Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

W poszukiwaniu tego, co utracone

Naprzód

Autor:Rinsey
Korekta:Dida
Serie:Slayers
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2011-10-20 08:00:43
Aktualizowany:2012-12-23 23:16:43


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autorki zabronione.


Rozdział IV

Naprzód

Pamiętam doskonale dzień, kiedy się poznałyśmy. Stałaś samotnie, trzymając się na uboczu. Pewnie nawet nie zdawałaś sobie sprawy z tego, jak bacznie i nieufnie przyglądałaś się pozostałym dzieciom. To ja podeszłam pierwsza i przedstawiłam się, zanim zdałam sobie sprawę z tego co robię. Już wtedy coś przyciągało mnie do ciebie. Może od początku przeczuwałam, że za tą maską kryje się naprawdę ciepła osoba. Nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale niesamowicie przyciągasz do siebie ludzi. Hehe… Chociaż niektórzy mogą twierdzić, że jest dokładnie na odwrót. Ale coś takiego w tobie jest, że człowiek chce za tobą iść. Sprawiasz, że każdy czuje się akceptowany. Nawet jak się z czegoś wyśmiewasz, to nie robisz tego aby ktoś się zmienił. Mam wrażenie, że mówisz wtedy, że każdy ma swoje wady i wystarczy tylko je zaakceptować i iść dalej przed siebie na spotkanie nowej przygody, jaką codziennie przynosi nam życie.

Zastanawiam się czasami czy to, że się spotkałyśmy to zwykły przypadek. Zresztą czy to nie wszystko jedno co tak naprawdę kieruje naszym życiem? Zawsze można powiedzieć, że przypadkowe spotkanie było przeznaczeniem albo że narzucony los był czyimś wyborem. Są jednak takie chwile, kiedy boję się, co przyniesie jutro. Bo przecież zbliża się burza… Tak, wiem o tym. Nie jestem ślepa… Mam tylko nadzieję, że narzucony mi los będzie się pokrywał z moim wyborem.


***


Poznała, że przybyła za późno, po potężnej, destrukcyjnej aurze kumulującej się w zapomnianych terenach Akademii Naukowej w Seyrun. Sytuacja nie wyglądałaby tak tragicznie, gdyby ta energia pochodziła od wroga. Jednak ta siła pochodziła od samej syenleu, co oznaczało, że kapłanka zupełnie straciła kontrolę nad swoją mocą. Zanim czarodziejka zdecydowała się na jakikolwiek ruch, ujrzała sylwetkę wyłaniającą się ze złowrogich wirów. Obserwowała jak stopniowo zanikają blond włosy ustępując czarnej barwie. Jak niebieskie oczy przechodzą w kocią żółć. Odruchowo przygotowała potężnego Fire Balla, zanim się odezwała do przybysza.

- Gethley, co jej zrobiłeś?! - krzyknęła z nienawiścią.

- Nic wielkiego. Uświadomiłem jej, że nie powinna istnieć. I wiesz, że ta cizia przyznała mi rację? - odrzekł ucieszony Gethley. W odpowiedzi zobaczył jak leci w jego stronę olbrzymia kula ognia. Zupełnie nie do porównania ze stosunkowo niegroźnymi pociskami magicznymi z ich ostatniego spotkania w fabryce.

- Nie ujdzie ci to na sucho. - powiedziała grobowym tonem Lina. Każdemu przeszedł by zimny dreszcz po usłyszeniu tego zdania, jednak Mazoku tylko się zaśmiał.

- Nienawidzisz mnie? Pięknie! Cierpisz, że zginie twoja koleżanka? Cudownie! Ale wiedz, że to będzie tylko i wyłącznie twoja wina. Bo ty, jako nieudolna cephieleu, nie jesteś w stanie uratować tych, którzy liczą na twoją ochronę. - odparł mrużąc oczy, co tylko sprawiło, że jeszcze bardziej wyglądały jak kocie. Wydawałoby się, że przemowa chłopaka nie podziałała na kapłankę, jednak Gethley dostrzegł, że dziewczyna na chwilę się zawahała przy inkantacji kolejnego zaklęcia. Mazoku natychmiast wykorzystał tę nieuwagę i teleportował się tuż obok cephieleu. Dziewczyna błyskawicznie rozpostarła barierę. Za późno. Miecz ciemnowłosego już znajdywał się zbyt blisko, aby podziałała na niego tarcza ochronna. Jednak zanim ostrze przebiło ją na wylot, cios został sparowany. Dało się usłyszeć jedynie szczęknięcie metalu o metal i dźwięk towarzyszący teleportacji.

- O, widzę, że twój wierny piesek wreszcie do nas dołączył. - podsumował Gethley po oddaleniu się na bezpieczną odległość. Widać jednak było, że już mu było coraz mniej do śmiechu.

- Zapewniam cię, że jeszcze dzisiaj będziesz gryzł ziemię. - powiedział chłodno Zelgadis, który stał tuż obok Liny w chimerycznej postaci, mierząc Demona lodowatym spojrzeniem.

- No cóż skoro jesteś do tego taki chętny, to chyba musisz się ustawić w kolejce, bo nie jesteś jedyny. - odparł pozornie beztrosko Gethley.

- O czym ty gadasz? - spytał hiruzenkai. Odpowiedź ukazała mu się szybciej niż przypuszczał. Szybko spojrzał w bok, gdy wyczuł znajomą energię.

- Gourry. - szepnęła Lina spoglądając na zmierzającego ku nim blondyna

- Gdzie ona jest? - spytał półprzytomnie młody mężczyzna. Nie był jeszcze do końca przebudzony, więc były widoczne wokół niego niewielkie wyładowania elektryczne, świadczące o niestabilności mocy.

- Umiera, panie hiruzenkai. - odpowiedział krótko Gethley z wrednym uśmieszkiem. Półprzytomne spojrzenie łagodnych jasnoniebieskich oczu padło na Mazoku.

- Ty ją zabiłeś? -spytał cicho blondyn.

- Tak, ja. Z drugiej strony ona już wcześniej była śmiertelnie chora, więc w sumie to jej tylko pomogłem. -odparł. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Przybierające na intensywności wyładowania elektryczne zaczęły się kumulować w dłoni blondyna. W porażającym blasku utworzyła się świetlista klinga. Legendarny miecz światła, Hikari no Ken, powrócił do życia. Mazoku w pełnym skupieniu przyglądał się dokańczającemu się przebudzeniu kolejnego hiruzenkai. Tym razem jednak to on był tym, kto popełnił błąd, porzucając dokładną obserwację cephieleu i jej obrońcy.

- Dragon Slave!

- Ra Tilt! - Usłyszał następujące tuż po sobie zaklęcia, które były przyczyną śmierci wielu Mazoku. Gethley znalazł się w potrzasku, gdyż po chwili skierował się w jego stronę kolejny pocisk energetyczny, pochodzący od wściekłego Gourry’ego. Śmierć zbliżała się do Mazoku w szalonym tempie. Każdy na jego miejscu czekałby z przerażeniem na ostateczny cios. Gethley jednak się tylko paskudnie uśmiechnął, zanim całe otoczenie utonęło w blasku eksplozji. Gdy wszystko ucichło, uwagę grupy zwróciło powiększenie się ciemnej, destrukcyjnej aury. Jako pierwsza ruszyła się Lina, która zaczęła iść w kierunku słupa czarnego światła. Gourry tylko stał oniemiały, wpatrując się w złowrogie wiry energii. Zelgadis jak tylko zauważył, gdzie kieruje się cephieleu, złapał ją mocno za przedramię.

- Zel, puść mnie! - warknęła odwracając się do niego.

- Lina, dobrze wiesz, że akurat tam niewiele możesz zdziałać. - powiedział spokojnie po czym zwrócił się do blondyna. - Gourry, niewiadomo czy ona tam jeszcze jest. Możesz spróbować tam wejść i pomóc jej opanować moc.

- Ona tam jest. Sprowadzę ją z powrotem. - odparł pewnie szermierz.

- Idę z tobą. Dopiero co się przebudziłeś. Ktoś musi was stabilizować. - wtrąciła Lina próbując się bezskutecznie wyrwać Zelgadisowi.

- Nie. - Tym razem powiedział to Gourry.

- Gourry, możesz tam zginąć. - odpowiedziała zszokowana tą stanowczością, tak bardzo nie pasującą do pogodnego młodzieńca.

- To moje zadanie. To moja wina, że usłyszałem jej głos tak późno. - powiedział z widocznym poczuciem winy w głosie, ale po chwili dodał już pogodniej. - Zresztą jako jej hirucośtam mam większe szanse na wyjście z tego cało, więc Zeldigas ma rację. Powinienem pójść tam sam.

- Mam na imię Zelgadis. Mógłbyś to wreszcie zapamiętać. - stwierdził lekko poirytowany hiruzenkai.

- Nie ma sprawy, Zel. - wyszczerzył się blondyn.

- Dobra, już wolę to. - stwierdził wciąż podłamany obrońca cephieleu.

- To w takim razie, do zobaczenia. - Uśmiechnął się szermierz.

- Właśnie. Do zobaczenia. Macie wrócić cali i zdrowi, słyszysz? - Czarodziejka pogroziła mu palcem.

- Tak jest! - Zasalutował wesoło Gourry i skoczył w wir ciemnej energii. Jak tylko zniknął w odmętach mrocznej aury Linę i Zelgadisa przeszedł wstrząs.

- Możesz mnie wreszcie puścić? - spytała uszczypliwie rudowłosa. Mag wciąż patrzył na nią podejrzliwie, ale uwolnił ją z mocnego uchwytu.

- Co chcesz zrobić? -zapytał nieufnie.

- Będę próbowała ustabilizować tę energię od zewnątrz. Czy mój łaskawy hiruzenkai zezwoli mi na taki czyn? - spytała z ironią.

- Tak. Na taki czyn, który nie jest ślepym i nieprzemyślanym narażaniem się na niebezpieczeństwo, twój hiruzenkai zezwala. - odpowiedział równie sarkastycznie. Lina obrzuciła go jedynie poirytowanym spojrzeniem i skupiła się na słupie destrukcyjnej energii. Skutek był niemal natychmiastowy. Nieregularny walec szybko przyjął formę idealnej kuli. Zelgadis nie przyłączył się do tej czynności, gdyż nagle wyczuł niespokojne drgania mocy. Ku jego zdziwieniu ponownie ukazała mu się postać Gethleya, który z uciechą przymrużył swoje kocie oczy.

- Dzięki za kolejne uśmiercenie bando frajerów. - Zelgadis pomimo osłupienia ponownie dobył miecza.

- Jakim cudem ty żyjesz? -spytał mag.

- A widzisz. To już jest mój mały, koci sekret. - powiedział wesoło i zniknął. Linie, która próbowała się jednocześnie skupić na stabilizacji mrocznej kuli i rozmowie, rozszerzyły się gwałtownie oczy w geście zrozumienia. Przynajmniej jedna rzecz stała się dla niej jasna. Jednak szybko po tym oświeceniu skupiła się na ciemnej otchłani, gdzie znajdywali się Sylphiel i Gourry. Miała nadzieję, że wrócą cali i zdrowi. Tak jak druga syenleu, której energii cephieleu już w ogóle nie mogła wyczuć.


***


Wszędzie otaczała ją ciemność, ale nie czuła lęku. Ciemność była jak samotność, która zawsze jej towarzyszyła, więc nie było to nic nowego. Stopniowo zapominała o wszystkim. Ból, strach, odrzucenie powoli stawały się dla niej zupełnie obcymi pojęciami. Jej pamięć, niczym stara księga, stawała się coraz bardziej wyblakła i pozbawiona szczegółów. Nawet nie pamiętała z jakiego powodu nie powinna o tym zapominać, ale to nie było istotne. Już nie. Była wreszcie wolna. Zupełnie wolna.

- …phiel! - Wydawało jej się, że usłyszała czyjś głos, ale przecież było to zupełnie niemożliwe.

- SYLPHIEL!!! - Z daleka ponownie, chociaż tym razem wyraźniej, usłyszała krzyk, którego znaczenia nie rozumiała. Nagle w jej ukochanej powłoce ciemności pojawiła się jasna, świetlista postać. Przybysz patrzył na nią z wyrzutem widocznym w jego jasnoniebieskich oczach.

- Sylphiel, zapomniałaś o mnie? - spytał smutno mężczyzna o długich blond włosach. Młoda kobieta spojrzała na niego mętnym wzrokiem.

- Syl…phiel? Kim jest Sylphiel? - zapytała tak nieprzytomnie jakby ją wyrwał z długiego, mocnego snu.

- Ty jesteś Sylphiel. - powiedział cicho przybysz.

- Ja jestem Sylphiel? - Ponownie zadała pytanie. Po chwili coś w niej drgnęło i dziewczyna złapała się za głowę. - Nie, nie, NIE!!! - Zaczęła krzyczeć. Nowo przybyłego gwałtownie odrzuciła fala uderzeniowa. Mężczyzna jednak się nie poddał i ponownie się do niej zbliżył.

- Sylphiel… - Zaczął.

- Nie, ja nie jestem Sylphiel. Jej już nie ma. Ona jest zbyt słaba, aby istnieć, dlatego musi zniknąć. - Mówiła zielonooka. Te słowa mocno wstrząsnęły blondynem.

- Sylphiel będziesz słaba właśnie wtedy, kiedy znikniesz. Lina zawsze nam mówiła, że nigdy nie można się poddawać. A ja wierzę w ciebie, bo wiem, że jesteś silna, tylko nie zdajesz sobie z tego sprawy. Przecież tak długo mnie wołałaś i wreszcie cię usłyszałem.

- Kim jesteś? - Jej oczy powoli zaczęły się robić nieco mniej mętne.

- Jestem Gourry. Sylphiel, naprawdę mnie nie poznajesz? - spytał smutno szermierz.

- Gourry… Gourry…. Gourry… - Powtarzała jego imię jak obce słowo. Po chwili na jej twarz wstąpił grymas przerażenia. - Nie powiedziałam mu. I nigdy nie powiem. - W jej oczach pojawiły się łzy. Otaczająca ich aura zaczęła się stawać niestabilna i Gourry poczuł działanie bariery cephieleu, która zdecydowanie opóźniła proces destrukcji, chociaż go nie zatrzymała.

- Sylphiel, pamiętasz mnie? - zapytał ostrożnie młodzieniec, próbując się jeszcze bardziej zbliżyć do dziewczyny. Tym razem jednak nie napotkał żadnego oporu, więc delikatnie chwycił ją za ramiona i zmusił młodą kobietę aby spojrzała mu w oczy. Jej spojrzenie pozostało jednak nieobecne. - Sylphiel, nie wolno ci o mnie zapomnieć. Poprzednio coś mi obiecałaś. Przecież ty zawsze dotrzymujesz obietnic. - dodał łamiącym się głosem. Otaczająca ich energia powoli zaczynała pochłaniać ich ciała. Hiruzenkai już stracił nadzieję, że uda mu się odzyskać syenleu, kiedy w zielonych oczach pojawiły się dwa słabe ogniki.

- Gourry? - spytała słabo.

- Tak, Sylphiel to ja. - Uśmiechnął się do niej ciepło.

- To naprawdę ty? - dopytała trochę głośniej.

- Tak. - odparł krótko. Dziewczyna nie marnowała czasu na kolejne dopytywania tylko wtuliła się w szermierza. Gourry uśmiechnął się tylko szerzej jak zobaczył, że otaczająca ich aura łagodnieje przyjmując jasnozieloną barwę. Cała energia zaczęła powracać do ciała kapłanki. Młoda kobieta poczuła jak wypełnia ją niesamowite ciepło. Po raz pierwszy od wielu lat stale odczuwalny ból w klatce piersiowej ustąpił. Przebudzenie zostało zakończone i syenleu wreszcie zrozumiała co się w niej kryło. Niemal nieograniczona moc uzdrowicielska czekała na jej najmniejszy gest. Wróciła świadomość misji, jaka na nią czekała oraz tego, co się wydarzyło tysiąc lat wcześniej, lecz paradoksalnie czuła się spokojnie jak nigdy wcześniej. Nareszcie była we właściwym miejscu. Obok niego.

- Obiecałam ci zrobić najlepszy na świecie obiad, prawda? - spytała podnosząc głowę i obdarzając go promiennym uśmiechem.

- Dokładnie! - Przytaknął ochoczo szermierz odwzajemniając uśmiech. Tak, właśnie ten uśmiech kochała najbardziej. Dla tego uśmiechu wróciła. Za nic w świecie nie pozwoli, aby się powtórzył koszmar sprzed tysiąca lat. Nie będzie tym razem patrzeć jak jej hiruzenkai umiera. Nie będzie składać obietnic, które wypowiadała, że świadomością, że nie będzie mogła się z nich wywiązać. A nawet jeśli wszystko miałoby się powtórzyć… Tylko dla niego mogła umrzeć raz jeszcze niczego nie żałując.


***


Na tle ciemnego nieba migało w nieregularnym rytmie morze gwiazd. Towarzyszył im sierp księżyca świecąc niewzruszenie jasnym blaskiem. Jednakże główną rolę w symfonii światła grała ogromna kula energii emanująca złowieszczą czerwoną barwą. Lina w skupieniu koncentrowała swoją moc na nieobliczalnej sferze. Od kiedy w mrocznych odmętach zniknął Gourry, minęła godzina. Nie był to długi czas jak na taką akcję, co nie zmieniało faktu, że czarodziejka zaczynała się poważnie niepokoić. Jeżeli by nie wyszli stamtąd żywi, słowa Gethleya stałyby się prawdą. Ona, potężna cephieleu, nie byłaby w stanie ochronić nikogo. Potrząsnęła głową, przecież nie mogła brać sobie do serca opinii wygłoszonej w celu obniżenia jej koncentracji. Z drugiej strony, ta kwestia była werbalizacją jej niewypowiedzianych lęków. Wystarczyło, że zginie jedna syenleu, a Księżniczka nigdy nie zostałaby odnaleziona. Odepchnęła od siebie te myśli. Jeśli wciąż miała panowanie nad kulą energii kapłanki, oznaczało to, że blondyn wciąż walczył o odzyskanie Sylphiel. Będzie dobrze… Musi być dobrze… Jakby w odpowiedzi na jej wewnętrzną prośbę, w jednej chwili czerwonawa sfera gwałtownie się skurczyła, co wywołało potężną falę uderzeniową. Stojący obok niej Zelgadis, który wcześniej pilnował, aby nikt się do nich nie zbliżył, błyskawicznie wypowiedział zaklęcie przyzywające barierę ochronną. Lina jak tylko się przekonała, że nie jest już w stanie stabilizować kuli energii, natychmiast przyłączyła się do umacniania magicznej tarczy. Wywołana ułamek sekundy wcześniej fala uderzeniowa mocno uderzyła w ich zaklęcie ochronne, ale nie udało jej się go przebić. Przez chwilę było niezwykle cicho, a moment później rozległa się eksplozja jasnozielonego światła. Gdy wszystko ustało, Lina otworzyła oczy. Uśmiechnęła się tylko ciepło, gdy ujrzała bezpieczną i emanującą mocą Sylphiel, stojącą obok nieco sponiewieranego, lecz szczerzącego się szermierza. Zelgadis również lekko się uśmiechnął, chociaż wciąż pozostawał w swoim czujnym trybie. Czarodziejka poczuła jak uchodzi z niej całe napięcie i że zaczyna jej się robić trochę słabo. Oparła się lekko o Zelgadisa, który natychmiast spojrzał na nią z niepokojem. Zielonooka dziewczyna szybko podeszła w jej kierunku.

- Panno Lino, wszystko w porządku? - spytała zmartwiona Sylphiel.

- Już tak. Niestety, wciąż nie mogę się przyzwyczaić do wyzwalania większej ilości mocy. -Lekko się skrzywiła rezygnując z oparcia o swojego hiruzenkai - Ale się cieszę, że do nas wróciłaś. - Uśmiechnęła się do niej ciepło. Uzdrowicielka na początku otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Cephieleu nieczęsto tak otwarcie wypowiadała tak miłe słowa na głos. Po chwili ciemnowłosa przytuliła niższą dziewczynę. Zaskoczona tym gestem Lina nie odpowiedziała od razu, ale parę sekund później odwzajemniła przyjacielski uścisk.

- Witaj z powrotem. - powiedziała cicho rudowłosa przed zwróceniem uwagi na fakt, że od samego kontaktu z Sylphiel zaczęły się leczyć jej rany. - Eee… Sylphiel? Jak by to ująć… Chyba moc ci za bardzo wycieka… - stwierdziła z rozbawieniem czarodziejka. Na te słowa uzdrowicielka odsunęła się od Liny.

- Ojej, przepraszam panno Lino. - odpowiedziała ze skruchą.

- Nie przepraszaj za to, że mnie leczysz głupolu. - powiedziała Lina. - Ale nie zapominaj o wyciszaniu swojej energii.

- Odezwała się ta, co od razu o tym pamiętała. - wtrącił złośliwie Zelgadis.

- Odczep się! - warknęła Lina.

- Gourry, świetna robota. - zwrócił się mag do swojego towarzysza broni, ignorując rudą czarodziejkę. Blondyn zdążył się tylko wyszczerzyć w odpowiedzi, zanim opadł z łomotem na ziemię. Cała trójka rzuciła się spanikowana w jego stronę. Sylphiel natychmiast uklękła u jego boku.

- Gourry! - krzyknęła przerażona uzdrowicielka. Lina przyłożyła rękę do jego szyi, jednak zanim cokolwiek powiedziała rozległo się głośne „CHRAP”.

- Co za idiota! Najzwyczajniej w świecie zasnął! - prychnęła zirytowana czarodziejka.

- Nic mu nie jest? - spytała wciąż przestraszona dziewczyna. Lina patrząc na ewidentnie zmartwioną uzdrowicielkę, porzuciła chęć potraktowania szermierza Fire Ballem.

- Nic mu nie jest. - westchnęła. - To tylko wyczerpanie. Mimo wszystko on także się dzisiaj przebudził i zaraz potem wszedł w wir twojej mocy. Zel mówił, że Gourry jako twój hiruzenkai miał i tak sporą odporność na destrukcyjną część twojej magii, ale i tak ochronienie siebie i ciebie pochłonęło sporą ilość jego własnej magii. Jak się wyśpi będzie wszystko w porządku. -powiedziała spokojnie. - Zresztą to ty tu jesteś uzdrowicielką, więc to chyba nie ja powinnam ci to tłumaczyć. - dodała mrugając do niej zabawnie.

- No w sumie tak. - Uśmiechnęła się delikatnie Sylphiel jak zrozumiała, że jej obrońcy naprawdę nic nie jest.

- Musimy się zbierać. Nie powinniśmy zostać w tym miejscu zbyt długo. - odezwał się rzeczowo Zelgadis.

- No dobra, to Zeluś do roboty. Bierz Gourry’ego i lecimy. - Lina uśmiechnęła się do niego trochę za słodko. Zelgadis lekko poirytowany nie odpowiedział tylko wziął ciało nieprzytomnego blondyna i zarzucił go sobie na plecy.

- Sylphiel, mam jeszcze jedno pytanie. - Rudowłosa zwróciła się do wyższej dziewczyny. - Czy też wyczułaś, że Filia… - W odpowiedzi uzdrowicielka smutno pokiwała głową.

- Tak. Wcześniej nie wiedziałam, co to było. Ale po odzyskaniu wspomnień zrozumiałam, że coś poważnego musiało jej się stać. Tylko co?

- Może on odpowie nam na to pytanie. - powiedział mag spoglądając w nieoświetloną przez księżyc część zapomnianych terenów Akademii Naukowej w Seyrun. Dopiero wtedy dwie syenleu wyczuły znajomą energię. Zelgadis w postaci chimery miał wybitnie dobry wzrok, więc doskonale widział przybysza, jednak aby dziewczyny dokładniej mogły się przyjrzeć jego sylwetce, musiał on zrobić parę kroków na przód w kierunku światła srebrnego sierpa.

- Pan Valgaarv. - szepnęła uśmiechnięta Sylphiel. - To jesteśmy prawie w komplecie. -oznajmiła wesoło i już chciała zrobić parę kroków naprzód kiedy zatrzymała ją Lina.

- Sylphiel, stój. - Na to Valgaarv zareagował ze zdziwieniem, zatrzymując się parę metrów przed nimi.

- No wiesz co Lina, wreszcie się spotykamy po tylu latach, a ty tak mnie witasz? - W jego złotych tęczówkach widoczne było rozbawienie.

- Czemu nie jesteś z Filią? -spytała Lina.

- Tylko Filia was interesuje? A ja już się nie liczę? - odpowiedział wyraźnie udając zranionego.

- Ależ nie. Panie Valgaarvie, miło pana widzieć. - Sylphiel zwróciła się do niego z uśmiechem i ponownie chciała skrócić ten niesympatyczny jej zdaniem dystans.

- Sylphiel, stój w miejscu do cholery! - warknęła Lina. - Nie wydaje ci się dziwne, że Valgaarv zjawia się właśnie teraz i to na dodatek bez Filii? Wiedząc jednocześnie, że Filię spotkało coś złego? Dopóki nie usłyszę satysfakcjonującego wytłumaczenia ani się waż podchodzić bliżej. - zagroziła.

- Panno Lino, to niemożliwe... To przecież, pan Valgaarv, hiruzenkai, jeden z nas… - odrzekła łagodnie Sylphiel. Chciała się doszukać poparcia u Zelgadisa, jednak gdy ujrzała zacięcie na jego twarzy zrezygnowała z jakiegokolwiek pytania. Widząc to wszystko mężczyzna o włosach w morskim kolorze uśmiechnął się pod nosem.

- Widzę Lino, że wyciągnęłaś pewne wnioski. Co wciąż nie zmienia faktu, że jesteś wybitnie nieudolną cephieleu.

- Licz się ze słowami, Valgaarv. - powiedział Zelgadis niebezpiecznym tonem.

- A nie mam racji? Prawdziwa cephieleu nie pozwoliłaby, aby doszło do tego wszystkiego! -krzyknął z widocznym bólem w oczach.

- Nie mylisz przypadkiem cephieleu z Celphiedem? Trudno aby ktokolwiek inny był w stanie pokonać Shabranigdo! - zakpił mag.

- Zel, wystarczy. - powiedziała cicho Lina. - Val, powiedz mi, co się stało z Filią? - spytała łagodnie.

- Jest bezpieczna w miejscu, gdzie jej nie znajdziecie. - powiedział mściwie. - Teraz jesteśmy kwita. Ty zabrałaś mi brata, ja ci odebrałem moją syenleu. - Lina spojrzała na niego z niedowierzaniem. Wciąż miał jej to za złe? Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, poczuła potężną negatywną energię. Jej oczom ukazał się jeden z lordów Mazoku, Phibrizzo. Czarodziejkę przeszedł chłodny, nieprzyjemny dreszcz. Cephieleu u szczytu swej potęgi mogła toczyć z lordem Mazoku w miarę wyrównaną walkę. Lina jednak wciąż nie odzyskała pełni mocy, a ponadto była wykończona po godzinnym stabilizowaniu negatywnej energii Sylphiel. Zelgadis był w lepszej formie, ale musiał wspierać nieprzytomnego i wyczerpanego Gourry’ego. Sylphiel natomiast wciąż nie miała pełnej kontroli nad swoją mocą. Jednym słowem, ich położenie nie było za ciekawe. Rudowłosa wymieniła niespokojnie spojrzenia ze swoim hiruzenkai, co świadczyło tylko o tym, że chimera przeprowadzała identyczną analizę sytuacji.

- Dobrze się spisałeś Valgaarvie. - powiedział dziecięcym głosem niski, zakapturzony osobnik.

- Phi, nie przyzwyczajaj się. -odpowiedział nieprzyjemnie hiruzenkai. Cała trójka patrzyła się w szoku jak ich towarzysz broni zbratał się z ich prawie największym wrogiem. Lina nie mogła w to uwierzyć. Była skłonna przyjąć do wiadomości, że Val nie będzie grał wiernego obrońcy syenleu, że będzie działał na własną rękę albo że zupełnie zignoruje ich misję. Jednak w życiu nie przypuszczała, że przejdzie na znienawidzoną stronę wroga. Od razu domyśliła się, dlaczego lord Mazoku był dumny ze swojego nowego wspólnika. Potężny demon tuż przed swoim przybyciem zablokował ich możliwość teleportacji. Gdyby nie Valgaarv, byliby w stanie wyczuć jego obecność znacznie wcześniej i byliby w stanie uciec. Teraz było już na to za późno.

- No, moi drodzy, wychodzi na to, że wasza mała przygoda dobiega końca. - powiedział z drwiną Phibrizzo, najokrutniejszy z lordów Mazoku, co niezwykle kłóciło się z jego niepozorną postacią dziecka o niebieskich włosach do ramion i z wielkimi, niewinnymi oczami tego samego koloru.

- Zel, próbuj cały czas nas teleportować. Sylphiel, wznieś najpotężniejszą tarczę obronną jaką zdołasz. - powiedziała szybko Lina do swojej grupy. Uzdrowicielka, która cały czas nie mogła uwierzyć w zdradę jednego z towarzyszów broni, tylko przytaknęła.

- Lina, chyba zauważyłaś, że wszystkie kanały teleportacji zostały zamknięte. - zauważył sceptycznie Zelgadis .

- Przecież wiem! Dlatego spróbuję je na siłę otworzyć. -odpowiedziała. Zelgadis niechętnie odnosił się do tego pomysłu. Ruda dziewczyna nie była w zbyt dobrym stanie. Otwieranie kanałów teleportacji na siłę mogło się źle dla niej skończyć. Nie mogli się jednak zamienić zadaniami, gdyż chimera musiała jeszcze uważać na Gourry’ego. Nie było lepszego wyjścia, dlatego też hiruzenkai bez dalszego sprzeciwu, chociaż niechętnie, wykonał polecenie cephieleu.

- Żegnajcie. - powiedział krótko Phibrizzo i skierował w ich stronę strumień potężnej, śmiercionośnej energii. Sylphiel natychmiast wzniosła silną barierę. Gdy złowieszcza moc zderzyła się z osłoną, można było usłyszeć głośne trzaśnięcie. Uzdrowicielka natychmiast opadła na kolana usiłując utrzymać zaklęcie tarczy.

- Panno Lino, nie utrzymam tego długo. - jęknęła.

- Sylphiel, utrzymuj ile się da! - krzyknęła Lina skupiając się na kanałach teleportacji. Zamknęła oczy. Tak jak ją kiedyś uczono wyobraziła je sobie jako wielkie drzwi, na które skierowała własną moc. Po chwili jedne wrota rozpadły się z wielkim trzaskiem. Niestety, ich miejsce zajęły kolejne drzwi. Ze stosunkową łatwością przeszła przez kolejną bramę. Tak samo poszło jej z trzecią i czwartą osłoną. Ku swojemu przerażeniu, przy piątej zorientowała się, że nie ma już mocy. Poczuła wtedy dłoń na ramieniu. To był Zelgadis. Oddawał jej część swojej energii. Nie namyślając się długo, zużyła nowo zyskaną moc na pokonanie piątych drzwi. Udało się! To była już ostatnia przeszkoda. Tylko czemu wciąż nie mogli się teleportować? Usłyszała jęk Sylphiel. Bariera upadała. I wtedy dojrzała szóste, największe ze swych poprzedników wrota. To była prawdziwa, ostateczna przeszkoda. Niemal symboliczna granica pomiędzy życiem i śmiercią. Jednak nie miała już mocy. Ani swojej ani Zelgadisa. Ich osłona zaczęła się rozpadać. A więc tak to się skończy? Odrodzili się tylko po to aby umrzeć nie osiągnąwszy tak naprawdę niczego? To niesprawiedliwe. I wtedy, jakby znikąd pojawiła się w jej dłoniach mała kula światła, której źródła nie znała. Gdzieś z oddali usłyszała cichy dźwięk dzwonków. Nie miała jednak czasu na analizowanie miejsca ich pochodzenia. Skierowała energię w stronę szóstych drzwi. Bariera opadła. Lina ujrzała tylko jak świat zaczyna wirować zanim straciła przytomność i ogarnęła ją ciemność.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • erravi : 2013-11-28 01:36:40
    :D

    Świetny rozdział. Ale, że mój ukochany Val przeszedł na stronę wroga i to jeszcze Phibrizza... Jestem załamana! :( A wszystko przez Xellosa. No tak, jak zwykle Xellos musi wszystko skomplikować. xD Gdyby Xellos nie romansował z Filią Val nie byłby tak rozgoryczony i o. ;p Mam jednak nadzieję, że pójdzie po rozum do głowy. Ciekawi mnie też kto przekazał Linie moc na koniec. Dzwonki nieodłącznie kojarzą mi się z Rezo. Czy to możliwe?

  • Hagan : 2011-10-20 17:52:00

    wciąga mnie coraz bardziej z każdą częścią :) niecierpliwie czekam na dalszą część :)

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu