznosiła się z niepokojącą prędkością. Dłonie zaciśnięte z całych sił na prześcieradle. Jęk bólu wyrwał się z ust lekarza.

- Przestań... Ty... - Słowa wypłynęły zza zaciśniętych zębów Watsona.

Koszmar, „on” prawdopodobnie był Moriartym. Holmes spojrzał na własne stopy. W zasadzie, nie rozmawiał z Johnem o tym, co działo się, po porwaniu. Nie licząc bicia. Wątpił, żeby znęcanie się fizyczne było jedynym, czego doświadczył minionego wieczora jego przyjaciel.

Sherlock przyglądał się scenie, nie wiedząc co robić. Powinien go obudzić...?

John krzycząc poderwał się do siadu. Detektyw przyglądał mu się w milczeniu, badając wzrokiem drżące ciało lekarza. Oddech był jeszcze szybszy niż wcześniej i nie uspokajał się, w tym tempie, mógł dostać hiperwentylacji, a to nie byłoby miłe doświadczenie.

Holmes wstał i szybko podszedł do łóżka. Zasłonił usta mężczyzny dłonią.

- Oddychaj spokojnie - szepnął. Wolałby unikać robienia Johnowi sztucznego oddychania.

Watson uspokajał się kilka minut. Oddech bardzo powoli wracał do normy, ciało nie radziło sobie dużo lepiej z drżeniem.

- Dzięki - wychrypiał John. Syk bólu wyrwał się z jego ust, gdy starał się wyprostować.

- Morfina nie działa. - Sherlock spojrzał na stolik, na którym leżało opakowanie tabletek. Zaraz obok stał dzbanek z wodą. Odsunął się od przyjaciela, nalał wody do szklanki, w międzyczasie wciskając pigułki w drżące ręce lekarza.

- Nie gadaj - mruknął Watson, zaciskając dłonie na szklance.

Holmes przyglądał się przyjacielowi, gdy ten popijał lek. Uniósł pytająco brwi, gdy szklanka ponownie została podsunięta mu pod nos. Bez słowa napełnił naczynie. Powtórzył czynność jeszcze dwa razy. W końcu odstawił na stolik pusty dzbanek. Na ciche, chyba zakłopotane, podziękowania jedynie wzruszył ramionami.

- John - zaczął cicho, siadając na swoim łóżku. Nie spuszczał wzroku z lekarza. - Moriarty. Co on ci zrobił?

Przyglądał się Watsonowi, gdy ten krzywił się na dźwięk zadanego pytania. Odpowiedź nie padła. Mężczyzna jedynie zacisnął szczęki i położył się na łóżku kręcąc głową.

- Nie teraz, Sherlock. Chciałbym się wyspać.

Słowa, które padły tylko go zirytowały. Przez chwilę miał ochotę nawrzeszczeć na Johna, że ma powiedzieć mu co się działo. W końcu i tak nie będzie w stanie zapaść w porządny sen przez najbliższe dni, więc co za różnica, czy powie to teraz, czy później! Chciał informacji. Faktów, których sam nie mógł się domyślić.

Oparł się o ścianę, odwracając wzrok w stronę okna.

Później. Załatwią to później.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Luna : 2011-02-08 09:34:30
    Re : Mirabelka

    Miejmy nadzieję, że nie będzie poślizgu, bo mój komputer w naprawie ;).

    Hmmm. Jeżeli wolisz wejdź na moje dA (luna666) tam szybciej się na pewno pojawi i są inne teksty, których tutaj jeszcze nie wrzuciłam.

  • Mirabelka : 2011-02-03 23:14:44
    czeka i trzyma kciuki ;)

    oj... aż dwa tygodnie... XD trudno, poczekamy ;D najważniejsze żeby się udało dokończyć więc kciuki trzymam i dużo lekkiego pióra życzę :)

    hym, Lestrade raczej wylewny rzadko bywa ;p więc taka migawka z scenki rodzajowej, że się jednak przejął losem Holmesa ( którego niby zwykle traktuje jak utrapienie :p ) jest niecodzienna ale nader ciekawa ^^ ( ps.: tak, mam totalnie skłonności do niekanonicznych pairingów XD = ignoruj :p )

    ależ nie ukrywaj ! :D wręcz przeciwnie XD ( ps.2: ale kanonicznych też jakoś bynajmniej nie unikam :p )

  • Luna : 2011-02-02 09:43:02

    Cieszę się, że tekst przypadł do gustu! Mam nadzieję, że drugi rozdział uda mi się zakończyć w przeciągu kilku najbliższych tygodni (miejmy nadzieję dwóch ^^"). Niestety, świadomość że będzie to w większości psychologiczne rozbieranie postaci wcale nie ułatwia pisania.

    A jak miałby nie być zmartwiony?

    No i nie ukrywam, że będzie to tekst pairingowy

  • Mirabelka : 2011-01-31 23:38:40
    Kontynuuj koniecznie :)

    To jest absolutnie fascynujące! Świetny pierwszy rozdział, zapowiada się nader interesująco ^^

    PS: Zmartwiony Lestrade = Genialne :D

    Kontynuuj koniecznie :)

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu