Opowiadanie
W poszukiwaniu tego, co utracone
Do samego końca
Autor: | Rinsey |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2011-12-05 17:34:04 |
Aktualizowany: | 2012-12-23 23:09:04 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autorki zabronione.
Rozdział VI
Do samego końca
Kiedy patrzę w rozgwieżdżone niebo, mam wrażenie, że jestem zupełnie wolna. Widząc na własne oczy materię zmierzającą do nieskończoności, wydaje mi się, że mogę zrobić wszystko. Czuję jak wyrastają mi niewidzialne skrzydła, na których mogłabym wyruszyć na spotkanie wieczności. Już czuję wiatr muskający moje policzki w czasie lotu… A potem spoglądam na ziemię i w jednej chwili powracają ograniczenia. Moja ciało ważące jeszcze moment temu tyle co piórko, staje się kotwicą uniemożliwiającą mi odbycie fascynującego rejsu. Ale wierzę, że kiedyś przyjdzie dzień, kiedy zrozumiem mój prawdziwy cel istnienia. Kiedy skończą się te niedopowiedzenia i tajemnice, nagłe utraty świadomości i poczucie zagubienia. Czasami mam wrażenie, że wiem wszystko, a chwilę później jestem jak to zagubione dziecko szukające po omacku drogi we mgle. Jedno jest pewne. Ten dzień jest coraz bliżej. Tak przynamniej pomyślałam, gdy spodziewając się pięknego, słonecznego widoku, wyjrzałam za okno i ujrzałam Seyrun zatopione w śniegu i lodzie.
- Xellossie, jak wygląda sytuacja? - W komnacie zapomnianego przez czas pałacu rozległ się niski, lecz melodyjny kobiecy głos.
- Cephieleu, syenleu i ich hiruzenkai wyszli cało ze starcia z Hellmasterem Phibrizzo. W chwili obecnej całe Seyrun zostało pokryte lodem. Jestem przekonany, że jest to wynik działań trzeciego z hiruzenkai. - odpowiedział pogodnie po wcześniejszym ukłonieniu się fioletowowłosy mężczyzna. W niezwykle słabym świetle można było dojrzeć jedynie kontury tronu, na którym siedziała majestatyczna kobieta o niezwykle długich, zgrabnych nogach.
- To prawda, że zdradził cephieleu? - spytała podejrzliwie Zellas Metallium.
- Znając jego zabawny temperament, to bardzo prawdopodobne. - rzekł Xelloss.
- Zabawny chyba tylko dla ciebie. - powiedziała sceptycznie. - Podobno w zamian za współpracę z Phibrizzo zażądał głowy mojego głównego kapłana i stratega. Chyba mu nieźle zalazłeś za skórę.
- Naprawdę nie wiem o co mu może chodzić… - zamyślił się ostentacyjnie. Xelloss był pewny, że jego zwierzchniczka się uśmiechnęła, chociaż nie mógł zobaczyć wyrazu jej twarzy.
- Wracaj do swoich zajęć. - rzekła prawie rozbawiona.
- Rozumiem, że trzymamy się pierwotnego planu, tak? - zapytał tajemniczy kapłan.
- Dokładnie.
Przed teleportacją Mazoku uśmiechnął się i otworzył oczy spoglądając na Zellas fioletowymi tęczówkami. Niejednego człowieka patrzącego mu w tej chwili w oczy przeszedłby nieprzyjemny dreszcz. Dla niektórych był to ostatni widok przed śmiercią. Lecz dla pani Demonów stanowiło to jedynie zapewnienie, że jej polecenia zostaną wykonane z prawdziwą przyjemnością.
- Co Valgaarv mógł zrobić z Filią… - mruknęła zamyślona Lina pomiędzy jednym i drugim kęsem.
- Co? - spytał siedzący obok niej Gourry. Naturalnie, zadanie tego pytania nie przeszkodziło mu w połykaniu kolejnej porcji obiadowej.
- Na pewno jej nie zabił. - powiedział Zelgadis biorąc łyk porannej kawy. Cała trójka siedziała przy długim, kuchennym stole zapełnionym przeróżnymi, smakowitymi daniami. Rodimus wiele słyszał o niemal legendarnym apetycie cephieleu i jednego z hiruzenkai, więc zadbał, aby nawet takie żarłoki nie mogły się skarżyć.
- To prawda. - odpowiedziała po uprzednim przełknięciu czarodziejka. Kiedy się zorientowała, że jej talerz jest pusty, natychmiast zaczęła nakładać sobie kolejne rarytasy. Oczywiście, nie przerwała na to konto swojej wypowiedzi. - Ewidentnie powiedział, że jest bezpieczna w miejscu, gdzie jej nie znajdziemy. Nie sądzę, aby w tym temacie skłamał. Nie możemy wyczuć jej energii. Czyżby… - W jej oczach pojawił się błysk. - …ją zapieczętował?
- Pieczęć? - spytał z powątpiewaniem Zelgadis. - Zapieczętowaniu syenleu towarzyszy emisja ogromnej ilości energii. Nie ma możliwości, abyśmy tego nie zauważyli.
- Niekoniecznie. Jeżeli zrobił to w jednej z byłych świątyń, to żadne z nas nie mogłoby tego wyczuć. - zauważyła.
- Hm… - Mężczyzna się zamyślił. - To teoretycznie byłoby możliwe. Czyli nasz obszar poszukiwań ograniczyłby się do czterech głównych świątyń i do pałacu…
- Dokładnie! -Lina pokiwała głową podekscytowana zupełnie zapominając o jedzeniu. - O ile dobrze kojarzę, ich teren powinien się pokrywać z Ruinami Zachodnimi, Ścianą Północy, Lasem Południowym i Ścieżką na Wschód. No i oczywiście ruiny niedaleko ratusza zostały nietknięte od wojny.
- Więc pozostałości po pałacu ocalały?
- Tak. Ech, ciągle zapominam, ze dopiero niedawno wróciłeś do Seyrun. - Westchnęła ruda dziewczyna, zwracając się z powrotem w stronę swojego talerza, który okazał się... pusty. Czerwonooka w osłupieniu patrzyła się na oczyszczone z jedzenia naczynie i natychmiast spojrzała na Gourry’ego, który na swoje nieszczęście z niezwykle zadowoloną miną się oblizywał.
- Gourry, czy ty przypadkiem nie zjadłeś mojego kawałka lazanii? - spytała cicho Lina.
- No tak. Lazanię trzeba jeść na ciepło, bo jak wystygnie traci wiele wartości smakowych. Zresztą nie protestowałaś. - odparł ucieszony blondyn. W odpowiedzi czarodziejka spojrzała na niego z mordem w oczach.
- Fire Ball! - Ognista kula błyskawicznie pomknęła w stronę szermierza, który nawet nie zdążył zareagować. Zelgadis z ciężkim westchnięciem roztoczył magiczną tarczę, aby kuchnia nie ucierpiała za bardzo, chociaż nie było to łatwe zadanie. Lina spojrzała z wściekłością na osmolonego mężczyznę.
- Spróbuj jeszcze raz ruszyć coś z mojego talerza. - warknęła ostrzegawczo cephieleu.
- Lina, mamy ważniejsze sprawy niż twoja lazania. - wtrącił Zelgadis.
- Zamknij się, Zel. -dodała groźnie.
- Najbardziej zastanawia mnie Gethley. - kontynuował mag, ignorując zaczepkę czarodziejki i mając nadzieję, że ten temat odwróci jej uwagę od jedzenia. Nie pomylił się, gdyż jej twarz ponownie przyjęła wyraz skupienia. - Tysiąc lat temu był podrzędnym Mazoku, a teraz zabiliśmy go dwa razy, a on wciąż powraca…
- I z każdym razem jest coraz silniejszy. - skończył Gourry, który już się otrzepał po wybuchu Liny.
- Właśnie. - przytaknął mag.
- To klątwa dziewięciu pieczęci. - powiedziała cicho cephieleu.
- Co takiego? - spytał zdezorientowany Gourry. Nie był jednak jedyną osobą, która patrzyła na przywódczynię ze zdziwieniem. Zelgadis patrzył w szoku na cephieleu.
- Klątwa dziewięciu pieczęci jest jednym ze sposobów na zwiększenie mocy Mazoku. Na początku powstało czterech lordów Mazoku. Wiemy, że często ta czwórka nie współpracowała ze sobą. Phibrizzo pewnie chciał stworzyć kogoś równie silnego, jak on sam, ale nad kim mógłby sprawować kontrolę. Wspomniana przeze mnie klątwa polega na umieszczeniu mocy Shabranigdo wewnątrz ciała ochotnika. Do pewnego momentu każda śmierć powoduje wchłonięcie większej części mocy Shabranigdo. Dziewiąty zgon powoduje osiągnięcie mocy równej lordowi. - tłumaczyła. - Jednak nic nie jest za darmo. W pewnym momencie obca energia zaczyna dominować w ciele właściciela, co może prowadzić, do utraty własnej tożsamości. - dokończyła.
- To by miało sens. - powiedział po chwili ciszy Zelgadis. - Każdy z nas przyzna, że Gethley staje się coraz bardziej obłąkany.
- Czyli czego możemy się spodziewać, jak spotkamy go następnym razem? - spytał poważnie Gourry.
- Niezrównoważonej bestii z obsesją zamordowania każdego z nas. - westchnęła Lina. -Jedyną korzyścią jego szaleństwa, powinien być fakt, że nie pomiesza już w głowie Sylphiel. -Gdy wymieniła imię uzdrowicielki od razu stanął jej przed oczami obraz z poprzedniego dnia, kiedy syenleu i jej hiruzenkai wrócili z jednej strony cali i zdrowi, a z drugiej niepokojąco przygaszeni. Blondyn lakonicznie opowiedział o odpartym ataku i o stracie jaką poniosła ciemnowłosa dziewczyna. Zielonooka nie płakała, chociaż wciąż miała zaczerwienione i podkrążone oczy. Po krótkiej chwili oznajmiła, żeby się o nią nie martwili, że jest wszystko w porządku i że potrzebuje jedynie snu, aby odzyskać siły. Jednak od momentu, kiedy Sylphiel się zamknęła w swoim pokoju, minęło półtora dnia, a młoda kobieta nawet na chwilę nie wyszła poza obszar własnej komnaty. Czarodziejka była poważnie zaniepokojona. Paradoksalnie, odnosiłaby się do tej sytuacji z większym spokojem, gdyby uzdrowicielka płakała. Zamiast tego w jej oczach rudowłosa dostrzegła smutną obojętność.
- Wciąż uważacie, że trzeba ją zostawić w spokoju? - spytał z powątpiewaniem Zelgadis. Już wcześniej próbował nakłonić pozostałą dwójkę do rozmowy z syenleu, jednak za każdym razem napotykał sprzeciw zarówno ze strony Gourry’ego jak i Liny.
- Zel, nie zaczynaj znowu. - ostrzegła nieco poirytowana czarodziejka. - Powiedzieliśmy jej już wszystko, co mogliśmy. Wie, że może na nas liczyć, ale musi sama sobie to wszystko poukładać.
- Ona nie powinna być syenleu. - powiedział cicho blondyn. - Jest na to zbyt łagodna.
- Myślę, że radzi sobie bardzo dobrze na tym stanowisku. Tylko, że w tym życiu, to ona straciła najwięcej. To trochę zbyt wiele jak na jedną osobę. - odparła Lina.
- No dobrze, ale jak dojdzie do ataku to Mazoku nie zostawią jej w spokoju tylko dlatego, że wiele przeszła. - zadrwił mag.
- Dlatego Sylphiel zostanie tutaj tak długo, dopóki nie będzie w stanie normalnie walczyć. -oznajmiła Lina patrząc nieugięcie swojemu hiruzenkai w oczy. - Póki co musimy odnaleźć Filię. Do tego Sylphiel nie jest niezbędna.
- Ale wciąż brak syenleu obniża nasze szanse powodzenia. - dodał ostro mężczyzna.
- Uważasz, że ciągnięcie jej w takim stanie na pole bitwy jest lepszym rozwiązaniem? -spytała Lina piorunując go wzrokiem. Napięcie było wyczuwalne nawet w powietrzu.
- Tak, ponieważ ucieczka nie rozwiąże jej problemów. A wy pozwalając jej użalać się nad sobą wcale jej nie pomagacie.
