Opowiadanie
Modlitwa
Nenawidzę Go!
Autor: | EvelynTemptation |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Dramat, Obyczajowy, Romans |
Uwagi: | Self Insertion |
Dodany: | 2011-07-18 10:32:24 |
Aktualizowany: | 2011-07-18 10:32:24 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Zastrzegam sobie prawa autorskie do wszystkich tekstów opublikowanych na moim koncie i nie wyrażam zgody na wykorzystywanie żadnego z opowiadań albo jego części, do rozpowszechniania bez wcześniejszego pozyskania mojej ewentualnej zgody.
Śmiech grupy młodych ludzi siedzących na ławce. Ktoś rozmawia przez telefon, jakaś kobieta... Denerwuje się na wysokie ceny za wodę. Dwóch chłopaków, młodych, przed dwudziestką, jadą na deskorolkach. Starsza pani wdaje się w dyskusję z młodą sprzedawczynią w warzywniaku. W tle słychać śpiew ptaków, przycupujących na gałęziach drzew albo gruchanie gołębi, szukających na chodniku okruszków czy resztek, które gubią ludzie, przenosząc towar z samochodu na stoisko. Co jakiś czas słychać stłumiony dźwięk silnika z przejeżdżającego niedaleko auta.
Dzień jak co dzień.
Zwykła, nudna, osiedlowa normalność.
Taka spokojna, przepełniona ciepłem i ostatnimi już promieniami letniego słońca rzeczywistość.
Gwarna, beztroska, bezstresowa... niemal rodzinna atmosfera, jak na święta...
Trach miażdżonego metalu i cisza.
Głucha, nienaturalna cisza. I niepokój czający się w powietrzu, jak w ostatnich minutach przed burzą, taką, która powoduje powodzie, łamie gałęzie, wyrywa mniejsze drzewa z korzeniami.
Cisza trwająca aż za długo i nagły wrzask kobiety, głosy przekrzykujących się ludzi, tłum zbiegający się pod ulicę, tłum gapiów pojawiających się znikąd i zewsząd. Skąd tyle ludzi? Przecież jeszcze przed chwilą było tylko garstka przechodniów...
Boże... Nie, zaraz... przecież w Niego nie wierzę... Buddo, Allachu, Szatanie czy kto to tam bawi się ludźmi jak lalkami barbie, klockami lego, czy jak za tego pokolenia gier komputerowych: Simsami...
Jak ja Go nienawidzę! Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę i jeszcze raz nienawidzę! Jak mógł zmarnować cały ten wysiłek, jaki włożyłam w przyszykowanie Naszego wieczoru? Mieszkanie było nieskazitelnie czyste. Stół, świece, nakrycie, kolacja... wszystko przygotowane! Zrobiłam faszerowaną kaczkę, Jego ulubioną. Zrobiłam nawet deser! (Za pierwszym razem ze śmietany wyszło mi masło, więc leciałam cała w białych kropkach [jednak mały rondelek nie nadaje się do ubijania...] do sklepu po kolejną... Za drugim razem natomiast masa rozpuściła mi się pod gorącą czekoladą [Teraz już wiem, że trzeba ją lać na ostatnią chwilę]. I znowu wizyta w sklepie po kolejną śmietanę i jeszcze czekoladę, bo i tej już nie miałam. Jeszcze pokrojone owoce. Ananas z puszki, banan, kilka czereśni, truskawek i brzoskwinie. I znowu... Brzoskwinie zgniły... I trzeci raz leciałam do tego cholernego sklepu! Kasjerka widząc mnie po raz kolejny próbowała ukryć się ze śmiechem pod ladę... Niemal umarłam ze wstydu!)
Kiedy uporałam się w końcu z deserem, zajęłam się swoim wyglądem. Tradycyjnie: prysznic, golenie, mycie włosów, balsam, suszenie i układanie włosów, dopracowany makijaż i sukienka. Psiknęłam się jeszcze perfumami o zapachu trawy cytrynowej (nie patrzcie się tak na mnie! To był prezent od Niego, poza tym mówił, że bardzo mu się podoba, więc wypadało mi użyć akurat tych...), włożyłam duże, okrągłe kolczyki (co prawda długie włosy, zrobione na niezwykle dobrze układające się loki, zasłaniały prawie całą ozdobę, ale w końcu to była wyjątkowa kolacja i każdy szczegół się liczył) i byłam gotowa.
Przed czasem! I to pół godziny! Sprawdziłam jeszcze makijaż, czy przypadkiem go nie poprawić, czy sukienka dobrze się układa i czy nie jest gdzieś zmięta, czy nie odstaje mi jakiś włos... Kiedy upewniłam się (po dziesięciokrotnym sprawdzeniu każdej z wymienionych rzeczy), że wyglądam (jak na mnie i moje niedbałe podchodzenie do wyglądu) wręcz zjawiskowo, usiadłam przy stole i czekałam.
I czekałam.
I czekałam.
Sprawdziłam godzinę (już przynajmniej sto pięćdziesiąty raz) i doszłam do wniosku, że piętnaście minut spóźnienia jest jeszcze dopuszczalne.
Po kolejnych stu pięćdziesięciu razach zaczęłam się denerwować. Czy On nie mógł chociaż zadzwonić, że się spóźni!?
Im później było, zaczęłam się martwić, czy przypadkiem nie pomyliłam dni, ale po milionowym upewnianiu się, że zaznaczona czerwonym markerem (serduszko i jakieś bohomazy wokół) data była tego dnia, dałam sobie spokój.
Potem pomyślałam, że mogłam równie dobrze pomylić godziny. Dlatego grzecznie poczekałam jeszcze kolejne trzysta razy sprawdzania czasu i kiedy było dwadzieścia po dziesiątej miałam już dość.
Jak On mógł mnie tak wystawić!
Jak mógł pozwolić mi na taki wielki wysiłek przy sprzątaniu, robieniu kolacji, deseru...
Jak mógł dopuścić do tego, że włożyłam tę cholerną sukienkę, szpilki i na to, że użyłam tych obrzydliwych perfum!
Jak On mógł doprowadzić mnie do takiej wściekłości!?
Zaraz...
Czemu byłam wtedy zła? Przecież... jeszcze nic między nami nie było... Głupia ja... Co sobie myślałam...? Czemu tak wiele oczekiwałam? Głupia ja... Głupi On! Boże! Nie... Buddo, Allachu i tak dalej... Jak ja Go nienawidziłam! Nienawidzę!
Kiedy zjadłam samotnie przygotowaną dla dwojga kolację i wchłonęłam obie porcje deseru, poszłam do łazienki zmyć makijaż. Czemu miałam taki zamglony obraz? Ach, to pewnie lustro... Musiałam je przeoczyć. Po kilku próbach bezskutecznego wyczyszczenia brudu dostrzegłam na swojej zamazanej twarzy czarne, ciągnące się od oczu plamy.
Dlaczego do cholery płakałam? Jak ja Go nienawidziłam! Nienawidzę!
Położyłam się z zamiarem czytania książki. Zadzwonił telefon. Nie miałam ochoty odbierać, ale kiedy zobaczyłam na ekranie nieznany numer, bez szczególnego namysłu przycisnęłam zieloną słuchawkę. Nie powiedziałam nic, kiedy mój rozmówca mówił, mało, ale jednocześnie tak strasznie dużo...
Boże... (Do cholery! Czemu ciągle to powtarzam!) Buddo, Allachu, Szatanie... Nienawidzę Go. Nienawidzę za Jego idiotyzm.
Nienawidzę Go... Nienawidzę za znaczące uśmiechy, zbyt długie spoglądanie mi w oczy, za poczucie humoru, za to, że mnie rozumie, traktuje z szacunkiem... Nienawidzę Go za to, że Go kocham... Nienawidzę za to, że mnie wystawił...
Nienawidzę... bo (Do Jasnej Cholery!) co za idiota umiera w taki sposób!? Co za idiota pozwala na to, żeby jakiś inny samochód (i jeszcze jakiś większy idiota za jego kierownicą) zderzył się czołowo z Twoim autem...?
Nienawidzę Go...
RE: ;)
Mnie też podoba się taka konstrukcja. W sumie to podejrzewałam, że to był chłopak bohaterki (przynajmniej na początku), ale kiedy na niego czekała zrezygnowałam z tej myśli. Trzeba przeczytać następny rozdział ^^
;)
O.o Zakończenie mnie zaskoczyło...!
Jestem bardzo ciekawa co będzie dalej! ^^
Pasuje mi taka konstrukcja ;D ciekawe urozmaicenie, jednak i komplikacja.
Cóż, mam nadzieje że wyjdzie świetnie! ^^
Szczerze mówiąc miałam na myśli problemy z laptopem XD Padł i dopiero od kilku dni użeram się z komputerem brata dopóki mój nie wróci z naprawy ;p A swoją drogą z pisaniem nie mam szczególnych problemów... moja praca zaczyna się od napisania, przechodzi przez szybkie sprawdzenie (tzn. przeczytanie całości czy trzyma się wszystko kupy) i kończy na wysłaniu. Z reguły cały proces trwa może ze 3 czy 4 godziny XD Gorzej z czekaniem aż się tekst pojawi na stronie... To są istne tortury!
haha, wiem, co masz na myśli z "problemami technicznymi", sama w swoich tekstach próbuję zwalczać je zaciekle, ale mnożą się i rozchodzą na wszystkie strony ;P ale będę trzymać kciuki i czekać na części dalsze ^^
Planuję 7 części, niby to całkiem inne opowiadania, ale tworzące ciąg konkretnej serii... Liczę na to, że uda mi się to wystarczająco umiejętnie połączyć ;p Niestety kolejna część może się pokazać dosyć późno ze względów nieustających problemów technicznych... ale jak się pokaże, to dalej już będzie z górki ;p