Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

W poszukiwaniu tego, co utracone

Niepewność

Autor:Rinsey
Serie:Slayers
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2011-11-05 12:12:24
Aktualizowany:2012-12-23 23:09:24


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autorki zabronione.


Rozdział V

Niepewność

W słabym świetle świec można było dojrzeć jedynie zarys trzech młodych kobiet klęczących przed dziewczęcą postacią o drobnej budowie. Jedyna stojąca osoba w pomieszczeniu złożyła ręce i zaczęła wypowiadać słowa, przy których wygłaszaniu drżała. Minęło kilka pełnych wyczekiwania chwil. Na twarzach zebranych można było dostrzec jedynie oznaki skupienia i napięcia. Jednak pomimo nieubłaganego upływu czasu, nic się nie stało. Dziewczyna opadła na kolana z czystej bezsilności. Pozostała trójka natychmiast przerwała swój trans i podeszła do załamanej postaci. Najniższa z klęczących położyła dłoń na jej głowie, wypowiadając przy tym kilka słów. W odpowiedzi dziewczyna przylgnęła do niej wybuchając płaczem. Nagle, niewiadomo skąd, zerwał się wiatr. Wszystkie świece zgasły, pogrążając pokój w ciemnościach. Niemal wszystko ucichło. Poza pełnym wściekłości i bezradności płaczem.


***


Lina bardzo niechętnie otwierała oczy. Miała ochotę jeszcze pospać, ale coś jej mówiło, że powinna wstać jak najszybciej. Powoli podniosła się do pozycji półsiedzącej i rozejrzała się po pokoju, w którym się znajdywała. Ze zdziwieniem doszła do wniosku, że wysoko osadzony sufit, biało-złote kolory i marmuropodobna podłoga niezwykle przypominały styl, w jakim był wybudowany pałac w starym Seyrun. Czyli w stylu, w jakim urządzono pomieszczenie z jej snu. Chociaż sen nie był dobrym słowem na określenie tego przebłysku. W końcu był to strzępek z jej jedynych wspomnień, jakich jeszcze nie odzyskała. Jak zawsze w urywkach jej poprzedniego życia dotyczących Księżniczki nie mogła wyraźnie zobaczyć twarzy młodej monarchini. Jednak ten sen różnił się jednym szczegółem od swoich poprzedników. Czarodziejka nigdy nie mogła usłyszeć nawet najmniejszego dźwięku. Zawsze czuła się wtedy jakby oglądała niemy film. Tym razem dźwięczał jej w uszach pełen złości i bezsilności płacz. Lina odgoniła od siebie te myśli, miała przecież w obecnym momencie inne zmartwienia. I wtedy spadła na nią świadomość tego, co się wydarzyło zanim straciła przytomność. Ktoś im pomógł w ostatniej chwili tuż przed ostatecznym upadkiem bariery Sylphiel. Co więcej, była przekonana, że skądś znała tę energię. Rozejrzała się po pokoju dokładniej i dopiero wtedy zauważyła nieprzytomną postać Zelgadisa leżącą na łóżku stojącym w drugiej części ogromnego pokoju.

- Zelgadis! -krzyknęła przerażona i podeszła do drugiego posłania. Hiruzenkai spał w swojej ludzkiej postaci, jednak ku przerażeniu cephieleu jego aura była bardzo słaba. Oddał jej wtedy część swojej energii, aby pokonała piątą blokadę. Znając życie wspomógł również Sylphiel w utrzymaniu bariery. A do tego teleportował ich wszystkich. Ten niewielki płomień życia nie mógł oznaczać, że on…

- Nie martw się. Chłopak dojdzie do siebie, chociaż faktycznie tym razem przesadził z użyciem mocy. Nawet dla niego taki wysiłek nie jest bezpieczny. - powiedział spokojny męski głos za jej plecami. Dziewczyna odwróciła się, aby ujrzeć niemal łysego, lecz krzepkiego staruszka z brodą uśmiechającego się ciepło.

- Kim jesteś? -zapytała.

- Nazywam się Rodimus. Opiekowałem się Zelgadisem jak był dzieckiem. To wielki zaszczyt poznać wielką cephieleu. - Skłonił się przed nią uprzejmie. Lina odpowiedziała mu na to uśmiechem, lecz miała zbyt wiele pytań, aby kontynuować wymianę uprzejmości.

- Gdzie my w zasadzie jesteśmy? Jak dawno tu przybyliśmy?

- To są podziemia Akademii Naukowej w Seyrun. Pewnie się tego domyślałaś już wcześniej, ale cały ten przybytek powstał, aby was chronić. Jest tu rozpostarta bariera, której nie przekroczy żaden Mazoku. A przybyliście tutaj dwa dni temu. Jako pierwsza odzyskała przytomność panienka Sylphiel. Skuteczniej od mnie opatrzyła wasze rany, a potem z powrotem musiała się położyć, ponieważ wciąż nie odzyskała pełni mocy.

- A więc wszyscy żyją? - spytała z ulgą.

- Tak. Chociaż nie jestem w stanie ocenić kiedy Zelgadis odzyska przytomność. - Przyznał szczerze. Lina z bólem w oczach spojrzała na nieprzytomnego mężczyznę. Usiadła na skraju łóżka i ujęła jego bezwładną dłoń.

- Idiota. -powiedziała cicho.

- Rozumiem dlaczego Zelgadis jest ci tak oddany. - powiedział po chwili milczenia staruszek. Lina słysząc to od razu się zarumieniła.

- Ja… - bąknęła.

- Potrzebujemy takiej cephieleu jak ty. - rzekł uśmiechając się do niej ciepło. - Ale powinnaś jeszcze odpocząć, wciąż przecież nie odzyskałaś wszystkich sił, a na pewno będą ci potrzebne. -zauważył.

- Za chwilę. - odpowiedziała czarodziejka, chociaż Rodimus miał przeczucie, że rudowłosa jeszcze długo nie ruszy się z miejsca.


***


Kolejny, zwierzęcy skowyt przerwał niemal grobową ciszę panującą w olbrzymiej hali. Tylko dzięki światłu nielicznych, przymocowanych do wysokiego sklepienia świec można było dostrzec zarys metalowych prętów tworzących mocną konstrukcję. Dopiero po zbliżeniu się do solidnej klatki obserwującemu ukazywał się potworny widok. Po całym lochu szalała olbrzymia bestia o sierści czarnej jak sklepienie nocnego nieba. Długa, ciemna grzywa falowała na wietrze dzikiego tańca przy akompaniamencie przeraźliwych ryków. W pewnym momencie potwór podniósł się na dwóch tylnich łapach i zastygł w bezruchu. Natychmiast z jego pyska wydobył się strumień potężnej energii, który poleciał w stronę metalowych prętów. Całe więzienie utonęło w blasku eksplozji. Przez chwilę panowała głucha cisza i nagle po upływie paru sekund rozległo się straszliwe wycie. Przez niedługi moment ten dźwięk mógł się wydać niemal ludzki, jednak szybko przeszedł z powrotem w tembr dzikiego ryku.

Temu przerażającemu widowisku z oddali przypatrywała się krótko ostrzyżona, czarnowłosa dziewczyna, mierząca bestię wyraźnie zaniepokojonym spojrzeniem. Jej żółte oczy drgnęły, gdy ujrzała obok siebie wysoką, kobiecą postać.

- Witaj Giss. -Przywitała się nowo przybyła niskim, lecz wyjątkowo sympatycznym głosem. Długie, falowane włosy o lekko niebieskim odcieniu swobodnie opadały Mazoku na ramiona. Gdyby nie trochę za bardzo uwydatniony podbródek, brązowooka mogła by uchodzić za niecodzienną piękność.

- Czego chcesz, Surkio? - spytała podejrzliwie młodsza dziewczyna.

- Pan Phibrizzo kazał mi się ciebie spytać jak długo jeszcze potrwa przemiana Gethleya. -powiedziała rzeczowym tonem Surkia. Słysząc to Gissleyna z powrotem utkwiła zmartwione spojrzenie w szalejącej bestii.

- To kwestia paru dni. -odparła cicho.

- Nie wyglądasz na zbyt zadowoloną. - zauważyła niebieskowłosa. Na te słowa niższa dziewczyna zaczęła mówić nienaturalnie wysokim głosem.

- A jak mam być zadowolona, skoro mój brat daje się traktować jak chodząca broń?!

- Każdy z nas jest w sumie tylko narzędziem do zabijania. - stwierdziła Surkia.

- Ale czy którakolwiek z nas wygląda jak on?! - krzyknęła Gissleyna wskazując palcem w stronę rozszalałego potwora. - To wszystko przez tę przeklętą cephieleu! Gdyby po prostu pozostała martwa, nic takiego by się nie wydarzyło! Mój brat nie popadłby w obsesję pokonania jej. - Stopniowo mówiła coraz ciszej i płaczliwiej. - Nie zgodziłby się na tę klątwę. Owszem z każdą śmiercią staje się silniejszy. Ale przecież on zatraca samego siebie. Nie wiem czy tym razem rozpozna własną siostrę. Jak pan Phibrizzo może na to pozwalać? - W jej oczach można było ujrzeć autentyczną mieszankę złości i smutku. Starsza Mazoku spojrzała na nią ze współczuciem albo czymś, co było jego doskonałą imitacją.

- Giss, nie wolno ci mówić takich rzeczy. To, na co zgodził się Gethley to zaszczyt. Gdyby pan Phibrizzo by cię usłyszał, już byś leżała martwa. Zwłaszcza teraz, jak nie powiodła się jego osobista próba zabicia cephieleu.

- A co z tym hiruzenkai, który rzekomo się do nas przyłączył? -spytała już spokojniej żółtooka.

- Tak bym tego nie ujęła. Bardziej pasowałoby mi słowo „sojusz”. Pan Phibrizzo i Valgaarv zawarli pewien układ. Hiruzenkai miał nam pomóc w wyeliminowaniu cephieleu, natomiast pan Phibrizzo obiecał mu podobno głowę Xellosa.

- Xellosa? - spytała z autentycznym zdziwieniem w głosie. - Najpotężniejszego podwładnego pani Zellas Metallium? To oni jednak żyją?

- Tego nie wie nikt. Jest jednak faktem, że Pan Phibrizzo obiecał mu głowę tajemniczego kapłana. Ale nie mam pojęcia czy pani Zellas żyje, czy też wciąż jest uśpiona. I czy jeżeli faktycznie wyszła ze stanu hibernacji, to czemu nie skontaktowała się z panem Phibrizzo? Przecież od śmierci Deep Sea Dolphin i Dynasta Grausherra pozostało tylko dwóch lordów Mazoku. Jakby tylko chcieli współpracować, to już dawno wygralibyśmy tę wojnę. -Westchnęła ciężko Surkia.

- Hm… Mnie bardziej ciekawi co takiego stało się pomiędzy Xellosem a tym hiruzenkai… -zadumała się Giss.

- Hm… Kto wie, może to coś zniszczyłoby go w oczach pani Zellas. - Oczy wyższego Demona zwęziły się niebezpiecznie.

- Lepiej nie zadzierać z Xellosem. - mruknęła pod nosem młodsza Mazoku.

- Lepiej nie obrażać pana Phibrizzo. - odburknęła Surkia.

- Rób co chcesz. - Gissleyna wzruszyła ramionami.

- A ty naprawdę nie rób nic głupiego. - ostrzegła niebieskooka zanim zniknęła. Ciemnowłosa zmrużyła oczy i zaczęła się zastanawiać czy jedna z najbliższych podwładnych Phibrizzo przypadkiem nie podejrzewała, co ona sama zamierzała zrobić. A zresztą, czy to było ważne? Jedyne co się teraz liczyło to zemsta. Jeżeli jej jedyna rodzina cierpiała takie katusze, to przynajmniej jedna syenleu zakosztuje tego samego bólu.


***


Sylphiel z ogromnym zaciekawieniem przyglądała się zabawnej scence rozgrywającej się tuż za oknem. Dwóch chłopców starało się zaimponować ślicznej dziewczynce o blond włosach. Obaj mieli piłki i starali się wykonywać najróżniejsze sztuczki, jakie dało się wykonać przy pomocy tego okrągłego przedmiotu. Ku rozbawieniu uzdrowicielki każda ich próba wykazania się kończyła się zabawną dla wszystkich, nie licząc wykonujących te triki, klapą. Syenleu uśmiechnęła się do siebie. Od dawna nie miała okazji obserwować najmłodszych uczniów Akademii Naukowej Seyrun. Ich schron mieścił się w centralnych podziemiach ośrodka. Wyższe piętra nie były objęte tak potężną ochroną jak piętra podziemne, jednak Sylphiel nie mogła się powstrzymać przed wycieczką do miejsc skąd mogła wreszcie obserwować to, co zostało jej odebrane kilka lat wcześniej. Dziewczyna z nieopisaną przyjemnością odkrywała przed sobą kolejne, niezwykle barwne aspekty życia, od których jeszcze niedawno miała zostać odcięta. Świadomość, że w najbliższym czasie wciąż będzie mogła cieszyć się życiem, sprawiła, że zielonooka piękność zrobiła listę rzeczy, które obiecała sobie zrobić. Po pierwsze, musiała dać znać ojcu, że jest z nią wszystko w porządku. Musiał się o nią niesamowicie martwić. Minęły w końcu dwa dni od kiedy zniknęła, a ona nie dała znaku życia. Po drugie, musiała wreszcie wyznać miłość Gourry’emu. Tysiąc lat wcześniej nie miała odwagi. Teraz nie mogła sobie pozwolić na podobne tchórzostwo, zwłaszcza, że jej trzecie, najważniejsze postanowienie brzmiało, że nie będzie słaba. Jednak jak tylko próbowała sobie powiedzieć, że będzie silna, stawał jej przed oczami Gethley wypowiadający te potworne słowa:

Stałaś się tylko pustą skorupą tworzącą jedynie pozory istnienia. Jesteś nic nie wartą wegetującą kukłą.

Minęło trochę czasu, od kiedy usłyszała te słowa po raz ostatni, lecz wciąż tkwiły one w jej wnętrzu. Wbijały się w nią jak kolce, powodując rozdarcie jej pewności siebie. Nie była w stanie pozbyć się tego nienawistnego brzmienia. I kiedy pomyślała, że ten ból staje się ponownie nie do zniesienia, usłyszała ciche wezwanie. Cephieleu wysłała jej delikatny, lecz stanowczy impuls. Sylphiel nie namyślając się nawet chwili ruszyła w stronę schodów prowadzących do pokoju zajmowanego przez najwyższą kapłankę.


***


Po paru godzinach od jej rozmowy z Rodimusem rozległo się ciche pukanie do drzwi. Lina powiedziała cicho „Proszę” i ujrzała wchodzącą nieśmiało do pokoju Sylphiel. Cephieleu przyjrzała się bliżej zielonookiej dziewczynie i z ulgą stwierdziła, że uzdrowicielka wygląda o wiele zdrowiej i spokojniej niż w dniu przebudzenia.

- Jak się czujesz? - spytała Lina gestem pokazując jej pobliskie krzesło.

- Doskonale. Dawno tak dobrze się nie czułam. - stwierdziła pogodnie siadając we wskazanym przez rudowłosą miejscu.

- Sylphiel, już wcześniej chciałam cię o to zapytać. Gethley mówił, że byłaś śmiertelnie chora. To prawda? - spytała czarodziejka. Na wspomnienie kociego Mazoku syenleu zadrżała.

- Tak. Wiem, że to dziwnie brzmi, jako że moją domeną jest uzdrawianie, ale moim słabym punktem jest to, że inne środki lecznicze, inne od mojej magii, nie działają na mnie. Dlatego też moja choroba wydawała się być nieuleczalna. Odblokowanie mocy spowodowało moje natychmiastowe ozdrowienie. - powiedziała pogodnie.

- To dobrze. - przyznała z ulgą cephieleu. Zanim jednak kontynuowała swoją wypowiedź zamilkła na chwilę, przyglądając się badawczo uzdrowicielce. Po raz kolejny przy wspomnieniu żółtookiego Demona ciemnowłosa dziewczyna podejrzanie przygasała, co dosyć poważnie niepokoiło Linę. W tym czasie nie mogli sobie pozwolić na żadne chwile słabości. - Ale muszę ci zadać jeszcze jedno pytanie. Co ci powiedział Gethley? - spytała z powagą. Sylphiel natychmiast posmutniała. Jej oczy nieco przygasły.

- Nic takiego… - wydukała.

- Sylphiel, to nie było nic takiego i dobrze o tym wiesz. -Lina patrzyła na nią w ten charakterystyczny dla siebie nieugięty sposób. - To przez to chciałaś przestać istnieć? -dopytywała. Ciemnowłosa dziewczyna spuściła wzrok. Miała nadzieję, że ta chwila słabości pozostanie jej sekretem, o którym nikt się nigdy nie dowie. Rudowłosa jednak wciąż bezlitośnie kontynuowała ten ciężki dla niej temat. - Nie musisz mi tego powtarzać. Ale wiedz, że Gethley jest w stanie wyłapać każdą naszą słabość i może zamienić je w niezwykle bolesny atak. To, co mówił było kłamstwem i nie wolno ci w to wierzyć. Widzę, że jego słowa wciąż gdzieś w tobie tkwią. Nie możesz na to pozwolić. - Po czym dodała cieplej. - Sylphiel jesteś silna. - Uśmiechnęła się. - Wierzysz mi? - Uzdrowicielka wreszcie odważyła się spojrzeć Linie prosto w oczy. Na początku myślała, że zostanie zbesztana za to, że tak bardzo wszystkich naraziła. Jednak w spojrzeniu głównej kapłanki nie było pogardy, tylko siła i ciepło…

- Tak. - odpowiedziała, czując, że naprawdę uwierzyła w słowa przywódczyni, co spowodowało, że miała wrażenie jakby spadł jej z serca ogromy ciężar.

- No ja myślę. Bo jak nie, to dostaniesz takim Fire Ballem, że długo będziesz się zbierać. -dodała czarodziejka grożąc kapłance palcem. Sylphiel przeszedł dreszcz.

- Tak jest, panno Lino! - odpowiedziała od razu. Niewątpliwie Lina Inverse była osobą, z którą w większości przypadków lepiej było nie zadzierać.


***


Gdy się obudził, na początku nie mógł sobie przypomnieć, gdzie jest ani co się stało wcześniej. Rozejrzał się zdezorientowany po pokoju. W skład wyposażenia średniej wielkości pokoju bez okna, nie licząc łóżka, wchodziła tradycyjnie mała komódka, szafa i spora biblioteczka. Chociaż nie pamiętał czy kiedykolwiek był w tym pokoju, wyczuwał w nim pewien znajomy pierwiastek. Właśnie wtedy poczuł niesamowicie smakowity zapach. W ułamku sekundy poczuł niemiłosierny głód. Bez chwili namysłu wyszedł z pokoju i poszedł tam, skąd pochodziła ta cudowna woń. Zanim doszedł do celu, idąc długim korytarzem, usłyszał anielski głos. Gdy podszedł jeszcze bliżej zaczął powoli rozróżniać słowa piosenki.

Gdy światło zabłyśnie księżyca samotnego.

Zbuntowany wiatr przepędzi wrogie mgły.

I tylko płomień rozbicia bolesnego.

Rozjaśni twoje, skąpane w mroku sny.

Gourry zatrzymał się tuż przed wejściem do kuchni i obserwował krzątającą się dziewczynę z długimi, ciemnymi włosami, wsłuchując się jednocześnie w znaną mu melodię. Jedyną rzeczą jaka mu nie pasowała były słowa.

- Sylphiel, wymyśliłaś nowe słowa do tej piosenki? - spytał prosto z mostu szermierz. Syenleu, która wcześniej nie zauważyła jego obecności podskoczyła nerwowo i upuściła garnek, w rezultacie czego, niestety, wysypała się cała jego zawartość.

- Gourry, przestraszyłeś mnie. Nie zakradaj się tak. - powiedziała łapiąc spokojniejszy oddech.

- Oj, przepraszam. - odparł blondyn rzucając jej przepraszające spojrzenie, po czym od razu podszedł bliżej niej i schylił się, aby pomóc jej sprzątać ryż, który właśnie urozmaicał wzorek terakoty podłogowej. - Ale tak pięknie śpiewałaś, że nie chciałem ci przeszkadzać. -powiedział ze swoim charakterystycznym, czarującym uśmiechem. Sylphiel od razu się zarumieniła. - Ale czy te słowa nie leciały jakoś inaczej? - dodał.

- Pamiętasz oryginalne słowa tej piosenki? - Kapłanka spytała z niedowierzaniem. Przecież Gourry zawsze miał problem z zapamiętywaniem imion nie tylko swoich wrogów, ale i przyjaciół. Więc wyłapanie jakiejś nieścisłości tekstu nie należało do rzeczy, jakie się często blondynowi zdarzały.

- No nie do końca. - Hiruzenkai tylko się wyszczerzył. -Ale oryginalne słowa były… Jakby to ująć… Pogodniejsze.

- Jakoś te mi bardziej pasowały. Myślałam o panu Valgaarvie…

- O Vaaalco? - wyjąkał.

- Gourry, nie pamiętasz Valgaarva? - spytała z niedowierzaniem Sylphiel.

- Hm… Nie. - odparł po krótkim namyśle.

- Gourry, to przecież oprócz pana Zelgadisa, twój najbliższy towarzysz broni. - powiedziała podłamana dziewczyna.

- Hm… Może coś takiego było… To gdzie on teraz jest? - spytał.

- No tak. O tym nie masz prawa wiedzieć, skoro straciłeś przytomność, zanim się pojawił. -westchnęła smutno Sylphiel. - Valgaarv nas zdradził. Przeszedł na stronę wroga. -powiedziała krótko. Gourry osłupiał.

- Jak to, zdradził?

- Był z Mazoku, którzy nas zaatakowali. - Po usłyszeniu tego blondyn natychmiast spoważniał. Na krótko zapanowało milczenie, w czasie którego blondyn analizował całą sytuację.

- No cóż. Jeżeli podjął taką decyzję, to nie możemy nic na to poradzić. A gdzie są Lina i Zel?

- Pan Zelgadis zużył za dużo mocy. - Sylphiel jeszcze bardziej posmutniała. Czuła się częściowo winna, że tak się stało. W końcu, gdyby jej bariera nie zaczęła upadać, mag nie musiałby oddawać jej części swojej mocy. Była jednak świadoma, że Zelgadis jako ten, który przebudził się jako pierwszy miał póki co największą wprawę w posługiwaniu się magią z nich wszystkich. Z pewnością czuł się z tego względu za wszystkich odpowiedzialny i dlatego w ostatniej kolejności myślał o własnym bezpieczeństwie. Chociaż była przekonana, że życiu hiruzenkai bezpośrednio nic nie zagraża, nie miała pewności, kiedy mężczyzna się ocknie. Rozdzierał ją ból widoczny w oczach Liny, która starała się nie pokazywać po sobie zmartwienia. - Cały czas śpi, a panna Lina przy nim siedzi. - Zobaczyła, że twarz Gourry’ego jeszcze bardziej spoważniała, więc dodała weselej. -Ale wszystko jest w porządku. Jest silny, więc niedługo na pewno do nas wróci.

- Skoro tak mówisz, to tak pewnie będzie. - powiedział z lekkim uśmiechem. I wtedy Sylphiel się zorientowała jak blisko niej stał szermierz. Pełną napięcia chwilę patrzyli sobie w oczy.

- Gourry… - Zaczęła Sylphiel. Zanim jednak powiedziała coś jeszcze, na całą kuchnię rozległo się głośne burknięcie. Atmosfera prysła tak szybko jak się pojawiła, a blondyn nerwowo podrapał się po głowie.

- Jesteś głodny? - dokończyła z uśmiechem uzdrowicielka.

- TAK!


***

Minęły cztery dni od ostatniego starcia z Mazoku, lecz Zelgadis wciąż się nie budził. Lina, pomimo zapewnień ze strony Rodimusa i Sylphiel, że życiu hiruzenkai nic nie zagraża, zaczynała się poważnie niepokoić. Siedziała codziennie przy jego łóżku do późnych godzin. Dopiero gdy zasypiała ze zmęczenia, najczęściej Gourry przenosił ją na jej własne posłanie. Czarodziejce czasami zaczynało się wydawać, że mężczyzna już nigdy nie otworzy oczu. Jak tylko ogarniały ją takie myśli, błyskawicznie je od siebie odganiała. Czas jednak mijał nieubłaganie, a Zelgadis wciąż pozostawał w śpiączce.

- Zel, do cholery, ile jeszcze zamierzasz się tak nade mną znęcać? - szepnęła wpatrując się uważnie w jego uśpione oblicze. Przez dłuższy czas nie doczekała się odpowiedzi, ale nagle ku jej zaskoczeniu jego powieki powoli się uniosły. Jego spojrzenie, chociaż najpierw nieprzytomne, błyskawicznie otrzeźwiało. Zanim Lina zdążyła zareagować, mężczyzna gwałtownie się podniósł do pozycji siedzącej.

- Lina, ile czasu mi… - Chciał zadać pytanie, jednak przerwał, kiedy czarodziejka się nagle w niego wtuliła.

- Ty idioto! Jak mogłeś się doprowadzić do takiego stanu?! - Zaczęła na niego wrzeszczeć, waląc go jednocześnie w tors. - Jeszcze raz zrobisz mi coś takiego, a pożałujesz tego! Zrozumiałeś kretynie skończony?! - Złapała zdezorientowanego hiruzenkai za kołnierz i przybliżyła się do niego tak, że ich twarze dzieliło jedynie kilka centymetrów. - Zrozumiano?! - Zelgadis najpierw patrzył na nią w lekkim osłupieniu, ale po chwili delikatnie ujął jej dłonie i rozluźnił jej chwyt, po czym niemal niezauważalnie się uśmiechnął.

- Nie. - powiedział krótko.

- Zel… - Jej oczy zwęziły się niebezpiecznie.

- Co? - spytał przekornie.

- Przestań się zgrywać. - powiedziała niższym, poważnym tonem.

- To chyba ty się zgrywasz mówiąc takie głupoty. - odparł. Słysząc to Lina już nie wytrzymała.

- GŁUPOTY?! Co niby nazywasz głupotami?! - Zaczęła na niego wrzeszczeć. Po chwili zamilkła trzęsąc się ze złości. Chciała mu wytknąć jakim był idiotą, że pozwolił aby jej koszmary nocne prawie stały się rzeczywistością. Piorunowała go wzrokiem czekając na jakąkolwiek reakcję i po chwili poczuła, że nie wytrzyma jego towarzystwa nawet chwili dłużej. -Zresztą nie mam ochoty z tobą rozmawiać. - dodała ze złością potęgowaną przez zupełny spokój Zelgadisa. Podniosła się i spróbowała wyrwać ręce z uścisku mężczyzny z daremnym skutkiem. Mag jednym płynnym ruchem przyciągnął ją do siebie i pocałował ją. Dziewczyna na początku się opierała, lecz po chwili odwzajemniła pocałunek. Obydwoje byli świadomi, że nic im nie zagwarantuje szczęśliwego zakończenia. Wróg był potężny. Potężniejszy niż tysiąc lat temu. W każdej chwili wszystko mogło się obrócić przeciwko nim. W każdej chwili mógł nadejść cios z najmniej spodziewanej strony. I każda chwila mogła być tą ostatnią…

Pocałunek, chociaż na początku delikatny, szybko stał się intensywniejszy, żarliwszy. Wyrażał ich obawy i radość z ponownego spotkania, tęsknotę i strach. Strach, o którym żadne z nich nie miało odwagi mówić na głos. Strach, który stale w sobie tłumili, a który wciąż był obecny w ich myślach i snach. Strach, którego przyczyną była niepewność jutra.


***


Mazoku, demony ciemności, których jedynym celem istnienia było szerzenie śmierci i chaosu. Uwielbiały zabijać, chociaż często sprzeciwiały się swoim zwierzchnikom, w momencie, kiedy posiadali oni zbyt mało siły, aby zapanować nad podwładnymi. Jako że wszystkie podlegały bogu ciemności, Shabranigdo, mówiło się, że były one stworzeniami niezdolnymi do miłości czy też innych ludzkich uczuć. Gissleyna i Gethley stanowili ciekawą parę. Z jednej strony charakteryzowali się typowym dla Mazoku okrucieństwem, a z drugiej wykazywali kilka cech, czyniących z nich osobliwe przypadki. Przede wszystkim przyszli na świat w tym samym czasie. W przypadku Mazoku nie istniało pojęcie rodzeństwa, gdyż młode Demony rodziły się pojedynczo. A jednak Gissleynę i Gethleya poza fizycznym podobieństwem łączyły niezwykle mocne więzi. Dlatego też zapożyczono dla nich określenie od ludzi nazywając ich bliźniakami.

Ci, którzy znali Gissleynę, widzieli, że najbardziej na świecie zależy jej na własnym bracie. Na pewno nie zdziwiliby się jakby żółtooka dokonała najbardziej makabrycznych czynów w celu zemsty. Opętana żądzą wyrównania rachunków Mazoku stawała się równie nieprzewidywalna jak katastrofy żywiołów. Niosła śmierć oraz zniszczenie. I nic jej nie mogło przed tym powstrzymać.


***


W Seyrun zaczął się, pierwszy od wielu tygodni, ciepły i słoneczny weekend. Po obudzeniu Zelgadisa całej grupie zrobiło się lżej i wszystkich opanowała radosna i optymistyczna atmosfera. Sylphiel oznajmiła, że chciałaby odwiedzić swojego ojca. Jak tylko jednak Lina wyraziła wątpliwości co do tego, czy był to dobry pomysł, Gourry zgłosił się na ochotnika, aby towarzyszyć swojej syenleu. W takim wypadku cephieleu nie miała nic przeciwko, aby dwójka na parę godzin opuściła bezpieczny schron. W ten sposób uzdrowicielka znalazła się w śmiesznej sytuacji. Zawsze śniła o tym, aby przedstawić swojemu rodzicielowi Gourry’ego, a nagle się okazało, że to drobne marzenie mogło się spełnić. Co prawda, w tej wizji nie była żadną syenleu, a Gourry nie musiał jej ochraniać, ale Sylphiel nie narzekała.

Jak tylko się teleportowali tuż przed dom państwa Nels Rada, uzdrowicielka stwierdziła, że coś było nie w porządku. Drzwi frontowe były szeroko uchylone, co nigdy normalnie się nie zdarzało. Jej ojciec nie znosił, gdy ktoś nie zamykał drzwi i dlatego zawsze skrupulatnie sprawdzał czy są one zamknięte. Przeszedł ją chłodny, nieprzyjemny dreszcz zanim podeszła bliżej i weszła do środka. Kątem oka zauważyła, że Gourry także był w stanie gotowości bojowej, co tylko potwierdzało jej najgorsze obawy. Oniemiała, kiedy ujrzała wnętrze swojego domu.

- TATO!!! -krzyknęła przerażona. Starszy mężczyzna leżał na podłodze w kałuży krwi. Nie było żadnych wątpliwości, że ten człowiek właśnie konał. Ostatkiem sił otworzył oczy i wyciągnął słabo dłoń w stronę swojej córki. Sylphiel spanikowana natychmiast rzuciła się w jego kierunku.

- Tato! Wszystko będzie dobrze, zaraz ból minie. - Zaczęła szybko mówić próbując skupić swoją moc na umierającym.

- Kochanie, dla mnie…. jest już… za późno. - powiedział sapiąc. Mówienie wyraźnie sprawiało mu ból. - Najważniejsze jest… to… że… żyjesz. - Ostatnie słowa już szeptał. - Obiecaj…. mi… że… bę… będziesz… silna.

- Obiecuję. - powiedziała trzymając go za rękę, a wciąż jednocześnie starała się ocenić głębokość rany. Podświadomie już wiedziała, że jego serce zostało uszkodzone w taki sposób, że nawet ona nie byłaby w stanie go uleczyć, ale ciągle kierowała na jego zamęczone ciało strumień uzdrowicielskiej energii. Nie przestała nawet w momencie, kiedy mężczyzna zamknął oczy a uścisk jego dłoni całkowicie się rozluźnił.

- Sylphiel, już mu nie pomożesz. - powiedział cicho Gourry. Uzdrowicielka go zignorowała i zwiększyła wysyłaną moc. Dopiero, kiedy szermierz delikatnie ujął jej dłonie, zmuszając ją, aby na niego popatrzyła, odwróciła wzrok od zmarłego. - Sylphiel, pozwól mu odejść. -Uzdrowicielka powoli zatrzymała strumień energii i wtulając się w niego zaczęła cicho płakać. Hiruzenkai bez słów objął ją.

- Kto to zrobił? I dlaczego? - spytała po dłuższej ciszy.

- Nie wiem, ale ktokolwiek to był, zapłaci za to. - odparł poważnie blondyn. - Ale dzięki temu, że zdążyłaś się pożegnać, odszedł z uśmiechem na ustach. - dodał cicho. Sylphiel raz jeszcze spojrzała na swojego ojca. Faktycznie, Eruk Nels Rada uśmiechał się jakby śnił bardzo długi i przyjemny sen. Syenleu już nie pamiętała uśmiechu jedynego rodzica, gdyż biedny mężczyzna zawsze się martwił o zdrowie swojej jedynaczki, w rezultacie czego nigdy nie chodził wesoły i beztroski. Nie zmieniało to jednak faktu, że ten człowiek leżał teraz martwy.

- Powinnam przyjść wcześniej. Powinnam jakoś go ochronić. Powinnam... - Zaczęła się oskarżać. Gourry jednak szybko wszedł jej w zdanie.

- Przede wszystkim dbać o swoje bezpieczeństwo. Myślisz, że twój ojciec cieszyłby się jakbyś to ty zajęła jego miejsce?

- Zawsze możemy się tym zająć. -Nagle w całym domu rozległ się chłodny, dziewczęcy głos. Gourry i Sylphiel natychmiast podnieśli głowy do góry nasłuchując skąd dobiegał ten dźwięk.

- Jestem tutaj. -Nowo przybyła ponownie się odezwała, jednak tym razem dwójka była pewna, że wołająca znajdywała się na dworze. Długo się nie namyślając obydwoje pobiegli w stronę drzwi. Gdy znaleźli się na miejscu, ich oczom ukazała się niska dziewczyna o krótkich, czarnych włosach i żółtych, kocich oczach niezwykle podobnych do tych, które prześladowały ją w snach. Dopiero po chwili uzdrowicielka dostrzegła, że ręce Mazoku są splamione krwią.

- Ty go zabiłaś? -spytała cicho. Gourry spojrzał z niepokojem na swoją syenleu.

- Wy jesteście powodem cierpienia mojego brata, więc teraz wy skosztujecie tego bólu. -rzekła mściwie. Jej ton pozornie nie zdradzał żadnych emocji, lecz jej oczy zdradzały zimną furię, jaka ją opanowała. Nie była jednak jedyną osobą, w której zbierały się takie uczucia. Dziewczynę otoczyła jasna poświata. Ułamek sekundy później Demona przebił strumień białej energii. Sylphiel, jako syenleu obdarzona niezwykłą mocą w dziedzinie uzdrawiania rzadko kiedy przechodziła do ofensywy. Dlatego niewiele osób wiedziało, że kapłanka może odwrócić bieg leczniczej mocy, co prowadziło do wyniszczania organów od wewnątrz, czyli wyjątkowo bolesnej śmierci.

- I to twoim zdaniem usprawiedliwia zamordowanie mojego ojca?! - krzyknęła Sylphiel zagłuszając przeraźliwy jęk Mazoku. Ten wybuch spowodował chwilowe zmniejszenie skupienia uzdrowicielki, co szybko zostało wykorzystane przez ranną. Błyskawicznie teleportowała się tuż za nią i skierowała swoje szpony w stronę zielonookiej.

- To wasze istnienie jest wszystkiemu winne! - krzyknęła tuż przed zadaniem ostatecznego ciosu. Ostre pazury musnęły klatkę piersiową zaskoczonej Sylphiel, lecz nagle Demon znieruchomiał. Zanim to się stało, uzdrowicielka dojrzała błysk jasnego światła i dopiero po chwili się zorientowała, że to Gourry stał za czarnowłosą. Wtedy syenleu zdała sobie sprawę, że blondyn wykonał swoje legendarne, niewidzialne cięcie Mieczem Światła. Wiele Mazoku wcześniej zginęło w identyczny sposób, nie widząc nawet skąd nadszedł zabójczy cios.

- Gethley mnie pomści. Pozabija was jak psy! Tak jak tysiąc lat temu! - Zdążyła wrzasnąć, zanim się zachwiała. - Wybacz braciszku... - szepnęła i opadła martwa na ziemię.

Pod Sylphiel ugięły się kolana. Patrzyła obojętnie na zimne ciało dziewczyny. Myślała, że powinna poczuć radość, że śmierć jej ojca została pomszczona. Albo złość. Albo dalszą rozpacz. A w rzeczywistości czuła tylko zimną, nieprzyjemną pustkę. Z jej oczu nie pociekła ani jedna dodatkowa łza. Była świadoma bliskiej obecności Gourry’ego, jednak wciąż się nie ruszała z miejsca. Drgnęła dopiero w momencie, gdy nagle ciało Mazoku zniknęło. Uniosła głowę i jej oczom ukazała się wysoka, majestatyczna kobieta z falowanymi, jasnoniebieskimi włosami opadającymi na ramiona. Niewątpliwie był to Demon o ogromnej mocy.

- Nie zapomnę wam tego. - powiedziała cicho Mazoku i natychmiast zniknęła.

W Seyrun skończył się pierwszy od wielu tygodni słoneczny dzień. Wiele osób zachwycało się pięknym zachodem słońca na tle krwistoczerwonego nieba. Nikt z nich nie mógł się domyślać, że zjawisko to zwiastowało nadejście wojny. Nikt nie zauważył, gdy miasto powoli zaczęło się pokrywać podejrzanym szronem. Nikt również nie mógł się spodziewać, że Seyrun jeszcze przez długi czas nie zobaczy słońca.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • erravi : 2013-11-28 02:04:23
    Końcówka?

    Złowieszcza. :D A to oznacza, że zapowiadają się wspaniałe, kolejne rozdziały. :> Rozdział wyjątkowy oczywiście ze względu na pocałunek. Cóż, jestem kobietą, wiadomo... my zawsze najbardziej lubimy takie fragmenty. xD Nie no żartuje. ;) Bardzo podobała mi się końcowa walka. Sylphiel pokazała, że też potrafi się zezłościć i przejść do ataku. Coś mi się wydaje, że do końca twojej historii faktycznie stanie się silna.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu