Opowiadanie
Pan z Panem w Zakopanem
Wesele
Autor: | Ariel-chan |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy, Komedia, Romans |
Uwagi: | Yaoi/Shounen-Ai, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2011-03-06 10:14:10 |
Aktualizowany: | 2011-03-14 23:21:10 |
Poprzedni rozdział
Wszelkie prawa zastrzeżone ;3 by Ariel-chan.
„W remizie podczas zabawy”... Hanka nudziła się jak mops. Zocha, nie wiedzieć czemu, lubiła kuzynkę, więc ta musiała być obecna na jej weselu chociażby dla zachowania pozorów. Bóg jeden raczył wiedzieć, jak Hania nienawidziła własnej rodziny. No, nie licząc braciszków, chyba jedynych mężczyzn, których akceptowała. Od zanudzenia się na śmierć w kościele udało jej się wymigać, twierdząc, że jest protestantką, buddystką i ateistką w jednym, mimo że nad głową wisieli jej ojciec z matką, babka z prababką oraz ciotka z wujkiem. Szczęście, że przynajmniej dziadki nie żyją, wykończone przez babcie.
Staszek miał więcej szczęścia - jest gejem, więc nikt go nawet nie zmuszał do wejścia do kościoła... Gejowska jego mać! Nie, inaczej. Braciszek Hanki chciał wejść, ale ksiądz go zaczął kropić wodą święconą, to zrezygnował na starcie.
Nasza mała, podzakopiańska wiocha, Gietrzwałd, wcale nie była zacofana - tylko raz stado moherowych beretów przyszło po Staszka z widłami i pochodniami. To jak Pani Matka, Pani Babka oraz Pani Siostra wylazły z chałupy, tak siedzący w oknie Staszek ze współczuciem kibicował moherowym beretom i ze spokojem popijał herbatkę malinową. Bo z tymi trzema babami, to nawet wataha nie wygra. Berety spieprzały, aż się kurzyło (Hanka załatwiła to po swojemu: „Wypierdalać, albo wzywam gliny!” [w końcu jako jedyna... we wsi!... miała telefon komórkowy! Ona i Marian]). Dopiero kiedy ksiądz proboszcz (nie ten, co Staszka nie chciał wpuścić, inny!) z ambony krzyknął na wieśniaków, że gej nie diabeł, rogów i ogona nie ma, to sobie ludziska spokój dali.
O, Zośka już ryczy! Dziwne, że ona, to Pan Młody powinien płakać, że się z taką kobietą żeni. Obskoczyli ją dookoła i pytają, czemu płacze! Jezu! Żeby było śmieszniej - Pan Młody też zaczął szlochać! Zapytani dlaczego, oboje odparli: „Bo ja ją/jego tak bardzo kocham!” Dopiero dwudziesta, a ci już pijani? Innego wytłumaczenia Hanka nie widziała. A nie, widziała - w takich butach to też by płakała. Spojrzała na swoje oryginalne podróby adidasów. No chyba nie myśleliście, że Hanka przyjdzie na wesele w szpilkach?! Ona też zamierza tańczyć... kiedy się trochę ściemni, kiedy ludzie będą na tyle wstawieni, że nie będą odróżniać, czy klei się do nich babka czy facet.
- „A propos klejenia się... Czy mi się wydaje, ale coś mi się przykleiło... nie, nie do buta, tylko „mi się” do Staszka.”
Hanka podciągnęła suknię, przelawirowała między tańczącymi wieśniakami i jakimś cudem udało jej się w całej całości dotrzeć do starszego z braci.
- Te, co to ma być? - Bezceremonialne szturchnęła Mariana łokciem, brakowało tylko, by wskazała palcem.
- Też się zastanawiam. - „Okrutnie Marian brew marszczył”. - Ale nie podoba mi się to. Zaraz pójdę i strzelę temu czemuś w ryja.
- Nie, czekaj! To ciekawe. Niech sobie Stasiu sam poradzi. W ogóle co to za gość? Wygląda jakby zamienił się ubraniem z pingwinem!
- Pojęcia nie mam. Jakiś gość z Warszawy, od strony Pana Młodego, chyba jego drużba.
- Chyba? Przecież byłeś na ślubie.
- Byłem. Pospałem, popodrywałem laski i poszedłem. Mówią na niego... Tak, pamiętam! Pan z Warszawy. - Marian podnosił głowę i stawał na palcach, by widzieć ponad tłumem imprezowiczów Staszka i jego nowego adoratora nie-ze-wsi. - Ma jakieś wielce „enteligentne” imię, którego nikt nie umie spamiętać, nawet ja. - Najwyraźniej wciąż nie umiał przeżyć, że jego młodszy braciszek, było nie było, dorasta. Jako że siostry nigdy nie musiał bronić, od małego zajął się odpędzaniem od Stasia wpierw licznych wielbicielek, potem jeszcze liczniejszych wielbicieli. - O, brawa dla Stasia! Pan z Warszawy dostał kosza!
- Ty stąd coś słyszysz?! - Zdziwiła się Hanka. - Ja nawet o widzeniu ledwie mogę pomarzyć.
Pięć sekund później Pan z Warszawy z miną, pożal się Boże, odrzuconego szczeniaka, wrócił do stołu, gdzie miał zamiar przez resztę wesela topić smutki w kieliszku wódki. a Staszek nie tyle zły, co potwornie zawstydzony, przyczłapał się do swojego rodzeństwa.
- Nie mówcie, że to widzieliście...
- Połowa sali chyba widziała - odpowiedział Marian, śmiejąc się. - To czego chciał ten pan?
- Zatańczyć, a co?! Dziad jeden. I już numer telefonu chciał! Ale się zdziwił, jak mu powiedziałem, że nie mam! „No co? Zadupie, tutaj nikt komórek nie ma, bo nie potrzebuje!”... Mówiłem mu, że zaraz po weselu, tylko się wyśpię, pakuję się i wyjeżdżam! W ogóle s-s-kąd... on wiedział, co ja jestem?!
- Przecież to po tobie widać! - Marian wytargał brata za policzek.
- Stasiu, nie bądź taki uparty i cnotliwy, bo wylądujesz jako stara panna jak ja!
- Weź! - mruknął tylko Staszek, zrobił się jeszcze bardziej purpurowy i zwiał nim Marian i Hanka roześmiali się na dobre.
„Nagle z hukiem Diabeł się z Piekła zjawił,
No i ogniem gorzałkę doprawił!”
- „Coś nudne to wesele... Żadnej akcji, rozróby!” - myślał sobie Diabeł o iście anielskim wyglądzie, przechadzając się między stołami i tańczącymi ludźmi. - „Dziewki jakieś takie grzeczne i cnotliwe. Że o chłopcach nie wspominając.” - Popatrzył wymownym wzrokiem na Stanisława, odrzucającego zaloty Pana z Warszawy. - „Ludzie tutaj nawet grzesznych myśli nie mają! Nie ma na czym oka, ni rogu zawiesić! Nie, tak być nie może!” - Pstryknął palcami. W powietrzu pojawiła się butelka z ognistą zawartością, niewidoczna dla wszystkich uczestników imprezy, tak jak i sam jej właściciel. Diabeł ochoczo i z radością zabrał się za dolewanie ognistej gorzałki do wszystkich kieliszków, szklanek i kubków.
- Marian, czy wy też widzicie tego gościa? - Staszek ciągnął brata za rękaw, ale ten był po piętnastym kielichu co najmniej i radośnie chrapał na stole, z włosami w głębokim talerzu, na szczęście pustym. Zamiast niego odpowiedziała Hanka, która nieźle się jeszcze trzymała, mimo że zbliżała się północ:
- Pana z Warszawy? Jasne, że widzę! Idź do niego, Stasiu, idź!
- Nie, nie jego! Tego, który chodzi i dolewa ludziom wódki! Myślałem, że to kelner, ale wygląda jakoś nietutejszo...
Hanka spojrzała. Problem był w tym, że ona widziała dwóch, a nawet trzech takich samych kelnerów. Wszystko jej się dwoiło, troiło albo i pięciorzyło w oczach.
- Którego?
- No tego z długimi blondwłosami!
- Stasiu! Ty już długowłosych blondynów wszędzie widzisz?! Mówię ci, idź do tego Pana z Warszawy!
- Nie o nim mówię! - Zdenerwował się, lecz nic mu to sytuacji nie zmieniło.
Dopiero kiedy zobaczył, że ów blondyn podchodzi z butelką do Pana z Warszawy, że Hanka i Marian i tak nie są w stanie mu pomóc, serduszko się w nim zapaliło! Jak zerwał się z miejsca, tak ktoś mu przesłonił (dupą) widok, a po odsłonięciu... Diabła już nie zastał. Bo Staszek był chłopiec cnotliwy jakich mało i dlatego miał Wzrok! Widział eleganckiego, bardzo podejrzanego pana, którego nikt inny nie widział.
- Hej, Ambroży! - Staszek, który o dziwo, zapamiętał imię Pana z Warszawy, przywitał się z nim i dosiadł do jego stołu. - Kim był ten dziwny człowiek? To twój znajomy?
- Jaki dziwny człowiek?
- No ten który dolewał ci czegoś do kieliszka...
Ambroży spojrzał na kieliszek zdziwiony, jakby owo naczynie widział pierwszy raz w życiu.
- Jak dla mnie to on jest pusty! Ale za to ty... wyglądasz bardziej smakowicie niż wódzia!
- Słucham?
- Stasiu, drogi, masz takie piękne nogi, chodźmy gdzieś za stodołę!
- Gdzie, proszę?!
- No na wsi jesteśmy, jakąś stajnię albo stodołę tu macie!
- A-A-Ale niby po co?!
- Jak po co? Na sianko, po małe bzykanko!
- Ha?! - Staszek wybałuszył się na niego... Bez namysłu zamachnął się i rozbił mu na łbie flaszkę z pobliskiego stołu.
Pan z Warszawy z wielkim guzem potoczył się pod stół, a Stasiu, przerażony, rozejrzał się z miną pt. „Czy ktoś tego nie widział?” i kiedy nikt nie zareagował, z miną kompletnego niewiniątka wycofał się na z góry upatrzone pozycje.
„Diablej wódki wspólny łyk,
Drugi łyk i zaraz panna młoda w krzyk...”
- „Co się z tymi ludźmi dzieje?” - myślał Staszek, kiedy dookoła zaczynały się dziać coraz dziwniejsze rzeczy. Teść z teściem się pobili, ochrona wyrzuciła jednego z drugim, baby żarły się między sobą o jakieś duperele, nawet dzieci, zamiast o tej porze padać już z nóg, goniły się jak wariaty i dokuczały sobie nawzajem. Trzecia (?!) połowa imprezowiczów spała w najróżniejszych pozach i miejscach (pod stołem, na stole, na kolanach, na głowie, na sedesie, pod sedesem itd.), w tym rodzeństwo Staszka. Hania obudziła się dopiero, kiedy rozległy się krzyki i piski niezidentyfikowanego pochodzenia. Staszek patrzył z otwartą gębą i nie wierzył: Zocha prała po ryju organistę, znaczy, nie tego kto organizuje wesela, tylko kościelnego organistę, grywającego marsza weselnego na organach!
- Dlaczego ona bije tego biedaka?! - ryknęła Hanka. - Mówiłam, że durna jak but!
- Bo ten „biedak”, jak go nazwałaś, obmacywał ją i to perfidnie. O, i dalej się pcha z łapami! A jej mąż gdzie się w takiej chwili podziewa?! - Rozejrzał się po sali.
- Staszek, ty patrz teraz, patrz na to! Wow!
W tym momencie należałoby zaśpiewać:
„No bo organista w szał wpadł i się z łapami pchał,
Więc krzesłem ksiądz proboszcz w łeb mu dał!”
Tak więc zanim ktokolwiek zdążył zareagować, delikwent organista dostał w łeb i wylądował na ziemi, a właściwie w ziemi, bo w doniczce ze stojącym nieopodal kwiatkiem. Rozległy się wiwaty, aplauzy i brawa na cześć księdza, który kłaniał się i twierdził, że to nic takiego, tylko wypełnia swoją służbę, w końcu musi bronić swoich wiernych przez zakusami szatana, czyż nie?
Hanka zanosiła się ze śmiechu.
- To wcale nie jest śmieszne! - Walnął pięścią w stół Staszek, aż obudził Mariana, który rozejrzał się z niemym pytaniem w oczach: „Co, już rano?!”, względnie: „Pijemy dalej?”, lub „Kto śmiał mnie budzić?!”. - Tu się cuda niewidy dzieją! Normalnie wariactwo! Nawet totalnie zachlani ludzie się tak nie zachowują!
„Tupnął nogą dobry Bóg,
A Stróż Anioł skrzydłem diable flaszki stłukł...”
- Co tu się, na Jasność Pańską, dzieje?!
- O, Aniołek, miło, że wpadłeś. Kieliszka?
- Ja ci dam „kieliszka”! - Anioł o czarnych włosach i cudnych, niebieskich oczętach, wysłany przez dobrego, aczkolwiek na chwilę obecną wkurzonego Pana Boga, machnął skrzydełkiem jednym, drugim i stłukł nie tylko kieliszek, podstawiany mu właśnie pod nosek, ale i butelkę z diabelską wódką.
- O, rozlałeś - stwierdził z udawanym smutkiem Diabeł. - Będziesz mi musiał za to zapłacić. Najlepiej w naturze.
- Ty... Ty... Przecież... dobrze wiesz, że nie mogę przeklinać! Ty to robisz, ciulu, specjalnie!
- O. Przekląłeś.
- Kurwa!
- Pięknie, Aniołek, pięknie! To może jednak się skusisz? - W diablej ręce pojawiła się druga flaszka.
- Nie, dziękuję! Muszę posprzątać za ciebie ten cały burdel! - Zatoczył skrzydłem koło, tupnął nóżką rozeźlony.
- Burdel, żebyś chciał wiedzieć, haha! Ale chyba już troszkę za późno. Tylko spójrz.
- Rzućcie ktoś lodu! - wrzasnął Marian przez salę i sekundę później oberwał paczką mrożonych kostek lodu w łeb. - Dziękuję-ę, ale jedno limo już mam, drugie mi niepotrzebne! - Ze śliwą wokół oka, mimo lodu cały rozogniony i rozpromieniony za sprawą diabelskiej wódki (i nie tylko jej!), znalazł swoje rodzeństwo i z wielką radością oznajmił: - Te! Ponoć Pan Młody w stodole...!
- Słucham?! - Nie dosłyszała Hanka wśród wrzawy, pisków i krzyków nie całkiem zdrowych na umyśle biesiadników.
- Pan Młody w stodole z drużbą znikł! - ryknął jej do ucha Marian. - I się ten!
- „Się ten”?! Pan Młody z drużbą?! Haha! Wiedziałam, że coś z nim nie tak, skoro się z Zochą chciał żenić! - Hanka śmiała się do rozpuku, nie zdając sobie sprawę, że jej humor nie całkiem jest naturalnym. - Ale zaraz, drużba to nie czasem...
- ...Pan z Warszawy? - Dokończył Marian i razem obejrzeli się na swojego braciszka, którego jednak już nie było. Zostało po nim tylko miejsce, ziejące pustką. Bowiem dziesięć sekund wcześniej Staszek zmienił się wpierw w Japończyka (zbladł), potem w Indianina (poczerwieniał) i wypadł z remizy strażackiej, w myślach powtarzając tylko jedno „Ambroziu, ty cholerny zdrajco!”.
- A w ogóle to ciebie gdzie wcięło, Marian? - zapytała Hanka, w ogóle nie przejąwszy się zniknięciem brata, a popijając już niezaprawioną ogniście wódę.
- Mnie? A kochałem się z Kryśką w stodole!
Hanka opluła siebie i faceta siedzącego naprzeciwko; na szczęście pijaczyna był w takim samym stanie co jego ubiór, czyli śpiącym i kompletnie nietrzeźwym.
- Z Kryśką?! Z żoną Jaśka?!
- No! - Marian miał wyszczerz od ucha do ucha. - A myślisz, że skąd wiedziałem, że Maciek tam urzęduje ze swoim drużbą?!
- Specjalnie to wymyśliłeś, co? Żeby naszego Stasia ruszyło.
Marian wychylił kieliszek. Skrzywił się, bo alkohol smakował jakoś inaczej.
- Nie wymyśliłem. Serio ich widziałem. Weszli zaraz po nas. Gorzej, że Jasiek nas przyłapał w tym sianie, haha! Ale była jazda! Pobiliśmy się na miotły!
- Acha! To już wiem skąd masz to limo na oku!
- Co tam oko! Ja mu zęba wybiłem! Haha! Ale powiedział, że mi daruje, bo wie jaka z jego żony jest laska! Tylko za dentystę muszę zapłacić, a tak to spoko, luz!
- Kurwa mać! - Hanka złapała się za głowę. - Wszyscy powariowali?! Co tu się, u diabła, wyprawia?! - Pomału przestawała już odczuwać skutki diablej wódki, więc i absurd dziejących się z ludźmi rzeczy zaczynał do niej docierać.
Aniołek tylko westchnął: „Właśnie, u Diabła”, uwijając się w ukropie, żeby odczarować wszystkich zakażonych diablą mocą.
„Na to panna młoda w krzyk, bo nim ten anielski trik,
Pan młody w stodole z drużbą znikł!”
Staszkowi nawet nie chwilę zajęło odnalezienie właściwej stodoły - miał do wyboru ze trzy i pół, ale tylko w jednej paliło się światło. Wpadł do środka z istnym Wejściem Smoka - wykopał drzwi z okrzykiem „hai-ya!”; diabla wódka chyba jednak podziałała na niego, z tym że z trochę innym skutkiem.
Pan z Warszawy właśnie leżał na Panu Młodym i ściągał mu spodnie, sam był pół nagi.
- O, Stasiu, chcesz się przyłączyć? - zapytał tak normalnie i spokojnie Ambroży, jakby przyłapano go na bawieniu się z kotkiem.
Stasiu poczerwieniał ze złości.
- Ambroży, co to ma, do kurwy nędzy, znaczyć?!
- No jak co? Nie chciałeś się ze mną pobawić, to sobie wziąłem... mojego najlepszego przyjaciela do zabawy! Nie, Maciuś?
- Twój przyjaciel właśnie się ożenił, spodziewa się dziecka i w ogóle to pierdolony heteryk!
- Jesteś hetero? - Zdziwiony Ambroży zwrócił się do Macieja.
- W tej chwili chyba nie - odpowiedział z wyraźną niepewnością Pan Młody i zaczął się z Panem z Warszawy całować.
Staszkowi szczęka opadła do podłogi. Już zamierzał coś zrobić, palnąć obu w łeb, wytargać Ambrożego za szmaty, cokolwiek, gdy z Nieba rozległ się głos. A właściwie głosik, cieniutki, jakby dziecięcy.
- Jejku, jejku. Tutaj też muszę sprzątać?
I tak z sufitu zleciało małe, skrzydlate stworzonko w białej szacie i ze złotą aureolką nad główką.
Staszek nawet nie zareagował. Patrzył oczami wielkimi jak spodki na Aniołka, który idzie i sypie nad całującymi się mężczyznami złotym, anielskim proszkiem.
- No i proszę - powiedział Aniołek. - Zaraz powinno im przejść. To już będą ostatni, na szczęście... Czego ten wredny Diabeł nie wymyśli! O, a na ciebie chyba nie muszę sypać? - zapytał Staszka, ale wcale nie spodziewał się odpowiedzi.
- Nie... nie musisz - wyjąkał Stasiu.
- Tak myślałem... Zaraz! Ty mnie widzisz?!
Człowiek pokiwał głową, zdębiały.
- Mnie chyba też widział. - Diabeł pojawił się znienacka za plecami Staszka. Tym razem Stanisław zareagował odpowiednio i wydał z siebie krzyk stawiający na nogi pół wsi, nie licząc dwóch Panów, którzy zasnęli jak dzieci, uśpieni anielską mocą. - Cicho, człowieku! To, że mnie widzisz, nie znaczy od razu, że takie larmo musisz robić. Widzisz, chciałem się trochę zabawić. A jeszcze dokładniej, chciałem, żeby on... przyszedł tu za mnie posprzątać. Wiesz, jakie to fajne patrzeć, jak to maleństwo uwija się, żeby naprawić moje sztuczki?
- Nie jestem żadne maleństwo! - oburzył się Aniołek.
- Swoją drogą, dlaczego on nas widzi? - Diabeł kiwnął na Staszka.
- Czyste i cnotliwe serduszko, jak mniemam? - Wzruszył ramionami Anioł. - Nie tylko serduszko.
- A, to tak jak ty, mój Aniołeczku!
- Spadaj, kurwa, precz z łapami!
- „Czy ja śnię?” - Zastanawiał się biedny, oniemiały Staszek. Uszczypnął się, zabolało, więc chyba jednak nie. Widział jak Anioł bije się z Diabłem, a dokładniej to wymachuje „łapkami”, próbując wcale nierogatego przeciwnika uderzyć. W ostateczności Diabeł złapał Aniołka za rączki, nachylił się, jakby chciał mu coś do uszka szepnąć i obaj rozmazując się jak duchy rozpłynęli się w powietrzu. W między czasie Pan z Warszawy i Pan Młody dochodzili do siebie.
- Zocha! Zosiunia! Ja cię tak przepraszam! Ja nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło! Diabeł mnie opętał! - Maciej płakał i przepraszał Zośkę na kolanach.
- W rzeczy samej - mruknął Staszek, spoglądając, jak wszystko wraca do normy.
Zośka wypominała mężowi, że nawet nie bronił jej przed niecnymi zamiarami organisty, ostatecznie wybaczyła mu, bo sama rzuciła się z pocałunkami na swojego wybawiciela, księdza proboszcza. Sam organista zarzekał się, że mu się ta Zocha w żadnej mierze nie podoba i żałował jeszcze mocniej niż Maciej!
Prawdę mówiąc, Aniołek dodał do magicznego proszku szczyptę „wybaczenia”, dzięki czemu wszyscy goście szybko i z łatwością się pogodzili - tak, nawet Jasiek wybaczył żonie i Marianowi zdradę! Jednak o jednej osobie Aniołek zapomniał - Staszek długo był obrażony na Pana z Warszawy, oj długo! Resztę wesele oraz trzy czwarte poprawin odbywających się dnia następnego! Oczywiście, Staszek, jako jedyny właściwie, wiedział, iż była to diabelska sprawka, nie umiał się jednak oprzeć wrażeniu, że jakby nie z Panem Młodym, to z innym weselnikiem Ambroży prędzej czy później wylądowałby w tej stodole.
- Stasiu, wybaczysz ty mi, czy nie? - Marudził przez całe poprawiny Pan z Warszawy.
- „Czy nie”.
Ostatecznie, Staszek mógł się trochę z Ambrożym podroczyć, nie? Miał zamiar mu wybaczyć, prędzej czy później, ale ile się do tego czasu Warszawiak za nim nabiegał, to się nabiegał! Bez udziału diabelskich sztuczek na poprawinach wiało nudą, jak na starych westernach tymi dziwnymi, kłębiastymi cosiami. Stasiu momentami wyglądał blondwłosego Diabła, ewentualnie czarnego Aniołka, żałując, że ich nie ma. Innymi momentami wydawało mu się, że ich widzi, tańczących gdzieś pomiędzy ludźmi, ale ledwie mrugał, a znikali.
- To jak, Stasiu... Wyjeżdżasz do tego Chicago?
- E-e. Odechciało mi się, odwołałem tamtą robotę.
- Z jakiegoś... konkretnego powodu ci się odechciało?
- Wiesz... Dla takiego jednego Pana z Warszawy. O ile ten pan obieca, że więcej nie będzie próbował przelecieć Pana Młodego na jego własnym weselu.
- Pan z Warszawy obiecał to już tysiąc razy!
- Przepraszam! Przepraszam, ale moglibyście być tam na górze z łaski swojej ciszej?! - Marian stukał w sufit, znaczy się w sztachetki łóżka piętrowego już od paru minut. - Ja mam jutro kontrol na zakładzie! I muszę się wyspać! W ogóle co to za pomysł, żebyście tam spali we dwóch, jak się tam zmieściliście?!
- No ja na Stasiu, a moje nogi praktycznie na suficie - odpowiedział mu Ambroży.
- Okej, nie pytałem! - Marian plasnął się w czoło.
- A niby gdzie mieliśmy się ulokować?! - Z lewego boku ukazała się Marianowi brązowa czupryna Staszka, wiszącego głową w dół, czyli „do góry nogami”. - U Hanki?! Czy u babki?! Jedna z drugą by nas prędzej ukatrupiły! A Ambroziek i tak nie miał gdzie nocować, przecież go do hotelu nie wyślę!
- Jakoś jedną noc tam spędził.
- To i drugą mu miałem pozwolić?!
- Stasiu, uważaj, bo wypadniesz!
- Dobra, dobra. - Marian machnął ręką, odwracając się na drugi bok. - Tylko się pierdolcie po cichu.
- Coooo?! My się wcale nie...!
- Stasiu, uważaj, mówię ci, bo teraz to już gibiesz całym łóżkiem w tę i we w tę!
- Ale słyszałeś ty go?! Jak tam zejdę i mu dopiero pierdolnę...!
- Oj, tylko bardzo was proszę, nie spadnijcie mi na...
Jebut.
Parę chwil, odgłosów i jęków później.
- ...głowę...
Sztachetki, mocno już nadwyrężone harcami, przełamały się na całej długości i tak materac wraz z kołdrą, poduszkami i co najważniejsze - Stasiem i Ambrożym - wylądował na Marianie, hałasu robiąc przy okazji tyle, że pobudził cały dom. Hanka wpadła do pokoju braci akurat w momencie, gdy Ambroży pomagał Stasiowi zejść z brata, a Marian wcale nie jęczał, że zaraz go uduszą.
- Matkaaa! - wydarła się Hanka. - Nic się nie stało! Tylko Staszek z Mańkiem zepsuli łóżeczko piętrowe! Wszyscy, zdaje się, żyją!
- To nie ja! - oburzył się Marian, wygrzebując się spod sterty pierzyn i desek. - To oni za bardzo się kochali!
- Co proszę?! Ambroziek, podaj mi tę sztachetkę, zabiję go łóżkiem piętrowym!
- No już dobrze, kochanie, dobrze! Gdzie się uderzyłeś, gdzie boli? Daj pocałuję!
- To chyba ty się w coś ważnego uderzyłeś... - Staszek sponiewierał swojego (bo chyba już swojego, nie?) faceta wzrokiem. - Jak nie, to mogę poprawić.
- O Panienko Przenajświętsza! - Pani Matka przybiegła i załamała ręce. - Nareszcie będziemy im mogli normalne łóżka kupić! - Czy raczej: ucieszyła się.
- Jedno, nie dwa - bąknął Stasiu, masując obolały łokieć; na drugiego chuchał mu Ambroży. - Ja się przeprowadzam do Warszawy. Mam dość tego zadupia.
- Dzięki ci Panie Boże! - ucieszyła się Hanka i poszła z matką wołać ojca, by pomógł usunąć szkody wyrządzone łóżeczku piętrowemu.
- Stasiu, serio?! Kocham cię! - Pan z Warszawy ucieszył się jeszcze bardziej i próbował zaściskać chłopaka na śmierć.
- Nie! - odepchnął go po chamsku. - Tak serio to se teraz musimy hotel znaleźć, bo nie ma gdzie spać!
- To do Zakopanego? - Ambroży wzruszył ramionami.
- Do Zakopanego. - Uśmiechnął się Staszek i zbliżył mordką do Pana z Warszawy...
- Oj, gołąbeczki - przeszkodził im Marian - pomoglibyście sprzątać ten burdel, a nie się mizdrzycie do siebie!
- Jak znajdziemy hotel i się wyśpimy, to co proponujesz? - zapytał Pan z Warszawy, odpalając samochód. - Mam jeszcze parę dni wolnego... Stasiu, słuchasz mnie?
- Aa... - Młodszy chłopak zareagował dopiero po chwili, wpatrzony w jakiś punkt za oknem; na ustach miał bardzo podejrzany uśmiech. - Zakupy? Bo przecież nie będziemy łazić po górach, nie? Wleźć po to, by zejść na dół, też mi przyjemność!
- Racja, ja też nie lubię! Lepiej pobiegać po Krupówkach! Coś tam zobaczyłeś, że tak patrzysz? Świeci się w tej waszej stodole. Ktoś zapomniał zgasić?
- A nie! Nic! Nie przejmuj się. Kiedyś zgaszą. W ogóle miałem cię przeprosić! Za tamtą butelkę.
- Ach, nie szkodzi! Mam mocną głowę! Zresztą, należało mi się, oj, należało!
„Choć wierchy o ludzi zatroskane
Choć trzeszczy w szwach całe Zakopane
To miast górskiej wędrówki
W te i we w te Krupówki
Pańcia z Panem!
Na co szlaki i trasy
Kiedy ma się dość kasy
Pan z Panem w Zakopanem!”
- No i co, Aniołek? Jeszcze mi nie zapłaciłeś za rozbitą flaszkę!
- Ty mi jesteś winien pół woreczka złotego proszku, wiesz?! Chyba jesteśmy kwita?!
- Nie wydaje mi się, Aniołek...
- No... W sumie mi też nie... - Machnął nieśmiało skrzydełkami, czerwieniąc się na buzi ze wstydu.
...
- Czego, kurwa, nie widzicie, że jestem zajęty?! - ryknął Aniołek i jebnął niebiańskim telefonem w krzaki.
- Oj! A co jeśli to był Pan Bóg?
- A pierdolić go! Przepraszam, Go!
I tak Anioł z Diabłem się całował. I całował, i całował...
A ludzie tylko dziwili się, że światło w ich stodole potrafi samo się gasić i zapalać.
;3
Dzięki ;3 PzPwZ miało być tylko lekką komedyjką, bez żadnego przesłania. Może kiedyś je poprawię i/lub dokończę (teoretycznie jest skończone, ale zawsze można coś dopisać... jeśli się piosenki znajdą xD), wiem, że by się przydało.
*o*
Świetne po prostu! Masz oryginalny styl pisania i poczucie humoru, że hej :D Mi się też najbardziej podobały momenty wspomniane przez Lenę. Oby tak dalej! Wprawdzie ''Berserk'' i tak (według mnie, podkreślam!) jest twoim najlepszym tekstem (urzekł mnie, co jest dość trudnym zadaniem). Ale opowiadanko wyszło świetnie:) Pozdrawiam. Niedługo łyknę wszystkie twoje teksty, bo naprawdę umiesz pisać. Ohayo!
RE: Odp.
W tej chwili podejrzewamy problem wewnętrzny z bazą - wygląda na to, że po dodaniu korekty (sprawdzenie techniczne) coś poszło nie tak przy zatwierdzaniu. Jedyna opcja to ponowne dodanie przez Ciebie wspomnianych znaczników.
Wreszcie tutaj zajrzałam i taka miła niespodzianka ;) W tym rozdziale jest to co lubię najbardziej czyli aniołek z diabełkiem^-^
Odp.
Właśnie TYCH znaczników użyłam i wszystko było w porządku po sprawdzeniu "podglądu".
To nie wszystko - pierwsze dni po ukazaniu się tekstu na Czytelni owe czcionki były, zniknęły dopiero kiedy pojawiła się informacja o korekcie, więc tylko doszłam do takowych wniosków. To nie pierwszy raz taka sytucja - a dlaczego tak się dzieje, to ja nie mam pojęcia -.-'.