- Użalać się nad sobą?! Twoim zdaniem to jest użalanie się nad sobą?! - krzyknęła czarodziejka.
- Zel, zostaw póki co Sylphiel w spokoju, dobra? -wtrącił pozornie spokojnie Gourry. Patrzył jednak Zelgadisowi w oczy, w taki sposób, że każdy na jego miejscu poczułby się nieswojo.
- Róbcie, co chcecie. -odparł niższy hiruzenkai po chwili ciszy, po czym skierował się w stronę wyjścia. Zanim jednak zdążył opuścić pomieszczenie, ujrzał na końcu korytarza znajomą postać.
- Lina, masz chyba gościa. - zwrócił się zaalarmowany do cephieleu. Zdezorientowana Lina podeszła do Zelgadisa i popatrzyła we wskazanym przez niego kierunku. Czarodziejka tylko jęknęła, kiedy ujrzała stojącą przy schodach blondynkę z brązowymi oczami.
- Rika? - wydusiła z siebie zaskoczona. - Co ty tutaj robisz? Jak tu trafiłaś? - Nie doczekała się odpowiedzi, gdyż dziewczyna zachwiała się i opadła na podłogę.
- Rika! - krzyknęła czarodziejka podbiegając do koleżanki. Blondynka z wysiłkiem otworzyła oczy i zaczęła mówić słabym głosem.
- Mam wam… przekazać, że on… czeka na… was w pa… łacu… - wydyszała. Dopiero teraz rudowłosa się zorientowała, że dziewczyna jest w transie. Ktoś rzucił na nią zaklęcie, które zaprogramowało ją na bezwarunkowe dostarczenie wiadomości. W momencie kiedy wykonała polecenie, urok został zdjęty. Jej oddech się uspokoił, a w oczach pojawił się cień świadomości. Nie zmieniło to jednak, faktu, że dziewczyna była wyczerpana.
- Kto ci to zrobił? - spytała cicho Lina.
- Nie pamiętam. Lina, ja ostatnio niczego nie pamiętam. Nie wiem, co się ze mną dzieje. - powiedziała spanikowana dziewczyna. Po chwili jej wzrok znowu stał się bardziej mętny i zaczęła znowu mówić jak w transie. - Wyjrzałam tylko przez okno… Tam był śnieg… Taki zimny śmiercionośny śnieg… A jego nie powinno być… A potem musiałam tam pójść… Tam gdzie moje przeznaczenie… Potem pojawił się on… - Zawahała się i straciła przytomność.
- Rika! - krzyknęła ponownie Lina. - Zel, Gourry, pomóżcie mi, do cholery! - zwróciła się do hiruzenkai. Nie musiała długo czekać na reakcję. Ponieważ Zelgadis stał bliżej, to on wziął nieprzytomną dziewczynę na ręce i skierował się w stronę wolnego pokoju.
- Kto to jest? -spytał Gourry podążając za idącą dwójką.
- To moja… przyjaciółka. - powiedziała po chwili Lina. - A to oznacza tylko, że te dranie wiedzą, gdzie się ukrywamy.
- Ale nie mogą się tu dostać. - dodał Zelgadis z ponurą satysfakcją, kładąc nieprzytomną Rikę na łóżku. - Wiedzą, że tutejsza bariera jest szkodliwa jedynie dla Mazoku, więc wysłali człowieka.
- Ale dlaczego wybrali akurat Rikę? - spytała czarodziejka.
- Albo znalazła się w niewłaściwym miejscu albo wiedzieli, że się przyjaźnicie.
- Od czasu mojego przebudzenia niewiele spędzałam czasu z Riką.
- Więc przypadkiem znalazła się w pobliżu. - podsumował hiruzenkai.
- Być może. - odparła bez przekonania. Cały czas dźwięczały jej w głowie ostatnie słowa dziewczyny.
A potem musiałam tam pójść… Tam gdzie moje przeznaczenie…
O co w tym chodziło? Nie miała czasu, aby się nad tym dokładniej zastanawiać, ale była pewna, że kryło się w tym coś więcej.
- Dobra, zbieramy się. - oznajmiła Lina.
- Dokąd? - spytał Gourry.
- Do pałacu, a raczej do miejsca, gdzie są jego pozostałości. - odpowiedziała ponuro.
- To pewnie pułapka. - rzekł Zelgadis.
- Pewnie tak. - odparła beztrosko. - Chodźcie. - Ruszyła bez wahania w stronę drzwi, a po chwili dwójka hiruzenkai podążyła za nią. Szli bez słowa po schodach, które stanowiły granicę działania bariery. Wyższe piętra również podlegały ochronie, lecz już nie w takim stopniu jak podziemia. Gdy doszli na sam szczyt, ich oczom ukazał się niepokojący widok. Ujrzeli nieprzytomnego Rodimusa leżącego na ziemi. Parę merów od niego leżała nieznana im, lecz z pewnością należąca do klanu opiekuna Zelgadisa, kobieta. Obrońca cephieleu natychmiast zbliżył się do staruszka i z ulgą stwierdził, że mężczyzna był jedynie pogrążony we śnie. Lina podeszła powoli do okna i zrozumiała przynajmniej jedną część wypowiedzi Riki. Za oknem wszystko było pokryte nieprzyjaznym, podejrzanym śniegiem. Czarodziejka wyszła z budynku i uniosła się w górę. Ku jej zaskoczeniu okazało się, że całe Seyrun zostało pokryte białym puchem. Bez wątpienia była to robota Valgaarva. Zawsze się specjalizował w magii lodu i śniegu. Dlatego też idea zamrożenia miasta i jednoczesnego uśpienia jego mieszkańców idealnie wpasowałaby się w schemat działania ostatniego hiruzenkai. Nie pasowały jej tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, dlaczego Valgaarv sam nie zjawił się w ich kryjówce, skoro okazało się, że jakimś cudem Mazoku znali miejsce ich pobytu? Nikt nie przestawił działania bariery, w taki sposób, aby uniemożliwić jej przekroczenie złotookiemu mężczyźnie. Może on sam nie przypuszczał, że jego dawni sojusznicy będą tak nieostrożni? I po drugie, w jaki sposób doszła do nich Rika? Z jej wypowiedzi wynikało, że najpierw skądś wyszła, a dopiero później trafiła na wroga. Ominięcie działania czaru Valgaarva gwarantowała jedynie znajomość magii, ale przecież znała Rikę od lat i dziewczyna nigdy nie wykazywała żadnych nadprzyrodzonych zdolności. Więc jak to było możliwe? Lina nie znała odpowiedzi na ani jedno z tych pytań. Nie wiedziała też, jak wpłynęłoby na nią rozwianie tych wątpliwości. Podejrzewała jednak, że nie wyniknęłoby z tego nic dobrego.
Sylphiel powoli uchyliła drzwi do średniej wielkości komnaty, gdzie wcześniej została zaniesiona majacząca dziewczyna. Kapłanka zawahała się przed wejściem do gościnnego pomieszczenia. Ogarniająca ją obojętność i otępienie sprawiły, że chciała jedynie siedzieć we własnym pokoju. Świeżo odzyskane siły i postanowienia, jeszcze tak niedawno motywujące ją do podniesienia głowy i dzielnego podążania zgotowaną przez nieprzewidywalny los drogą, wydawały się czymś tak odległym i nieistotnym jak zeszłoroczny śnieg. Miała umrzeć, a jednak odzyskała nie tylko zdrowie, ale i moc, dzięki której miała móc chronić siebie i innych. Obiecała sobie, że będzie silna… Nie minęło parę godzin od tego postanowienia, a ona pozwoliła, aby jedna z najbliższych jej osób straciła życie. Była porażką jako kapłanka. Nie mogła pomóc swoim towarzyszom broni, dlatego też podjęła nową, jedyną nasuwającą się decyzję. Przestanie walczyć. Po co brać udział w bitwie bez szans na zwycięstwo? Przypadkiem podsłuchała rozmowę hiruzenkai z cephieleu, gdy chciała się zorientować czy pozostała trójka opuściła już kuchnię. Pozostała w ukryciu, kiedy usłyszała kwestie dotyczące jej własnej osoby. Zdziwiła się, że Zelgadis będąc osobą o niezwykle wyostrzonym słuchu nie zauważył jej obecności. A może świadomie nie poinformował dwójki rozmówców, ponieważ chciał, aby usłyszała wypowiedziane tam słowa? Nie miała czasu zastanowić się nad tym co doszło do jej uszu, gdyż szybko musiała się wycofać do swojego pokoju, gdy zorientowała się, że nadchodzi ktoś obcy. Jedynie ze strzępków dyskusji zrozumiała, że jakimś cudem do ich kryjówki dostała się koleżanka Liny. Kiedy zrozumiała, że stało się coś poważnego i ujrzała, że trójka jej towarzyszów zamierza wyruszyć na ponowne spotkanie z wrogiem, ogarnął ją paraliż. Dwie zupełnie skrajne emocje zaczęły buzować w jej wnętrzu. Jedna część jej osobowości chciała rzucić się w pogoń za cephieleu, a druga z całych sił krzyczała, aby została w bezpiecznym miejscu, ponieważ i tak nic nie będzie mogła zdziałać. Osunęła się na podłogę i próbując opanować drżenie ciała, uświadomiła sobie, że pozostając w podziemiach Akademii Naukowej w Seyrun wciąż może komuś pomóc. Pojawienie się opcji, przy której nie musiała podejmować żadnej decyzji sprawiła, że się trochę uspokoiła. Dlatego też ruszyła w stronę komnaty, gdzie spoczywała nieznajoma.
Po chwilowym wahaniu weszła do pokoju i jej oczom ukazała się leżąca postać blondynki o niezwykle bladej twarzy. Sylphiel niemal instynktownie podeszła do dziewczyny i skierowała na nią strumień uzdrowicielskiej energii. Jak tylko zauważyła, że oddech nieznajomej się uspokaja, a policzki przyjmują zdrowszy odcień, uśmiechnęła się po raz pierwszy od dwóch dni czując w sobie radosną satysfakcję, że jej moc wreszcie się do czegoś przydała. Przysunęła sobie krzesło i obserwowała przez chwilę śpiącą, zanim zupełnie niespodziewanie dziewczyna nie otworzyła oczu.
- Lina… - szepnęła dziewczyna. Kiedy jej brązowe tęczówki spotkały się z zielonymi oczami uzdrowicielki, syenleu drgnęła. W jej spojrzeniu dojrzała niezwykłą determinację.
- Gdzie jest Lina? Musisz mnie do niej zaprowadzić. - Zaczęła szybko mówić, podnosząc się i łapiąc Sylphiel za rękę.
- Musisz odpocząć. Ktoś rzucił na ciebie potężny urok. Już nie musisz szukać panny Liny. Przekazałaś wiadomość. - powiedziała delikatnie kapłanka. Na te słowa blondynka tylko pokręciła zdenerwowana głową.
- Nic nie rozumiesz. To się niedługo wydarzy. Ja muszę tam być. Tak jak i ty. - zwróciła się do uzdrowicielki patrząc jej prosto w oczy. Słysząc to Sylphiel pobladła.
- Ja nie mogę. Przepraszam, ale… nie mogę. - Zaczęła się jąkać. Nie musiała się pytać o jakie wydarzenie chodziło Rice. Wyczuwała w dziewczynie niepokojąco znajome wibracje, na które jako prawdziwa syenleu musiała reagować.
- Nie tylko ty cierpisz. - wyszeptała brązowooka. - Owszem, możesz pozostać w tym pokoju na zawsze, lecz wtedy nic się nie zmieni. Naprawdę uważasz, że poddanie się jest najlepszym wyjściem?
- Zawodzę wszystkich na każdym kroku. - powiedziała cicho Sylphiel.
- Tylko ty tak uważasz. Zostałaś wybrana, ponieważ jesteś tym kim jesteś. Nikt ci nie będzie miał za złe, jeżeli tutaj zostaniesz. Jedyną osobą, która ci tego nie wybaczy, będziesz ty sama. - kontynuowała Rika.
- Obiecałam sobie, że będę silna. Obiecałam to samo tacie. Dlaczego to wszystko jest takie trudne? Jak panna Lina znajduje w sobie siłę, aby wciąż iść naprzód? - wypowiedziała na głos swoje wcześniejsze wątpliwości.
- Ona też się boi, ale wie, że człowiek ponosi prawdziwą klęskę dopiero wtedy, gdy się podda. - Po usłyszeniu tych słów uzdrowicielka umilkła na chwilę. Słowa zawierały w sobie prostą myśl, a jednak poczuła w sobie dziwną lekkość po ich usłyszeniu.
- „Będziemy walczyć do samego końca”, tak? -powiedziała sama do siebie uśmiechając się na wspomnienie wydarzenia mającego miejsce 1000 lat wcześniej.
Na tle śnieżnej bieli ruiny pałacu prezentowały się niezwykle majestatycznie. Budowla otoczona zaczarowanym jeziorem stanowiła dla zwykłych mieszkańców Seyrun fortecę nie do zdobycia. Jednak trójce przybyszów daleko było do zwyczajnych śmiertelników. Bez trudu przekroczyli barierę w postaci wody, wciąż niezamarzniętej pomimo rzuconego na miasto lodowego uroku. Kiedy wylądowali na terenie królewskie wysepki, rudowłosa dziewczyna rozejrzała się niespokojnie.
- I pomyśleć, że wracamy do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. - powiedziała Lina bardziej do siebie niż do swoich towarzyszów.
- Mam złe przeczucia. - mruknął pesymistycznie Zelgadis.
- Nie jest to nic nowego w twoim przypadku. - rzekła zaczepnie czarodziejka, odwracając się do swojego hiruzenkai z wrednym uśmieszkiem.
- Właśnie, wyluzuj trochę, Zel. - zwrócił się do niego Gourry z uśmiechem.
- No tak, oczywiście, w końcu wpadamy do Valgaarva tylko na herbatkę. - odpowiedział ironicznie Zelgadis.
- W sumie wolałbym coś konkretniejszego, jak lazania na przykład. - Rozmarzył się Gourry.
- Ani mi się waż, wspominać o lazanii w mojej obecności. - warknęła czarodziejka.
- Gourry, nie idziemy tam na obiad. - wycedziła mocno poirytowana chimera, ignorując dziewczynę.
- No wiem, wiem. Ale Val wciąż jest jednym z nas i nie uwierzę, że nie miał poważnego powodu, aby nas zdradzić. - Szermierz wyraźnie spoważniał.
- Powiem szczerze, że sama nie wiem, co mam o tym myśleć. - Zamyśliła się Lina, krzyżując ręce na piersi.
- Zaraz się o tym przekonamy. - odpowiedział Zelgadis, obserwując jakiś obiekt znajdujący się za plecami czerwonookiej. Zaalarmowana czarodziejka odwróciła się i jej oczom ukazał się prostokąt jasnego światła.
- To chyba oficjalne zaproszenie. - stwierdził mag. Gourry położył dłoń na rękojeści miecza, a Lina wzięła głęboki wdech i wydech.
- No cóż, komu w drogę temu czas. - Westchnęła i ruszyła w stronę świetlistych drzwi. Tuż za cephieleu podążyła dwójka hiruzenkai.
- Pamiętajcie, że spotkamy nie tylko Valgaarva, ale i poddanych Phibrizzo, więc spodziewajcie się również pułapek Mazoku. - Zauważył Zelgadis.
- No co ty nie powiesz. -odburknęła czarodziejka w trakcie przekraczania wrót, które działały jak teleporter. W jednej chwili grupa znalazła się w przestronnym pomieszczeniu urządzonym w stylu idealnie imitującym sposób wykonania pałacu tysiąc lat temu. Wysoko osadzony sufit, biało-złote kolory i marmuropodobna podłoga mogły wywołać niesamowite wrażenie na obserwatorach. Gourry jednak krytycznie lustrował swoje otoczenie, zanim się odezwał.
- Gdzie my jesteśmy?
- Na pewno nie w pałacu. - skomentował Zelgadis.
- Ten idiota odtworzył część pałacu. - powiedziała cicho Lina.
- Jak to „odtworzył”? - spytał Gourry.
- Pozostałości pałacu zostały otoczone silną barierą, której Valgaarv nie mógłby sam pokonać. W zamian za to musiał odtworzyć niektóre pałacowe pomieszczenia, nad którymi ma pewnie całkowitą kontrolę. A przynamniej tak mu się wydaje, bo nie ma takie możliwości, aby jeden hiruzenkai mógł odtworzyć i stabilizować tak potężną magiczną budowlę jaką był pałac. Musiał użyć mocy Mazoku do stabilizacji budynku.
- Czyli przynajmniej w pewnym obszarze mają całkowitą kontrolę nad przestrzenią. -dokończył niższy z hiruzenkai.
- Więc po prostu nie możemy dać się im zaskoczyć. - podsumował pogodnie blondyn.
- Otóż to. - Za ich plecami rozległ się znajomy, lecz bynajmniej nie przyjazny głos. To była tylko chwila. Każde z nich obróciło się dosłownie o ułamek sekundy za późno, aby rzucić zaklęcie kontrujące. Ze strony uśmiechającego się półgębkiem Valgaarva poleciały trzy kule energii, które błyskawicznie doleciały do celu w trybie natychmiastowym oślepiając całą trójkę. Trzeci z hiruzenkai stał po środku komnaty z satysfakcją patrzył jak jego przeciwnicy opadają bezwładnie na podłogę i powoli zaczynają znikać.
- To mój mały prezent powitalny. - rzekł ucieszony Valgaarv. - Jak zapewne pamiętacie, według tradycji naszego popieprzonego królestwa, śmiałek, który chciał, aby Księżniczka spełniła jego życzenie, musiał przejść Próbę. I to właśnie na was czeka, więc teraz wybaczcie, ale zostawię was, abyście mogli się spokojnie zmierzyć z zadaniem, które upoważni was do rozmowy ze mną. Oczywiście, jeżeli przeżyjecie. - Uśmiechnął się szeroko po czym zniknął w otchłani zielonego światła.
To jak tylko najdzie Cię ochota, to zajrzyj do nas :) Obecnie piszę "Rezonans" i "Drogę donikąd", nie mi to oceniać, czy jest to świetne czy nie, ale na pewno dzięki członkom forum piszę przynajmniej nieco lepiej. Zwłaszcza wiele zawdzięczam Meitsie, mnóstwo jej słusznych uwag bardzo mi pomogło w pisaniu :)
Meitsa!
Ależ Meitsa jestem zarejestrowana na tym forum już od całkiem dawna pod pseudonimem Lilly. Tutaj niestety taki był zajęty stąd inny nick. ;) Fakt, muszę tam zajrzeć, bo nie byłam równie długi czas.
Erravi widzę, że też interesujesz się slyersowskimi fanfikami, więc zapraszam na nasze forum Slayers Fans :) Na bieżąco zamieszczamy tam nasze nowe twory i poddajemy ocenie zanim cokolwiek wrzucimy na Tanuki.
Oczywiście.
Oczywiście, masz rację. :) Wiem jak to jest, sama zaczęłam pisać swoje Slayersowe opowiadanie w 2008 roku i choć kontynuuje je do tej pory, kiedy czytam pierwsze rozdział to jestem szczerze rozbawiona. ;) Myślę, że masz podobne odczucia względem "W poszukiwaniu..."
Bardzo chętnie przeczytałabym coś świeżego spod Twojej ręki. :) Wydaje mi się, że nabrałaś sporo nauki pisząc i teraz mogłabym się spodziewać czegoś świetnego.
Dziękuję Ci, że komentujesz oddzielnie każdy rozdział :) Jest to nie tylko bardzo miłe, ale i uczące. Gdybym przeczytała Twój komentarz 2 lata temu, posłuchałabym i trochę bym zwolniła. Ogólnie fakt, że akcja leci trochę za szybko jest najczęstszym zarzutem w przypadku "W poszukiwaniu...", jednak właśnie usłyszałam to trochę za późno, w zasadzie jak już kończyłam opowiadanie. Na "W poszukiwaniu.." w sumie uczyłam się pisać dłuższe opowiadania i przyznaję, że teraz napisałabym je trochę inaczej. Pewnego dnia chciałabym napisać jakąś wersję poprawioną :) Raz jeszcze dziękuję Ci za tak obszerne komentowanie ^^