Opowiadanie
Lia Słysząca
Rozdział 4
Autor: | iosellin |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy, Komedia, Romans |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Yaoi/Shounen-Ai |
Dodany: | 2012-11-11 08:00:00 |
Aktualizowany: | 2012-11-09 22:45:00 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
„Ma piękny, chabrowy kolor oczu.” - zdążył pomyśleć w jednej chwili a w drugiej usłyszał trzaśnięcie drzwi, poczuł ciepły, lecz stanowczy dotyk, przesuwający się z policzków na brodę, silne ramię, obejmujące go, zapach uderzający w zmysły. I usta. Na własnych ustach, zamkniętych właśnie w głębokim pocałunku, zanim zdołał cokolwiek z siebie wykrztusić. Jednak instynkt, choć Lean miał nadzieję, że go uśpił na zawsze, zareagował od razu i bezbłędnie. Z palców wysunęły się pazury i ręce same powędrowały w najwrażliwsze punkty. Przeorały plecy, ramiona, sięgnęły do tętnicy szyjnej, zanim wydrapały oczy mag go puścił, osunął się na kolana i upadł.
„Dlaczego ten idiota nie był osłonięty żadną tarczą?!” - pomyślał spanikowany, patrząc na tworzącą się malowniczo kałużę krwi. Czerwonej, mieszającej się z błękitną, co w połączeniu dawało odcień głębokiego fioletu.
- Stara Rasa - szepnął do siebie i zrobiło mu się słabo na myśl, że właśnie zabił wysoko wykwalifikowanego maga, dziedzica tronu i jednego z ostatnich przedstawicieli Starej Rasy w jednym. Jego śmierć równała się wojnie z Felliną. Nie mógł do tego dopuścić, a nie było czasu. Mag nie ruszał się, a fioletowa kałuża rosła z każdym uderzeniem serca.
Minęło prawie dziesięć lat, odkąd ostatni raz to robił. Odkąd używał mocy, której się wyrzekł i z którą nie chciał mieć nic wspólnego. Ale musiał go ratować za wszelką cenę. I to szybko.
Ukląkł przy nim i zaczął dotykać opuszkami palców miejsc rozszarpanych chwilę wcześniej pazurami. Uśpiona moc, teraz gwałtownie obudzona, wypełniła ciało Leana i wypływała przez dłonie. Całą koncentrację poświęcił na opanowanie lęku. Lęk powodował błędy, a błędy powodowały śmierć. Skupił się na myśleniu, że się uda. Że musi się udać. Że skoro obudził się w nim instynkt zabijania, to równocześnie i uzdrawiania. Dopełnienie. Równowaga. Czerń i biel.
Najpierw przestała wypływać krew błękitna. Zatamowanie czerwonej wymagało dłuższego wysiłku. Lean zatracił poczucie czasu i miejsca, widział tylko błękit i czerwień krwi oraz białawy strumień mocy, którym kierował, którym wymazywał ten błękit i czerwień.
Struktura tkanek posłusznie poddawała się jego woli. Całe szczęście, że mag stracił przytomność, bo pewnie zareagowałby odrzuceniem i sprzężeniem zwrotnym. Rany zasklepiały się. Ostrożnie odwrócił go na plecy i dokonał ostatnich poprawek. Szczęśliwie nie zdążył uszkodzić mu twarzy, choć w sumie to powinien. Ten facet go pocałował! Nawet nie powiedział „dzień dobry”, ani się nie przedstawił. Pewnie czymś się odurzył i pomylił pokoje i osoby. Westchnął ciężko. Miał gość pecha, bo ta pomyłka będzie go drogo kosztować. Ilość utraconej krwi była spora. W tym dużo błękitnej, co oznaczało, że przez najbliższy czas nie poczaruje za wiele. Do tego prawdopodobnie zostaną blizny. Złocista szata maga nadawała się już tylko na śmietnik, podarta i schlapana krwią. Lean spojrzał na własną koszulę i stwierdził, że nie prezentowała się dużo lepiej. Ręce ubabrane krwią po łokcie i nawet jakieś ślady na ogonie. No nic, jakoś się doczyści. Najważniejsze, że się udało. Zalała go fala ulgi, jednocześnie poczuł się skrajnie wyczerpany. Zastanawiał się, czy bardzo będzie nie w porządku, jeśli zostawi maga leżącego na podłodze a sam rzuci się na łóżko i zdrzemnie, gdy mag otworzył oczy.
Senność wyparowała z Leana w jednej chwili.
„Szybko się wybudził” - pomyślał, próbując jednocześnie dobrać słowa, by wyjaśnić co się stało.
- Wreszcie - wyszeptał mag i odkaszlnął. Lean zaniepokoił się, czy nie uszkodził mu gardła.
- Co: wreszcie? - zapytał ostrożnie.
- Wreszcie cię odnalazłem, Leandearenie.
Zesztywniał a ogon zaczął drgać w wyrazie konsternacji.
- Myślałem, że pomyliłeś pokoje.
Uśmiechnął się, nie spuszczając z niego spojrzenia.
- Nie, Kociaku. Trafiłem dokładnie tam, gdzie chciałem. Pomóż mi wstać, proszę.
Spełnił tę prośbę, obserwując maga z najwyższym stopniem podejrzliwości. Zachwiał się i oparł mocno o ramię Leana. Obrzucił spojrzeniem zakrwawioną podłogę, poplamioną koszulę Leana i własną, zniszczoną szatę.
- Chyba ryzykowałem bardziej, niż mi się wydawało. Widzę, że nadal nie nauczyłeś się nad tym panować.
- Kim ty jesteś?! - syknął. - I skąd wiesz, że nie nauczyłem się panować, może po prostu chciałem unieszkodliwić faceta, który wpada do mojego pokoju i mnie całuje?!
- Gdybyś chciał mnie unieszkodliwić, to byś mnie nie leczył. Proste - stwierdził krótko.
Lean mimowolnie poczuł coś w rodzaju ulgi, że gość jest na tyle inteligentny, że wie co się stało i nie będzie się musiał tłumaczyć z całego zajścia.
- A co do pytania, kim jestem - księciem Elparh. Nazywam się Godart.
- Ten Godart, na którego polują wszystkie panny? - wyrwało mu się, po skojarzeniu rozmowy z Lią.
Uśmiechnął się słodko.
- Prawdopodobnie tak, chociaż nie zwracam uwagi na żadne panny.
Lean pomyślał, że wcale nie ma ochoty pytać, co jest tego przyczyną.
- Wyleczyłem cię, bo nie chciałem robić kłopotu sobie ani siostrze. Ostatnią rzeczą, jaką bym chciał, to wywołanie wojny między Elparh i Felliną z powodu przypadkowego zabicia molestującego mnie faceta. Czy mógłbyś, Godarcie, wyjaśnić mi, skąd znasz moje pełne imię, skąd wiesz o mojej mocy i co, do ciężkiej panleukopenii, cię do mnie sprowadziło?!
- Miłość, Kociaku - szepnął niskim, zmysłowym głosem. Lean fuknął i odsunął się kilka kroków. Godart odkaszlnął ponownie.
- Pozwól, że najpierw trochę tu posprzątam, ta krew jeszcze mi się przyda. A potem ci wszystko wyjaśnię.
Lean usiadł na łóżku i przyglądał się nieufnie jak Godart sprawia, że kałuża krwi unosi się do góry, rozdziela na powrót na czerwień i błękit i wnika w ciało maga. Plamy z rąk i koszuli też zniknęły. Ziewnął szeroko, wyczerpanie znów dało o sobie znać.
Godart po wyczyszczeniu ostatniej kropli usiadł obok, na łóżku. W dalszym ciągu bez żadnej osłony. I, zdaniem Leana, zbyt blisko.
- Może byś postawił jakąś tarczę?! - parsknął. - Jeśli zrobisz coś nieprzyzwoitego i znowu cię uszkodzę, to drugi raz uzdrowić nie dam rady.
- Nie boję się ciebie. Nigdy nie bałem, choć wiem, co potrafisz. Widziałem, dziesięć lat temu. Wyższa Międzygatunkowa Szkoła Magii Stosowanej. Mówi ci to coś?
Zesztywniał i położył uszy po sobie. Tyle lat usiłował wyrzucić to z pamięci. Tyle lat dręczyły go koszmary i gdy już prawie się udało, ten dziwny typ wyciąga wszystko na wierzch.
Q,Q
Łeeeee! Dlaczego to tylko takie pourywane w najlepszych momentach skrawki? Ja chcę dłuższe rozdziały... T^T